Burmistrz
Bogatyni chciał zostać prekursorem weekendu ze śp. Lechem Kaczyńskim. Oniemiał
nawet PiS.
Edyta Gietka
Jeszcze
przed majówką ze środowisk związanych z magistratem wyciekł program
planowanych na początek czerwca trzydniowych obchodów upamiętniających życie
i twórczość śp. prof.
prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Był
śmieszniejszy niż „Ucho prezesa”.
1 Niedowierzano.
Repertuar obchodów brzmiał jak nieudolna satyra, ośmieszając na całą Polskę
nie tylko patrona, ale i Bogatynię. Inspiracją - czytano w programie -
Pierwszej Międzynarodowej Wystawy Kotów Nierasowych „Sierściel bez granic” są
słowa śp. prezydenta charakteryzujące jego wrażliwość na koty. Otóż już w
2005 r. zwrócił się z apelem o „otwarcie serc i
okienek piwnicznych”, by pomóc kotom nierasowym, bez odpowiedniego
pochodzenia, przetrwać okres jesienno-zimowy.
Wystawę kocią zapowiadano dopiero na niedzielę. Inauguracją weekendu
miał być piątkowy przemarsz samorządowców w asyście wojskowej orkiestry
i dostojnych gości. Natomiast główną rozrywką
sobotnią - wyścigi motocyklowe Polska-Czechy, nawiązujące z kolei do słów o
tym, że Lech Kaczyński może nie jest nadzwyczajnym kibicem, ale pierwszymi
zawodami, jakie w życiu zobaczył, był żużel Polska-Czechy właśnie.
W hołdzie dla sportowych pasji, których nie mógł realizować z racji
służby ojczyźnie, zaplanowano także dwa biegi. Krótszy na dystansie 1500 m (tyle metrów, ile dni
prezydentury) oraz pół- maraton, odpowiadający dniom życia. Nadto mecz
rozegrany między drużynami skompletowanymi symbolicznie: Bogatynia
Lech-Bogatynia Jarosław.
Zaś wszystko to okraszone panelami z udziałem autorów książek, wieczorkami
wspomnień rodziny dotyczących tzw. dnia codziennego, wystawą historii rodów
szlacheckich z XVI-XVIII
w., których był potomkiem, zarówno ze strony
ojca herbu Pomian, jak i matki. Pochodami husarii, polsko-amerykańską musztrą
paradną, gastronomią wojskową, narodowym jarmarkiem oferującym szaliki, flagi,
proporce i inne, zawodami Strong Man, sadzeniem alejki dębowej,
tłoczeniem medali, znaczków, plakietek oraz całodobowymi prezentacjami śp.
postaci na telebimach. Całość zaś zwieńczona wieczorową porą patriotycznym
pokazem światełek do nieba.
Opozycja, jako że do niedawna w koalicji, nie ma wątpliwości, iż
burmistrz sam napisał scenariusz. Zawsze redagował programy narodowych obchodów
w przesadnej stylistyce, odznaczając za kombatanctwo nawet czterdziestolatków.
Poza tym ma nieograniczony dostęp do kotów (co prawda rasowych) z racji, że
jego szwagier posiada profesjonalną hodowlę.
Burmistrz Andrzej Grzmielewicz scenariuszowi nie zaprzeczył. Wręcz przeciwnie.
W specjalnej odezwie do mieszkańców wyraził zdumienie, że czyni się zamach na
jego inicjatywę, prekursorską na skalę krajową, bronią tak trywialną, jaką jest
szyderstwo. Wierzę – zapewniał - że
histeryczne przejawy krytyki są tylko i wyłącznie
wytworem ludzi, którzy bez względu na okoliczności i rangę wydarzenia czerpią
satysfakcję z poniżania. Odgrażał się, iż nie zrezygnuje. Tymczasem tuż po
majówce niespodziewanie odłożył na później termin benefisu.
Pominąwszy kwestię smaku, opozycja (w obawie o reperkusje umawiająca
się na rozmowy incognito w niedalekim Zgorzelcu) interpretuje ów falstart
wielowątkowo.