niedziela, 1 września 2019

Na prawo od Prawa

Prawo i Sprawiedliwość nie jest jedyną prawicą idącą do wyborów. Choć prawicowy plankton wygląda dość egzotycznie, zawsze może odebrać głosy partii Jarosława Kaczyńskiego.

W wyborach europarlamentarnych PiS zdobył ponad 45 proc. głosów, zaskakując niemal wszystkich i deklasując pozostałe prawicowe komitety - Konfederację i Kukiz’15, które znalazły się pod progiem wyborczym. Doszło więc po wyborach w „małej prawicy” do rozmaitych tarć i przegrupowań, ale nie traci ona nadziei na przejście wyborczego progu w październiku. Rola tych małych ugrupowań może nagle okazać się znacząca.
Niewiele wskazuje na to, by zwycięstwu Jarosława Kaczyńskiego miała zagrozić już-nie-zjednoczona opozycja pod wodzą Grzegorza Schetyny. Jak sugerują sondaże, Koalicji Obywatelskiej do zdobycia sejmowej większości raczej nie wystarczyłby też sojusz z bijącą się o dwucyfrowy wynik Lewicą. Zatem, by opozycja miała szansę pokonać PiS, partii rządzącej głosy musiałby odebrać inny komitet, znajdujący się między mieniącym się „racjonalnym centrum” PSL a radykalną prawicą. Politycy Platformy powtarzają, że najlepiej, aby te drobne inicjatywy zdobyły wszystkie po 4,99 proc. głosów i nie weszły do Sejmu, ale uszczknęły poparcia PiS-owi.
   A w niepisowskim prawicowym światku dużo się ostatnio dzieje. Najważniejszą wiadomością z tamtej strony było w ostatnim czasie ogłoszenie porozumienia między Kukiz’15 a ludowcami. Politycy ruchu Pawła Kukiza wejdą na listy PSL, a część z nich otworzą. „Nie mam ani czasu, ani środków, by zebrać 130 tysięcy podpisów, by stworzyć własne” - napisał Kukiz na Facebooku, komentując swoje (nieoficjalne jeszcze wtedy) plany.
   Jego deklaracja zdaje się oddawać sytuację w ruchu. Klub Poselski Kukiz’15 ma obecnie 16 członków. To o 26 mniej niż na początku kadencji i tylko o dwóch od degradacji do statusu koła. Podawanie dokładnych liczb jest zresztą nieco ryzykowne, bo tempo odpływu posłów jest ostatnio tak duże, że kolejni mogli odejść już po oddaniu tego numeru POLITYKI do druku. 9 sierpnia, dzień po ogłoszeniu sojuszu z PSL, klub Kukiza opuściło czworo parlamentarzystów, którzy stworzyli koło Unii Polityki Realnej. Tego samego dnia inni dawni posłowie Kukiz’15, na czele z Piotrem Liroyem-Marcem, stworzyli koło Przywrócić Prawo. Wcześniej odejście ogłosili: Jerzy Kozłowski i Andrzej Maciejewski (7 sierpnia), Tomasz Rzymkowski i Jerzy Jachnik (31 lipca), Norbert Kaczmarczyk (25 lipca). Jak komentuje dawny działacz Kukiz’15, „erozja klubu to tylko wierzchołek góry lodowej. Ludzi w regionach jest dziś nie więcej niż 10 proc. w porównaniu z 2015 r.”. - Nie każdy jest w stanie znieść 4-5 lat działania bez wsparcia medialnego, a właściwie obijania przez media bejsbolami. Nie jest dla mnie zaskoczeniem, że ta liczba jest mniejsza i entuzjazm też jest mniejszy - mówi natomiast wiceszef klubu Kukiza Grzegorz Długi.


Stan rewolucji

Jak to się stało, że Kukiz - sensacja wyborów prezydenckich 2015 r., zdobywca ponad 3 mln głosów w pierwszej turze - znalazł się w takim położeniu? - Po pierwsze, niczego się nie nauczył przez ostatnie cztery lata. Powtarza to samo, co w 2015 r. Po drugie, nie przedstawił projektu nowej konstytucji. Jeśli ktoś tworzy Stowarzyszenie na rzecz Nowej Konstytucji i jej nie pokazuje, to jest to w najwyższym stopniu niepoważne. Po trzecie, chciał zaproponować alternatywny model życia społecznego, dać świadectwo temu, że partyjność jest zarazą, która powoduje wyłącznie patologie, i poniósł kompletne fiasko - uważa Artur Zawisza, współpracownik Marka Jakubiaka i były poseł. Od byłych działaczy usłyszeć można o arbitralnej władzy lidera i złej komunikacji ze strony centrali. - Moja wiedza nie jest czerpana z informacji klubowych, tylko z tego, co wyczytam w mediach - mówił zaś POLITYCE tuż przed odejściem Kozłowski, wtedy jeszcze wiceszef klubu.
   W takiej sytuacji i przy krótkim terminie na zebranie podpisów nie może dziwić, że Kukiz zaczął szukać sojusznika. Znalazł go w PSL, które jeszcze w 2015 r. określał jako „zorganizowaną grupę przestępczą”. - Realia są takie, że wymuszają bolesne, czasem nieadekwatne do naszych pierwotnych celów, ale konieczne decyzje. Rozmawialiśmy ze wszystkimi, począwszy od Platformy, a skończywszy na PiS, i tylko PSL był otwarty na porozumienie programowe. Uznał, że warto rozmawiać o ordynacji mieszanej, o dniu referendalnym i ogólnym zwiększeniu roli referendów - mówi Długi i przekonuje, że start z list ludowców to dobre rozwiązanie, bo elektoraty obu formacji są różne i będą się dodawać.
   I rzeczywiście, skoro alternatywą było niestartowanie, to trudno tej decyzji odmawiać racjonalności. Pytanie jednak, ilu z wyborców antysystemowego (przynajmniej deklaratywnie) Kukiz’15 będzie chciało zagłosować na listę jak najbardziej systemowych ludowców. Niektórzy dali wyraz swojej niechęci, kiedy 11 lipca Paweł Kukiz zorganizował publiczną ankietę, pytając, z kim powinien pójść do wyborów. Tego typu głosowania z reprezentatywnością nie mają oczywiście nic wspólnego, ale trudno zignorować fakt, że PSL wskazało zaledwie 3 proc. głosujących. 15 proc. wskazań zdobył Ruch Narodowy, 19 proc. Bezpartyjni Samorządowcy, a 25 proc. Janusz Korwin-Mikke. Bezapelacyjnie, z wynikiem 38 proc., wygrała najbardziej egzotyczna opcja: #R, czyli #Revolution Mariusza Maxa Kolonki.
   Kolonko, dawny amerykański korespondent TVP i TVN o charakterystycznie egzaltowanej manierze, rozpoznawalność ma sporą. Jeszcze niedawno fani „mówienia, jak jest” (jak brzmi slogan internetowej telewizji Kolonki) na facebookowym profilu Kukiza gremialnie zagrzewali go do zawarcia koalicji z #R zamiast z PSL. Problem w tym, że nic nie wskazuje na to, by Kolonko rzeczywiście zabrał się za tworzenie partii. Wyrobić sobie zdanie na temat jego inicjatywy najlepiej pomogą cytaty z jego nagrań. „Moi kochani rewolucjoniści! Siostry i bracia! Przyjaciele! Rodacy! Kilka lat temu rozpoczęliśmy rewolucję globalną »Mówię, jak jest«. Była to rewolucja, która rozpoczęła wiosnę narodów europejskich, która trwa do dziś. Była to rewolucja, która obaliła rządy lewackie w Polsce, a Ameryce dała nowego prezydenta - Donalda Trumpa, lidera najpotężniejszego kraju na tej Ziemi, który mówi, jak jest” - mówił Kolonko w opublikowanym w ostatnich dniach 2018 r. „orędziu o stanie rewolucji”. „Naszym celem nie jest przekraczanie jakichś progów, to jest dobre dla polityków. Naszym celem jest cel totalny: objęcie władzy w Polsce. I tak się stanie, my to zrobimy, to kwestia czasu i sposobu” - ogłosił z kolei 24 lipca w kolejnym orędziu.

Taśmy Konfederacji

Obok budzącej mocno wschodnie skojarzenia Białej Róży Angeliki Jarosławskiej-Sapiehy #R jest więc najdziwniejszym tworem (około)politycznym sezonu przedwyborczego. Jarosławska, na której ostatnią demonstrację przyszło w porywach do dziesięciu osób (trudno było stwierdzić, kto demonstruje, a kto się przygląda), ogłosiła już zresztą, że jednak nie stworzy partii, tylko „antypartię - prawdziwy ruch oporu”. Jej inicjatywa miała się bowiem spotkać z „ogromnym protestem”. Według informacji Onetu oznaczało to po prostu, że Jarosławska nie była w stanie zebrać podpisów koniecznych do rejestracji partii.
   Choć oba twory są raczej na poziomie anegdotycznym, to Kolonko przynajmniej spotkał się z liderami środowisk, które uznał za potencjalnie sojusznicze - Pawłem Kukizem, Markiem Jakubiakiem i Robertem Winnickim. Jak jednak słychać, nawet na skrajnej prawicy nikt nie traktuje go poważnie. - Ja nie wiem, czy Kolonko po to ma swój kanał, żeby robić akcję polityczną, czy po to imituje akcję polityczną, żeby bardziej nakręcać oglądalność - mówi Zawisza.
   Poważniejszym bytem jest bez wątpienia Konfederacja, która w wyborach europejskich startowała jako sojusz narodowców, korwinistów i środowisk Grzegorza Brauna, Jakubiaka, Kai Godek oraz Piotra Liroya-Marca. Konfederatom nie udało się zdobyć mandatów europoselskich, choć w ostatnim tygodniu przed wyborami sondaże dawały im nawet 7 proc. poparcia. „Nie chcemy Żydów, gejów, aborcji, podatków i UE” - definiował program Konfederacji Sławomir Mentzen wiceszef partii KORWiN. Choć nie była to wypowiedź oficjalna, to można spodziewać się, że skrajnie prawicowy sojusz na tych samych tematach oprze swoją kampanię parlamentarną.
   Między koalicjantami jest wiele różnic programowych, a w maju wspólną - antyunijną - narrację było łatwiej znaleźć. Dlatego dużym prezentem dla Konfederacji jest list 88 amerykańskich senatorów, którzy domagają się od sekretarza stanu USA Mike’a Pompeo, by „odważnie i pilnie pomógł Polsce” w rozwiązaniu kwestii mienia pożydowskiego. - My to wyciągniemy. Jak na rocznicę wybuchu II wojny światowej przyjedzie Trump, to powitają go manifestacje w tej sprawie. [Ustawa] 447 wraca, bój z tęczowymi, front wolności słowa w internecie. To są rzeczy, które będziemy eksploatowali - słyszymy w Konfederacji.
   Choć skrajnie prawicowy sojusz jest niewątpliwie głośny, a w sondażach zdarza mu się przekraczać próg wyborczy, to podobnie jak Kukiz’15 ma on swoje problemy. W Konfederacji, która przekształciła się w partię, nie ma już Jakubiaka, Liroya-Marca i Godek. Z dwoma pierwszymi poszło przede wszystkim o obsadę zarządu nowego ugrupowania. Zapowiedzieli oni tworzenie wspólnej partii, co jednak szybko poszło w zapomnienie. Komitet swojej własnej formacji Skuteczni zarejestrował natomiast sam Liroy-Marzec. Konflikt ten zebrał na prawicy sporo uwagi, ale znacznie głośniejszym echem odbiła się kłótnia Konfederacji z Kają Godek.
   W tym wypadku głównym punktem spornym były listy, a przede wszystkim jedynka w Lublinie. Zamiast najsłynniejszej polskiej antyaborcjonistce przypadła ona bowiem Jakubowi Kuleszy, jednemu z zastępców Janusza Korwin-Mikkego (niektórzy twierdzą, że od niego ważniejszemu). Napięcia wywołało też to, że Konfederacja - czemu dziś zaprzecza - miała przymierzać się do wystawienia byłego oficera SB gen. Tadeusza Wileckiego. Ostatecznie Godek połączyła siły z Markiem Jurkiem i tworzą wspólny komitet o nieskomplikowanej nazwie Prawica. Bez szans na mandaty, ale - pod warunkiem zebrania podpisów - z szansami na odebranie głosów narodowcom i korwinistom.
   Prawą stronę internetu od jakiegoś czasu rozgrzewa też sprawa „taśm Konfederacji”. Z plotek wynika, że nieopublikowane na razie nagrania z udziałem Winnickiego, Korwin-Mikkego i skarbnika narodowców Michała Wawera (być może nie tylko) dotyczą możliwości transferowania subwencji na prywatne konta. Według obiegowych informacji znajdują się one w posiadaniu PiS. - Jeśli te taśmy istnieją, to zachęcamy do jak najszybszej ich publikacji - mówi Winnicki. - Rozmowy, które toczę w Konfederacji, mógłbym publikować. Może tam są jakieś skróty myślowe, które słabo brzmią, ale ja się ich nie boję. Istnienie taśm potwierdziliśmy w kilku źródłach, według jednego z nich nagrań jest ponad 11 godz.

Kłótnie w Zgodzie

Konfederacja, w której została zaledwie połowa liderów, rozmawiała o sojuszu z Michałem Kołodziejczakiem - nazywanym „nowym Lepperem”, liderem antyrządowych protestów rolniczych. Twórca AgroUnii, która wcześniej nazywała się Unią Warzywno-Ziemniaczaną, 31 lipca zaprezentował swoją nową partię - Zgodę, która wcześniej miała się nazywać Prawda, a powstała na bazie PolEXITu. Było to jedno z trzech ugrupowań związanych ze Stanisławem Żółtkiem, które w eurowyborach zdołało zarejestrować listy w zaledwie dwóch okręgach. - Bierzemy segregator i całkowicie zmieniamy jego zawartość. Traktuję to jako narzędzie, tak jak rolnik traktuje traktor - mówił nam o przejęciu PolEXITu Kołodziejczak. W kampanii Zgoda miała opierać się na zawierającym siedem obszarów programie i poruszać takie kwestie, jak ceny, jakość i bezpieczeństwo żywności, mieszkalnictwo czy „asertywna polityka zagraniczna” - zniesienie sankcji wobec Rosji, lecz nie opuszczenie Unii.
   Miała, bo choć Zgoda swój komitet zarejestrowała, to Kołodziejczaka na pokładzie ostatecznie nie będzie. Dlaczego? Jak twierdzi Kołodziejczak, ze względu na Żółtka, który nie wywiązywał się ze zobowiązań. - Ciężko współpracować z kimś, dla kogo piwo, papierosy i spanie jest ważniejsze od idei -mówi. - Chodziło mu tylko o zdobycie subwencji, a nie o dobry wynik. To znana taktyka: brać w ciemno 3,5 proc. i nie musieć pokazywać się w Sejmie. Być cichym komentatorem i uczyć ludzi, jak mają żyć, a nie stawiać czoła wyzwaniom - dodaje. Choć projekt Kołodziejczaka umarł, zanim właściwie się narodził, to on sam twierdzi, że sprawa wyborów nie jest zamknięta, a on i jego ludzie dostają różne propozycje startu.

Śmiali Samorządowcy

Mimo negocjacji z Kukiz’15 i PSL decyzję o samodzielnym starcie podjęli współrządzący z PiS w województwie dolnośląskim Bezpartyjni Samorządowcy. Jak to często bywa wśród małych sił politycznych, deklarują oni, że nie interesują ich „ideologiczne spory, sztucznie wytworzone przez partie polityczne”. Chcą się bowiem zająć „realną naprawą naszego Państwa, w którym każdy, bez względu na swoje poglądy, znajdzie miejsce do godnego życia”. Naprawa ta ma obejmować pięć obszarów: ekologię, bezpieczeństwo, sprawne państwo, zdrowie oraz przedsiębiorczość. Bezpartyjni podkreślają, że nie interesuje ich walka o subwencje. Startują więc jako komitet wyborczy wyborców, który do pieniędzy z budżetu nie ma prawa nawet w razie przekroczenia progu. Jak pokazały przykłady Kukiz’15 czy Nowoczesnej, funkcjonowanie bez subwencji jest bardzo dużym wyzwaniem. Bezpartyjnym jednak śmiałości nie brakuje. „Jesteśmy przekonani, że możemy zdobyć powyżej 12 proc.” - mówił ich lider Robert Raczyński w odpowiedzi na pytania Polskiej Agencji Prasowej.
   Konkurencja na prawej stronie sceny politycznej jest zacięta, a pretendenci do mandatów liczni. Dla co słabszych z nich - choćby komitetu Marka Jurka i Kai Godek czy Piotra Liroya-Marca - barierą będzie zapewne konieczność zebrania podpisów pod listami. Do zarejestrowania listy w jednym okręgu potrzeba ich 5 tys. By wystawić się w całym kraju, trzeba zebrać podpisy w 21 okręgach - łącznie 105 tys. Przynajmniej formalnie - komitety zawsze zbierają „z górką” ze względu na to, że PKW część podpisów zwykła kwestionować.
   Jeśli założymy, że frekwencja wyniesie 60 proc. - co po rekordach w wyborach europejskich i samorządowych wydaje się prawdopodobne - to do przekroczenia progu potrzebne będzie mniej więcej 900 tys. głosów. Oprócz PiS na szeroko pojętej prawej stronie w 2015 r. więcej (ponad 1,3 mln) mieli jedynie kukizowcy. Choć ich potencjał jest dziś nieporównanie mniejszy niż cztery lata temu, to PSL, na które głosowało wtedy niecałe 800 tys. osób, zapewne zdobędzie dzięki nim mandaty. Kukiz’15 może zaś zyskać na tym stosunkowo niewiele. Jeśli bowiem przyjmiemy mało kontrowersyjne założenie, że struktury ludowców będą pracowały przede wszystkim na swoich ludzi, to możemy spodziewać się, że niektórym z nich uda się przeskoczyć kukizowców. Szanse na wejście do Sejmu ma też Konfederacja, choć po odejściu takich postaci jak Godek czy Jakubiak będzie to trudniejsze.
   Obserwowanie rozgrywek na prawej stronie sceny politycznej zazwyczaj jest przyjemnością jedynie dla koneserów. Wyniki prawicowych komitetów mają jednak znaczenie z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że to one mają szanse odbierać głosy PiS. Po drugie dlatego, że jeśli partia Kaczyńskiego nie zdobędzie samodzielnej większości, to może w nich szukać sojuszników. Trudno jednak wyobrazić sobie koalicję PiS z radykalną Konfederacją, uczyniłaby ona bowiem z partii rządzącej łatwy cel i spowodowała odpływ centrowych wyborców. Również politycy PSL zapewniają, że sojusz z Kaczyńskim nie wchodzi w grę. Warunki gry czasami się jednak zmieniają i nie takie rzeczy polska polityka już widziała.
Ryszard Łuczyn

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz