Formalnie należy do nich 2,5 min Polaków. Ale według części polityków PO uległy wynaturzeniu. Czy związki zawodowe są jeszcze komukolwiek potrzebne?
PKP przeznacza na związki 25 min zł rocznie. Z tej sumy 15 min pochłaniają wynagrodzenia dla ich działaczy. Józef Wilk, maszynista PKP Cargo, a obecnie szef tamtejszej „Solidarności”, zarabia miesięcznie od 33 do 39 tys. zł. Więcej niż prezes spółki. W dodatku jest zwolniony z wykonywania pracy kolejarza, bo pracuje wyłącznie jako działacz.
W Katowickim Holdingu Węglowym normą stało się wysyłanie związkowców na różnego rodzaju szkolenia. Rzecz jasna, za pieniądze firmy. Na czterodniowe seminarium w Wielkiej Brytanii dla 3 O działaczy przeznaczono 133 tys. zł. Na dwutygodniowy wyjazd do Kambodży dla czterech innych - blisko 21 tys. zł. Przy czym, według NIK, nie wskazano nawet celów wyjazdu. Katowicki holding nie oszczędza też na uro -
czystościach ku czci organizacji pracowniczych. Na jedną z imprez jubileuszowych przeznaczono 440 tys. zł!
W KGHM członek związku oprócz pensji dostaje premie, nagrody kwartalne i roczne, zwyczajową „trzynastkę”, czternastą pensję oraz nagrodę roczną z okazji Barbórki lub Dnia Hutnika. Związkowcy mają służbowe telefony komórkowe. Rekordzista wydzwonił za pieniądze spółki 23 tys. zł.
„Święte krowy” - mówią o liderach związkowych politycy PO z parlamentarnego Zespołu ds. Wolnego Rynku. I zaczynają zbierać podpisy pod ustawą antyzwiązkową. Na czele skierowanej m.in. w „Solidarność” i OPZZ krucjaty staje senator Jan Filip Libicki.
- Zdarza się, że nawet najbardziej pozytywne instytucje ulegają wynaturzeniu - wyjaśnia powody swojej inicjatywy. W najbliższym tygodniu rozpocznie prezentowanie jej założeń na swoim blogu. - Panie Duda, masz pan kłopot! - ostrzega szefa „Solidarności”.
I wzywa premiera do działania: - Rozprawmy się z przywilejami, gangsterskimi metodami i ukradzionymi firmom etatami.
WOJNA TRWA
Już teraz wiadomo, że projekt przewiduje m.in. likwidację etatów związkowych w firmach, pozbawienie związków prawa do pomieszczenia na terenie przedsiębiorstwa i przywileju zbierania składek przez pracodawcę. Szefowie organizacji pracowniczych odpowiadają, że to polityczna zemsta. Na wrzesień „Solidarność” zapowiedziała bowiem gigantyczne protesty, które mają wstrząsnąć rządem. - Z gabinetem Donalda Tuska nie można rozmawiać, bo premier to
tchórz i kłamca - grzmiał niedawno szef NSZZ „Solidarność” Piotr Duda, który był gościem kongresu PiS. Ale to nie pierwsza odsłona jego wojny z obozem władzy. Już 26 czerwca zerwał posiedzenie Komisji Trój- stronnej i zapowiedział, że na razie rezygnuje z udziału w tym gremium.
Co na to zwykli Polacy? Według sondażu CBOS prawie 80 proc. Polaków pracujących w firmach, w których działają związki zawodowe, nie zauważa, aby z tego powodu w jakikolwiek sposób poprawiły się ich warunki pracy. Do organizacji pracowniczych należy zaledwie co dwudziesty. To najniższy odsetek odnotowany od początku lat 90.
- W obliczu obecnego prawa, dającego związkom mnóstwo przywilejów i mocną pozycję, współpraca z ich przedstawicielami jest czystą fikcją - tłumaczy Jarosław Zagórowski, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
- Szczególnie w dużych firmach, zwłaszcza państwowych lub tych, które do niedawna do państwa należały - dodaje. I tłumaczy, że nawet jeżeli związkowcy mówią o dialogu, w rzeczywistości zwykle stawiają ultimatum, które zarząd ma spełnić. Inaczej zrobią strajk i narażą firmę na straty. - Wiedzą, że są bezkarni i nie będzie można wyciągnąć w stosunku do nich żadnych konsekwencji. To przystawianie ekonomicznego pistoletu do głowy pracodawcy - bulwersuje się Zagórowski. - Związki przyzwyczaiły się do tego, że otrzymują wszystko, czego sobie zażyczą. Przez tę postawę liderównie ma dziś w Polsce Ursusa, stoczni, FSO, a za chwilę zapewne nie będzie też górnictwa - dodaje.
Zgadza się z nim Katarzyna Mazurkiewicz, rzeczniczka PKP. W spółkach kolejowych działa kilkaset związków, w tym 20 ogólnopolskich. Zatrudniają blisko 200 etatowych związkowców. - To jedna z najbardziej uzwiązkowionych organizacji w Polsce
- narzeka Mazurkiewicz. Od kilkunastu miesięcy PKP ma problemy z wypracowaniem porozumienia ze związkami. W rozmowy między ich przedstawicielami a władzami firmy włączył się nawet rząd. Dotychczas podpisano protokół rozbieżności i referendum, w którym działacze opowiedzieli się za strajkiem. W ubiegłym tygodniu rozpoczęły się mediacje, traktowane jako rozmowy ostatniej szansy. PKP Cargo jest zdania, że zaproponowane pracownikom warunki porozumienia, w tym trzyletnia gwarancja zatrudnienia, premia prywatyzacyjna w wysokości niemal połowy zeszłorocznego zysku spółki (ok. 125 min zł) i 15 proc. wpływów z prywatyzacji na fundusz własności pracowniczej, powinny działaczom wystarczyć.
Kolejarze są jednak innego zdania i już zapowiadają strajk generalny. - Brak zmian w PKP przez ostatnie 20 lat pozostawił związki mentalnie w poprzednim systemie. Nieraz trudno im się pogodzić ze zmianami jakie proponujemy w Grupie, ale te są proponowane z myślą o pracownikach i interesie firmy, która musi się rozwijać i być konkurencyjna - ocenia Mazurkiewicz.
SZKOLENIE W KAMBODŻY
Wizerunkowi organizacji pracowniczych
szkodzą także doniesienia o coraz liczniejszych aferach związanych z ich funkcjonowaniem. Przykład? Jesienią 2012r. zwolniono związkowca z PKP Intercity, który prowadził działalność gospodarczą, sprzedając bilety konkurencyjnym spółkom. W tym samym czasie był dyrektorem biura audytu i człon -kiem rady nadzorczej spółki. W listopadzie tego samego roku prokuratura wszczęła z kolei śledztwo w kopalni Sośnica-Makoszowy. Chodziło o poświadczenie nieprawdy w dokumentach przez członków komisji zakładowej „Solidarności” i wyprowadzanie przez nich pieniędzy z funduszu socjalnego kopalni. Prokuratura podejrzewa, że działacze, organizując wyjazdy i imprezy finansowane przez spółkę, zawyżali liczbę uczestników lub wyjazdów nie realizowali, a wyłudzone pieniądze przelewali na własne konta. Doniesienie do prokuratury złożył zresztą były członek „Solidarności”, który chciał zostać szefem komisji zakładowej.
Stojący na czele antyzwiązkowej krucjaty senator Libicki podkreśla, że chce walczyć właśnie z takimi nadużyciami. Przekonuje, że związkowe darmozjady w gruncie rzeczy działają przeciwko pracownikom. Zapowiada, że ograniczenia ich przywilejów to jedynie początek drogi. - Odrębną ustawą chciałbym zlikwidować społeczną inspekcję pracy - zapowiada. Chce też uniemożliwić prowadzenie przez organizacje pracownicze działalności gospodarczej.
Zdaniem dr. Piotra Ostrowskiego, socjologa
pracy z Uniwersytetu Warszawskiego, walcząc z nadużyciami związkowców, nie można jednak wylewać dziecka z kąpielą. Bo przecież w przypadku wielu zakładów pracy organizacje pracownicze to jedyne instytucje, które jeszcze bronią praw zatrudnionych.
- Związki stały się chłopcem do bicia - przekonuje Ostrowski. Jego zdaniem uwypukla się nieprawidłowości i nadużycia w wielkich przedsiębiorstwach, takich jak KGHM czy PKP, a zapomina chociażby o sprawnie działających komórkach „ Solidarności” w małych
zakładach, w których dzięki staraniom działaczy udaje się uniknąć licznych patologii.
- Spójrzmy na niewielkie firmy, w których w ogóle nie ma organizacji broniących praw pracowniczych. Nie wypłaca się tam na czas pensji, powszechne są umowy śmieciowe, o poziomie bezpieczeństwa i higieny pracy nie wspominając. To pokazuje, jak funkcjonowałyby relacje pracownicy - pracodawcy bez związków - podkreśla socjolog.
ŻRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz