Prawo i
Sprawiedliwość nie jest jedyną prawicą idącą do wyborów. Choć prawicowy
plankton wygląda dość egzotycznie, zawsze może odebrać głosy partii Jarosława
Kaczyńskiego.
W wyborach europarlamentarnych PiS zdobył
ponad 45 proc. głosów, zaskakując niemal wszystkich i deklasując pozostałe
prawicowe komitety - Konfederację i Kukiz’15, które znalazły się pod
progiem wyborczym. Doszło więc po wyborach w „małej prawicy” do rozmaitych tarć
i przegrupowań, ale nie traci ona nadziei na przejście wyborczego progu w
październiku. Rola tych małych ugrupowań może nagle okazać się znacząca.
Niewiele wskazuje na to, by zwycięstwu Jarosława
Kaczyńskiego miała zagrozić już-nie-zjednoczona opozycja pod wodzą Grzegorza
Schetyny. Jak sugerują sondaże, Koalicji Obywatelskiej do zdobycia sejmowej
większości raczej nie wystarczyłby też sojusz z bijącą się
o dwucyfrowy wynik Lewicą. Zatem, by opozycja miała szansę pokonać PiS,
partii rządzącej głosy musiałby odebrać inny komitet, znajdujący się między
mieniącym się „racjonalnym centrum” PSL a radykalną prawicą. Politycy
Platformy powtarzają, że najlepiej, aby te drobne inicjatywy zdobyły wszystkie
po 4,99 proc. głosów i nie weszły do Sejmu, ale uszczknęły poparcia
PiS-owi.
A w niepisowskim
prawicowym światku dużo się ostatnio dzieje. Najważniejszą wiadomością
z tamtej strony było w ostatnim czasie ogłoszenie porozumienia między
Kukiz’15 a ludowcami. Politycy ruchu Pawła Kukiza wejdą na listy PSL,
a część z nich otworzą. „Nie mam ani czasu, ani środków, by zebrać
130 tysięcy podpisów, by stworzyć własne” - napisał Kukiz na Facebooku,
komentując swoje (nieoficjalne jeszcze wtedy) plany.
Jego deklaracja
zdaje się oddawać sytuację w ruchu. Klub Poselski Kukiz’15 ma obecnie 16
członków. To o 26 mniej niż na początku kadencji i tylko o dwóch
od degradacji do statusu koła. Podawanie dokładnych liczb jest zresztą nieco
ryzykowne, bo tempo odpływu posłów jest ostatnio tak duże, że kolejni mogli
odejść już po oddaniu tego numeru POLITYKI do druku. 9 sierpnia, dzień po ogłoszeniu
sojuszu z PSL, klub Kukiza opuściło czworo parlamentarzystów, którzy
stworzyli koło Unii Polityki Realnej. Tego samego dnia inni dawni posłowie
Kukiz’15, na czele z Piotrem Liroyem-Marcem, stworzyli koło Przywrócić
Prawo. Wcześniej odejście ogłosili: Jerzy Kozłowski i Andrzej Maciejewski
(7 sierpnia), Tomasz Rzymkowski i Jerzy Jachnik (31 lipca), Norbert
Kaczmarczyk (25 lipca). Jak komentuje dawny działacz Kukiz’15, „erozja klubu to
tylko wierzchołek góry lodowej. Ludzi w regionach jest dziś nie więcej niż
10 proc. w porównaniu z 2015 r.”. - Nie każdy jest
w stanie znieść 4-5 lat działania bez wsparcia medialnego,
a właściwie obijania przez media bejsbolami. Nie jest dla mnie
zaskoczeniem, że ta liczba jest mniejsza i entuzjazm też jest mniejszy - mówi
natomiast wiceszef klubu Kukiza Grzegorz Długi.
Stan rewolucji
Jak to się stało, że Kukiz - sensacja wyborów prezydenckich
2015 r., zdobywca ponad 3 mln głosów w pierwszej turze - znalazł
się w takim położeniu? - Po pierwsze, niczego się nie nauczył przez
ostatnie cztery lata. Powtarza to samo, co w 2015 r. Po drugie, nie
przedstawił projektu nowej konstytucji. Jeśli ktoś tworzy Stowarzyszenie na
rzecz Nowej Konstytucji i jej nie pokazuje, to jest to w najwyższym
stopniu niepoważne. Po trzecie, chciał zaproponować alternatywny model życia
społecznego, dać świadectwo temu, że partyjność jest zarazą, która powoduje
wyłącznie patologie, i poniósł kompletne fiasko - uważa Artur
Zawisza, współpracownik Marka Jakubiaka i były poseł. Od byłych działaczy
usłyszeć można o arbitralnej władzy lidera i złej komunikacji ze
strony centrali. - Moja wiedza nie jest czerpana z informacji
klubowych, tylko z tego, co wyczytam w mediach - mówił zaś
POLITYCE tuż przed odejściem Kozłowski, wtedy jeszcze wiceszef klubu.
W takiej sytuacji i przy krótkim
terminie na zebranie podpisów nie może dziwić, że Kukiz zaczął szukać
sojusznika. Znalazł go w PSL, które jeszcze w 2015 r. określał
jako „zorganizowaną grupę przestępczą”. - Realia są takie, że wymuszają
bolesne, czasem nieadekwatne do naszych pierwotnych celów, ale konieczne
decyzje. Rozmawialiśmy ze wszystkimi, począwszy od Platformy,
a skończywszy na PiS, i tylko PSL był otwarty na porozumienie
programowe. Uznał, że warto rozmawiać o ordynacji mieszanej, o dniu
referendalnym i ogólnym zwiększeniu roli referendów - mówi Długi
i przekonuje, że start z list ludowców to dobre rozwiązanie, bo
elektoraty obu formacji są różne i będą się dodawać.
I rzeczywiście,
skoro alternatywą było niestartowanie, to trudno tej decyzji odmawiać
racjonalności. Pytanie jednak, ilu z wyborców antysystemowego
(przynajmniej deklaratywnie) Kukiz’15 będzie chciało zagłosować na listę jak
najbardziej systemowych ludowców. Niektórzy dali wyraz swojej niechęci, kiedy
11 lipca Paweł Kukiz zorganizował publiczną ankietę, pytając, z kim
powinien pójść do wyborów. Tego typu głosowania z reprezentatywnością nie
mają oczywiście nic wspólnego, ale trudno zignorować fakt, że PSL wskazało
zaledwie 3 proc. głosujących. 15 proc. wskazań zdobył Ruch Narodowy, 19 proc.
Bezpartyjni Samorządowcy, a 25 proc. Janusz Korwin-Mikke. Bezapelacyjnie,
z wynikiem 38 proc., wygrała najbardziej egzotyczna opcja: #R, czyli
#Revolution Mariusza Maxa Kolonki.
Kolonko, dawny
amerykański korespondent TVP i TVN o charakterystycznie egzaltowanej
manierze, rozpoznawalność ma sporą. Jeszcze niedawno fani „mówienia, jak jest”
(jak brzmi slogan internetowej telewizji Kolonki) na facebookowym profilu
Kukiza gremialnie zagrzewali go do zawarcia koalicji z #R zamiast z PSL.
Problem w tym, że nic nie wskazuje na to, by Kolonko rzeczywiście zabrał
się za tworzenie partii. Wyrobić sobie zdanie na temat jego inicjatywy
najlepiej pomogą cytaty z jego nagrań. „Moi kochani rewolucjoniści!
Siostry i bracia! Przyjaciele! Rodacy! Kilka lat temu rozpoczęliśmy
rewolucję globalną »Mówię, jak jest«. Była to rewolucja, która rozpoczęła
wiosnę narodów europejskich, która trwa do dziś. Była to rewolucja, która
obaliła rządy lewackie w Polsce, a Ameryce dała nowego prezydenta -
Donalda Trumpa, lidera najpotężniejszego kraju na tej Ziemi, który mówi, jak
jest” - mówił Kolonko w opublikowanym w ostatnich dniach 2018 r.
„orędziu o stanie rewolucji”. „Naszym celem nie jest przekraczanie jakichś
progów, to jest dobre dla polityków. Naszym celem jest cel totalny: objęcie
władzy w Polsce. I tak się stanie, my to zrobimy, to kwestia czasu
i sposobu” - ogłosił z kolei 24 lipca w kolejnym orędziu.
Taśmy Konfederacji
Obok budzącej mocno wschodnie skojarzenia Białej Róży
Angeliki Jarosławskiej-Sapiehy #R jest więc najdziwniejszym tworem
(około)politycznym sezonu przedwyborczego. Jarosławska, na której ostatnią
demonstrację przyszło w porywach do dziesięciu osób (trudno było
stwierdzić, kto demonstruje, a kto się przygląda), ogłosiła już zresztą,
że jednak nie stworzy partii, tylko „antypartię - prawdziwy ruch oporu”. Jej
inicjatywa miała się bowiem spotkać z „ogromnym protestem”. Według informacji
Onetu oznaczało to po prostu, że Jarosławska nie była w stanie zebrać
podpisów koniecznych do rejestracji partii.
Choć oba twory są
raczej na poziomie anegdotycznym, to Kolonko przynajmniej spotkał się
z liderami środowisk, które uznał za potencjalnie sojusznicze - Pawłem
Kukizem, Markiem Jakubiakiem i Robertem Winnickim. Jak jednak słychać,
nawet na skrajnej prawicy nikt nie traktuje go poważnie. - Ja nie wiem,
czy Kolonko po to ma swój kanał, żeby robić akcję polityczną, czy po to imituje
akcję polityczną, żeby bardziej nakręcać oglądalność - mówi Zawisza.
Poważniejszym bytem
jest bez wątpienia Konfederacja, która w wyborach europejskich startowała
jako sojusz narodowców, korwinistów i środowisk Grzegorza Brauna,
Jakubiaka, Kai Godek oraz Piotra Liroya-Marca. Konfederatom nie udało się
zdobyć mandatów europoselskich, choć w ostatnim tygodniu przed wyborami
sondaże dawały im nawet 7 proc. poparcia. „Nie chcemy Żydów, gejów, aborcji,
podatków i UE” - definiował program Konfederacji Sławomir Mentzen
wiceszef partii KORWiN. Choć nie była to wypowiedź oficjalna, to można
spodziewać się, że skrajnie prawicowy sojusz na tych samych tematach oprze
swoją kampanię parlamentarną.
Między
koalicjantami jest wiele różnic programowych, a w maju wspólną -
antyunijną - narrację było łatwiej znaleźć. Dlatego dużym prezentem dla
Konfederacji jest list 88 amerykańskich senatorów, którzy domagają się od
sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, by „odważnie i pilnie pomógł
Polsce” w rozwiązaniu kwestii mienia pożydowskiego. - My to
wyciągniemy. Jak na rocznicę wybuchu II wojny światowej przyjedzie Trump, to
powitają go manifestacje w tej sprawie. [Ustawa] 447 wraca, bój
z tęczowymi, front wolności słowa w internecie. To są rzeczy, które
będziemy eksploatowali - słyszymy w Konfederacji.
Choć skrajnie
prawicowy sojusz jest niewątpliwie głośny, a w sondażach zdarza mu się
przekraczać próg wyborczy, to podobnie jak Kukiz’15 ma on swoje problemy.
W Konfederacji, która przekształciła się w partię, nie ma już
Jakubiaka, Liroya-Marca i Godek. Z dwoma pierwszymi poszło przede
wszystkim o obsadę zarządu nowego ugrupowania. Zapowiedzieli oni tworzenie
wspólnej partii, co jednak szybko poszło w zapomnienie. Komitet swojej
własnej formacji Skuteczni zarejestrował natomiast sam Liroy-Marzec. Konflikt
ten zebrał na prawicy sporo uwagi, ale znacznie głośniejszym echem odbiła się
kłótnia Konfederacji z Kają Godek.
W tym wypadku
głównym punktem spornym były listy, a przede wszystkim jedynka
w Lublinie. Zamiast najsłynniejszej polskiej antyaborcjonistce przypadła
ona bowiem Jakubowi Kuleszy, jednemu z zastępców Janusza Korwin-Mikkego (niektórzy
twierdzą, że od niego ważniejszemu). Napięcia wywołało też to, że Konfederacja -
czemu dziś zaprzecza - miała przymierzać się do wystawienia byłego oficera SB
gen. Tadeusza Wileckiego. Ostatecznie Godek połączyła siły z Markiem
Jurkiem i tworzą wspólny komitet o nieskomplikowanej nazwie Prawica.
Bez szans na mandaty, ale - pod warunkiem zebrania podpisów - z szansami
na odebranie głosów narodowcom i korwinistom.
Prawą stronę
internetu od jakiegoś czasu rozgrzewa też sprawa „taśm Konfederacji”. Z plotek
wynika, że nieopublikowane na razie nagrania z udziałem Winnickiego,
Korwin-Mikkego i skarbnika narodowców Michała Wawera (być może nie tylko)
dotyczą możliwości transferowania subwencji na prywatne konta. Według
obiegowych informacji znajdują się one w posiadaniu PiS. - Jeśli te
taśmy istnieją, to zachęcamy do jak najszybszej ich publikacji - mówi
Winnicki. - Rozmowy, które toczę w Konfederacji, mógłbym publikować.
Może tam są jakieś skróty myślowe, które słabo brzmią, ale ja się ich nie
boję. Istnienie taśm potwierdziliśmy w kilku źródłach, według jednego
z nich nagrań jest ponad 11 godz.
Kłótnie
w Zgodzie
Konfederacja, w której została zaledwie połowa liderów,
rozmawiała o sojuszu z Michałem Kołodziejczakiem - nazywanym „nowym
Lepperem”, liderem antyrządowych protestów rolniczych. Twórca AgroUnii, która
wcześniej nazywała się Unią Warzywno-Ziemniaczaną, 31 lipca zaprezentował swoją
nową partię - Zgodę, która wcześniej miała się nazywać Prawda, a powstała
na bazie PolEXITu. Było to jedno z trzech ugrupowań związanych ze
Stanisławem Żółtkiem, które w eurowyborach zdołało zarejestrować listy
w zaledwie dwóch okręgach. - Bierzemy segregator i całkowicie
zmieniamy jego zawartość. Traktuję to jako narzędzie, tak jak rolnik traktuje
traktor - mówił nam o przejęciu PolEXITu Kołodziejczak.
W kampanii Zgoda miała opierać się na zawierającym siedem obszarów
programie i poruszać takie kwestie, jak ceny, jakość i bezpieczeństwo
żywności, mieszkalnictwo czy „asertywna polityka zagraniczna” - zniesienie
sankcji wobec Rosji, lecz nie opuszczenie Unii.
Miała, bo choć
Zgoda swój komitet zarejestrowała, to Kołodziejczaka na pokładzie ostatecznie
nie będzie. Dlaczego? Jak twierdzi Kołodziejczak, ze względu na Żółtka, który
nie wywiązywał się ze zobowiązań. - Ciężko współpracować z kimś, dla
kogo piwo, papierosy i spanie jest ważniejsze od idei -mówi. -
Chodziło mu tylko o zdobycie subwencji, a nie o dobry wynik. To
znana taktyka: brać w ciemno 3,5 proc. i nie musieć pokazywać się
w Sejmie. Być cichym komentatorem i uczyć ludzi, jak mają żyć,
a nie stawiać czoła wyzwaniom - dodaje. Choć projekt Kołodziejczaka
umarł, zanim właściwie się narodził, to on sam twierdzi, że sprawa wyborów nie
jest zamknięta, a on i jego ludzie dostają różne propozycje startu.
Śmiali Samorządowcy
Mimo negocjacji z Kukiz’15 i PSL decyzję
o samodzielnym starcie podjęli współrządzący z PiS
w województwie dolnośląskim Bezpartyjni Samorządowcy. Jak to często bywa
wśród małych sił politycznych, deklarują oni, że nie interesują ich
„ideologiczne spory, sztucznie wytworzone przez partie polityczne”. Chcą się
bowiem zająć „realną naprawą naszego Państwa, w którym każdy, bez względu
na swoje poglądy, znajdzie miejsce do godnego życia”. Naprawa ta ma obejmować
pięć obszarów: ekologię, bezpieczeństwo, sprawne państwo, zdrowie oraz
przedsiębiorczość. Bezpartyjni podkreślają, że nie interesuje ich walka
o subwencje. Startują więc jako komitet wyborczy wyborców, który do
pieniędzy z budżetu nie ma prawa nawet w razie przekroczenia progu. Jak
pokazały przykłady Kukiz’15 czy Nowoczesnej, funkcjonowanie bez subwencji jest
bardzo dużym wyzwaniem. Bezpartyjnym jednak śmiałości nie brakuje. „Jesteśmy
przekonani, że możemy zdobyć powyżej 12 proc.” - mówił ich lider Robert
Raczyński w odpowiedzi na pytania Polskiej Agencji Prasowej.
Konkurencja na
prawej stronie sceny politycznej jest zacięta, a pretendenci do mandatów
liczni. Dla co słabszych z nich - choćby komitetu Marka Jurka i Kai
Godek czy Piotra Liroya-Marca - barierą będzie zapewne konieczność zebrania podpisów
pod listami. Do zarejestrowania listy w jednym okręgu potrzeba ich
5 tys. By wystawić się w całym kraju, trzeba zebrać podpisy w 21
okręgach - łącznie 105 tys. Przynajmniej formalnie - komitety zawsze
zbierają „z górką” ze względu na to, że PKW część podpisów zwykła
kwestionować.
Jeśli założymy, że
frekwencja wyniesie 60 proc. - co po rekordach w wyborach europejskich
i samorządowych wydaje się prawdopodobne - to do przekroczenia progu
potrzebne będzie mniej więcej 900 tys. głosów. Oprócz PiS na szeroko
pojętej prawej stronie w 2015 r. więcej (ponad 1,3 mln) mieli
jedynie kukizowcy. Choć ich potencjał jest dziś nieporównanie mniejszy niż
cztery lata temu, to PSL, na które głosowało wtedy niecałe 800 tys. osób,
zapewne zdobędzie dzięki nim mandaty. Kukiz’15 może zaś zyskać na tym
stosunkowo niewiele. Jeśli bowiem przyjmiemy mało kontrowersyjne założenie, że
struktury ludowców będą pracowały przede wszystkim na swoich ludzi, to możemy
spodziewać się, że niektórym z nich uda się przeskoczyć kukizowców. Szanse
na wejście do Sejmu ma też Konfederacja, choć po odejściu takich postaci jak
Godek czy Jakubiak będzie to trudniejsze.
Obserwowanie
rozgrywek na prawej stronie sceny politycznej zazwyczaj jest przyjemnością
jedynie dla koneserów. Wyniki prawicowych komitetów mają jednak znaczenie
z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że to one mają szanse odbierać głosy
PiS. Po drugie dlatego, że jeśli partia Kaczyńskiego nie zdobędzie samodzielnej
większości, to może w nich szukać sojuszników. Trudno jednak wyobrazić
sobie koalicję PiS z radykalną Konfederacją, uczyniłaby ona bowiem
z partii rządzącej łatwy cel i spowodowała odpływ centrowych
wyborców. Również politycy PSL zapewniają, że sojusz z Kaczyńskim nie
wchodzi w grę. Warunki gry czasami się jednak zmieniają i nie takie
rzeczy polska polityka już widziała.
Ryszard Łuczyn
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz