piątek, 27 lutego 2015

Cień



Kamil Durczok leży. Nie tylko w szpitalu. Leży tak w ogóle. Czy jeszcze się podniesie? Czy wróci na wizję?

MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ, RAFAŁ GĘBURA

W poniedziałek rano Kamil Dur­czok przybity idzie do TOK FM. Dominika Wielowieyska pyta: - Czy myślisz, że poprowadzisz jeszcze „Fakty” TVN?
Długo milczy. W końcu mówi, że myśli o tym, jak przeżyć do jutra. - Jestem zde­molowanym psychicznie facetem, który trzyma się w sumie tylko dzięki temu, że żona, z którą się rozstałem, jest dla mnie cały czas wsparciem i jest ze mną w takim momencie. Bardzo bym chciał jeszcze po­prowadzić „Fakty”. Bardzo bym chciał.
Z żoną Marianną już nie są, ale też nie są po rozwodzie. Wzięła urlop, jest przy nim. Nie chce rozmawiać. - Myślę, że za wcześ­nie - tłumaczy, - Może przyjdzie czas.
Na razie gasi pożary na różnych fron­tach. Gasi niemal dosłownie. W ostatniej chwili Kamil Durczok otrzymuje z redak­cji „Wprost” pytania, na które ma odpo­wiedzieć do godz. 20.00 w piątek. Zona Durczoka reaguje listem do „Wprost”. Otwartym. „Niszczycie człowieka” - pisze.

wtorek, 24 lutego 2015

Nietykalny



Kamil Durczok, szef „Faktów” TVN, dopuszczał się molestowania seksualnego i mobbingu wobec swoich pracowników. Wysłuchaliśmy wielu historii. Oto jedna z nich.

SYLWESTER LATKOWSKI, OLGA WASILEWSKA, MARCIN DZIERŻANOWSKI, MICHAŁ MAJEWSKI

O molestowaniu seksualnym w jednej z dużych stacji tele­wizyjnych napisaliśmy trzy tygodnie temu. Nie ujawniliśmy ani nazwy stacji, ani nazwiska dziennikarza, który dopuszcza! się tego procederu. Powód był jeden: ofiara się na to nie zgodziła.
Dlaczego zatem zdecydowaliśmy się opublikować tekst „Ukryta prawda” ? Po pierwsze, by zwrócić uwagę na problem. Według ekspertów w Polsce co dziesiąta kobieta w wieku do 34 lat przyznaje się, że była obiektem niepożądanego zachowania o podłożu seksualnym. Ponad jednej piątej współpracownicy robią nieodpowiednie uwagi o podtekście erotycznym.
Ale byt też inny ważny powód.
Wiedzieliśmy, że ofiar jest więcej.
I liczyliśmy, że - podobnie jak to miało miejsce w przypadku analogicznych afer na Zachodzie - nazwanie i opisanie problemu przerwie zmowę milczenia wokół sprawy. Że ofiary poczują, iż nie są same, nabiorą odwagi, żeby mówić. I że przestaną czuć, że sprawcy takich zachowań są bezkarni.
Od początku zakładaliśmy więc, że do tematu wrócimy. I kontynuowaliśmy dzien­nikarskie śledztwo. Mieliśmy przekonanie, że po publikacji uda nam się dotrzeć do kolejnych osób, które zdecydują się mówić. I że tym razem otrzymamy zgodę ofiar na ujawnienie zarówno nazwy stacji, jak i na­zwiska dziennikarza.
Z dnia na dzień obserwowaliśmy, jak istniejący wokół sprawy mur milczenia powoli się kruszy. Nazwisko sprawcy nieoficjalnie krążyło w warszawskich środowiskach medialnych od pierwszego dnia po naszej publikacji. Omenaa Mensah, jedna z gwiazd stacji, powiedziała publicznie, że wszyscy wiedzą, o kogo chodzi. Mimo licznych ataków medialnych na „Wprost” i źle pojętej solidarności zawodowej, ofiary stopniowo nabierały odwagi. Trzeba to wy­raźnie powiedzieć: większość atakujących nas dziennikarzy doskonale wiedziała, że broni osoby dopuszczającej się molestowania i mobbingu. Prawda jest taka, że o sprawie mówiło się od dawna.
Dziś, po kilku tygodniach badania sprawy, możemy już napisać, że przypadków mole­stowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok, szef „Faktów”. Wysłuchaliśmy wielu historii. Oto jedna z nich. Potwierdziło ją nam wiele osób. Dodajmy, że chodzi o inną osobę i inny przypadek molestowania niż opisany trzy tygodnie wcześniej w artykule „Ukryta prawda” Ofiara prosi o niepodawanie jej nazwiska. - Widzę, jakie są reakcje na wasze publikacje, czytam komentarze. Na ofiary molestowania wylewa się kubły pomyj, twierdzi się, że same są sobie winne. Chyba bym tego nie wytrzymała - mówi. - Boję się też wpływów osoby, która mnie skrzywdziła. Wystarczy popatrzeć, jak ważne osoby go bronią - dodaje.

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pierwszy milion Jarosława K.



Dla Jarosława Kaczyńskiego polityka jest wszystkim. Nie zamierza ustąpić aż do 2027.
Polityka to przecież świetny biznes.

Jarosław Polskę Zbaw w politykę wdepnął trochę już jako studenciak. Wiecował w 1968 roku podczas tzw. wydarzeń marcowych. Miał być pro­kuratorem, ale nie rozpoczął aplika­cji. Potem był KOR, a od 1977 roku - redakcja opozycyjnego „Głosu”. Jarkiem i resztą zespołu kierowali wtedy Macierewicz z Michnikiem. Antek Michnika szybko wygryzł, zaś Jarek z Antkiem się dogadał. Parę lat wiódł żywot adiunkta w filii UW w Białymstoku. Awans społeczny zapewniła mu współpraca z „Soli­darnością” oraz w 1982 roku etat starszego bibliotekarza w stołecznej Bibliotece Uniwersyteckiej.
Na szerokie polityczne wody Ka­czor wypłynął po 1989 roku. Był na­czelnym „Tygodnika Solidarność”, Wałęsowym ministrem, senatorem, posłem. Polityczne układy umożliwi­ły Kaczej kamaryli z Porozumienia Centrum obłowić się na części ma­jątku RSW „Prasa-Książka-Ruch”, a zrobiono to za pomocą tzw. Fundacji Prasowej „Solidarność”. Kaczor krytykował spółki nomenklaturowe, ale założył własną - „Telegraf”. Pożywił się tru­chłem po PZPR. W roli sępa wystą­piła też świeżo założona partia PC. To był dla Kaczora i jego kompanów

sobota, 21 lutego 2015

BajkoPiSarze



Nasza PiS-owska prawica jest impotentna, jeśli idzie o tworzenie sensownego programu i zdo­bywanie władzy. Jest natomiast wybitnie płodna w dziedzinie kreowania mitów.
Ufundowana na micie zdradliwej i sko­rumpowanej III RP partia PiS produku­je mity w liczbie pokaźnej. To nie jest jej działalność okazyjna, lecz jej istota. Pro­dukowane są mity wielkie i małe, które ra­zem tworzą zestaw wierzeń PiS-owskiego elektoratu.
Zacznijmy od mitu najnowszego, małe­go, ale typowego. Oto w czasie konwencji przeprowadzonej w „iście” amerykań­skim stylu Andrzej Duda okazał się kan­dydatem w „iście” amerykańskim stylu, który imponuje dynamiką, mówi bez kart­ki i błyszczy intelektem. PiS-owcy i PiS-owscy propagandyści ogłosili światu, że występ Dudy był nieprawdopodobny, re­welacyjny, fantastyczny.
Tak oto narodził się Dudy mit założyciel­ski, który z rzeczywistością, jak każdy mit, nie ma wiele wspólnego. Duda zaprezen­tował bowiem populizm w wersji wrzodakowo-lepperowskiej, opowiadał dyrdymały o tym, czego to nie zrobi jako prezydent (pomoże górnikom, rolnikom oraz wszyst­kim innym), słowem nie zająknął się o tym, co stanowi istotę uprawnień prezydenta, czyli o sprawach zagranicznych i kwestiach bezpieczeństwa. Kreował się natomiast na dziedzica Lecha Kaczyńskiego, co było urocze, biorąc pod uwagę całkowitą klęskę prezydentury tego patrona. Czyli według kryteriów realnych - katastrofa. Ale według mitycznych - wielki sukces.

piątek, 20 lutego 2015

NAJGORSZY PREZYDENT III RP



Jedyny prezydent prowadzący efektywną politykę europejską, efektywną politykę powstrzymywania Rosji i efektywny dialog społeczny? Bzdura! Prezydentura nieudolna, słaba, niedecyzyjna.
Lech Kaczyński do polityki w ogóle się nie nadawał

Ujeżdżanie mitu Lecha Kaczyń­skiego było najważniejszym motywem konwencji Andrze­ja Dudy i stanie się zapewne także funda­mentem całej jego kampanii. Przy próbie takiego przemodelowania tego mitu, aby trafiał zarówno do wyborców młodszych (którzy realnej władzy braci Kaczyń­skich nie pamiętają), jak też do tradycyj­nych wyborców Prawa i Sprawiedliwości, w których pamięci realność prezydentu­ry Lecha Kaczyńskiego została skutecznie zastąpiona przez ten mit.
Mit wyprodukowany zaraz po katastro­fie w Smoleńsku przez ludzi pragmatycz­nych i zdeterminowanych, którzy dokonali transmutacji ówczesnych szlachetnych emocji (współczucie, szok, podstawo­wa jedność wokół instytucji i symboli państwa) w substancję tzw. smoleńskie­go zamachu. Niszczącą dla państwa, ale przydatną do partyjnej walki o władzę.

czwartek, 19 lutego 2015

Lepper wiecznie żywy



Jeśli Andrzej Duda pragnie zostać obrońcą Ludu, to raczej ciemnego niż oświeconego.
Z wielkiego mitu IV RP sprzed dziesięciu lat pozostał już tylko roszczeniowy populizm.

RAFAŁ KALUKIN

Po konwencji wyborczej Andrzeja Dudę zalała fala komplementów. Zachwytom nad sugestywnością wystąpienia niemrawego dotąd kandydata nie było końca. Można by pomyśleć, że oto doczekaliśmy się czegoś na miarę polskie­go: „Yes, we can”.
Nietrudno o takie wrażenie, gdy pro­minentni komentatorzy zamiast przekłu­wać propagandowe balony, rozprawiają o amerykańskim rozmachu bądź dysku­tują, czy kandydat mówił z głowy, czy też zerkał na ukryty w pulpicie prompter. A przecież mieliśmy do czynienia z jed­nym z najbardziej demagogicznych wy­stąpień ostatnich lat, z diagnozą do bólu zębów prymitywną, zaprawioną mętny­mi tezami i fałszywymi obietnicami. Adre­sowaną do „ciemnego ludu”, który - jak twierdził klasyk - kupi wszystko.

środa, 18 lutego 2015

Stary czy jary



Jarosław Kaczyński powinien ustąpić - mówią jedni. To niedźwiedź, który jeszcze całkiem rześko bryka - twierdzą inni, A prezes PiS szykuje się do gry o wszystko.

Aleksandra Pawlicka

Inauguracja kampanii prezyden­ckiej Andrzeja Dudy była naj­droższą imprezą w historii PiS. Parę godzin w nowoczesnych studiach te­lewizyjnych kosztowało partię 700 tys. Zł - zdradza osoba współpracująca z pre­zesem Kaczyńskim. Jak przekonuje mój rozmówca, fakt, że prezes stawia tak duże pieniądze na Dudę, świadczy, że jest zde­sperowany i traktuje tę rozgrywkę jako swoje być albo nie być.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Adonis na włamie



Proces pokazał dwie twarze znanego aktora - konesera sztuki i złodzieja.

HELENA KOWALIK

W ławie oskarżonych war­szawskiego sądu usiedli: Jerzy Nasierowski, lat 36. Markowe dżinsy, szpanerska kurtka, jakiej w roku 1973 nie sposób kupić w kraju. Blond grzywa opada na oczy, zasłonięte czarnymi okularami przeciwsłonecznymi. Jest akto­rem; publiczność zna go z takich filmów, jak „Zamach” „Godzina pąsowej róży”, „Raimy w lesie”. A także z ról teatralnych. Od dłuż­szego czasu jednak nie gra.
Andrzej R., lat 17. Syn nauczyciela, ale nie skończył szkoły, nie pracuje. Bardzo urodzi­wy. Występujący w procesie mec. Tadeusz de Virion nazwie go „młodziutkim efebem” Nasierowski poznał Andrzeja R. wiosną 1969 r. na rynku warszawskiej Starówki, gdy nastolatek pląsał w rytm muzyki ulicznego grajka. Zaczepił chłopaka, zaprosił do siebie na kolację i R. już tam został.
Maciej B., 28 -letni radiomechanik z warszawskiej Pragi, dorywczo zatrudniony jako dozorca. Miga się od tej roboty, godzinami szlifuje śródmiejskie trakty, ale bardzo po­trzebuje pieniędzy - żona grozi, że odejdzie, jeśli nie zamieszkają na swoim. Andrzeja R. poznał, spacerując po Nowym Świecie.
Wszyscy trzej są oskarżeni o spowodowanie śmierci 60 -letniej pielęgniarki Anny W. I liczne włamania do mieszkań, samochodów. Ponadto Jerzy Nasierowski ma zarzuty do­tyczące przestępstw dewizowych.

piątek, 13 lutego 2015

Ciemna strona Watykanu



Dziwiszowi informacje na temat molestowania seksualnego z prośbą o przekazanie ich papieżowi. Nie było żadnej reakcji - mówi watykanista John Thavis, autor „Dziennika watykańskiego”.

Rozmawiała MAGDALENA RIGAMONTI

Jest Bóg w Watykanie?
Jest. Choć czasami to walka między Bogiem a ludzką słabością. Tam pracuje wielu bardzo dobrych ludzi, niestety, nie na najwyższych stanowiskach. To osoby, które - łagodnie mówiąc - nie podążają za Ewangelią. Papież Franciszek zdaje sobie z tego sprawę, zwalnia ich po kolei, przesuwa, odsyła ich do swoich krajów.

Robi porządki po Janie Pawle li i Bene­dykcie XVI.
Można tak powiedzieć. Poprzedni dwaj papieże tolerowali nadużycia hierarchów bądź o nich nie wiedzieli. Tolerowali karierowiczostwo, budowanie silnych pozycji, władzę. Wie pani, Watykan to państwo, w którym informacje ciężko przepływają, za to łatwo wypływają, co dla nas, dziennikarzy, jest bardzo ważne. Jeśli się tam jest, to w zasadzie każdy pracownik, od odźwiernego do kardynała, ma coś ciekawego do powiedzenia. Wiele osób myśli, że Watykan to zamknięta twierdza, a tak naprawdę ta twierdza mocno przecieka.

Pan chce być jak Dan Brown.
Dan Brown to fikcja. A moje książki o Waty­kanie to fakty. Nic, co pani w nich przeczy­tała, nie jest wymyślone. Same prawdziwe sytuacje, same prawdziwe nazwiska i osobo­wości, które stoją za Watykanem.

czwartek, 12 lutego 2015

ROZMAWIAĆ TO JA ZA BARDZO NIE LUBIĘ



Pan się czegoś boi? - Tylko Pana Boga. I mojej żony, trochę - mówi były prezydent Lech Wałęsa. - Nie miałem czasy na dziękowanie Bogu, to prawda. Za dużo było tego: ja, la, ja...

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Czy w pana życiu przyszedł czas rozliczeń?
LECH WAŁĘSA: Tak bym tego nie nazwał, ale wiem, że się kończę. Parę tygodni temu przeniesiono moje biuro do nowej siedzi­by w Europejskim Centrum Solidarności i stąd już przeprowadzki nie będzie. Na­stępna na tamten świat.

Wrócił pan do stoczni. Centrum znajduje się za stoczniową bramą.
- Nic jestem miłośnikiem tej budowli. To miejsce było wymyślone dawno temu, gdy żyli Mazowiecki, Geremek, Kuroń. Chcie­liśmy na fali, która nas wyniosła, dzięki której rozwaliliśmy komunizm, stworzyć wylęgarnię nowych koncepcji. Ale Ma­zowieckiego, Geremka i Kuronia już nie ma. Nie ma ludzi, którzy myśleli tak jak ja. Nie ma też mojej stoczni, w której mia­łem oparcie mas. Wyrosło nowe pokolenie wilczków. My walczyliśmy z myślą o kra­ju. Teraz każdy walczy z myślą o sobie. Ale może młode wilczki mają rację?

Czuje się pan jak osoba przegrana?
- Nie. Jestem spełniony. Wypełniłem testa­ment rodziców, który brzmiał: odzyskajcie straconą wolność, odłączcie Polskę od So­wietów. I to się udało. Tyle że wywalczy­łem i oddałem na źle przygotowany grunt. Dałem ludziom po sto kilogramów złota, a oni w swej pazerności brali i nie mogąc utrzymać, spuszczali sobie na stopy. I te­raz mają pretensję, że nogi sobie poobija­li, bo Wałęsa dał za dużo. Odnieśliśmy za duże zwycięstwo na zbyt nieprzygotowa­nym gruncie.

Czyli zwycięzca, ale przegrany. Wałęsa - postać dramatyczna.
- Ciągle zadaję sobie to pytanie: czy moż­na było zrobić więcej ? Czy gdybym pod­jął inną decyzję, byłoby lepiej? Dramat wyboru przeżywałem wiele razy. Choćby w 1995 r., kiedy ubiegałem się o reelekcję: czy pomóc sobie i nagiąć trochę demokra­cję, aby dalej być prezydentem, bo prze­cież tyle rzeczy jest do zrobienia, czy grać demokratycznie i przegrać? Z premedyta­cją wybrałem to drugie rozwiązanie. Bóg i historia osądzą, czy słusznie.

środa, 11 lutego 2015

SKOK, bulwar i helikopter



W budowę nadwiślańskich bulwarów w Warszawie zaangażowała się firma, za którą stoją dwaj skazani za przestępstwa oficerowie WSI, bandyta związany z gangiem pruszkowskim, aresztowany szef SKOK Wołomin. Firma upada, bulwary szybko nie powstaną. A co z pieniędzmi? Tropy prowadzą na Cypr.

WOJCIECH CIEŚLA


Flagowa warszawska inwesty­cja, bulwary nad Wisłą, zamiast sukcesem kończy się zgrzytem. Hydrobudowa Gdańsk złożyła wniosek o upadłość kilka dni temu. To stawia in­westycję za 120 min zł pod znakiem za­pytania. Pieniądze wyszły z ratusza, inwestycja rozgrzebana, teraz urzędnicy muszą szybko znaleźć nowych wykonaw­ców i, co gorsza, pieniądze dla nich. Je­śli tego nie zrobią, trzeba będzie zwrócić blisko 20-milionową dotację z Unii Euro­pejskiej. Dla Hanny Gronkiewicz-Waltz to wizerunkowa kompromitacja. Budowę bulwarów i metra (wciąż nieoddanego do użytku) przedstawiała przecież w kampa­nii samorządowej jako swe sukcesy.
Do skandalu by nie doszło, gdyby ktoś wcześniej prześwietlił Hydrobudowę Gdańsk i odkrył, że za spółką stoją szem­rani biznesmeni.

wtorek, 10 lutego 2015

Zeskok



Kilka miesięcy temu Jarosław Kaczyński spędzi! u niego urlop. Pasowano go na kandydata na prezydenta i przyszłego lidera prawicy. Ale dziś coraz więcej polityków PiS zaczyna traktować twórcę SKOK-ów Grzegorza Biereckiego jak trędowatego.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Oficjalnie wszystko jest po staremu. Grzegorz Bierecki pełni mandat senatora, a partia broni go przed atakami Komisji Nadzoru Finansowego i przed krytyką mediów. To tylko pozory. W rzeczywistości wokół twórcy SKOK-ów zrobiło się pusto. Osłabły7 jego wpływy w partii. Prezes boi się ciągnących za nim kłopotów. - Nie możemy go eksponować, bo nas rozjadą. Mogłaby na tym ucierpieć cała partia - przyznał niedawno Jarosław Kaczyński na zamkniętej naradzie.
Mówi polityk PiS: - Grzesiek jest w de­fensywie, coraz rzadziej widuję go u preze­sa. W niełaskę popadł jeszcze jesienią, gdy okazało się, że chce, wystartować w pra­wyborach. A teraz doszły jeszcze kłopoty SKOK-ów. Platforma mu nie popuści.
To, że spin doktorzy PO będą atakować w kampanii Biereckiego, jest więcej niż pewne. W najbliższym otoczeniu szefo­wa Platformy Ewa Kopacz ma Sławomira Nitrasa i Michała Kamińskiego. Pierwszy jeszcze jako poseł zajmował się SKOK-ami, co skończyło się dla niego przegranym pro­cesem cywilnym z Biereckim. Drugi od lat uważa, że związki z kasami to jeden z naj­czulszych punktów PiS. - Zdziwię się, jeśli tego nic wykorzystają. To dla nich samo­graj. Kolejne SKOK-i bankrutują, a transfer pieniędzy do Luksemburga trwa. Mnie najbardziej uderza w tym postawa Biereckie­go, którego roczne dochody przewyższają pensje większości bankierów - przyznaje polityk zasiadający we władzach PiS.

poniedziałek, 9 lutego 2015

Afera ogórkowa





Piątkowe popołudnie, nieofi­cjalne spotkanie w jednym z zacisznych sejmowych gabi­netów. Przy stole siedzi dwóch prominentnych polityków SLD. Od kilku dni pytamy o zaplecze Magdaleny Ogórek, strategię jej kampanii, kto jej doradza. Ale zamiast odpowiedzi na te pytania nasi rozmówcy nieoczekiwanie mówią: - Mamy informację, że wobec naszej kandydatki szykowana jest operacja, która ma ją oczernić, zmusić do rezygnacji ze startu.
Politycy robią tajemnicze miny.
- Ale skąd taka wiedza ? O co chodzi?
- Informacja jest pewna, zweryfikowa­liśmy ją w służbach - przekonują.
Z niedowierzaniem dopytuję, kto ma tę operację szykować i na czym ma ona pole­gać. Służby? - Ludzie z zaplecza Janusza Palikota, ale i Platformy - mówią. Wszystko dlatego, że zdaniem polityków Sojuszu obu kandydatom Magdalena Ogórek może podebrać wyborców.
„Operacja” według naszych rozmówców ma być dwustopniowa. Najpierw „atak” na męża, potem samą Ogórek. W obu przy­padkach ma chodzić o sprawy obyczajowe, uwiecznione na rzekomo „krążących po mieście zdjęciach” Ma je kolportować de­tektyw. Politycy nawet nie sugerują, tylko są pewni, że ktoś już te zdjęcia kupił. Kto? Nie wiedzą. Ale pytają. Szukają informacji na ten temat. - No i do tego te szkalujące SMS-y - dodaje jeden z nich. Mówi jeden, ale przejęci są obaj. SMS-y ma rozsyłać jeden z urzędujących ministrów. Czy mają dowód w ręku? Jeszcze nie, ale jeden z rozmówców zapewnia, że takiego SMS - a czytał.
Sytuacja zaczyna być absurdalna. Nie wygląda to wszystko poważnie. Pewnie problem polityków SLD rozwiązałaby szczera rozmowa z kandydatką na pre­zydenta. Ale nabieramy wątpliwości, czy w ogóle z nią o tym rozmawiali.
- Może my o to zapytamy? - propo­nuję. Odpowiadają, że na razie szansy na rozmowę z dziennikarzami nie ma żadnej. Kandydatka zniknęła. Od czasu konferencji, na której wygłosiła swoje przemówienie i nie odpowiedziała na żadne pytanie. - Gdzie ona jest?
- Jak to gdzie? W domu. Przygotowuje się do kampanii.

piątek, 6 lutego 2015

NIE DLA ZYSKU?



Sprawa SKOK-ów może wstrząsnąć polską polityką jeszcze przed wyborami. PiS ma się czego obawiać: kwoty, o jakich tu mowa - także wyprowadzane za granicę i wypłacane prezesom - muszą szokować jego elektorat.

PAWEŁ RESZKA

Spółdzielcze Kasy Oszczędnościowo- Kredytowe są oczkiem w głowie polity­ków Prawa i Sprawiedliwości. Jarosław Ka­czyński i jego otoczenie od zawsze popie­rali ideę spółdzielczej, taniej bankowości. A SKOK-i odwdzięczały się finansowaniem potrzebnych prawicy inicjatyw - także me­dialnych. Dziś jednak Kasy są pod ostrza­łem PO i Komisji Nadzoru Finansowego. Liczby podawane przez tę ostatnią mówią, że skupiający 2,6 min osób system jest na granicy wydolności. Politycy PO przebą­kują o potrzebie komisji śledczej, na któ­rą pewnie nie starczy czasu. „Aż szkoda, że wybory są tak blisko” - mówią.

czwartek, 5 lutego 2015

Prezydent z bazaru



Za chwilę wszystko się zmieni. Czuję ten kraj. Za miesiąc będzie sondażowy nokaut. Jedyne, co Komorowski zrobił w ciągu pięciu Lat swojej prezydentury, to zgolił wąsy - mówi kandydat na prezydenta.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: To już koniec Palikota?
JANUSZ PALIKOT: Kto chce składać Pa­likota do politycznej trumny, niech wie, że na taki widok musi jeszcze pocze­kać. Teraz jest czas zmartwychwstania. W wyborach prezydenckich będzie tak jak w 2011 r., gdy nikt nie wierzył, że Ja­nusz Palikot wprowadzi ludzi do Sejmu i stanie się trzecią siłą parlamentarną.

To byt: efekt nowości. Porwał pan młodych ludzi.
- Skończmy z mitami. Młodych było tylko 1,5 procent. Reszta, czyli 4,5 pro­cent, to byli dotychczasowi wyborcy SLD, a drugie tyle - rozczarowani Plat­formą. Łącznie ponad 10 procent. Dziś sytuacja jest podobna - SLD się sypie, a konto Platformy obciąża poczucie, że nic w Polsce nie idzie jak trzeba: za dużo biedy, za dużo biurokracji, za mało pra­cy, za niskie zarobki.

Tylko że Bronisław Komorowski ma świetne notowania.
- To jest sondażowa poprawność. Lu­dzie mówią, że Komorowski jest cacy, z szacunku do urzędu, choć wszyscy wiedzą, że to sarmata bez zębów, któ­ry nikogo nie kąsał, o nic się nie bił, za nikogo nie walczył. Jedyne, co zrobił w ciągu pięciu lat swojej prezydentu­ry, to zgolił wąsy.

A pan roztrwonił swoje 10 procent.
- W trzy lata stopniały do jednego procenta.
Chwileczkę, moja osobista weryfika­cja wyborcza była w 2011 r. Od tamte­go czasu nie kandydowałem w żadnych wyborach. I wtedy Palikot odniósł suk­ces. Inna sprawa, czy od tamtego czasu popełniłem błędy. Popełniłem. Chcia­łam budować jak najszerszą płaszczy­znę polityczną, więc próbowałem na wszystkie sposoby: raz z Gibałą w stro­nę przedsiębiorców, raz z Ikonowiczem ostro w lewo, potem znów uwierzy­łem w mrzonkę wielkiej lewicy
- Europę Plus. Teoretycznie to się musia­ło udać: najlepsi ludzie SLD: Kwaśniewski i Kalisz, najlepsi z Ordynackiej: Siwiec i Kwiatkowski, najlepsi od mnie Rozenek, Biedroń, Grodzka, nowa krew z Krytyki Politycznej: Szczuka i Nowacka. I Kutz szlachetny, i Celiński, i jeszcze parę wartościowych nazwisk. Ludzie z dorobkiem.

środa, 4 lutego 2015

Rottweiler



Raz chce podpalać Polskę, raz być ojcem narodu. Lider Solidarności Piotr Duda coraz mocniej rozpycha się Łokciami w polityce.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Po co ten ch... tu przyjechał? - wściekł się Dominik Kolorz na wieść, że Piotr Duda jest na Śląsku. Kolorz jest regionalnym szefem związku i to on w imieniu górników nego­cjował niedawne porozumienie z rządem.
- To była środa. Późny wieczór. Duda przyjechał do kopalni Brzeszcze. Kolorz miał za sobą 70 godzin rozmów i porozu­mienie bliskie podpisania. Przyjazd Dudy sprawił, że wróciliśmy do punktu wyjścia. Tylko dlatego, że szef Solidarności zorien­tował się, po tygodniu od rozpoczęcia ne­gocjacji, że nie jest pierwszoplanowym aktorem tego spektaklu - opowiada jeden z rządowych negocjatorów.
- Bzdura - mówi „Newsweekowi” Piotr Duda. - Musiałbym być skończonym dra­niem, żeby przeciągać negocjacje, gdy lu­dzie siedzą pod ziemią, a ich żony i matki czekają na powierzchni.
Duda ostro wszedł wtedy do gry. Posłom groził: „Znamy wasze adresy, wiemy, gdzie mieszkacie, i immunitet wam nie pomoże. Wielu zasłużyło, by dostać w pysk”.

wtorek, 3 lutego 2015

Przedrzeźniacze



Opozycja jest oczywistym elementem systemu demokratycznego. Ale układ władza-opozycja może ulec dewastacji. Pokazują to ostatnie wydarzenia w kraju.

Konflikt między PiS a Platformą, który trwa od 10 lat, przeszedł przez kilka etapów i liczne próby sił, doprowadzając w konsekwen­cji do wynaturzenia systemu polityczne­go w Polsce. Usunął w istocie z pola poli­tycznego inne formacje lub je tak mocno zmarginalizował, że pozostaje im co naj­wyżej rola kanap, wasali, przybudówek, słabszych koalicjantów.
Siła tego duopolu, ale i jego ograni­czenia wynikają z zasadniczego sensu konfliktu, którym jest walka między III a IV RP. Platforma nie jest zwykłą par­tią rządzącą, ponieważ dźwiga ciężar obrony systemu liberalno-demokratycznego. Ale przede wszystkim PiS nie jest zwykłą opozycją. To partia, która po zwycięstwie zamierza zmienić podstawy państwa, system wartości, dokonać - jak to nazwał kiedyś Ludwik Dorn-redystrybucji prestiżu. Mato być całkowita zmiana społecznej hierarchii, unieważnienie dotychczasowych kryte­riów sukcesu, odejście od liberalnego, konkurencyjnego paradygmatu, uczy­nienie z państwa głównego dysponenta nagród i pozycji obywateli.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Legutko: Państwo toczy rak



Agata Kondzińska

AGATA KONDZIŃSKA: Dlaczego PiS od ośmiu lat przegrywa wybory?
RYSZARD LEGUTKO: PiS jest jedyną partią, która postawiła w centrum reformę państwa. Ale, jak widać, ta diagnoza państwa ciągle okazuje się trudna do przyjęcia dla dużej części społeczeństwa i elit. III RP była słaba już w momencie powstawania i taka pozostała. Brak świadomości stanu państwa ma swoje głębsze źródła historyczne. Polska od wieków nie ma tradycji państwa suwerennego i polityki suwerennej. Realnie straciliśmy suwerenność pod koniec XVII wieku, a pod koniec XVIII przestaliśmy istnieć. Później krótkie dwadzieścia lat II RP zakończone apokalipsą. A po wojnie dominacja sowiecka. Myślenie i działanie suwerenne to dla wielu Polaków, zwłaszcza elit, ciągle rzecz nowa i podejrzana.

To jakie mamy dziś państwo?
- Chore.

Pan odmawia propaństwowości rządowi?
- Zdecydowanie.

To w czyim interesie działa premier polskiego rządu?
- Z pewnością nie w interesie Polski. Głównie w interesie własnym i swojej partii. U nas działa - również za sprawą byłego premiera Donalda Tuska i PO - potrójny mechanizm uniemożliwiający reformę państwa. Nawet jeśli się dzieją rzeczy najbardziej bulwersujące i niespotykane - śledztwo smoleńskie czy ostatnie wybory - to nie budzi to pragnienia naprawy i pojawia się powszechny krzyk, że nic się nie stało, a po trzecie, lży i obraża się tych, którzy nie chcą się na to zgodzić. Powstał nawet cały przemysł ideologiczno-propagandowy do deklarowania, że III RP jest OK. Jakieś orły z czekolady i inne idiotyzmy. PiS jest jedyną partią, która stawia problemy państwa.

Ciągle to państwo negując.
- Z pani słów wynika, że jeśli negujemy, to coś z nami jest nie tak: nie ma problemu państwa, lecz tylko problem PiS. Właśnie o tym przed chwilą mówiłem jako o nienormalnym stawianiu sprawy.

A PO jaką jest partią?
- Jest partią oportunistyczną. W latach 2004-05 diagnoza, że państwo jest chore, łączyła polityków PO i PiS. Miało być nowe otwarcie. A Jan Rokita, który miał być premierem, przygotował nawet wielki pakiet reform. Ale zaraz po przegranych wyborach PO zrezygnowało z koalicji i zmieniło pogląd: w ciągu kilku dni III RP stała się OK, a jej reforma przestała być OK. Sprawa koalicji na rzecz zmiany się nie powiodła, ale nie dlatego, że PiS ją odrzuciło.

Chciało resortów siłowych.
- A cóż w tym złego? Przecież wygrało wybory. Tusk odrzucił koalicję wyłącznie z egoistycznego punktu widzenia. Nie chciał być numerem drugim i tylko dlatego zdecydował się storpedować naprawę RP i rozpoczął wojnę z PiS. Rozpętał piekło. Kiedyś sądziłem, że Tusk ma jakieś poglądy, sądziłem nawet - niech mi to Bóg wybaczy - że Radosław Sikorski ma jakieś poglądy. Nie można jednak mówić, że Nord Stream to pakt Ribbentrop-Mołotow, a zmieniwszy partię, twierdzić, że nie ma problemu. To są wszystko ludzie bez właściwości. Łatwo zrezygnowali ze swojego konserwatyzmu i zaczęli narzucać lewicowy pakiet ideologiczny, włącznie ze związkami partnerskimi.