piątek, 30 stycznia 2015

Grzechy, pigułka i zagubione owce



Ci, którzy najgłośniej krzyczą o potrzebie Kościoła otwartego, często najchętniej ekskomunikują i wykluczają innych - mówi kard. Kazimierz Nycz, arcybiskup, metropolita archidiecezji warszawskiej.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Podoba się księdzu kardynałowi przywództwo papieża Franciszka?
KARD. KAZIMIERZ NYCZ: Oczywiście. Lubię otwartość papieża Franciszka. Pierwszy wymiar jego otwartości, który mi się bardzo podoba i który sam próbu­ję naśladować, to otwartość na świat poza Kościołem. Ten sposób ewangelizacji, do którego papież wzywa słowami: „Idźcie! Szukajcie! Róbcie raban na ulicach”.

Nie wszystkim hierarchom się to podoba.
- Kiedy papieżem został Karol Wojty­ła, pierwszy nie-Włoch od 400 lat, wielu hierarchów mówiło: czy papież z Polski, kraju komunistycznego, zza żelaznej kurtyny, poradzi sobie z Kościołem po­wszechnym? W przypadku papieża Fran­ciszka jest podobnie. Przyszedł człowiek z innej kultury, z innym doświadczeniem Kościoła i przeżywania religii. W Amery­ce Południowej, gdy zarzuci się człowie­kowi, że jest niereligijny, bo jego udział we mszy świętej jest minimalny, to się
obrazi. Dlatego otwarcie się na świat poza murami świątyni jest tam tak ważne. Stąd wywodzi się ten misyjny sposób głoszenia ewangelii przez papieża Franciszka. Czy nam, ludziom Europy, to się podoba, czy chcemy na takie misyjne podejście się na­wrócić, czy nadążamy za papieżem, to już nie jego problem, ale nasz.

No właśnie - chcemy?
Czasami mamy z tym problem. Dłu­go pokutowało u nas myślenie, że mamy w Polsce pełne kościoły i wystarczy za­dbać o tych, którzy w nich są. Tymczasem priorytet papieża Franciszka to szukanie zagubionej owcy czy teraz - już wielu za­gubionych owiec. Nie ulega wątpliwości, że to wyzwanie trzeba podjąć.
W Polsce można było jednak usłyszeć, że otwartość papieża jest odejściem od nauczania Kościoła.
- Bo styl papieża Franciszka zaskoczył. W pierwszym momencie rodziły się wąt­pliwości, czy nagłe otwarcie nie okaże się niebezpieczne. Osobiście uważam, że to, co dzieje się w Kościele w ostatnich dwóch latach, docenienie otwarcia Koś­cioła w najlepszym tego słowa znacze­niu, jest wielkim pozytywem pontyfikatu Franciszka. Normą historii jest to, że ko­lejny papież przesłania w pewien sposób poprzednika, a przecież Bóg zawsze daje Piotra naszych czasów. Tak było z Janem XXIII, który miał być papieżem przej­ściowym, a zainicjował przełomowy so­bór, ale nie wiadomo, czy gdyby przyszło mu doprowadzić go do końca, to dałby radę. Dlatego po nim dostaliśmy papie­ża intelektualistę Pawła VI, który zdołał przeprowadzić reformę Kościoła. Z kolei Jan Paweł II był papieżem na przełom ty­siącleci. Mówiliśmy często: nasz papież, a przecież był to papież całego świata, za którego pontyfikatu nie tylko runął mur w Berlinie, ale przede wszystkim mur w umysłach ludzi Zachodu . Dokonało się wielkie zjednoczenie Europy. Dziś po wielkim intelektualiście Benedykcie XVI Bóg dał nam papieża Franciszka. I to jest papież naszych czasów.

czwartek, 29 stycznia 2015

Kazimierz Marnotrawny



Ja może bytem ślepy, ale nie głuchy - Kazimierz Marcinkiewicz przyznaje przyjaciołom, że widział niedostatki intelektu swojej żony Isabel. Czy elektorat wybaczy i da mu jeszcze jedną szansę w polityce?

WOJCIECH STASZEWSKI

Przez 24 godziny Kazimierz Mar­cinkiewicz zastanawia się, czy porozmawia z „Newsweekiem”. Odmawia: - Popularność jest wrogiem człowieka. Trzeba się chować, nawet na treningi biegowe wychodzi się w kapturze. Jak widzę aparat fotograficzny, od razu zasłaniam twarz, choćby to był Japończyk fotografujący Pałac Kultury.
O jego drodze od katolika ze Zjedno­czenia Chrześcijańsko-Narodowego przez funkcję premiera do biznesmena celebryty rozstającego się w atmosferze tabloidowego skandalu z drugą żoną opowiedzą mi jego znajomi i przyjaciele. Co się takie­go stało, że poważny polityk zakochuje się w dużo młodszej dziewczynie, trochę ta­peciarze, trochę grafomance, żeni się z nią, a teraz rozwieść nie może? I czy uda mu się zostać znów poważnym politykiem?

środa, 28 stycznia 2015

Hofman: Trzeba zagryźć zęby i brać wszystko na klatę



Nie żałuje pan tego wszystkiego?
Gdyby się dało cofnąć czas, to bym to zrobił.

Ale nie przyzna się pan, że żałuje.
Stało się i musiałem z tego wyciągnąć naukę.

Jaką?
...(milczenie)

Nic pan nie powie?
Naprawdę musimy do tego wracać? Wszyscy już wyrobili sobie zdanie.

Dużo pan pił?
Kiedy to wszystko wybuchło? Wcale. To najgorszy ze sposobów radzenia sobie ze stresem. Wydaje się najłatwiejszy, ale nie tylko w niczym nie pomaga, ale wręcz przeciwnie, dokłada kłopotów.

Skoro nie wódka, to co?
Biegałem. Wie pan dlaczego? Bo nienawidziłem biegania! Nienawidziłem, ale uznałem, że jeśli będę w stanic się do tego zmusić, to dam sobie z tym wszystkim radę. Przy okazji schudnę, będzie zdrowiej, oczyszczę się ze stresu. Poza tym bieganie zmusza do wyjścia z domu, a trzeba wychodzić, żeby pokazać sobie i wszystkim, że się nad tym panuje.

Taki z pana twardziel?
Wie pan, w polityce wybacza się wszystko prócz słabości.

Dlatego wy poszliście na ostro i zamiast skruchy potraktowaliście wszystkich z buta?
Uznaliśmy, że tak trzeba. Czy dobrze? Nie wiem, nie potrafię sobie doradzić.
Tylko że my nie mieliśmy wyjścia. Wie pan, jaka byłaby reakcja, gdybym udzielił panu wielkiego wywiadu o tym, że bardzo to przeżywam, płaczę po nocach i żałuję? Wszyscy by mnie wyśmiali, a w polityce byłbym skończony raz na zawsze. Dlatego trzeba zagryźć zęby i brać wszystko na klatę.

wtorek, 27 stycznia 2015

Układ zamknięty



Ludzie prezesa od pół roku toczą wojnę o siedzibę PiS. Stawką jest atrakcyjna działka w centrum stolicy. Ale przy okazji partia Jarosława Kaczyńskiego może stracić subwencję z budżetu, a nad jej działaczami wisi widmo zarzutów karnych.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

„Newsweek” dotarł do dokumentów, z których wy­nika, że partia Kaczyńskiego w ferworze walki dopuściła się złamania prawa. W lipcu ubiegłe­go roku użyczyła swojej siedziby na biznesowe negocjacje między dwiema prywatnymi spółkami. Może to skutkować odrzuceniem corocznej informacji finansowej przez PKW i - w konsekwencji - utratą rocznej subwencji.
A wszystko zaczyna się w lipcowy poranek, pół roku temu. Piotr Pogonowski, profesor prawa i były dyrektor gabinetu szefa CBA w czasach Mariusza Kamińskiego, stoi przed sie­dzibą PiS i kurczowo trzyma się odrapanej bramy.
Naciera na niego portier, emeryt, ale Pogonowski twardo zapiera się i dałem osłania robotnika majstrującego przy ry­glu. Nie bez powodu „Gazeta Polska Codziennie” nazwała go kiedyś polskim Indianą Jonesem.
Przepychance przyglądają się Anita Gargas, dziennikarka śledcza Telewizji Republika, oraz Ernest Bej da, były wice­szef CBA, który najwyraźniej dyryguje poczynaniami profe­sora i towarzyszących mu pracowników.
Mija chwila i już po wszystkim. Ekipa konserwatorów w szarych kombinezonach demontuje bramę, zanosi ją na pobliski trawnik i przykuwa łańcuchem do parkanu. Akcję skrupulatnie dokumentuje operator Republiki.
Brama wjazdowa do podziemnego parkingu jest zdobyta.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Miller kończy kiepsko



Po najbliższych wyborach SLD może zniknąć. Magdalena Ogórek niewiele Sojuszowi zaszkodzi i niewiele pomoże - mówi byty premier Włodzimierz Cimoszewicz.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Zaskoczył pana Leszek Miller, ogłaszając kandydaturę Magdaleny Ogórek na prezydenta?
WŁODZIMIERZ CIMOSZEWICZ: Tak. Zaskakująca jest zarówno kandydatura, jak i sposób oraz oko­liczności jej zgłoszenia. Brak przygotowania na taką propozycję ludzi w SLD i brak konsultacji z in­nymi środowiskami, na których poparciu powinno partii zależeć.

To samobój SLD?
- Nie, to nie samobój. Ta kandydatka ma szansę po­zytywnie zaskoczyć. A jeśli jej się nie uda, to niewie­le zaszkodzi SLD, podobnie jak i niewiele pomoże.

Gdy Miller ogłosił nazwisko kandydatki, natychmiast pojawiły się złośliwe komentarze: paprotka, blondynka, sezon ogórkowy lewicy.
- To dość kiepskie żarty. Choć to prawda, że po­czątek był wprost fatalny. Pani Ogórek prawdo­podobnie popełniła błąd, polegający na tym, że w momencie wyrażenia zgody nie powiedziała jas­no dżentelmenom z SLD, że od tej chwili to ona de­cyduje o wszystkim i nie pozwoli na narzucanie jej czegokolwiek. Powinna szybko wyciągnąć wnioski.

Na razie Miller nie daje jej dojść do głosu. Sam odpowiada na pytania zadawane kandydatce.
- Bo nie miała czasu dobrze się przygotować, a w pierwszym okresie istnieje duże ryzyko, że dziennikarze zapytają ją o symboliczną trzecią ligę hokeja.

Czy w SLD naprawdę nie ma innego kandydata?
- Najwyraźniej nie.

Pan zna Magdalenę Ogórek?
- Znam. Jest sympatyczna, mądra, dobrze wy­kształcona. Będzie pewnie najlepiej wykształ­conym kandydatem w całej stawce. Z dzisiejszej perspektywy nie ma większych szans na zwycię­stwo, ale może wypaść lepiej, niż wielu myśli. Trzeba jednak błyskawicznie wszystko ogarnąć i uporządkować. Jest oczywiste, że podobnie jak większości rywali brak jej wystarczającej wiedzy i doświadczenia w wielu kwestiach polityki, pra­wa i gospodarki. Ma też mniej rutyny w ukrywa­niu swoich słabych stron. Powinna wystrzegać się pochopnych i radykalnych deklaracji, jak ta o po­trzebie zmiany całego prawa w Polsce. Może jed­nak jako jedyna poruszyć wiele kwestii ważnych dla jej pokolenia, dla ludzi myślących, otwartych na świat, kiepsko znoszących zaduch naszego rodzimego grajdołka.

piątek, 23 stycznia 2015

AMBITNA SZUKA PRACY



Jak specjalistka od chrześcijańskich herezjo i była Miss Śląska została kandydatką lewicy na najwyższy urząd w państwie.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Politycy SLD mogą mówić, co chcą, ale prawda jest taka, że Magdalena Ogórek nie była ich pierwszym wyborem. Ba, nie była na­wet drugim czy trzecim. Zanim Leszek Miller zaproponował jej start, kierowni­ctwo SLD sondowało co najmniej cztery inne osoby: Wojciecha Olejniczaka, Ry­szarda Kalisza, Barbarę Nowacką i Kry­stynę Łybacką. Olejniczak najpierw sam zgłosił się na ochotnika, a później - nie wiedzieć czemu - zrezygnował. Kalisza zablokował aparat partyjny, Nowacka uznała, że dla niej jest jeszcze za wcześ­nie, a Łybacka wykręciła się dopiero co zdobytym miejscem w europarlamencie.
W połowie grudnia, po serii nieuda­nych rozmów, Leszek Miller zwołał pil­ną naradę w wąskim gronie: tylko on, jego zastępca Leszek Aleksandrzak i sekretarz generalny partii Krzysztof Gawkowski.
- A może Ogórek? Ta młoda z klubu, co do TVN poszła? - spytał Aleksandrzak. Magdalena Ogórek od kilku miesię­cy prowadzi program w kanale TVN24 Biznes i Świat.
- Krzysztof? - Miller spojrzał na Gawkowskiego.
- Mam wątpliwości.
- A ja do niej zadzwonię.
Tak oto Magdalena Ogórek została kandydatką lewicy na urząd prezydencki.

czwartek, 22 stycznia 2015

Lewicowy przewrót



Niezadowoleni z rządów Leszka Millera działacze SLD szykują nowy lewicowy projekt polityczny. ( Skupieni wokół Grzegorza Napieralskiego, chcą pozyskać m.in. Wojciecha Olejniczaka, Barbarę Nowacką i Piotra Guziała.

AGNIESZKA BURZYŃSKA, OLGA WASILEWSKA

Zarząd SLD, piątek tydzień temu. Zdumieni członkowie partii wła­śnie dowiedzieli się, że w wybo­rach prezydenckich będzie reprezentować ich Magdalena Ogórek. Do przyszłej kandydatki zwraca się Marek Bałt, poseł tej partii i jej przewodniczący na Śląsku. - Czy ty wiesz, na co się piszesz? Wiesz, co to znaczy kampania wyborcza? Bo ja wiem. Wyobraź sobie, że naprzeciwko ciebie stoją trzy czołgi: Komorowski, Duda i Palikot. Co robisz? - pyta. Nie otrzymuje odpowiedzi. Magdalena Ogórek patrzy na niego pytającym wzrokiem.
Kandydatka SLD może i nie wie, na co się pisze, ale pod jednym względem ma ułatwione zadanie: już wiadomo, że partia stanie za nią murem. Jak wyjaśnia nam jeden z posłów Sojuszu, przekaz kierownictwa jest jasny: każdy, kto skrytykuje Ogórek, wyleci z partii. Pytani o kandydaturę posłowie rozpływają się więc w entuzjastycznych peanach, milczą jak zaklęci albo mówią przyciszonym głosem i błagają, żeby nie wymieniać ich z nazwiska.
- Miller postanowił iść na twardo - wy­jaśnia jeden z posłów SLD. Przekonuje, że złe wyniki wyborów samorządowych obudziły partyjną opozycję. Pojawiły się głosy, że trzeba szukać innej drogi, innego wizerunku, a w domyśle i innego szefa. To zadecydowało m.in. o wyborze osoby, która będzie reprezentować SLD w nadchodzących wyborach prezydenckich. - Wiadomo, że to olbrzymia promocja dla osoby, którą partia zdecyduje się poprzeć. Taki ktoś teoretycznie mógłby potem zagrozić dotychczasowemu liderowi. Dlatego potrzebował kogoś, od kogo dostanie gwarancję absolutnego po­słuszeństwa. I absolutnej lojalności. Kogoś, kto po wyborach nie wytnie mu numeru i nie zacznie knuć - słyszymy.
Nikt z SLD takiej gwarancji nie dawał. Postawiono więc na osobę szerzej nieznaną, bez zaplecza, niesamodzielną politycznie.
- To tylko fragment szerszego planu. Miller zabezpiecza się na przyszłość. Eliminuje konkurencję - tłumaczą w SLD. Częścią tej operacji było zawieszenie w prawach członka partii Grzegorza Napieralskiego.

środa, 21 stycznia 2015

Alfabet kołtuna



„Hejt” to najwyższy wyraz miłości bliźniego, a „pigułka po” to część niemieckiego planu „depopulacji Polski”. Dla polskiego kołtuna najważniejsza jest „mojość": moje poglądy, moja własność (w tym żona dziecko), moja ziemia.

WOJCIECH STASZEWSKI

ALE - słowo wytrych. Kołtun nie jest anty­semitą, ale Żydzi powinni otwarcie „przy­znać się” do swojej narodowości. Nie jest homofobem, ale geje nie powinni „się li­zać” na ulicy. Nie jest za biciem dzieci, ale czasem „twarda ręka ojca” jest konieczna w wychowaniu.
- Kołtun wie, że nie wypada być rasistą czy homofobem, ale jest w tym faryzeuszem. Pozornie akceptuje polityczną popraw­ność, ale naprawdę myśli tak, jak jest po magicznym „ale” - komentuje filozof religii Zbigniew Mikołejko.

BIEGANIE - najbardziej antypolska aktyw­ność. Po każdym dużym biegu ulicznym kołtun protestuje przeciwko „zamykaniu/ blokowaniu miasta”. Klasyka to ubiegło­roczny tekst Dominika Zdorta z „Rzecz­pospolitej” „Biegactwo i inne religie”: „To »biegactwo«, którego uprawianie nie jest sportem, ale wyznaniem wiary. Znam nie­zmiernie zapracowanych ludzi, którzy nie mają czasu, aby raz w tygodniu spędzić w kościele trzy kwadranse, za to wstają co­dziennie przed świtem, aby pobiegać sobie przez dwie godziny”.
- Pamiętam, jak prezes Kaczyński kiedyś ze szczerym rozbawieniem mówił, że Tusk gra w piłkę jak chłopiec - dodaje historyk Jarosław Domanowski. - W tradycyjnym pojmowaniu świata człowiek piękny ma nadwagę, co odróżnia go od „chudopachołka”. To, że ktoś się „poprawił”, znaczy, że przytył. Pielęgnowanie tuszy to echo głodowania na Syberii, w starszym poko­leniu się wciąż utrzymuje.

wtorek, 20 stycznia 2015

To jest wojna



Tabletka dzień po to trutka na dzieci, prezerwatywa to zło, a edukacja seksualna promuje rozpustę i homoseksualizm. Katoliccy publicyści Terlikowscy tłumaczą, dlaczego wciąż pouczają Polaków, jak żyć.

Rozmawia RENATA KIM

NEWSWEEK: No i przegrali państwo wojnę o pigułkę dzień po.
TOMASZ TERLIKOWSKI: Przegrały ją dzieci, które będą przez pigułkę zabite, przegrały ją kobiety, które będą się nią trały, przegra­ło wreszcie państwo polskie, które łamie własne zasady. W Polsce aborcja jest niele­galna, a życie jest chronione od momentu poczęcia. Dopuszczenie do sprzedaży bez recepty trutki na dzieci jest więc sprzeczne z prawem . I nawet jeśli ta bitwa jest prze­grana, to wojnę 'wygramy. Bóg życia jest sil­niejszy od tych, którzy są przeciwko życiu i przeciwko Niemu.
Ta pigułka nie ma nic wspólnego z aborcją.

MAŁGORZATA TERLIKOWSKA: Przeanali­zowałam ulotki z różnych lat dołączane do niej: ten sam skład, ta sama dawka, te same skutki uboczne, tylko działanie róż­ne. W ulotce z 2009 r. było napisane, że ellaOne „zapobiega ciąży poprzez wpływ na owulację i może także doprowadzić do zmian w wyściółce macicy”. Ale już w ulot­ce z 2010 r. czytamy, że preparat „zapobie­ga ciąży, głownie zapobiegając ownlacji lub opóźniając ją”. Więc pytam: dlaczego zniknął zapis o oddziaływaniu na endo­metrium? Poza tym jeśli pigułka „głów­nie” hamuje owulację, to znaczy, że coś jeszcze robi.

Hamuje owulację i nie dopuszcza do za­gnieżdżenia się komórki jajowej w macicy.
OBOJE: Czyli ma działanie wczesnoporonne! To nie komórka jajowa implantuje się do wyściółki macicy, to ludzki zarodek.
T.T.: A on jest człowiekiem.
To nie jest człowiek.
T.T.: Nie! Implantacja dokonuje się od 10 do 14 dni po poczęciu. Najpierw jest poczę­cie, a później ten mały człowiek się implan­tuje. Pigułka powoduje, że do implantacji dojść nie może. Zabija człowieka, uniemoż­liwiając mu zagnieżdżenie się w macicy.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Jak oszukują w kopalniach - spowiedź górnika



Grzegorz Osiecki

Tu oszustwa są na porządku dziennym. Nie mówi się o tym, bo ręka rękę myje – opowiada górnik, który przepracował pod ziemią 30 lat.

Ile lat pracował pan na kopalni?
Ponad 30. Na różnych stanowiskach, ale cały czas przy produkcji.
Dlaczego rozmawiamy anonimowo?
Nie jestem zainteresowany karierą medialną na stare lata. Poza tym moi bliscy pracują na kopalni i chciałbym, by spokojnie pracowali dalej.
Dlaczego tak trudno jest restrukturyzować górnictwo?
Bo ci, którzy chcą to robić, nie znają się na tym, a ci, którzy się znają, nie chcą tego robić. Reformatorzy leczą skutki, a nie usuwają przyczyn. A żeby poznać przyczyny, trzeba poznać atmosferę na kopalni i relacje między ludźmi.
Gdzie leży problem?
Mówi się, że górnicy wymagają szczególnego traktowania, bo wykonują ciężką pracę. Stąd wcześniejsze emerytury, które tak drażnią społeczeństwo. Ale czasy się zmieniły, inne są dziś warunki pracy pod ziemią i wcześniejsze emerytury nie powinny być udzielane w takim zakresie jak obecnie.
A co z przekonaniem, że zawód górnika jest szczególnie niebezpieczny?
W trudnych i szkodliwych warunkach pracuje najwyżej 20 proc. załogi kopalni. Jeśli zatrudnia ona 3 tys. osób, to najwyżej 600 z nich zasługuje na przywileje. To ludzie pracujący bezpośrednio przy produkcji, na przodkach i ścianach. I jeszcze bym dyskutował z tym, że wszyscy oni pracują wyjątkowo ciężko.

piątek, 16 stycznia 2015

Gwiazda ojca Rydzyka




Od 16 lat w środowisku Radia Maryja wzrasta kult Magdaleny Buczek, założycielki Podwórkowych Kolek Różańcowych Dzieci. Dej potencjał właśnie zauważyli politycy.

ELŻBIETA TURLEJ

Pasowanie 27-letniej Madzi Buczek na Magdalenę odbywa się w lipcu 2014 r. na zjeździe sympatyków Radia Maryja. Pasowania dokonuje prezes PiS Jaro­sław Kaczyński, który - co natychmiast wychwytują me­dia ojca Rydzyka - odnajduje ją w tłumie i całuje w dłoń. „To przywitanie, nie jak z dzieckiem, ale z dorosłą kobietą, pozostanie w mojej pamięci na długo" -mówi w programie „Aktualności dnia” Telewizji Trwam prof. Janusz Kawecki, przewodniczący Zespołu Wspierania Radia Maryja w Służ­bie Bogu, Kościołowi, Ojczyźnie i Narodowi Polskiemu.
Przez kolejne dni do Radia Maryja dzwonią telefony pochwalne pod adresem prezesa Kaczyńskiego i senato­ra PiS Stanisława Koguta. Który-jak zaznaczył prof. Ka­wecki - nie myśląc o sobie, zaprowadził prezesa do pań Buczek, bo oprócz Magdaleny była tam też jej mama, sympatyzująca z PiS Pelagia Bronisława.

czwartek, 15 stycznia 2015

Doktor paprotka



SLD wystawił Magdalenę Ogórek jako kandydatkę w wyborach prezydenckich w dniu śmierci Józefa Oleksego. To nie tylko niestosowność, lecz także zapowiedź upadku tej partii.

IZABELA SMOLIŃSKA

Ładna i miła. To najczęstsze określenia dr Magdaleny Ogórek. Dlatego tak chętnie gościły ją ko - lejne stacje telewizyjne, jako ekspertkę od wszystkiego. - Ogórek potrafi powiedzieć właściwie wszystko na każdy temat, i to tak, żeby nie było w tym nic konkretnego ani kontrowersyjnego. Czasami w studio potrafi zręcznie o 180 stopni zmie­nić zdanie, jeśli wyczuje, że prowadzący tego od niej oczekuje - mówi jedna z osób, która występowała z nią na antenie. - Magda ma ogromną wiedzę, przynajmniej o Kościele - broni jej z kolei jedna z byłych już, od ze­szłego piątku, współpracowniczek z anteny TVN Biznes i Świat.

środa, 14 stycznia 2015

Wiedzie ślepy kulawego



Kampania Andrzeja Dudy trwa już dwa miesiące, ale wciąż jest w rozsypce. Brakuje w niej wszystkiego: ludzi, pieniędzy, pomysłów. Sam kandydat też jakiś ospały.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Biuro PiS, kilka tygodni temu. Jarosław Kaczyński rozma­wia z Jarosławem Gowinem. - Postawiłem przed Andrzejem zada­nie wejścia do drugiej tury - wyznaje szczerze prezes.
Andrzej Duda został ogłoszony kandydatem PiS na prezydenta jesz­cze przed wyborami samorządowymi, 11 listopada. Od tego czasu nie wy­brano nawet szefa jego sztabu wybor­czego ani nie przygotowano strategii. Doszło do konfliktu w kierownictwie partii, a sam kandydat zdążył na ra­zie wystąpić na kilku konferencjach i złożył Polakom świąteczne życze­nia w spocie reklamowym. Jak na dwa miesiące kampanii to mizerny dorobek.

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozmawiamy o upadłych aniołach



Nie sprawdzam solniczek i cukiernic, czy nie ma w nich urządzeń nagrywających - Bartłomiej Sienkiewicz o sztuce odchodzenia, 40 dniach kryzysu po aferze taśmowej i krwi delfinów.

Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA

NEWSWEEK: Jak się czuje prawnuk Henryka Sienkiewicza, który do historii przejdzie jako autor powiedzenia: „Ch..., dupa i kamieni kupa?”.
BARTŁOMIEJ SIENKIEWICZ: Należymy do pokolenia, które używa w pewnych sek­wencjach mocnych słów, i robią to prawie wszyscy. Nagle wszyscy zaczęli obmywać się ze swoich grzechów, atakując Sienkie­wicza za język. Muszę przyznać, że oglą­danie tego spektaklu hipokryzji, w którym zastępy Katonów Starszych walczą o czy­stość języka, budzi we mnie współczucie. I jeszcze jedno: nie ja jestem autorem tego powiedzenia.
A kto?
- Usłyszałem to w więzieniu w latach 80. Do cel, w których przetrzymywani byli ludzie walczący z komuną, trafiali tak­że tacy, którzy dali komuś w ryj albo coś ukradli. Ich barwny język zapadał w ucho. Mój katalog przyswojonych wówczas po­wiedzeń jest o wiele bogatszy, ale proszę nie domagać się cytowania.
Myśli pan, że Zagłoba mógłby użyć tego powiedzenia o kupie kamieni?
- Współczesny Zagłoba? Spokojnie mógłby posłużyć się taką frazą.
Gdy wybuchła afera taśmowa...
... czyli rozmawiamy o upadłych aniołach? (śmiech)
Czuje się pan upadłym aniołem?
- Dzięki upadłym aniołom udała się jed­na z ciekawszych inicjatyw, której byłem współautorem. Gdy zakładaliśmy Ośrodek Studiów Wschodnich, trudno było namó­wić polityków do współpracy. Wpadłem wtedy na pomysł, aby zapraszać ustępu­jących ministrów, a że w pierwszej po­łowie lat 90. rządy zmieniały się często, okazało się, że szybko zebrała się grupa o imponującej wiedzy i siatce kontaktów.
Czyli jest pan upadłym aniołem.
- Na razie jestem na trzymiesięcznym wy­powiedzeniu z MSW. Owszem, otrzyma­łem kilka propozycji biznesowych, ale nie budzą mojego entuzjazmu. Przez ostatnie
ćwierćwiecze byłem związany z państwem, bo nawet mając prywatną firmę, doradza­łem rządom, niezależnie, czy u władzy było PiS, czy PO. Sprzedałem udziały w firmie, gdy Donald Tusk zaproponował mi tekę ministra.
I po dwóch latach tej przygody jest pan bez pracy w rządzie i bez firmy.
- Ale myślę, że jeszcze mnie stać na kolej­ny zwrot w karierze. Trzeba wstać, otrzepać się i zacząć wszystko od nowa.
Trudno otrzepać się po czymś takim jak afera taśmowa?
- Kiedy wybuchła, wszyscy wołali, że trze­ba ustawić szafot dla Sienkiewicza. Wybór dotyczył tylko tego, czy ma stanąć na Kra­kowskim Przedmieściu, czy w okolicach Alej Ujazdowskich.
Więc uprzedzając decyzję innych, sam zapowiedział pan swoją dymisję.
- Powiedziałem, że nie zdziwiłbym się, gdyby to był koniec mojej kariery poli­tycznej. Zwrócę jednak uwagę, że proku­ratura odmówiła wszczęcia śledztwa, nie dopatrując się w podsłuchanej rozmowie z Markiem Belką żadnego przestępstwa ani ujawnienia tajemnic państwowych.

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Decydujące starcie



Wybory parlamentarne jesienią 2015 r. zakończą zasadniczy etap walki pomiędzy Platformą i PiS, rozpoczętej 10 lat wcześniej. Być może to najważniejsza elekcja od 1989 r.

Ktoś powie, bez przesa­dy, mamy wszak za sobą nie licząc wyborów pre­zydenckich, które także bywały dramatyczne - imponujące zwycię­stwa parlamentarne AWS czy SLD, także trzy wielkie batalie toczone pomiędzy PiS i PO (2005, 2007 i 2011). Niemniej te ostat­nie właśnie, które ułożyły się w serial, będą spuentowane jesienią nadchodzącego roku, przesądzając na długo o kierunku polskiej polityki. Gwałtowny spór polityczny i ideowy, rozpoczęty w2005 r. zwycięstwem PiS, przez całe lata ciążył na atmosferze życia publicz­nego, mocno ograniczał pole manewru władzy PO, która zawsze musiała uwzględniać w swo­ich rachubach czynnik PiS. Wszelkie pomysły, idee czy konkretne projekty reform były wpisy­wane w logikę tego konfliktu, traktowane jako elementy walki, kontynuowane lub porzucane w zależności od tego, jak lokowały się w polu konfron­tacji z głównym wrogiem.
Ten spór, zamieniony z czasem w specyficzny klincz, oprócz tego, że jakoś tam - w dużej mierze toksycz­nie - napędzał polską politykę, przyniósł jej zarazem istotne szkody. Przyjęcie przez Platformę zobowiąza­nia wobec wielu swoich wyborców „niedopuszczenia do rządów PiS” rodziło potrzebę utrzymania masowe­go poparcia, często za cenę ideowej niewyrazistości, porzucania modernizacyjnego programu, tak ekono­micznego jak społecznego, zwłaszcza tego dotyczące­go liberalnych wartości. Pokonując PiS po raz trzeci, nawet w sensie tylko zatrzymania władzy przez obec­ną koalicję, bez własnego zwycięstwa, Platforma bę­dzie mogła się poczuć swobodniej i zacząć realizować swoje zamiary tak, jakby PiS już nie było albo prawie nie było. Oczywiście nie wiadomo, czy tak się stanie, bo być może oprócz PiS działają na PO jakieś inne, wewnętrzne hamulce. Ale przynajmniej sprawa bę­dzie jaśniejsza.

piątek, 9 stycznia 2015

Armia małych inkwizytorów



Myślę, że przez te 25 Lat wolności zrobiliśmy gigantyczny krok do tyłu, jeśli chodzi o wiele tabu - mówi pisarz, dziennikarz, a dla niektórych głównie skandalista Tomasz Piątek.

Rozmawia RENATA KIM

NEWSWEEK: Zdarza ci się czasem ugryźć w język?
TOMASZ PIĄTEK: Po fakcie, po fakcie zawsze,
- A nie lepie] byłoby zrobić to, zanim wywołasz kolejny skandal?
Ale to, co ja robię, to jest masaż serca umierają­cemu. W Polsce zamiera debata, zamiera myśle­nie, Próbuję te odruchy żywotne pobudzić, skłonić ludzi do sporu.
I dlatego w tekście o polskiej historii palniesz, że Polak nie jest tak uciemiężony i tak wspaniały, jak mu się wydaje.
- No bo nie jest wspaniały. A uciemiężony bywał przez swoich gorzej niż przez zaborców. To tragicz­ne, że najważniejsze sprawy w naszej historii stały się tabu, i to nie zakazanym, tylko takim wymaza­nym z pamięci. Nikt - poza kilkoma zupełnie niesłyszanymi historykami i intelektualistami - nie mówi o tym, czym była ta wspaniała wolna sarmacka Pol­ska. A była wielkim niewolniczym gułagiem dla 90 procent społeczeństwa, tak zwanego chłopstwa. Pańszczyzna wynosiła czasem siedem dni mor­derczej pracy w tygodniu, szlachcic mógł bez­karnie zabić swojego chłopa, często go też torturował. Nie było policji, któ­ra by egzekwowała wy­roki, więc szlachcic też nie wiedział, czy nag­le ktoś go bezkarnie nie zabije. W 1989 r. mówienie o tym nie było jeszcze tabu.
W mediach jeszcze nie królowały zakute łby, które dzisiaj nieustannie masturbują się gadaniem o wy­jątkowości naszego narodu, o jego bohaterskich po­wstaniach i niezłomnych bohaterach. Jak patrzę na to, co się W Polsce dzieje, to myślę, że przez te 25 łat wolności zrobiliśmy gigantyczny krok do tylu, jeśli chodzi o wiele tabu.
Jak to?
- Pamiętam, jak w roku 1989, miałem wtedy 15 lat, dyrektorka mojej podstawówki rozdała uczniom ostatniej klasy ulotki z informacją, co to jest homo­seksualizm, biseksualizm, AIDS, jak używać pre­zerwatywy. Z rysunkami. Wszyscy z klasy, oprócz mnie, mieli katolickich rodziców. Ale wszyscy ro­dzice mówili: „Jaka mądra ta dyrektorka” Dzisiaj by ją pewnie zlinczowali. Gorzej, żadna dyrektorka by się nie odważyła pomyśleć o rozdawaniu takich ulotek. No, może w prywatnych szkołach, które nie wiadomo dlaczego nazywa się społecznymi, pod­czas gdy państwowe są tak naprawdę katolickie.
A jaki związek z tabu ma ta historia?
- Jeśli nauczyciel nie może powiedzieć dziecku, jak ma się chronić przed chorobą, bo jest w społeczeń­stwie jakiś irracjonalny sprzeciw wobec takich in­formacji, to jest to tabu. Wszystko, co inne, jest u nas tabu. Niekoniecznie w mediach. W mediach rytualnie zaklina się inność: tak, tak, mamy na­szych innowierców, ateistów, nawet gejów, lubimy ich, gdy są grzeczni. Niekoniecznie też w sercach
Słupsk pokazał, że Polak może być o wiele bar­dziej tolerancyjny, niż się wydaje. Ale w życiu spo­łecznym, w pracy, w kamienicy, w szkole pełno jest strażników tabu, małych inkwizytor- ków, którzy podglądają bliźniego swego i szykują mu stosik. Ci lokalni liderzy zła - proboszcz, nauczyciel, szef w pracy - or­ganizują mikrospoleczności wokół siebie, zastraszając tych, co są odmienni, i podju­dzając do nienawiści tych, co są „zbyt mięk­cy”. Ostatnio czytałem o szefach, którzy zwalniają pracownice za „niemoralne pro­wadzenie się” - bo żyją bez ślubu. I o Kar­tuzach, gdzie „wyoutowana” para gejów jest regularnie napadana przez miejscową „patriotyczną młodzież”.

czwartek, 8 stycznia 2015

Codzienna orkiestra nienawiści



Zgodnie z tradycją już na począt­ku roku Wielka Orkiestra Niena­wiści zafundowała kocią muzykę Jerzemu Owsiakowi. Po Owsiaku przyj­dzie czas na następnych, bo WON, w prze­ciwieństwie do WOŚP, nie jest orkiestrą świąteczną i gra non stop.
WON gra jakąś dekadę, ale rozkręca się coraz bardziej, gra coraz głośniej, fa­nów ma coraz liczniejszych. WON gra dla swoich, czyli miłośników naszej tzw. prawicy, gra bez nut melodię prawym uszom znajomą, a prawym umysłom ulubioną. To melodia nienawiści wobec wszystkiego i wszystkich, których porząd­ny prawicowiec powinien nienawidzić. A nienawidzić, spośród rzeczy i zjawisk, musi między innymi WOŚP, Przystanku Woodstock, grillowania, mainstreamowych mediów i biegania. Spośród osób zaś nienawidzić musi Wałęsę, Michni­ka, Owsiaka, Komorowskiego, Płuska, Ko­pacz, Bartoszewskiego i „prorządowych” dziennikarzy, na czele z Olejnik, Paradow­ską, Żakowskim, Sobieniowskim czy Kuź­niarem, oraz niestowarzyszonych, typu Czubaszek czy Nergal. Każda z wymienio­nych osób była lub jest obiektem nagonki, czasem cyklicznej, czasem permanentnej. Nagonka odbywa się w cyklu nawet bogat­szym niż u Orwella, bo u niego były dwie minuty oraz tydzień nienawiści, u nas zaś są także miesiące, lata i dekady nienawiści.

środa, 7 stycznia 2015

Bez Pary



Kampania prezydencka niemrawo się rozkręca. W sztabie kandydata PiS Andrzeja Dudy już zaczęły się tarcia.

ANNA GIELEWSKA

Przed świętami prezes PiS Jaro­sław Kaczyński wybiera się do Torunia. Z rozmowy z ojcem Rydzykiem wychodzi zado­wolony - słyszy deklarację, że dyrektor Radia Maryja nie wystawi własnego kandydata na prezydenta (miał nim być prof. Mirosław Piotrowski).
Na spotkaniu z klubem PiS Kaczyński mobilizuje - wszyscy mają się włączyć w kampanię Andrzeja Dudy. Prezes przy­znaje, że największym wyzwaniem jest zwiększenie rozpoznawalności kandydata na prezydenta. Po chwili, nieco spóźniony, na spotkanie wchodzi sam zainteresowany:
- Dzień dobry państwu. Nazywam się An­drzej Duda - rzuca z lekką autoironią. Sala reaguje śmiechem i oklaskami.