czwartek, 26 maja 2022

Czwarta pseudowładza

Kilkanaście miesięcy przed wyborami czas po­ważnie zadać pytanie, czy przy takich mediach, jakie mamy dziś, PiS w ogóle może przegrać. Czy przy takich mediach jest szansa, by ocalić demokrację?

   Pytanie jest o tyle zasadne i dramatyczne, że w Polsce wolnych mediów generalnie już nie ma. Jest raczej kilka wolnych redakcji. Nie trzeba niestety wszystkich palców obu rąk, by je zliczyć. W mijającym tygodniu „Gazeta Wy­borcza” opisała aferę z machinacjami obecnego premiera w czasach, gdy był szefem banku, dotyczącymi wrocław­skich kamienic. Ogromna większość mediów sprawę cał­kowicie zignorowała, a niektóre poinformowały o niej z kilkudniowym poślizgiem, choć te same media kilka mie­sięcy wcześniej dostały absolutnego amoku, gdy lider opo­zycji przekroczył samochodem dozwoloną prędkość. Tam było wykroczenie i utrata na kilka miesięcy prawa jazdy, tu potencjalnie zagrożone kilkoma latami przestępstwo. Dys­proporcja czynów była dokładnie taka jak dysproporcja po­święconej im przez media uwagi.

   W przypadku poprzednich afer dotyczących Morawieckiego i innych polityków PiS funkcjonariusze tej partii, kłamiąc w żywe oczy, zaprzeczali faktom albo bagatelizo­wali sprawę, mówiąc, że to kapiszon lub odgrzewany kotlet. Teraz sprawę po prostu całkowicie zignorowali, wiedząc, że dzięki pisowskiej agenturze w mediach mogą to zrobić zu­pełnie bezkarnie. Ich medialni pomagierzy pomogą sprawę zlekceważyć i unieważnić.

   Tak, na szczęście mamy wciąż w Polsce kilka wolnych re­dakcji. Większość mediów i bardzo wielu dziennikarzy jest jednak zaplątanych w bardzo gęstą sieć politycznych, per­sonalnych i towarzyskich zależności z władzą i jej ludźmi. Nikt ich do tej sieci na siłę nie wciągał. Wchodzili dobro­wolnie. Jedni ze strachu i oportunizmu, inni z pazerności, jeszcze inni z próżności.

I

W Polsce media nie kontrolują władzy, to władza na różne sposoby kontroluje większość mediów albo przynaj­mniej na nie wpływa. Jeśli uznamy wolność mediów za je­den z warunków istnienia demokracji, to musimy dojść do wniosku, że to jeszcze jedno kryterium wskazujące, iż prawdziwej demokracji w Polsce nie ma. Jest jej atrapa. Po­dobnie jak istnieje atrapa wolnych mediów. Kontrola wła­dzy przez media jest iluzoryczna. Wpływ władzy na media jest faktyczny. Mamy dziś wolne media tak jak mamy wol­ne sądy - bardziej niż na gwarancje instytucjonalne może­my liczyć na dobrą wolę oraz charakter właścicieli mediów i dziennikarzy. Niestety, możemy liczyć na zdecydowaną mniejszość. W sumie na garstkę.

   „Kto się miał ześwinić, już się ześwinił” - powiedział o sę­dziach Igor Tuleya. To samo można powiedzieć o dzien­nikarzach. Choć czasem można odnieść wrażenie, że ich większość nawet nie pojmuje istoty toczącej się gry i tego, jaką stawkę ona się toczy. Mamy po latach brutalnej ope­racji coraz mniej wolne sądy i coraz mniej wolne media. Je­śli PiS wygra kolejne wybory, definitywnie stracimy jedne i drugie.

II

Medialny system tej władzy działa sprawnie i bez­litośnie. Miliardy złotych na TVP. Dziesiątki milionów na zaprzyjaźnione tygodniki. Nawiasem mówiąc, istnie­je tu dość groteskowa korelacja - im niższa sprzedaż, tym większe pieniądze ze spółek skarbu państwa. Szczyt ku­riozum to tygodnik, który dzięki władzy zarabia miliony, choć nawet się nie ukazuje. To swoisty medialny fenomen epoki PiS, okazuje się, że może istnieć pismo bez czytelni­ków. A nawet ma się ono lepiej - odpadają koszty papieru i dystrybucji. Władza płaci po prostu pismu za komentatorsko-piarowskie usługi niektórych jego żurnalistów i za doroczną nagrodę człowieka roku, którą zwykle, cóż za nie­spodzianka, dostaje ostatnio Jarosław Kaczyński.

   Dochodzą jeszcze miliony na zaprzyjaźnione porta­le, w tym jeden, który chyba w ramach dowcipu nazwano czystą polityką. Reszta przyzwoitości kazała nazwę za­pisywać w formie 300. Są miliony na zaprzyjaźnione me­dia, są też srebrniki dla oportunistów indywidualnych. Ta władza własnych mediów i własnych ludzi w mediach nie zaniedbuje.

III

Władza stosuje wobec mediów metody putinowskie (jak przy próbie pacyfikacji TVN), orbanowskie (jak w przypadku Orlen Press) i własne, które są kombinacją presji, przekupstwa, a czasem uwodzenia. Trzeba PiS-owi oddać, że działa sprytnie. Czasem idzie na chama i kupuje cały koncern prasowy, czasem dogaduje się z właściciela­mi mediów i wydawcami i satysfakcjonuje się zainstalowa­niem w kluczowych miejscach swoich ludzi, którzy wiedzą, jak zadbać o odpowiedni przekaz i narracje. Tak po prze­jęciu władzy postąpiono z RMF, tak niedługo później sta­ło się z Polsatem.

   Gdy ludzie Kaczyńskiego 15 lat temu na dwa miesiące przed wyborami straszyli właścicieli i szefów tej stacji, do­magając się, by ci się mnie pozbyli, nie szło im o mój co­tygodniowy program. Kategorycznie żądali, bym przestał kierować „Wydarzeniami”, co też nastąpiło. Stawką był program informacyjny dla milionów. Bo nie trzeba kupo­wać ani całej stacji telewizyjnej, ani programu informacyj­nego, wystarczy przejąć w mediach punkty węzłowe.

   Pójście na układ z władzą władza docenia. Zawsze przyj­dzie jakaś pandemia i rządowe ogłoszenia za miliony pój­dą do mediów uległych. Niepokorni albo oponenci władzy nie dostaną ani grosza. Miliony na pismo, które się nie uka­zuje, to rzeczywiście światowy fenomen. Ale gdy posłucha się medialnych występów ludzi zatrudnionych w tytule, szok ustępuje. Wszystko po linii i na bazie.

   Odwdzięczać się za usługi można zresztą na różne spo­soby. Można na przykład podarować bliskiemu dziennika­rzowi audycyjkę w Polskim Radiu. To, że nikt jej nie słucha, nie ma znaczenia, ważne, że ktoś na niej zarabia. W ciągu kilku lat stworzono system okołomedialnej korupcji. Gru­be miliony płacone są za wsparcie, milczenie albo życzli­wość wobec władzy. Efekt - to już nie są wolne media, to są media powolne władzy. A są też agenci indywidualni. Jest cała grupa speców od kolportowania medialnych wrzutek i powielania narracji wypichconej na Nowogrodzkiej. Ci spece się wspierają. Gdy któremuś z nich robi się gorąco pod czterema literami, dają sobie wzajemnie świadectwa profesjonalizmu.

IV

Część żurnalistów PiS od lat prowadzi po sznurecz­ku. Kiedyś wiedzieli, że mają udowadniać, że afera z Sowy była największą w historii wszechświata i oznaczała ko­nieczność zmiany władzy. Potem wiedzieli, że trzeba się zachwycać świeżością Dudy i autentyzmem Szydło. I na­leży pod niebiosa wychwalać 500+. Szydzić z KOD i po­wtarzać w nieskończoność, że ludzi nic nie obchodzi jakaś konstytucja. A potem wiedzieli, że trzeba się zachwycać kompetencjami i menedżerskimi zdolnościami Morawieckiego i kpić z opozycji za brak programu i bezrefleksyjny anty-PiS. I powtarzać, iż powrót Tuska nic nie zmienił, bo w przeciwieństwie do Kaczyńskiego jest politykiem prze­szłości i nie ma wizji.

   I dokładnie to, dokładnie tak robili. Afery PiS bagatelizo­wali albo powtarzali, że to dla publiki zbyt skomplikowane detale bez znaczenia, by dokładnie do takiego stanu świa­domości społecznej doprowadzić. Tak powstał bezpartyjny medialny blok współpracy z władzą.

   Gdy tematem jest afera Morawieckiego, ignorują ją. Gdy tego samego dnia ukazuje się sondaż wskazujący, że zjedno­czona opozycja pokonałaby PiS 50:30, piszą, że zwykłych lu­dzi nie obchodzi, czy opozycja będzie zjednoczona, czy nie, i zaczynają gadać o wydumanym konflikcie Tuska z Trza­skowskim, bo ten temat PiS się podoba. Jeśli nie mogą po­móc władzy, to spróbują przynajmniej zaszkodzić opozycji.

V

Maile Dwokczyka pokazują, że obecna władza stoi bez­czelnym kłamstwem i nachalnym PR. Da się tak rządzić dzięki mediom przejętym i spacyfikowanym albo pozba­wionym kręgosłupa i uległym. Funkcjonariusze medial­nego bloku współpracy z władzą i tak zwane neutralne media wolą się zajmować opozycją niż władzą. Zajmowanie się PiS wymaga pewnej odwagi. Można stracić reklamy, można zostać zaatakowanym albo stracić gości w progra­mie. W opozycję można walić bezkarnie i jeszcze udawać, że to dowód niezależności i obiektywizmu. Najdurniejsza PiS-owska wrzutka zdaje się dla wielu znaczyć więcej niż największa afera PiS. Może dlatego, że od afery pozwala od­wracać uwagę.

   Jednych kupuje się milionami, innym daje się pozory ak­cesu na salony władzy. Są i tacy, których - by służyli gor­liwie, nawet jeśli bezmyślnie - wystarczy pogłaskać po główce i dać im pączka. A najlepiej dwa.

   Nie byłoby władzy PiS bez zaprzyjaźnionych mediów. Może być dalsza władza PiS dzięki mediom tej władzy za­przedanym, nawet jeśli nie całkowicie sprzedajnym. Media coraz częściej zajmują się u nas nie informowaniem i ko­mentowaniem, ale swoistym ściemnianiem i nieczystą grą z publiką. O tym nie powiemy, tego nie zauważymy, to zba­gatelizujemy, to zagadamy, to przykryjemy zasłoną dymną albo podzielimy włos na czworo tak, by istotę sprawy całko­wicie zamazać, zrelatywizować, unieważnić.

VI

Nie idzie o to, by medialnie rozszarpywać władzę i robić klakę opozycji. Można nie lubić opozycji, można korzystać z prawa do jej krytykowania. Warto jednak przestać ignoro­wać fakty, sprzedawać półprawdy i ściemniać. Warto przestać traktować odbiorców jak kompletnych idiotów. I tak nikt nie prześcignie w tej konkurencji TVP, bo jak w chwili szczerości przyznał nieoceniony sędzia prokurator Piotro­wicz: „Proszę pamiętać, że w telewizji publicznej nie mówi­my do osób inteligentnych”.

   Na razie system działa. Działa redaktor „Suwart”, który dba o to, by internetowy portal dostał miliony za robienie PR Ziobrze i jego ekipie. Redaktor-konsultant Dworczyka po kilkutygodniowym przewietrzeniu na skoczniach nar­ciarskich jakby nigdy nic powrócił na antenę. Przecież nic się nie stało, prawda? Program partii programem narodu.

Rządowi konsultanci doradzają władzuni, czy usunięcie z radiowej Trójki legendarnego Wojciecha Manna bardziej się władzy opłaci, czyjej zaszkodzi. 1 mają się świetnie. Przecież to tylko koleżeńskie pogawędki. W normalnym kraju każda taka „pogawędka” byłaby wielkim skandalem. W Polsce jednak media wykonały wielką pracę, by normal­nością stała się nienormalność. 1 mówimy tu o służącej władzy i oszukującej publikę naprawdę sporej grupie lu­dzi. Nie musimy nawet dotykać skrajnego przypadku braci Kremlowskich, którzy służą władzy za grube miliony. Wie­lu służy za drobne albo ze zwykłej głupoty w imię czegoś, co nazwano symetryzmem.

   Bardzo zazdroszczę kolegom z „Polityki”, którzy wymy­ślili to słowo, bo zrobiło bezdyskusyjną karierę. Symetryści chyba je nawet lubią. Uznali, że symetryzm to nie synonim oportunizmu i tchórzostwa, ale obiektywizmu i bezstron­ności. Symetryzm jednak, z całym szacunkiem dla moich kolegów z „Polityki”, to zdecydowanie za ładne słowo na opis postawy, której istotą jest intelektualne szalbierstwo, tchórzostwo, cwaniactwo, cynizm i nihilizm przebrany za intelektualną niezależność.

VII

Oczywiście każdą krytykę można kwitować „obse­sją totalnych”, niczym się nieróżniących się od pisowców. To zdecydowanie wygodniejsze niż zmierzenie się na se­rio z zarzutami i spojrzenie w lustro nie dla nakarmienia samozachwytu. Nie, nie idzie o to, by być jak TVP i „Sieci” a rebours. Idzie o to, by być BBC i CNN. O wałkach Morawieckiego nie mówimy nic, a o przekroczeniu prędkości przez Tuska od rana do nocy. Mówmy i o tym, i o tym, odróżniając jednak wykroczenie od czegoś, co pachnie przestępstwem.

   Na swoich zjazdach polscy sędziowie zajmują się prawo­rządnością i przyjmują uchwały w sprawie wolnych sądów i sędziowskiej niezależności. Na największym dorocznym spędzie medialnym dziennikarze zajmują się tym, co inte­resuje ich najbardziej - sobą i zaspokajaniem swojej próż­ności. Jakie znaczenie ma to, że w kwestii wolności mediów kraj stacza się na peryferie cywilizowanego świata, skoro na corocznym medialnym odpuście rozdają figurki, dyplo­my i paciorki. Trzeba sobie zrobić selfie.

   Za kilka miesięcy, w grudniu, będziemy mieć powtórkę z tego prowincjonalnego festiwalu biedacelebryctwa. Selfie własne, z małżonkiem lub małżonką albo z pieskiem i wpi­sem, że dziękujemy za nominację, mamy nadzieję na nagro­dę i jesteśmy wzruszeni po nominacji albo nagrodzie. Selfie środowiska, które z wolności częściowo zrezygnowało albo selfie mediów, które otwarcie lub półotwarcie poszły na uldad z władzą, nie będzie. Nic nie poradzę - w kraju, który co roku zalicza dramatyczny spadek w rankingu wolności mediów, wszystkie dziennikarskie nagrody i wyróżnienia mogą być co najwyżej nagrodami pocieszenia dla częścio­wych lub całkowitych ślepców.

   Od lat niemal codziennie słyszymy w mediach rozważa­nia o słabości opozycji. O słabości lub fatalnej kondycji me­diów rozważań właściwie nie słychać. Nie wzywam tu do tego, by występowali wyłącznie przedstawiciele i zwolenni­cy opozycji i by eliminować z mediów ludzi władzy. Warto jednak zastanowić się, czy zapraszając kogoś do programu, nie powinno się jednak unikać robienia wielkich gwiazd i autorytetów z troglodytów, manipulantów i notorycznych kłamców. Zrównanie kłamcy z prawdomównym i prawdy z kłamstwem jest unicestwieniem prawdy i faktów, a stąd już tylko krok do piekła. Jak powiedział kiedyś amerykański senator Daniel Patrick Moynihan: „Macie prawo do włas­nych opinii, ale nie do własnych faktów”. Tak, brońmy fak­tów, bo kłamcy mordują je na naszych oczach, a my im na to pozwalamy i jeszcze to nagłaśniamy.

  Doskonale zdaję sobie sprawę, że to, co tu piszę, bardzo wielu się nie spodoba, nawet bardzo nie spodoba. Trudno - amicus Plato, sed magis arnica veritas. Media mają być wolne, a nie powolne władzy. Te ostatnie nie zasługują na­wet, by istnieć. Są zaprzeczeniem swej istoty.

Niezmiennie wierzę, że PiS może przegrać wybory i stra­cić władzę, ale z przykrością stwierdzam, że jeśli tak się sta­nie, to raczej mimo mediów niż dzięki mediom. Najbliższe wybory da się wygrać, ale na tak zwane wolne media niech demokraci nie liczą. Muszą dać radę sami.

Tomasz Lis

1 komentarz: