poniedziałek, 31 marca 2014

Eksperymenty prezesa



Ciche dni z ojcem Rydzykiem wyborcze listy wysokiego ryzyka i chaos w sztabie Nie tak PiS wyobrażał sobie start europejskiej kampanii.

Anna Gilewska Agnieszka Burzyńska

Kilkanaście dni temu, końcówka obrad komitetu politycznego PiS. Władze partii przyjmują listy do europarlamentu. Chwilę później do samochodu wsiadają sekretarz generalny partii Joachim Brudziński i szef klubu Mariusz Błaszczak. Ruszają do Drohiczyna. Tam, w siedzibie bpa Antoniego Dydycza, mają się spotkać z o. Tadeuszem Rydzykiem.
Zanim dojadą, media podają już wszystkie wyborcze jedynki PiS. Nie ma wśród nich ani jednej osoby wskazanej wcześniej przez dyrektora Radia Maryja. Do księdza dzwonią zaufani politycy PiS i przekazują informacje, że „jego” kandydaci zajmują dalsze miejsca na listach.
Po kilku godzinach jazdy samochód z Brudzińskim i Błaszczakiem podjeżdża pod kurię. Na parkingu politycy widzą już auto Rydzyka. Kiedy dzwonią, wychodzi do nich jego współpracownik: - Ojciec nie ma przyjemności w spotkaniu z panami ani w najbliższych dniach, ani tygodniach - ma oświadczyć politykom. Ci jak niepyszni wracają więc do Warszawy. - Dostali czarną polewkę - kwituje jeden z polityków blisko rozgłośni.

Chłód na linii Toruń - PiS



KAMILA  BARANOWSKA

Brak polityków sympatyzujących z o. Tadeuszem Rydzykiem na „jedynkach” list wyborczych Prawa i Sprawiedliwości to dość czytelny sygnał wysłany przez Jarosława Kaczyńskiego. „Poradzimy sobie bez was” - zdaje się mówić prezes

Parę dni temu posłowie Joachim Brudziński i Mariusz Błaszczak udali się do Drohiczyna. Tam z wizytą u zaprzyjaźnionego bp. Antoniego Dydycza przebywał o. Tadeusz Rydzyk. Posłowie byli umó­wieni z nim na spotkanie. Mieli rozma­wiać z duchownym o współpracy przy kampanii wyborczej. Kiedy dojechali na miejsce, okazało się, że żadnego spotka­nia nie będzie. Usłyszeli, że o. Tadeusz do nich nie zejdzie, ponieważ... boli go głowa. Podróż posłów odbyła się już po zatwierdzeniu przez komitet polityczny PiS list do Parlamentu Europejskiego.
List, na których zabrakło biorących „jedy­nek" dla kandydatów rekomendowanych przez toruńskiego redemptorystę.
Brudziński zapytany o tę wizytę zaczy­na rozwodzić się nad pięknem Podlasia i ziemi drohiczyńskiej. I choć nie zaprzecza, że ostatnio tam był, ucieka od odpowiedzi na pytanie, w jakim celu. - Często bywam w Drohiczynie z potrzeby duszy i serca.
Jeśli zabiegałbym o spotkanie z o. Tade­uszem, pojechałbym do Torunia, bo tam ma siedzibę. Reszta to plotki - zarzeka się.
Opowieść o nieudanej wizycie posłów u ojca redemptorysty od kilku dni elek­tryzuje sporą część polityków PiS. I krąży także w alternatywnej wersji - że poca­łowali klamkę właśnie w Toruniu. W obu wersjach jednak dobrze oddaje zmianę w relacjach Torunia z partią Jarosława Kaczyńskiego. - Dawno nie wiało aż takim chłodem - przyznają ci, z którymi rozma­wialiśmy.

niedziela, 30 marca 2014

Fundacja i manipulacja



Jak ekscentryczna wolontariuszka wpędziła w poważne kłopoty jedną z najważniejszych fundacji walczących z nowotworami.


Paulina Socha-Jakubowska

Drobna, sympatyczna blondynka o słodkiej buzi. Nie wygląda na swoje 38 lat. Po tym jak przy­jechała do Wielkiej Brytanii, pracowała u Turka, w polskim sklepie, w salonie spa. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat w Londynie została prawdziwą celebrytką. Polonijne media przeprowadzały z nią wywiady, prasa opisywała typowy dzień z jej życia. A ona, jak twierdzą przedstawiciele fundacji Rak’n’Roll, nabierała przekonania o swojej wielkości, charytatywnym kunszcie i o mi­sji zbawiania świata, do której miała być natchniona przez Magdę Prokopowicz, nieżyjącą już założycielkę fundacji.
Patka, jak wszyscy nazywali Patrycję P., postanowiła, że będzie dokładnie taka jak jej idolka. I (podobno) przyjaciółka, bo o zażyłości z przedwcześnie zmarłą preze­ską opowiadała wszystkim dookoła. Mimo że nigdy nie chorowała na raka - ogoliła sobie głowę. Na zorganizowanej przez męża Magdy Prokopowicz aukcji jej rzeczy kupiła sobie sukienkę i bluzkę byłej prezeski. Tę samą, którą Magda miała na sobie w dniu imprezy urodzinowej jej synka, z której ka­retka zabrała ją do szpitala. Po raz ostatni.
Patka, uzbrojona w ciuchy Magdy, z łysą głową, zaczęła pracować w Londynie na rzecz fundacji Rak’n’Roll, jednej z bardziej znanych i docenianych polskich fundacji pomagających kobietom z chorobami nowotworowymi. - Wiele osób widziało w niej skrzyżowanie Matki Teresy z pa­pieżem - mówią ci, którzy mieli okazję Patkę poznać.

KULA ENERGII
Dziś działalność Patrycji oceniają jako szkodliwą dla fundacji. Do fundacji Rak’n’Roll, która ma siedzibę w Warszawie, od pewnego czasu zgłaszają się Polacy mieszkający w Londynie, zaniepokojeni tym, w jaki sposób kobieta wykorzystuje wizerunek Magdy Prokopowicz. Z kores­pondencji napływającej z Wielkiej Brytanii wynika, że Patce bardziej niż na pomocy kobietom chorym na raka zależało na autopromocji. - Lubiła być w centrum uwagi. Uwielbiała, gdy o niej pisano - mówią. Byli znajomi podkreślają też, że Patka starała się zbijać kapitał na niewyprowadzaniu z błędu ludzi, którzy byli przekonani, że ona, ogolona na łyso młoda kobieta, także jest chora na raka.
Sama Patka poproszona przez redakcję Elondyn.co.uk o tekst opisujący jej życie napisała, że inspiracją do działania na rzecz chorych są dla niej jej osobiste doświadcze­nia z rakiem. Osobiste - w tym przypadku - oznaczają tyle, że jej mama wyszła z raka.
- Ludzie użalali się nad nią, chwalili, że jest wspaniała, bo mimo choroby pomaga innym - mówią byli znajomi.

sobota, 29 marca 2014

Twórca SKOK-ów ma pomysł na nowy biznes za miliony z publicznej kasy.



Trzeba tylko zmienić parę ustaw

Bianka Mikołajewska

Jarosław Kaczyński przekonuje, że w Polsce mamy do czynienia z silnym wpływem grup lobbystycznych na władzę. Słusznie. Dowodem pomysły polityków z jego własnej partii
Grzegorz Bierecki, twórca Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo--Kredytowych (SKOK-ów), dziś senator PiS-u, ma pomysł na nowy wielki biznes wspierany setkami milionów złotych z publicznej kasy. Trzeba tylko zmienić parę ustaw. Ale od czego jest Senat?

22 grudnia 2011 r. Trzecie posiedzenie Senatu obecnej kadencji. I pierwsza po wyborach okazja, by złożyć oświadczenia senatorskie - odpowiednik interpelacji poselskich. Świeżo upieczeni parlamentarzyści PiS-u Grzegorz Bierecki i Henryk Cioch kierują oświadczenie do ministra rolnictwa. Krytykują w nim propozycję resortu, by rolnikom, którzy stracili uprawy w wyniku klęsk żywiołowych, przyznawać bezzwrotną pomoc na wznowienie produkcji.

Zwykle, gdy przychodzą powodzie, grad czy susze, politycy opozycji - zwłaszcza PiS-u - pierwsi domagają się od rządu, by uruchomił wsparcie. Bierecki i Cioch podkreślają jednak, że przed stratami wywołanymi przez takie zjawiska rolnicy mogą się ubezpieczyć. I że państwo ma wspierać zawieranie takich ubezpieczeń, dopłacając do składek.

Według nich propozycja ministerstwa ''godzi w pewność prawa'' i spowoduje ''nieuzasadnione obciążenie budżetu państwa'' - zamiast udzielać rolnikom doraźnej pomocy, należy rozwijać ''ubezpieczeniowy model wsparcia''. ''Zasadne wydaje się tworzenie towarzystw ubezpieczeń wzajemnych (szczególnie tak zwanych małych TUW)'' - piszą.

piątek, 28 marca 2014

Seks oralny z trzepaniem dywanu



To nie jest lekka praca. Panowie do towarzystwa bywają bici i poniżani przez kobiety Ale są tacy, którzy zarabiają nawet 2 tys. złotych za szybki numerek.

ANNA SZULC, WERONIKA BRUŹDZIAK

Michel, 27-letni fizjoterapeuta z Po­morza, lubi opalać -wyrzeźbione i wydepilowane ciało na wyspach oceanicznych. I jeszcze mu za to płacą.
- Klawo jest - zapewnia. Choć ostat­nio zmuszony był wsiąść cło taksówki cał­kiem nago. Wszystko przez odstępstwo ocl zasad, bo zwykle zakotwicza się z oso­bą towarzyszącą w miejscach trudno do­stępnych i mało popularnych, na przykład w Suwałkach. Ale tym razem, cholera, zasnął wtulony w kobietę w jej domu. A rano, proszę, w drzwiach - on.
- Pan zesztywniał, słowem się nie za­jąknął. Więc grzecznie go ominąłem i wy­szedłem - wspomina. - A że bez majtek? Spieszyło mi się trochę.
Mi cli cl owi spieszyło się do bogatej bizneswomen przed czterdziestką. Na śniadanko w motelu. - Pachnąca kawa, grzanki i szybki numerek, bo pani była przejazdem, w drodze na jakieś sympo­zjum - wylicza. Taki szybki numerek może oznaczać nawet dodatkowe 2 tys. złotych zarobku. Bo Michel pracuje też jako re­habilitant, ale to trochę dla niepoznaki. Przede wszystkim jest mężczyzną do to­warzystwa. Z angielska cali boy albo male escort. Po polsku - eskort. Czyli jest męską dziwką. Jedną z wielu.

czwartek, 27 marca 2014

Powrót Gorgonowej



Sztab specjalistów rozpoczął prace nad najbardziej sensacyjnym projektem kryminalistyczno- -prawniczym ostatnich lat: próbą wznowienia procesu Rity Gorgonowej.

Katarzyna Świerczyńska

Wie pani, za co ją tak bardzo kocham? Za to wszystko, co ona w życiu wycier­piała. I jak bardzo mu­siała być silna i dzielna, żeby mnie urodzić w więzieniu - 82-letnia Ewa Ilić mówi, patrząc mi prosto w oczy. Z taką samą pewnością mówi o niewinności swojej matki Emilii Margarity Gorgon, która ponad 80 lat temu została uznana przez sąd - najpierw lwowski, a potem krakowski - za winną zabójstwa 17-letniej Lusi Zarembianki, córki inżyniera Henryka Zaremby, u którego Gorgonowa zatrudniła się jako opiekunka do dzieci.
- Dopuszcza pani możliwość, że matka jednak była winna? - pytam.
- Nie!
- Skąd taka pewność?
- Ja to prostu wiem - ucina.
Rehabilitacja Rity Gorgonowej to ma­rzenie życia Ewy Ilić.

środa, 26 marca 2014

Interes grzechu wart



Miały być zyski, wielkie inwestycje i wejście na giełdę. Z kościelnego biznesu ojców cystersów z małopolski pozostał jednak tylko niesmak.

SZYMON KRAWIEC

Klasztorna kruchta. Ciemno. Gdzieniegdzie migoczą punk­ciki plastikowych lampek rozstawionych w ścianach. Wierni po omacku wyciągają przed siebie dłonie, żeby sprawdzić, czy mają gdzie uklęknąć. - Taką samą ciemność widział Pan Jezus, kiedy go złożono do grobu - słychać szept z głośnika. W opactwie oo. Cystersów w Szczyrzycu wierni się modlą, śpiewając „Gorzkie żale”.
Modlitwy w tym miejscu odbywają się od prawie ośmiu wieków. Największy cud wydarzył się podczas wojny, kiedy gestapo spustoszyło klasztor w poszukiwaniu broni i radiostacji. Sprzęt był ukryty w podłodze celi jednego z ojców, a broń zadekowano za wielkim ołtarzem. Jak mówią, tylko dzięki boskiej opatrzności Niemcy niczego nie znaleźli. Zakonnicy przeżyli, klasztor ocalał.
Kilkanaście lat temu także się modlono o cud. Gospodarczy. Do zakonu przybyli wtedy lokalni biznesmeni ze spółki Do­minium. Chcieli razem z ojcami rozkręcić firmę handlującą ekologiczną żywnością.
- Padło na nas, bo mieliśmy browar. Wtedy nieczynny, ale obiecano, że nam go wyremontują - mówi jeden z zakonników. Skusiła ich też bliskość Krakowa i prawie sto czerwonych krów, które zakonnicy hodują na terenie opactwa. Ten rzadki gatunek daje o wiele smaczniejsze mleko niż zwy­kła łaciata krowa. - To była wielka wizja. Kiedy zobaczyłem projekt rozbudowy
modernizacji opactwa, powiedziałem, że to szklane domy Żeromskiego. Nowa masarnia, mleczarnia, browar. Brakowało tylko ruchomych chodników - uśmiecha się jeden z braci. Umowę z biznesmenami podpisywał ówczesny opat. - Oni mieli dar przekonywania, a nasz przełożony bardzo ufał ludziom - dodaje.

wtorek, 25 marca 2014

Prawie jak pogrzeb



Oficjalnie wystąpić z Kościoła to nie jest łatwa sprawa. Jeszcze trudniej zniknąć z kościelnych kartotek. Bo polski Kościół wciąż lub liczyć martwe dusze.

MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ, RAFAŁ GĘBURA

Grażyna Barzdo-Waeli mieszka w Gdańsku, zajmuje się konsultingiem, ma 59 lat. Za­nim poszła powiedzieć proboszczowa, że nie chce już należeć do Kościoła, spisała, co jej się z Koś­ciołem kojarzy. Wyszło pół tysiąca wyrazów, w tym: indoktrynacja, podejrzliwość, wrogość, nietoleran­cja, przemoc, władza, fałsz, bogactwo, tuszowanie niegodziwych czynów.
Złożyła akt apostazji, czyli została - trzymając się kościelnego języka - odstępcą, odszczepieńcem. Aby zostać apostatą, trzeba mieć minimum 18 lat (ma), podać przyczynę odejścia od wiary (załączyła 500 wy­razów), stawić się osobiście w parafii (stawiła się) ze świadkami (wzięła ze sobą córki). Ksiądz powie­dział, że córki być nie mogą, więc zadzwoniła po zna­jomych, przyjechali. Niedługo minie pól roku, odkąd zrobiła wszystko, co trzeba, żeby się wypisać z Kościo­ła. Powinna dostać skorygowany odpis aktu chrztu. Nie dostała.
Krzysztof Poradziński z Krakowa (28 lat, filozof) złożył akt apostazji ponad dwa lata temu i również wciąż nie ma metryki chrztu z adnotacją, że wystąpił z Kościoła.
Robert Binias, prawnik z Chorzowa, to dopiero cie­kaw przypadek. Doszedł do wniosku, że religia jest duchową protezą, a on nie chce się na protezie opie­rać. Pisemne oświadczenie o tymi, że odchodzi z Koś­cioła, zaniósł proboszczowi 22 lata temu. Pamięta, że sekretarka proboszcza aż się popłakała, bo wtedy takie deklaracje rzadko się zdarzały. Binias sądził, że skoro zrywa z Kościołem, to i Kościół z nim. Po kilkunastu latach coś go tknęło. - Pomyślałem: sprawdzę, jak wy­gląda sytuacja. Okazało się, że cały czas figurowałem jako wierzący.
Proboszcz włożył jego oświadczenie między papiery. Nigdzie tej apostazji nie odnotował.

poniedziałek, 24 marca 2014

Koniec eldorado



Czy wydawcom uda się utopić pomysł bezpłatnego podręcznika? Zrobią wszystko, by odzyskać rynek wart prawie miliard złotych.

Cezary Łazarewicz
Igor Ostachowicz, najbliższy doradca premiera Donalda Tuska, we wrze­śniu 2013 r. posłał swoje dziecko do pierwszej klasy. Żeby nie dźwigało zbyt dużo książek, kupił mu dwa komplety podręczników, jeden do domu, drugi do szkoły. Wtedy się dowiedział, ile kosztują podręczniki szkolne. Z tego czo­łowego zderzenia z rynkiem wydawnictw podręcznikowych miała narodzić się idea bezpłatnego podręcznika finansowanego przez państwo.
Sejmowa legenda głosi, że Ostachowicz był tak wzburzony chciwością wydawnictw, że zapowiedział im wtedy walkę na śmierć i życie.
I słowa dotrzymał. Śmierć, a co najmniej wielkie kłopoty finansowe wydawcom podręczników premier zapowiedział niespo­dziewanie 10 stycznia, ogłaszając, że ponad pół miliona pierwszoklasistów dostanie od rządu we wrześniu jeden podręcznik, zre­dagowany i wydrukowany przez państwo. Ta zapowiedź oznaczała, że w kieszeniach rodziców zostaną 132 min zł. To jednak także oznacza, że te pieniądze nie trafią do wydawców. To tak, jakby odciąć im nagle dopływ paliwa w samochodzie, który wiózł ich do coraz wyższych zysków i luksusu. I nie można się dziwić, że zareagowali nerwowo.
- To dzień, który dzieli polską edukację - mówi Jarosław Matuszewski, reprezen­tujący podręcznikowego potentata, czyli Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne. - Nic już nie będzie takie samo, jak było.
Tak kończy się w Polsce podręcznikowe eldorado.

Historia jednej prowokacji



Działacze partii Palikota sięgają do dorobku SB. Bo w romans i nieślubne dziecko bezpieka próbowała wrobić papieża już w latach 80. Szykowała też prowokację przeciwko ks. Dziwiszowi.

Na początek kwietnia fundacja Ateizm Świeckość Antyklerykalizm zapowiada kampanię billboardową z Janem Pawłem II w roli głównej. Na plakatach Karol Wojtyła ma być pokazany z kobietą i dzieckiem. Twórcy projektu sugerują, że to kochanka i nieślubny syn przyszłego papieża. Fundacja zapowiada kolejne antypapieskie plakaty. Politycznego wymiaru całej sprawie nadaje to, że za akcją stoją działacze Twojego Ruchu, którego lider pośrednio poparł przedsięwzięcie. – Bardzo bym się dziwił, gdyby Karol Wojtyła nie miał nieślubnych dzieci – wypalił Janusz Palikot. Kampania antyklerykalnej fundacji ma związek z prowokacją, którą w latach 80. preparowali funkcjonariusze komunistycznych służb specjalnych. Jej dzieje to jedna z najbardziej perfidnych akcji PRL-owskiej bezpieki wymierzonych w Kościół.
Do krakowskiego mieszkania ks. Adama Bardeckiego przy pl. Sikorskiego w lutym 1983 r. pukają dwie kobiety. Podają się za pracownice opieki społecznej. Tak naprawdę to dwie funk­cjonariuszki SB: Barbara Szydłowska i Barbara Borowiec. Obie blisko współpracują z Grze­gorzem Piotrowskim, esbekiem, który półtora roku później zamorduje ks. Jerzego Popiełuszkę.
Ks. Bardeckiego, wieloletniego asystenta kościelnego „Tygodnika Powszechnego” nie ma w domu, kobietom otwiera więc jego gosposia. Starsza pani wdaje się w rozmowę z kobietami, które twierdzą, że przyniosły paczkę żywnościową. Opowiada im o choro­bach, wymienia leki, które zażywa. Wszystko trwa jakieś 20 minut. W tym czasie jedna z funkcjonariuszek idzie do łazienki, otwiera okno, żeby inni esbecy mogli tam później wejść i założyć podsłuch. Zapewne wtedy podrzuca maszynopis ze sfabrykowanym pamiętnikiem Ireny Kinaszewskiej. Maszy­nopis miał zawierać informacje o romansie rzekomej autorki z ks. Karolem Wojtyłą.
Zdaniem zmarłego rok temu Krzysztofa Kozłowskiego, byłego wicenaczelnego „Tygo­dnika Powszechnego” w prowokacji miał też uczestniczyć krakowski dziennikarz Konrad Strzelewicz. Przyjaźnił się z Kinaszewską, a pamiętnik miał podrzucić w kapciach. (Strzelewicz żyje do dziś, ale nie rozmawia z mediami).

niedziela, 23 marca 2014

Zagubiona agentura



Wojciech Czuchnowski, Marcin Kącki.

Tajni agenci tajną kasę traktowali jak kasę zapomogowo-pożyczkową. Brali na życie, mieszkanie, rozwód. Polski wywiad przez lata nie panował nad funduszami na tajne operacje. Czuchnowski i Kącki śledzą aferę w Agencji Wywiadu

1 sierpnia 2012 roku, popołudnie, policjanci zabezpieczają miejsce kradzieży. Rutyna: zdjęcia, odciski palców, bo w kasie pancernej zamiast dolarów leżą pocięte papiery. Ale miejsce przestępstwa jest wyjątkowe, ściśle strzeżone tajemnicą państwową. To Agencja Wywiadu przy ul. Miłobędzkiej 55 w Warszawie. Niewielka (około 1000 pracowników, 150 mln zł rocznego budżetu), a zarazem najbardziej elitarna z polskich służb specjalnych. Podejrzanym o kradzież jest kasjer nadzorujący pieniądze na tajne operacje - starszy chorąży Andrzej M., zwany przez kolegów "Carringtonem".


Prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska, która ma kradzież wyjaśnić, będzie przeglądać akta w kancelarii tajnej, bo Agencja Wywiadu nadaje niemal każdemu dokumentowi klauzulę "ściśle tajne". Razem z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego tłumaczą to "interesem państwa".

Idziemy tropem pociętych papierów. Nie widzimy tu kulis tajnego działania operacyjnego, które mogłoby narazić interes państwa. To po prostu sprzeniewierzanie pieniędzy przez wysokich rangą oficerów wywiadu, które trwało 20 lat.

Michnik: Polska bez Kościoła to czarny obraz



Kościół przestał być przyjazny ludziom. Stał się narcyzem, wielbi sam siebie jako instytucję

AGATA NOWAKOWSKA, DOMINIKA WIELOWIEYSKA: Polski Kościół zapisał piękną kartę w czasach PRL. Dziś ma problem z rozdziałem od państwa. A zamiast ewangelizować, urządza krucjatę przeciwko wymyślonym wrogom.

ADAM MICHNIK, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej": Kościół wciąż robi wiele wspaniałych rzeczy, nie chodzi tylko o pomoc biednym i odrzuconym. To jedyne miejsce, do którego zwykły Polak przychodzi co niedziela i dowiaduje się, gdzie jest dobro, a gdzie zło.

Ale rzeczywiście jest to trudny moment w historii Kościoła. On przestał być przyjazny ludziom. Stał się narcyzem, wielbi sam siebie jako instytucję. To bolesne dla katolików, którzy przeżywają wiarę serio, czy ludzi takich jak ja - autor książki "Kościół, lewica, dialog".

Dla hierarchów człowiek dobry to katolik bezkrytycznie słuchający proboszcza. Niegodni szacunku są: geje, feministki, niewierzący. Kościół, który bronił wolności i godności ludzi, często mówi dziś językiem nienawiści.

- Jest w nim pęknięcie. Z jednej strony Kościół mówi językiem Dekalogu czy Kazania na Górze Oliwnej - i to jest najpiękniejsza religia, jaką znam. Z drugiej - w Kościele i wokół niego powstały środowiska degeneracji. W Kościele jest wszystko, co najlepsze w naszym społeczeństwie, i wszystko, co najgorsze. Mnie oczywiście boli, że formuła radiomaryjna jest tak widoczna, ale to nie jest cały Kościół.

Papież Franciszek ma takie same poglądy na aborcję, eutanazję czy homoseksualizm jak polscy biskupi, ale nie odziera nikogo z godności, stara się wysłuchać, "zrozumieć kontekst".

sobota, 22 marca 2014

Królowie Życia



WOJCIECH FRYKOWSKI uważał pośpiech za znak złego smaku. Kiedyś nad ranem wracał z libacji na dachu triumpha, krzycząc do idących dziewcząt: Robotnice łódzkie! Dlaczego tak rano wstajecie? - fragment książki Sławomira kopra „Skandaliści PRL”


Któregoś dnia Agnieszka [Osiecka] zagadnęła mnie: Co ty tak ciągle o tym Frykowskim opowiadasz ? - wspominał Wojciech Solarz.
- Zacząłem o nim mówić: jaki to jest łobuz, jak on wódkę popija, jak traktuje kobiety, że z jednej strony jest genialnym kierowcą rajdowym, a z drugiej potwor­nym leniem. Ona słuchała, aż powiedziała:
- To ja go muszę poznać.
Dałem jej jego adres i telefon. I stała się rzecz straszna. Pięć-sześć tygodni później dostałem pocztówkę z Kazimierza: „Tu jest cudownie, całujemy serdecznie - Agnieszka i Wojtek”.
Wojciech Frykowski był jedną z najwięk­szych legend PRL, człowiekiem przewijają­cym się przez niemal wszystkie wspomnienia z tego okresu. Postać niezwykle malownicza, osobnik obdarzony ogromną fantazją i zawsze dysponujący dużą gotówką. A do tego nigdy nie żałował jej dla przyjaciół i znajomych.

Honorowi krwiodawcy



Niewielu Polaków, według badań, zdecydowałoby się oddać dla obrony kraju zdrowie lub życie Oczywiście to niskie morale narodu jest według prawicy winą Tuska. Problem w tym, że tych naprawdę zdeklarowanych obrońców ojczyzny jest znacznie mniej niż nawet wyborców PiS.

Poczucie, że agresja Rosji wo­bec Ukrainy realnie wystawia na szwank bezpieczeństwo Pol­ski, wzmaga patriotyczne napię­cie, przynajmniej u prawicowych po­lityków i publicystów. A tu okazało się, że większość Polaków ankietowanych przez MillwardBrown SA dla TVN24 nie jest gotowa do poświęceń dla kraju, 49 proc. (zdecydowanie nie - 21 proc.), przy 43 proc. tych, którzy godzą się z ry­zykiem utraty życia i zdrowia na rzecz ojczyzny (zdecydowanie tak - tylko 17 proc.). Te odpowiedzi są powiązane z innymi deklaracjami. Polacy w 54 proc. nie akceptowaliby udziału polskich sił zbrojnych w obronie integralności tery­torialnej Ukrainy (39 proc. byłoby za), ale ufaliby, że sojusznicy z NATO wywiąza­liby się wobec Polski ze swych zobowią­zań obronnych (49 proc. przy 41 proc. nieufnych). Zakładają więc, że wyłącznie Sojusz miałby szansę prowadzić wojnę o Ukrainę i że nie uchyliłby się od niej w razie najwyższej konieczności. Trzeba oczywiście ostrożnie podcho­dzić do tych wyników, niemniej pokazują pewne nastawienia społeczne, są przynajmniej zapisem świadomości. W licznych dyskusjach na internetowych forach, ja­kie pojawiły się po publikacji wyników badań, młodzi ludzie tłumaczyli swoje własne postawy. Jedni twierdzili, że nie pójdą na wojnę, bo nie mają żadnego doświadczenia bojowego, nie mieli bro­ni w ręku, nie czują się na siłach fizycz­nie, żyją w innym świecie i strzelania nie potrafią sobie wyobrazić. Przeraża ich sama świadomość, że mogliby w każdej chwili zostać zabici. Bardzo często po­jawiała się deklaracja, że stanęliby tylko w obronie rodziny, ale już niczego innego, bo to abstrakcja, a życie jest biologicznym konkretem. „Jeśli w wypadku wojny moi bliscy byliby bezpieczni gdzieś za grani­cą, a ja (...) miałbym walczyć za ziemię, domy, lasy i pola, to przykro mi bardzo, ale przy pierwszej okazji zwiałbym... Jeśli ktoś uważa, że warto ginąć za rozłożenie słupków przy granicach, to powodzenia mu życzę” - napisał jeden z blogerów.
Wielu dyskutantów uważało, że w dzi­siejszych warunkach wojennych, gdzie dominuje atak powietrzny, byliby tylko mięsem armatnim. Poza tym, jeśli kie­dyś młodzi mężczyźni unikali jak zarazy powszechnego poboru, dlaczego dzisiaj mieliby deklarować, że ochoczo pójdą na wojnę? - pytano na forach. Pojawiały się w dyskusjach także jednoznaczne na­stroje pacyfistyczne, niezgoda na wszel­kie zabijanie, stwierdzenia, że życie ludzkie jest bezcenne, niepowtarzalne i niewymienialne na inne wartości, takie jak terytorium czy suwerenność.
Wreszcie istotnym motywem był wą­tek polityczny. Jedni uważali za absurd umieranie za palącego cygara Tuska, Sikorskiego czy „prezydęta" Komorow­skiego, a drudzy jako równy nonsens traktowali poświęcenie życia za kraj Kaczyńskiego, Hofmana czy Brudziń­skiego. Państwo zostało tak mocno skojarzone z partyjną własnością, że straci­ło walor uniwersalnej wartości, za którą warto umierać bez względu na to, kto jest akurat premierem czy prezydentem.

piątek, 21 marca 2014

Wszyscy jesteśmy siecioholikami



Miał być tydzień bez internetu i telefonu. Całkiem się nie dato. Już wiem, jak trudno się odłączyć. Ale to było lekkie otrzeźwienie.

WOJCIECH STASZEWSKI

Wyciągam wtyczkę tuż przed pół­nocą. W e-mailu ustawiam au­toresponder, ogłaszam to też na swoim blogu i Facebooku. Na trzy dni odłączam się od cyfrowego świata. „Bez odbioru”.
E-migrantka Susan Maushart, amerykańska dziennikar­ka, zauważyła, że jej dzieci (troje nastolat­ków) nie używają mediów elektronicznych, tylko w nich „zamieszkują”. Że kiedy za­praszają znajomych, to siedzą razem przy YouThbe albo każde w kącie z konsolą/ laptopem/smartfonem. Ze sama „sypia z iPhone’em”, a w toalecie surfuje po sie­ci, odpisuje na SMS-y. Że czytanie książek, wspólne posiłki i rozmowy z dziećmi znik­nęły z jej domu.
Postanowiła odłączyć się na pół roku z dziećmi nie tylko od internetu, ale też od telefonu i telewizji. Eksperyment opi­sała w wydanej właśnie w Polsce książce „e-migrand”.
W domu Susan Maushart najpierw był szok, potem nuda, a później zaczęły się dziać cuda. Rodzeństwo postanowiło wy­brać się razem do kina, pierwszy raz od lat. Starsza córka zapisała się na siłownię, a syn przypomniał sobie o grze na saksofonie.
Dziennikarka twierdzi, że przeciętne amerykańskie dziecko poświęca na surfo­wanie w sieci tyle samo czasu co na sen. Problem jednak jak najbardziej dotyczy do­rosłych i to nie tylko w Ameryce.

Spin macherzy



Historia spin doktorów PiS to praktyczna lekcja polskiej polityki, w której wszystko jest możliwe. Ten, który najgło­śniej krytykował Platformę, dostał od niej nagrodę, ten który się kajał i przepraszał prezesa, nie wrócił do PiS.

Malwina Dziedzic

Jeszcze kilka lat temu Adam Bielan i Michał Kamiński stanowili zgrany tandem, który nadawał ton propa­gandzie PiS. Cieszyli się zaufaniem braci Kaczyńskich, wymyślali dla nich kampanie wyborcze i strategie ataków na Platformę Obywatelską. Uzupełniali się: Michał - z gorącą głową i mnóstwem pomysłów, Adam - na chłodno je kalku­lujący. Prywatnie - przyjaciele (Bielan jest ojcem chrzestnym młodszej córki Kamińskiego). Solidarnie opuścili szeregi PiS niedługo po przegranych przez Jarosława Kaczyńskiego wyborach prezydenckich, gdy w partii nastał czas rozliczeń i pretensji o zbyt „miękką kampanię”. Współtworzyli PJN, szybko jednak przekonali się, że projekt nie ma szans przełamać duopolu PO i PiS.
Ich drogi rozeszły się dwa lata temu. Bielan obrał kurs powrot­ny do PiS, Kamiński za przykładem byłej liderki PJN Joanny Kluzik-Rostkowskiej postanowił zbliżyć się do Platformy. I w końcu udało się, dostał „jedynkę” na lubelskiej liście; wspiera sztab PO i szykuje sobie miękkie lądowanie po powrocie z europarlamentu - bo nie jest pewne, czy pierwsze miejsce na liście wyborczej Plat­formy w tym okręgu da mu mandat. Poza tym podobno wcale mu na tym nie zależy, bo znacznie lepiej czuje się w polskiej polityce niż na europejskich salonach. Bielanowi poszło gorzej - nie udało mu się wrócić do łask prezesa. Pod koniec stycznia dołączył do Pol­ski Razem Jarosława Gowina. To raczej opcja na przeczekanie.
Bielan już prawie dopiął celu - udało mu się odnowić kon­takty z władzami PiS, spotkał się nawet z samym prezesem. Wcześniej oczywiście kajał się, wychwalał Kaczyńskiego i de­klarował, że drugi raz nie wyszedłby z PiS. Ponownie zatrud­nił w swoim biurze działaczy tej partii, dołożył się do budowy pomnika Lecha i Marii Kaczyńskich.

czwartek, 20 marca 2014

Zapasy z piłką



Chuligani warszawskiej Legii zafundowali jej nowym właścicielom, Bogusławowi Leśnodorskiemu i Dariuszowi Mioduskiemu, trudny start. Ostatnie awantury, mówią, zniweczyły rok pracy.

W normalnych okolicznościach mecz Legii z Wisłą Kraków byłby jednym z hitów se­zonu, jednak zamiast święta była stypa przy pustych trybunach. To efekt kary nałożonej na mistrzów Polski przez Komisję Ligi za bójki chuliganów Legii i Jagiellonii Białystok w sektorze gości podczas poprzedniego ligowego spotkania przy Łazien­kowskiej. Legia i tak może mieć poczucie ulgowego trak­towania, bo jej kibice od dawna testują cierpliwość dzia­łaczy. Do bójek wprawdzie nie dochodziło, ale na żylecie, trybunie zajmowanej przez ultrasów, regularnie odpala­no zakazaną pirotechnikę i wywieszano flagi, na których widniały dwuznaczne symbole, interpretowane jako ra­sistowskie, a nawet nawiązujące do faszyzmu.

Nie jestem ruskim agentem



Tomasz Terlikowski: Gryziesz się czasami w język?
KS. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Oczywi­ście, że tak.

I dotyczy to również publicystyki?
Gdybym nie był duchownym, to o wielu sprawach napisałbym o wiele ostrzej. Mam jednak świadomość, że piszę jako ksiądz i dlatego nie wypada mi używać pewnych sformułowań.

Człowiek, który uchodzi za jednego z najbar­dziej wyrazistych i ostrych publicystów, mógłby pisać jeszcze mocniej, gdyby nie był księdzem?
Pewnie, że tak I dobrze, że ludzie nie znają części myśli, które sam w sobie cenzuruję!

A co to znaczy? Że byłoby jeszcze ostrzej?
W swoim pisaniu przyjąłem zasadę, że nie używam wulgaryzmów, nie dzielę się informacjami bardzo prywatnymi czy poufnymi, a także, że odrzucam sformuło­wania, które obrażają mojego adwersarza jako człowieka. I dlatego uważnie cenzuru­ję to, co niekiedy myślę, i nie dopuszczam, by pewne myśli ujrzały światło dziennie.

środa, 19 marca 2014

Czesław Śpiewa


Od tej płyty można liczyć historię polskiego rocka. „Dziwny jest ten świat..." Czesława Niemena znów w sklepach, w pieczołowicie przygotowanej reedycji.

SEBASTIAN ŁUPAK

Autokar Pagartu stał w kolejce na granicy polsko-niemieckiej. A ściślej PRL-NRD. Celnicy mie­li uważnie skontrolować pasażerów, zwłasz­cza że ci - Czesław Niemen, jego zespół Akwarele, a także Alibabki - jechali na kon­cert do Kolonii w RFN, czyli części Niemiec znajdującej się po niewłaściwej stronie że­laznej kurtyny. - Za moimi plecami słyszę nagle chrobot - wspomina Paweł Brodow­ski, wtedy 19-letni basista Akwareli. - Obra­cam się, a tam Czesław odkręca śrubki w fotelu i chowa nielegalnie wywożone dewizy. Miał plan większych zakupów .
I jak w takich warunkach nie myśleć, że „dziwny jest ten świat”? Niemen, uro­dzony w 1939 roku na Białorusi, znają­cy sowieckie porządki, próbujący robić karierę w Polsce Ludowej, ale mający za sobą również występy w Paryżu, w roku 1967 dobrze wiedział, że przyszło mu żyć w dziwnym świecie, czy może kilku światach równoległych.

Tusk powinien przyznać się do błędu



Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z prezesem Prawa i Sprawiedliwości
JAROSŁAWEM KACZYŃSKIM

W czasie ostatniego, comie­sięcznego spotkania dl a uczcze­nia ofiar tragedii smoleńskiej mówił pan, że to, co się zdarzyło na Ukrainie, skala i forma ro­syjskiej agresji, uprawdopodob­nia tezę, iż 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku mieliśmy do czy­nienia z zamachem. Dlaczego pan tak sądzi?
Jeśli ktoś jeszcze niedawno, choć i wtedy były nikłe powody do takiego myślenia, sądził, że władze rosyjskie to normalny rząd, któremu można zaufać, to dziś musi widzieć, iż to po­gląd nie do obrony. W swojej wypowiedzi mówiłem jednak nie tyle o zamachu, bo to temat na osobną rozmowę, ale o po­wierzeniu całego śledztwa Ro­sjanom. Wiara w to, że zostało ono przeprowadzone rzetelnie i uczciwie, warta jest dokładnie tyle, ile przekonanie, oficjalnie przecież podtrzymywane przez Moskwę, iż nie ma wojsk ro­syjskich na Krymie. Cały świat widzi, że one tam są, ale władze Rosji idą w zaparte: to nie nasi. W obu sprawach mamy do czy­nienia z tym samym poziomem wiarygodności.

wtorek, 18 marca 2014

Mówienie Kaczyńskim



Prawo i Sprawiedliwość najwy­raźniej przestraszyło się swe­go poparcia dla rządu w sprawie Ukrainy. Rozpoczęło więc huraganowy atak na premiera i ministra spraw zagra­nicznych. Atak ma dwa cele: osłabienie premiera Tuska i wzniesienie pomnika Le­chowi Kaczyńskiemu.
Rozejm nie mógł trwać długo. Wiadomo było, że się skończył, gdy pojawiły się son­daże wskazujące, że kryzys pomaga Plat­formie. Gdy więc KS ustami swego lidera popiera działania polskich władz w sprawie Ukrainy, wszystkie inne PiS-owskie usta zaangażowane są w dezawuowanie kom­petencji Tuska i Sikorskiego oraz całej ich wieloletniej wschodniej polityki.
Chór PiS-owskich propagandystów głoś­no wyśpiewuje niezmienny refren: „Lech Kaczyński miał rację” „Jarosław Kaczyński miał rację”, ewentualnie, jak to na wazeliniarskiej okładce ujął jeden z prawicowych tygodników, „Kaczyńscy zawsze mieli ra­cję”. Jeśli więc Tusk i Sikorski brzmią roz­sądnie, to dlatego, że „mówią Kaczyńskim”.
Dowodem ostatecznym absolutnej nie­omylności byłego prezydenta jest jego zdanie z 2008 r., że dziś Gruzja, potem Ukraina, a następnie państwa bałtyckie i być może Polska. Myśl to niestety mało wyrafinowana, bo zapędy Kremla, by po­łknąć Ukrainę, widoczne były już w 2004 r., a tezy zawierające słowa „być może” z zało­żenia się sprawdzają.
Nie bagatelizuję ani banalnej słuszności owej tezy, ani ważnego gestu, jakim była demonstracja poparcia dla Gruzji zaaran­żowana przez Lecha Kaczyńskiego. Polityka wschodnia byłego prezydenta, choć oparta na dobrym instynkcie, była jednak pasmem porażek równie kompromitujących, co upo­karzających. Prawidłowy instynkt rodził po­litykę doskonale nieskuteczną.
Założenie, że nie można ufać Ro­sji i ulegać Niemcom, a trzeba stawiać na Amerykanów, w praktyce sprawiło, że sto­sunki z Rosją zostały zamrożone, stosunki z Niemcami były pełne wzajemnej niechę­ci, a stosunki z Ameryką pełne mrzonek po naszej stronie i zimnych pryszniców fundo­wanych nam przez drugą stronę.

Król Bury



Na Podkarpaciu byt nietykalny. Ale dziś Ludzie związani z Janem Burym padają jak muchy pod ciosami prokuratorskich zarzutów. A wokół szefa klubu parlamentarnego PSL krąży CBA.

Styczeń 2014 r., Rzeszów, delega­tura Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Oficer pyta świadka o kontakty biznesowe Jana Burego, sze­fa klubu parlamentarnego PSL. Kobieta zeznaje do protokołu. Nagle się wzdra­ga: za plecami oficera, za oknem, rozbły­skuje wielki neon z napisem „BURY” - jak się okaże reklama miejscowej firmy, bez związków z politykiem.
Tę scenę kilka tygodni temu opowie­dział nam jeden z ludzi przesłuchiwanych przez CBA. Pytania o Burego potwierdzi­liśmy u dwóch innych świadków, którzy zeznawali w tym samym śledztwie.
Dlaczego służby chodzą za szefem klu­bu PSL? Dlaczego prześwietlają jego kon­takty? CBA nie zdradza. Prokuratura nabiera wody w usta. Jan Bury też z nami nie porozmawia, ale po pytaniu o CBA przesyła ostrzeżenie: „Nie wiem nic na ten temat. Natomiast jeżeli to praw­da, to sądzę, iż złamał pan tajemnicę państwową”.

poniedziałek, 17 marca 2014

Ku chwale ojczyzny!



Putinowi ktoś musi w końcu utrzeć nosa! Ja mu mogę paluszkiem pogrozić w pastiszowej piosence, ale to stanowczo za mato - przekonuje Maciej Maleńczuk, autor bojowej pieśni „Władimir, ni chuja”.

Rozmawia PIOTR NAJSZTUB

Dlaczego teraz zaatakował pan piosenką „Władimir, ni chuja"?
- Już miesiąc przed Soczi wibrował we mnie refren „Władimir, Władimir”. Wte­dy sądziłem, że to z przyczyn olimpijskich. Ilekroć komuś zamruczałem go do ucha, to kojarzyło się tylko z jednym Władimi­rem. Byliśmy wtedy na Białostocczyźnie, w knajpie, gdzie zawsze puszczają Żannę Biczewską. I wtedy uczepiły się mnie ko­lejne słowa: „Ty mienia, ni chuja, ja tiebie ni chuja, ni chuja”. Rozumiem, że to jest prymitywny tekst i wiele osób będzie mi to zarzucało... Ale pieśń bojowa musi być prymitywna i musi być „po rusku”. Nie ma chyba człowieka w Polsce, który by nie ro­zumiał, nawet po rosyjsku, hasła „ni chuja”.

Wstrzelił się pan. W Polsce panuje teraz nastrój przygotowań do wojny, może nas zmobilizują, może pójdziemy na front. Pan pójdzie, jakby trzeba było?
- Tak, na pewno bym się zgłosił. Choć służby wojskowej nie odbyłem. Ale mógł­bym się jakoś przydać.

Jako mięso armatnie?
- No nie! W jakichś służbach pomoc­niczych, rannych nosić, z pieśnią na ustach...

A tak pod grad kul to już nie?
- Ja do okopu się nie nadaję.

Metody Dochnala



Od rosyjskiego oligarchy dostał na ładne oczy 2 min dolarów. Prezesem jego spółek był prosty kierowca z Bejrutu. Marek Dochnal jest oskarżony gigantyczne oszustwa
przywłaszczenia.


Dziesięć lat temu był na bizne­sowym szczycie. Jego firmy doradzały potężnym koncer­nom: Gripenowi, który oferował wojskowe samoloty, Ericssonowi produkującemu telefony komórkowe, hindu­skiej firmie LNM, która prywatyzowała pol­skie huty. Kariera lobbysty Marka Dochnala załamała się nagle, po tym jak skorumpował posła SLD Andrzeja Pęczaka. Dziś znowu stoi przed sądem - tym razem oskarżony o oszustwa i przywłaszczenie ponad 85 min zł. Proces ruszył pod koniec grudnia 2013 r. 20 marca ma się odbyć kolejna rozprawa.

czwartek, 13 marca 2014

Pasażer awanturujący



W samolocie w Polaka wstępuje diabeł. Kłóci się z sąsiadem, wymyśla stewardesom, a z nerwów czasem wyrywa z zawiasów drzwi do toalety. I ma pretensje o wszystko, na przykład o to, że kupił bilet, a za alkohol trzeba płacić.

RENATA KIM

Roszczeniowy, niezadowolo­ny - opisuje typowego pasaże­ra Agnieszka, stewardesa LOT z czteroletnim stażem. Nie poda nazwi­ska, bo nie powinna krytykować klientów linii, a niewiele dobrego ma o nich do po­wiedzenia. - Są tacy... - zastanawia się nad odpowiednim słowem. - Tacy awan­turujący się! - mówi. Dlatego wcale nie zdziwiła jej afera z europosłem Jackiem Protasiewiczem, który wdał się w kłótnię z celnikami na lotnisku we Frankfurcie.
- Codziennie mamy do czynienia z taki­mi pieniaczami.
Kiedy lot się opóźnia, Polacy krzyczą, że to skandal. Przecież mają zaraz połącze­nie, dlaczego nikt tego nie bierze pod uwa­gę?! Kiedy mgła uniemożliwia start lub - lądowanie, głośno pomstują, że to wina tej dziadowskiej polskiej linii lotniczej, w in­nych tak się nie zdarza. I strasznie wku­rza ich płacenie za napoje albo przekąski. Potrafią za to tak naubliżać stewardesie, że ta aż się popłacze. - Bo kiedy Polak kupu­je bilet lotniczy, nawet ten najtańszy, uwa­ża, że kupił cały samolot. Więc ma prawo •wymagać - tłumaczy Krzysztof, steward z linii czarterowych. Ostatnio na przykład jest mnóstwo zażaleń, że samolot przyle­ciał za wcześnie. - Pasażer czuje się oszu­kany. No bo jak to? Przecież zapłacił za 2,5 godziny lotu, a nie za 2 godziny i 15 minut - opowiada steward.
Najgorzej jest z nowiutkimi dreamlinerami, które latają szybciej niż inne maszyny, więc do Nowego Jorku przyby­wają nawet godzinę wcześniej, niż wyni­ka z rozkładu. Co mamy zrobić z wolnym czasem? - złoszczą się Polacy i każą so­bie zwracać pieniądze za kawę, którą musieli w tej nieoczekiwanej sytuacji kupić na lotnisku.
Tracą nerwy, bo musieli walczyć już w czasie lotu. Na przykład o miejsce na bagaż podręczny, które jakiś bezczel­ny typ próbował im zająć. - Polacy czę­sto myślą, że razem z miejscem wykupili półkę, która znajduje się nad ich fotelem - tłumaczy Agnieszka. I później -widzi się nobliwych panów, którzy próbują równo­cześnie wcisnąć swoje torby do schowka.
Nagminne są też kłótnie o rozkładanie fotela. Pasażer z przodu opuszcza opar­cie siedzenia do pozycji leżącej, a ten z tylu protestuje. - Kopie w oparcie, szar­pie i pomstuje na niewygodę. Kiedy ten z przodu mówi, że ma prawo się położyć, na co wskazuje choćby konstrukcja fote­la, ten z tyłu ripostuje, że ma prawo le­cieć w komforcie. Czasem kłótnia jest tak gorąca, że muszę interweniować - śmieje się Agnieszka.

środa, 12 marca 2014

Knot w zawieszeniu



To, że miliony „wolnych Polaków" czekają na film o Smoleńsku, nie oznacza, że państwo ma wykładać na ten cel publiczne pieniądze. Zwłaszcza gdy zanosi się na knot, przy którym będą błyszczeć nawet dawne filmy Bohdana Poręby.

RAFAŁ KALUKIN

Smoleńsk może nas z powro­tem złączyć. Ja tymczasem przygotowuję film. Mam już początek i koniec. Teraz wypeł­niam środek. Najbardziej jestem zadowolony z zakończenia” - mó­wił trzy lata temu „Newsweekowi” Antoni Krauze, reżyser.
Gdy komisja Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej odrzuciła wniosek o dofinansowanie produkcji przygo­towywanego przez Krauzego filmu „Smoleńsk”, przy okazji ujawniając ramy konstrukcyjne opowieści, mniej więcej wiadomo, co twórca miał na myśli.

wtorek, 11 marca 2014

Idzie Kaczyński przez wieś



KRYSTYNA NASZKOWSKA


PiS woła do rolników: nie głosujecie na ludowców, oni niszczą polską wieś, jedynym obrońcą chłopskich spraw jest Prawo i Sprawiedliwość

Pretekst dało samo PSL. Na początku stycznia szef ludowców w liście do - Jarosława Kaczyń­skiego wezwał PiS do wystąpienia z europarlamentarnej frakcji konserwatystów, bo bry­tyjski premier Cameron negatywnie ocenił polskich imigrantów.
Riposta była natychmiastowa. „Panie premierze, ktoś mu­si wam to powiedzieć - zdradziliście interesy polskiej wsi. Zgo­dziliście się na poniżające i deprecjonujące warunki WPR dla polskich rolników” - napisał prezes PiS do Janusza Piechociń­skiego. WPR to unij na Wspólna Polityka Rolna. Potem było już tylko ciekawiej.
W 140. rocznicę urodzin Wincentego Witosa, 19 stycznia, po­litycy PiS zjechali gromadnie do Wierzchosławic. Kaczyński, ku zdumieniu historyków, przedstawił swoją partię jako naturalnego kontynuatora polityki legendarnego przywódcy PSL, a politykom innych partii zarzucił, że próbują zawłaszczyć dla siebie historię ruchu ludowego. - Do tradycji Wincentego Wi­tosa, do tradycji ruchu ludowego odwołują się różne siły - ostrze­gał Kaczyński. - Także tutaj, w Wierzchosławicach, pojawili się politycy partii, która od sześciu łat współrządzi naszym krajem”.
PSL zamurowało.
PiS nie po raz pierwszy wybrało się do Wierzchosławic. Kie­dy zbliżają się wybory, partia Kaczyńskiego rusza na poszuki­wanie korzeni. A ponieważ korzenie ma króciutkie, podkrada je innym. Sięganie po Witosa nie jest przypadkowe - symbol czterokrotnego premiera II RP wciąż działa na wyobraźnię elektoratu wiejskiego, a to o tych wyborców PiS stoczy naj­większy bój w kampanii europarlamentamej, samorządowej oraz do Sejmu i Senatu.

Dziś zachowałbym się inaczej



Jacek i Michał Karnowscy rozmawiają z PRZEMYSŁAWEM WIPLEREM , prezesem Stowarzyszenia „Republikanie"

Zaskoczył pan Polskę obroną Jacka Protasiewicza, który dość twardo potraktował niemieckich funkcjonariuszy na lotnisku, odwołując się do Auschwitz i Hitlera. No i był przy tym mocno pijany.
Nie mam potrzeby ani ochoty go bronić. Jednak z oceną tej sprawy poczekam do chwili, gdy poznam fakty. Chcę zobaczyć obraz z nagrania i usłyszeć dźwięki, zanim rzucę kamieniem. Oczywiście wygląda na to, iż Protasiewicz był pijany i że zabrał komuś wózek, ale wiem też, że funkcjonariusze na lotniskach potrafią zachowywać się niespe­cjalnie przyjaźnie. Wiem również, co wypi­sywał o mnie jeden z niemieckich tabloidów w Polsce, więc domyślam się, że i niemiecki tabloid może podawać nieprawdę.

Co z pana sprawą? Chodzi oczywiście o in­cydent pod klubem Enklawa, gdzie według policji miał pan pod wpływem alkoholu bru­talnie potraktować funkcjonariuszy. Sejm uchyli panu immunitet?
Minęły ponad cztery miesiące i chciałbym wreszcie, aby sprawa ruszyła z miejsca. Do tej pory nie miałem żadnego kontaktu ani z policją, ani z prokuraturą.

poniedziałek, 10 marca 2014

Moimi szefami są widzowie



Teraz myślę zupełnie odwrotnie. Może dorosłem po prostu. Wiem, że późno, bo pod pięćdziesiątkę - mówi Krzysztof Ibisz, który wkrótce będzie prowadził „Taniec z gwiazdami” w Polsacie.

MAGDALENA RIGAMONTI

KRZYSZTOF IBISZ: Wiem, że pewnie będziemy rozmawiać o telewizji, o „Tańcu z gwiazdami: aleja cały czas śledzę, co się dzieje na Ukrainie, myślę o tych ludziach, o ich walce.
Wie pani, żyjąc w PRL, nie myśla­łem, że tamten system przestanie istnieć, że dokonamy tak niezwykłych rzeczy. Tam, na Ukrainie, też się zmieni i to dla nas, dla Polski ważne. Bo przecież to jest naszą racją stanu, byśmy mieli w końcu na wschodzie bezpiecznego sąsiada. Wiem, wiem, musimy wracać do naszego podwórka, do naszych drobnych spraw.
Nie wiem, czy drobnych. Słyszałam, że pan chce kiedyś móc o sobie powie­dzieć, że jest, był telewizyj­nym twórcą, a nie zwykłym spikerem - sam pan tak o sobie pisze.
Z tym zwykłym spikerem to żarty.
Wiem. Ja na poważnie pytam o tę te­lewizyjną twórczość. Mam nadzieję, że nie wstydzi się pan swojego wieku

Akcja pod Caritasem



Ksiądz dyrektor ełckiego Caritasu malwersuje pieniądze - twierdzi biznesmen, który ofiarował tej organizacji charytatywnej milion euro.

CEZARY ŁAZAREWICZ

Francuski biznesmen Vincent Martet mówi, bym podczas rozmowy z dyrektorem ełckiego Caritasu zwrócił szczególną uwagę na garderobę księdza Dariusza Kru­czyńskiego: - Same najlepsze i najdroższe marki: Hugo Boss, Armani, Gucci i zegarek wartości samochodu – mówi Martet.
Trudno to jednak sprawdzić, bo ks. Kruczyński unika spotkania ze mną. Raz powiedział, żebym przyjechał w innym terminie, a za drugim razem przekazał przez sekretarkę, że na wszystkie pytania odpowie kierowniczka Caritasu Renata Stańczyk, bo, jak twierdził, on wyjeżdża na kilka dni za granicę.
Pani Stańczyk niewiele może pomóc, bo o wspólnych interesach księdza dyrektora i francuskiego biznesmena nic prawie nie wie. Może jedynie potwierdzić, że wśród darczyńców tutejszego Caritasu był Vincent Martet, ale to było przed laty, teraz już nie wspiera ani Caritasu, ani nowo wybudowa­nego domu samotnej matki. Dlaczego? Tego pani kierownik nie wie.

niedziela, 9 marca 2014

Sala Motylków



Urszula Jabłońska

Proponuję ją wyrzucić, bo nie chudnie


Wpisuje w Google hasło "Dieta" i tak od strony do strony trafia na Motylki. Jest szczęśliwa, kiedy znajduje ich forum - tam wreszcie spotka dziewczyny, które myślą tak jak ona.

Paulina ma 18 lat i od kiedy pamięta, skupiała się na tym, żeby ważyć mało. Nie była na żadnej konkretnej diecie, po prostu się ograniczała - a to wyszła bez śniadania, a to zostawiła pół obiadu, kolację jadła raczej rzadko, no i oczywiście nic tłustego i żadnych słodyczy. Codziennie dojeżdżała dwie godziny do szkoły z małej wsi, donaszała swetry po siostrze. Koleżanki z klasy śmiały się z niej i postanowiła, że zrobi, co może, żeby ją polubiły. Nie miała pieniędzy, więc mogła zrobić dwie rzeczy - dobrze się uczyć i być chuda. Nie działało. Koleżanki chętnie odpisywały prace domowe, ale po szkole same szły do galerii handlowej. To może chociaż schudnie jeszcze kilka kilo.

Panie pana



Jarosław Kaczyński słynie z grzeczności wobec kobiet, ale dla partyjnej strategii niewiele z tego wynika. W PiS, mimo wystawiania kolejnych zastępów „aniołków" rządzą mężczyźni.

Wojciech Szacki

O spotach „Zdrowie, praca, rodzina”, które w połowie lutego promowały program PiS, mało kto już pamięta; w dniu kongresu Polska zdobyła dwa złota olimpij­skie, a potem wszystko przysłonił dramat Ukrainy Warto jednak wrócić do tego manewru PiS, bo może on zapo­wiadać, z jaką opozycją będzie miał do czynienia Donald Tusk w najbliższych miesiącach: socjalną, niekonfrontacyjną, pro­mowaną nie przez Antoniego Macierewicza Joachima Brudzińskiego, lecz Andrzeja Dudę, Beatę Szydło i Jadwigę Wiśniew­ską. Mniej Smoleńska, więcej kobiecych uśmiechów. Bo choć niełatwo to zrozumieć, kolejne akcje ocieplania prezesa, mimo że przedzielane znanymi ekscesami i twardą „zamachową” re­toryką, wciąż są sondażowo skuteczne. Chyba że Kaczyńskiemu znów zabraknie cierpliwości, jak przed pięcioma laty. Na krót­ko przed poprzednimi wyborami europejskimi ówcześni spin doktorzy partii - Adam Bielan i Michał Kamiński - wymyślili serię spotów, które miały ocieplić wizerunek partii zrujnowany po dwóch latach rządów z Samoobroną i LPR. Wystąpiły w nich pierwszoplanowe, cenione także poza PiS posłanki - Grażyna Gęsicka, Aleksandra Natalii-Świat, Joanna Kluzik-Rostkowska. Szybko zostały ochrzczone „aniołkami prezesa”. Ale też szybko kampania została wygaszona. Kotłowało się wówczas pod pisowskim dywanem; Jacek Kurski chciał odebrać spin doktorom wpływ na strategię wizerunkową. Udało mu się przekonać Jarosława Kaczyńskiego do zmiany kursu. Kampania do Parlamentu Europejskiego była więc już zdecydowanie na ostro, co skoń­czyło się zresztą rekordową stratą PiS do Platformy.
W jakimś stopniu straciły na tym uczestniczki spotów, dla celów wizerunkowych wzięte na afisz, a potem bezceremo­nialnie z niego zdjęte. Spotkały je kpiny w mediach. -To nie są naturalne osoby, tylko aktorki. Są odczłowieczone i sprawiają wrażenie reklam makijażu czy fryzjera - drwił w TVN24 ów­czesny poseł Platformy Kazimierz Kutz.
Były też szepty koleżanek partyjnych, zazdrosnych o względy prezesa, a nawet o garsonki, które partia zafundowała uczest­niczkom kampanii. Wszystko to działo się bowiem w bardzo specyficznym środowisku, w którym całkiem dorosłe kobie­ty- posłanki PiS - imały się różnych sposobów, byle zdobyć uwagę prezesa.
„Umocniła pozycję jako »narzeczona« premiera czy później prezesa. Pokochały ją tabloidy. Chwyciła życie pełną pier­sią” - czytamy o posłance z Pomorza Jolancie Szczypińskiej w książce Kaczyńskiego „Polska naszych marzeń”. Brukowce niejeden raz pytały, czy łączy ich coś więcej niż tylko działal­ność w jednej partii, co ilustrowały zwykle zdjęciem Szczy­pińskiej wręczającej Kaczyńskiemu kwiaty. Prezes oczywiście dementował wszystkie plotki, ale Szczypińska czuła się z nimi bardzo dobrze.

sobota, 8 marca 2014

Badał od dołu



Laryngolog kazał pacjentkom zdejmować spodnie. Sąd Najwyższy rozważy, czy to, co potem robił, było inną czynnością seksualną, czy też obcowaniem płciowym.

HELENA KOWALIK

Czerwcowy ranek 2012 r. W przychodni medycyny pracy w Krakowie kolejka pacjentów, wszyscy muszą przejść rutynowe badania, które wpisuje się do książeczki zdrowia. 22-letnia Zofia L. już oddała krew do analizy, pozostało jeszcze zmierzenie ciśnienia. Czeka na wezwanie pielęgniarki. Z gabinetu naprzeciwko (na drzwiach nazwisko lekarza: Wacław K., laryngolog) wychodzi krępy starszy męż­czyzna bez fartucha i rozgląda się po oczekujących. Pyta, czy wszyscy do gabinetu 117, czy może ktoś jest zapisany do niego. Cisza. Wtedy lekarz podchodzi do L. Pochyla się nad nią, z troską szepcząc: - Czy pani ma problemy z tarczycą? Gdy dziewczyna odpowiada, że chyba nie, zresztą nie wie, doktor zaprasza ją do pokoju. - Będziemy mieli diagnozę - zapewnia młodą kobietęnim wezwą panią na badanie ciśnienia.
W gabinecie dr Wacław K. sadza Zofię L. na stołku, poleca otworzyć usta. Zagląda do gardła, masuje szyję. Pyta, czy coś odczuwa, gdy ją dotyka. - Jakbym miała gulę w gardle - odpowiada pacjentka. - Z tarczycą raczej w porządku - uspokaja ją lekarz - ale jeszcze się upewnię po zbadaniu brzucha.
Każe dziewczynie położyć się na kozetce, podnieść bluzkę i opuścić spodnie. Dotyka żeber, schodzi w okolice pachwiny. Teraz pada polecenie zsunięcia dolnej bielizny - ręce lekarza są już w okolicy krocza. - i co czujesz, gdy cię tam dotykam? - dr K. zagląda pacjentce w twarz. Ona, speszona, milczy, odwraca głowę. Ale gdy laryngolog każe jej się odwrócić, klęknąć i oprzeć na łokciach, bo chciałby ją zbadać od tyłu, dziewczyna posłusznie wykonuje polecenie. Zrywa się z leżanki dopiero wtedy, gdy czuje palec lekarza w swoich narządach rodnych.
Nim wybiegnie z gabinetu, jeszcze usłyszy: Tylko się nie denerwuj, bo od tego rośnie tarczyca. A tam masz wąsko, dla twojego chłopaka na pewno Gdy Zofia L. dochodziła do równowagi na korytarzu, zagadnęła ją młoda kobieta, która stała na końcu kolejki. Przedstawiła się: Anna O. - Widzę, że on zrobił ci to samo, co chciał mnie... - zaczęła rozmowę. W ustronnym miejscu opowiedziały sobie wszystko, co im się przydarzyło w gabinecie laryngologa. Zdecydowały, że o molestowaniu seksualnym powiadomią policję. Przedtem jednak poszły do kierowniczki przychodni. Ta z góry przeprosiła pacjentki za zachowanie lekarza (choć nie uwierzyła w to, co opowie­działy) i zaproponowała rekompensatę: nie będą musiały czekać w kolejce, sama podbije im książeczki i jeszcze zwróci po 60 zł opłaty za badania. Do konfrontacji z laryngologiem nie doszło, gdyż tego dnia już skończył dyżur.
Tydzień później Anna O. dowiedziała się od wartownika przy bramie w swoim zakładzie pracy, że pytał o nią jakiś starszy mężczyzna. Chciał wiedzieć, gdzie mieszka. Opis jego wyglądu wskazywał, że był to Wacław K.

piątek, 7 marca 2014

Alleluja i do tyłu?



Potęga ojca Rydzyka zdaje się odchodzić w przeszłość, nawet jeśli jego marsz zdoła zablokować Warszawę. Pozostaje mu walka o utrzymanie pozycji - w Kościele i polityce. Być może też skazana na porażkę, bo jego akcje w episkopacie ostatnio spadają.

Przygotowania idą pełną parą. Zgody są, transparenty się robią, listy najważniejszych gości pra­wie dopięte, pogoda sprawdzona. Godzina zero wybije w sobotnie połu­dnie 29 września na warszawskim placu Trzech Krzyży. Najpierw modlitwa Anioł Pański, potem msza i przemarsz na plac Zamkowy, z obowiązkowym przystankiem przed Pałacem Prezydenckim, czyli - jak stwierdził niedawno w TV Trwam poseł PiS i koordynator marszu Andrzej Jawor­ski- „miejscem, gdzie funkcjonuje prezy­dent Bronisław Komorowski”. Na koniec - przemówienia. Na pewno Jarosława Kaczyńskiego i szefa Solidarności Piotra Dudy (tym razem bez Zbigniewa Ziobry).
Manifestacja pod hasłem „Obudź się, Polsko!” ma być - według organizato­rów - największym w ostatnich latach antyrządowym protestem w Polsce. Bę­dzie Solidarność, PiS, Solidarna Polska, Solidarni 2010, kluby „Gazety Polskiej" i oczywiście ojciec Tadeusz Rydzyk oraz jego zwolennicy z Rodziny Radia Maryja. To w gruncie rzeczy będzie jego marsz, choć - jak mówi Jaworski - „w sprawy organizacyjne się nie włącza".
Oficjalnie dyrektor Radia Maryja walczy o koncesję na cyfrowe nadawanie dla TV Trwam. Ale to tylko pretekst, bo KRRiT najpewniej mu ją w końcu przyzna. Staw­ką, o którą walczy redemptorysta, jest przede wszystkim jego pozycja w polskim Kościele, która w ostatnich miesiącach wydaje się słabnąć wprost proporcjonal­nie do malejącej oglądalności TVTrwam. Swoje przy tej okazji chcą ugrać prawi­cowe ugrupowania, a także Solidarność, której przewodniczący Piotr Duda, pokazujący na początku urzędowania jakąś po­lityczną niezależność, teraz coraz wyraź­niej wchodzi w buty swojego poprzednika Janusza Śniadka, dzisiaj posła PiS.
Machina od pól roku pracuje pełną parą: ponad sto marszów w całym kraju, grubo ponad 2 min podpisów w obronie zagro­żonej telewizji, którą władze rzekomo chcą zamknąć. - Warszawski marsz być może jest ostatnią falą wielkiego zrywu ze Smoleń­skiem w tle, który ojciec Rydzyk chce wyko­rzystać Ale to też suma wszystkich strachów i frustracji, jakie można teraz zebrać w Pol­sce. Dlatego wielu biskupów woli się od nie­go trzymać z daleka - mówi ks. Kazimierz Sowa, dyrektor kanału Religia.tv.
- Milczenie ks. Rydzyka w sprawie wspólnego przesłania polskiego Kościoła i rosyjskiej Cerkwi zostało fatalnie przyjęte przez biskupów. / będzie mu z pewnością zapamiętane - mówi parlamentarzysta bliski Kościołowi. I nie jest to bynajmniej głos odosobniony wśród osób dobrze zo­rientowanych w tym, co dzieje się za ko­ścielnymi kulisami.
Sprawa okazuje się znacznie poważ­niejsza, niż mogło się wydawać, jej konsekwencje też mogą być długofalo­we. I to nic tylko dla przyszłości toruń­skiego redemptorysty, ale i jego relacji z biskupami, PiS i prezesem Kaczyńskim oraz dla kultu „smoleńskiej religii”.

czwartek, 6 marca 2014

Adam Hofman: Królestwo za Konin



Adam Hofman miał zrobić porządek w terenie. I zrobił: pod jego rządami PiS rośnie w Koninie jak na drożdżach. Wśród nowych członków są sympatycy Samoobrony i wójt z przeszłością w ORMO oraz ze świeżymi zarzutami prokuratury.

Raj, do którego Adama Hofmana zesłał prezes Kaczyński, jest brzydki: piętrowy, wykonany z falistej blachy. Stoi na obrzeżach Konina, między niskimi blokami z lat 80. Kiedyś mieszkańcom osiedla zazdrościli go przyjezdni z całego powiatu, dziś jest jak przybrudzony, wstydliwy ślad ustroju, który minął.
Na piętrze domu handlowego Raj przycupnęły malutkie firmy – księgowość, punkt ksero, szkoła języków obcych. Na ścianach lamperia, na podłodze brunatne linoleum. Na końcu korytarza, za sfatygowanymi drzwiami, od sierpnia mieści się biuro posła PiS Adama Hofmana. Główna kwatera człowieka z centrali, który w regionie ma robić porządek.

Z listu działacza PiS do redakcji „Newsweeka”: „W okręgu konińsko-gnieźnieńskim od wielu lat PiS stawia na tzw. spadochroniarzy. Na ludzi niezwiązanych z okręgiem i nieznających problemów regionu. Posłowie i radni wojewódzcy przywożeni są w teczkach, a ich zaintere­sowanie regionem ogranicza się do roz­wieszenia plakatów w czasie kampanii wyborczej”.
Rok 2007. Adam Hofman, młody dzia­łacz PiS, startuje w wyborach w Koninie. Rzuca bon motem: - Lepszy jest działacz czy poseł, który jest silny w Warszawie, może coś załatwić dla regionu, niż pierdołowaty lokalny kandydat.
Konińscy pisowcy szumią, ale milkną po wyborach. Hofman zostaje posłem.
Rok 2010. Adam Hofman znów star­tuje do Sejmu. Znów z Konina. Zdobywa 15 tys. głosów.
Rok 2011. Jesień. Poseł Adam Hofman ma powody do dumy - od kilku miesięcy jest rzecznikiem prasowym partii, właś­nie został członkiem komitetu politycz­nego PiS. Fala go niesie. Miody, ambitny, bezczelny. Elegancki i modny. Na spa­cerze robi mu zdjęcie paparazzi z „Fak­tu”, a dziennikarze wyliczają: na sobie ma płaszcz firm Burberry za prawic 6 tys. zł, na parkingu volvo XC90. Garnitury i ko­szule szyje u krawca.

środa, 5 marca 2014

Sexsurfing po polsku



Zainteresowane seksturystyką Polki nie wydają już pieniędzy na wakacje w Egipcie. Napaleni cudzoziemcy sami przyjeżdżają do ich domów.


Trzydziestoletniej Katarzynie, tłumaczce pracującej jako wolny strzelec, kilka minut zajmuje podliczenie, ilu „surferów” przyjęła w swojej sypialni.
- Proszę nie myśleć, że jestem rozerotyzowana jak Samantha z „Seksu w wielkim mieście”! - mówi, przewracając oczami. Przyznaje jednak, że do tej pory przespała się z trzema obcokrajowcami poszukujący­mi darmowego noclegu w Polsce. Dwóch było z Meksyku, trzeci to Hiszpan. To nie przypadek, bo jak podkreśla - najbardziej czuli na wdzięki Polek są właśnie Latynosi.
- Rzadko zdarza się, by samotnie podró­żujący południowiec nie chciał sprawdzić, jakie jesteśmy w łóżku. Przecież nie od dziś wiadomo, że Polki „wiedzą, jak użyć mowy ciała” i „poruszać tym, co mama w genach dała” - dodaje z uśmiechem, cytując jeden z przebojów.

Minister paradoks



Oksfordczyk, który zerwał ze światem anglosaskiej polityki, aby stać się wzorcowym
Europejczykiem. Konserwatysta, który uciekł od prawicy. Polski dyplomata, który porzucił styl poetycki i przemówił prozą. I odniósł wielki sukces.

Dziś Gruzja, jutro Ukraina, poju­trze państwa bałtyckie, a później może czas na mój kraj, na Pol­skę! Byliśmy głęboko przekonani, że przy­należność do NATO i Unii Europejskiej zakończy okres rosyjskich apetytów. Oka­zało się, że nie, że to błąd. Ale potrafimy się temu przeciwstawić, jeżeli te warto­ści, na których miałaby się Europa opierać, mają jakiekolwiek znaczenie w praktyce. Jeżeli mają mieć, to cała Europa powin­na być tutaj” - tym wystąpieniem na wiecu w Tbilisi w sierpniu 2008 r., w obliczu zbliżających się wojsk rosyjskich, prezydent Lech Kaczyński odświeżył na krótko mit mo­carstwowej Polski Jagiellońskiej. I zbudo­wał swą legendę „małego rycerza”, który „zatrzymał rosyjskie czołgi”.
Legendę piękną, choć nieprawdziwą. Bo gdy mieszkańcy Tbilisi fetowali Kaczyń­skiego, prezydent Gruzji Saakaszwili go­dził się na przywiezione z Moskwy przez Nicolasa Sarkozy’ego warunki zawieszenia broni. Warunki kapitulanckie, przewidu­jące utratę przez Gruzję kontroli nad częś­cią terytorium. Ale to właśnie była realna polityka.
Na tym tle należy ocenić ukraińską misję Rado­sława Sikorskiego. Bo ledwie kilka tygodni wcześ­niej Jarosław Kaczyński próbował nawiązać do legendy brata, gdy na Majdanie krzepił Ukraiń­cowi „jagiellońskiego” ducha w kraju. Była to jednak wizyta bez większego znaczenia. „Realpolitik” zawitała do Kijowa z delegacją Unii Europejskiej, która wynegocjowała z Wiktorem Janukowyczem kompromis. Trudny, z perspektywy uru­chomionej natychmiast lawiny wydarzeń wręcz kapitulancki - ale na tamten moment jedyny.
Nowej legendy nie będzie. Stało się jednak coś istotniejszego - po raz pierwszy szef polskiej dyplomacji wraz z przedstawicielami Niemiec i Francji, z unijnym mandatem, podjął realną grę polityczną o znaczeniu strategicznym dla kon­tynentu. Według Aleksandra Smolara to chwila historyczna, moment „konsekracji europejskiej roli Polski”.
W karierze Radosława Sikorskiego to również moment przełomowy.

wtorek, 4 marca 2014

Polskie Konklawe (Newsweek)



Kardynał Nycz liczy głosy, jeśli nie będzie pewien wygranej, raczej nie wystartuje.
A konserwatyści szukają kandydata, który nie będzie zbyt radykalny. Czy biskupi posłuchają papieża Franciszka?

ALEKSANDRA PAWLICKA

Oczekuję wyboru kogoś na mia­rę polskiego papieża Franciszka, ale bardziej liczę na opatrzność, która potrafi splatać figla, niż na decy­zję biskupów - mówi dominikanin Pa­weł Gużyński. - Stopień odwagi biskupów w podejmowaniu decyzji oceniam na nie­wystarczający w stosunku do oczekiwań wiernych.
W przyszłym tygodniu biskupi wybio­rą nowego przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski - człowieka, który przez najbliższe pięć lat będzie twarzą Kościoła katolickiego w Polsce.

Polskie konklawe (Wprost)



W zbliżających się wyborach przewodniczącego episkopatu duże szanse ma abp Wacław Depo. Czy przyjaciel o. Rydzyka pokieruje polskim Kościołem?

MARCIN DZIERŻANOWSKI

Wejście Telewizji Trwam na mulipleks porównał do odzyskania przez Polskę wolności. Organizowane przez PiS marsze obrony Radia Maryja to dla niego „dowód, że sumienia ludzi są przebudzone prawdą”. Jako pierwszy hierarcha wsparł „Krucjatę różańcową za Ojczyznę”, która miała za - mienić Polskę w „drugie Węgry” (od akcji oficjalnie odciął się kard. Kazimierz Nycz). Zaprzyjaźniony z o. Tadeuszem Rydzykiem, stosunkowo mało znany abp Wacław De­po jest dziś jednym z najpoważniejszych kandydatów na nowego przewodniczącego Episkopatu Polski.
- Jeśli wygra, polski Kościół przez następne lata będzie miał twarz o. Rydzyka - mówi z nieukrywanym niepokojem ksiądz blisko związany z episkopatem.

poniedziałek, 3 marca 2014

Tato go zmiksował



Pijany mężczyzna popchnięty przez posła PiS Dawida Jackiewicza zmarł. Prokurator umorzył śledztwo, wątpliwości pozostały.
Po sześciu latach o sprawie znów jest głośno.

CEZARY ŁAZAREWICZ


Dałbym wszystko, żeby ten wie­czór nigdy się nie zdarzył
- mówi dziś Dawid Jackiewicz.
- Gdy ten człowiek się na mnie zamachnął, odruchowo go odepchnąłem, bo groziło mi niebezpieczeństwo. Nie zrobiłem tego, bv go skrzywdzić, ale żeby się bronić.
Jackiewicz to dolnośląski baron PiS. Ka­rierę zaczynał jako wiceprezydent Wroc­ławia u boku Rafała Dutkiewicza, potem był wiceministrem skarbu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego i jego zaufanym współpracownikiem. Jest jednym z głów­nych mówców na wrocławskich marszach pamięci o Smoleńsku.. W ubiegłym roku wsławił się brutalny m atakiem na Henry­kę Krzywonos: nazwał ją łamistrajkiem, a rząd tchórzami.
To nie jest malowany pisowski baron, ale człowiek elity władzy, który dba o swoją rozpoznawalność w mieście - mówi wrocławski dziennikarz, prosząco nie podawanie jego nazwiska.
Rozpoznawalność ma swoją cenę. Jackiewicz twierdzi, że do dziś zdarza mu się spotkać ludzi na ulicy, którzy na jego widok mówią: „Ty morderco”. - Wiecie że ta sprawa będzie się za mną ciągnęła całe życie, ale mam poczucie, że broniąc żony, dziecka i siebie, inaczej nie mogłem się za­chować - mówi.

Sieci prezesa



Państwowe Polskie Sieci Elektroenergetyczne stawiają słupy z prądem I pod czujnym okiem działaczy PSL pomagają  zaprzyjaźnionym księżom strażakom i firmom.

Cezary Bielakowski

U boku wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechociń­skiego, prezesa PSL, Polskie Sieci Elektroenergetyczne za­mieniają się w prywatny folwark Henryka Majchrzaka, prezesa tej strategicznej dla państwa spółki. Za wiedzą i milczącą zgodą wicepremiera Majchrzak rządzi i dzieli według własnego uznania. - Gdy Piechociński zastępował w rządzie Pawlaka, wszyscy myśleli, że to koniec prezesa. Ale nic się nie wydarzyło. Dalej robi, co chce - mówi pracownik firmy.

POD SKRZYDŁAMI PSL
Nominację na prezesa PSE Majchrzak otrzymał jeszcze za Waldemara Pawlaka w 2010 r. Mniej więcej dwa lata temu kupił sobie apartament w Konstancinie-Jeziornie. Ma blisko do pracy, bo siedziba spółki mieści się w dziwacznie zaprojektowanym biurowcu przy wlocie do tego miasta. Mieszkanie tutaj ma też inne walory. Miejscowość leży w po-
wiecie piaseezyńskim, a w nim baronem PSL jest wicepremier Piechociński. To polityczna ostoja Majchrzaka. Doradcą wicepremiera ds. energetyki jest Józef Zalewski, wysoki rangą funkcjonariusz PSL, były burmistrz Piaseczna. Prezesowi PSE doradza z kolei Jan Zagajewski, weteran PSL na wielu frontach, przyjaciel Piechocińskiego. Zagajewski jako jedyny z doradców otrzymał - poza regulaminem - służbowe auto. Ma też repre­zentacyjny gabinet. Z PSL kojarzony jest też Krzysztof Ksyta, członek zarządu PSE, który wcześniej pracował w Banku Spółdzielczym w Piasecznie. Można powiedzieć: modelowa spółka kontrolowana przez ludowców.

niedziela, 2 marca 2014

Czarny PR MDI



Proces, który PZU wytoczył właśnie firmie MDI, będzie precedensem, bo ujawni brudne metody, jakie stosują niektóre agencje PR: anonimy, pomówienia, kłamstwa.

CEZARY ŁAZAREWICZ

Prezes Adam Góral, szef Asseco, największego w Europie Środkowej koncernu informatycznego, oniemiał, gdy się dowiedział, że jego firma przegrała wart miliard złotych przetarg na informatyzację PZU. Nie wypił nawet kawy, tylko wstał i bez słowa opuścił gabinet szefa PZU Andrzeja Klesyka, mieszczący się na 25. piętrze wieżowca w centrum Warszawy.
Kilka dni później napisał emocjonalny list do premiera Donalda Tuska. Przy­pominał o zasługach firmy dla rozwoju Polski i ogromnych podatkach, które płaci państwu (3,5 mld zł rocznie). Ubolewał, że mimo tego wielkiego poświęcenia Asseco przegrywa kolejny przetarg z firmą z udzia­łem Skarbu Państwa.
„Bez fałszywej skromności mogę stwierdzić, że zbudowałem narodowego czempiona w dziedzinie informatyki” - pisał prezes Adam Góral i skarżył się premierowi: „Jesteśmy dyskryminowani przez podmioty z udziałem Skarbu Pań­stwa. W ten sposób sami sobie odbieramy szansę na budowę polskiego Microsoftu, o którym marzymy od lat”. Po przegranym przetargu „Puls Biznesu” napisał o prezesie Asseco: „Kto zna Górala, ten wie, że nie w smak mu obchodzić się smakiem”. I za­sugerował, że prezes w takich momentach nie składa broni.

sobota, 1 marca 2014

Musisz pochować 3 milimetry



Maja Sałwacka

Pielęgniarka: Podaj imię dziecka. Iwona: Jakiego dziecka? Przecież lekarka mówiła, że tam nic nie było
- Wybierz imię.

- Skąd mam wiedzieć, czy to był chłopiec, czy dziewczynka? Nie jestem Bogiem.

- Obojętnie. Ola, Ala, a może chłopczyk... Takie są procedury. Musisz podać imię.

- Jak obojętnie, niech pani sama wymyśla.

- Muszę tu coś wpisać, takie jest prawo. No mów... - dociska pielęgniarka.

- Niech będzie Wanesa. Kiedyś mówiliśmy, że będzie Wanesa.

- Przez w czy v? - precyzuje pielęgniarka.

- Zwyczajnie.

- Wanesa przez w - pielęgniarka wpisuje imię do karty i dodaje: - Jeszcze ktoś do pani przyjdzie...

***