sobota, 31 sierpnia 2019

Szambo oblepiło Polskę,Ciemny lud wciąż to kupuje,To nic osobistego,Państwo równoległe,Wzrost zaufania,Nie śmiejcie się z Gosiewskiej,Bóg tylko wie,W służbie złej sprawy i Pożar w burdelu



Szambo oblepiło Polskę

Dobrych sędziów, uczciwych i przyzwoitych, zastąpiły najgorsze szumowiny. Coś takiego polskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie wydarzyło się od niepamiętnych czasów.
Sędzia chciał sypać, ale nagle zamilkł i zniknął z bytomskiej lecznicy. Ciarki przechodzą, kiedy czytam w „Gazecie Wyborczej” słowa ojca sędziego Cichockiego: „Ze względów bezpieczeństwa nie mogę zdradzić, w jakim jest mieście”.

Arkadiusz Cichocki był bardzo pomocny hejterce Emilii, razem z nią szczuł na sędziów, teraz chyba chciał przejść na jasną stronę Mocy, ale w nocy pojawiła się u niego policja. Gdzie my jesteśmy, gdzie my żyjemy!?

Co na to premier? W wywiadzie dla TVN 24 mówi, że rozmawiał z ministrem Ziobrą i ten o niczym nie wiedział.

Nie wiedział, kto jest jego prawą ręką? Nie wiedział, że Łukasz Piebiak stoi na czele grupy szczującej na sędziów przeciwstawiających się dziwnej reformie sądownictwa? Tę prawą rękę Ziobry „Gazeta Polska” nazwała „zepsutym i niezbyt rozgarniętym człowiekiem”.
Tenże Zbigniew Ziobro jeszcze kilka lat temu domagał się dymisji ministra sprawiedliwości Ćwiąkalskiego: „Jeżeli ma pan honor, proszę się podać do dymisji”. A gdzie jest pana honor, panie Ziobro? Za kim pan się kryje? Za Jarosławem Kaczyńskim, który boi się podjąć decyzję?

Nagle się okazało, że dobrych sędziów, uczciwych i przyzwoitych, zamieniono na najgorsze szumowiny. Coś takiego polskiemu wymiarowi sprawiedliwości nie wydarzyło się od niepamiętnych czasów.

Sędzia izby dyscyplinarnej SN Konrad Wytrykowski pisał do „Małej Emi”: „Super robota, pracujesz ciężko, uważam, że MS ma politykę medialną do dupy. Ty robisz więcej”. A ona na to: „MS nie może pozwolić sobie na pewne teksty, ja mogę, najwyżej mnie wsadzą”. Sędzia Wytrykowski i jego koledzy, chcąc zamknąć usta dziennikarzom, grożą im sądem, a jak cytuje „Gazeta Wyborcza”, „Emi” nie boi się pana sędziego i pisze do niego: „Uda mi się załatwić parę wywiadów tv, prasie, dogadać się z ambasadorem w Brukseli”. Pan ambasador Andrzej Sadoś, tzw. złota rączka, własnoręcznie odkręcił w Brukseli tablicę, na której widniało m.in. nazwisko Tuska. Ciekawe, czy rozmawiał z hejterką.

Pani „Emi” dostała z MSZ listę sędziów, którzy jeździli do Brukseli i walczyli o uczciwy wymiar sprawiedliwości w Polsce.

Jak się okazuje, trwa wojna między Mateuszem Morawieckim a ministrem Ziobrą, donosi o tym prawicowa gazeta: „Panowie się nie znoszą. Od czasu do czasu jeden płata drugiemu figla. W wypadku sprawy Piebiaka – pisze „Gazeta Polska” – mieliśmy do czynienia z kolejną odsłoną tego sporu. To należy głośno stwierdzić: panowie ta zabawa nie jest zdrowa”.

Ciekawe, jakie jeszcze haki na siebie mają i kto jest bardziej drogocenny dla Jarosława Kaczyńskiego.

Pan prezes wybaczył Ziobrze, że ten znowelizował ustawę o IPN tak, iż pojawiliśmy się na ustach całego świata. Że wysłał wniosek do TK w sprawie niekonstytucyjności traktatu o funkcjonowaniu UE, czym zaszkodził PiS w wyborach samorządowych, a teraz z kolei mamy najobrzydliwszy, ubecko-kibolski przykład zachowań wybranków Zbigniewa Ziobry. Też wybaczy?

Jarosław Kaczyński pewnie nie chce pamiętać, jak jeszcze kilka lat temu Ziobro z niego kpił, mówiąc, że nie jest dla niego ani politycznym ojcem, ani autorytetem, że dzieli PiS. „Nigdy nie wrócimy do PiS” – zarzekał się Ziobro. Ale powrócił i sprawia kłopoty. Morawiecki nie może sobie pozwolić na to, żeby zdymisjonować Ziobrę, bo przecież to nie on rządzi, rządzi Nowogrodzka.

Premier Morawiecki wyraził swój hołd dla Jarosława Kaczyńskiego, mówiąc w TVN 24 pytany o to, kto byłby lepszym premierem: „Najlepszym i znakomitym premierem byłby Jarosław Kaczyński, lepszym ode mnie”. Skoro lepszy od pana, to co pan robi na tym fotelu?
Czy Polskę dalej będzie oblepiać to szambo?
Monika Olejnik

Ciemny lud wciąż to kupuje

Obserwując to, co mówią politycy PiS o aferze w resorcie sprawiedliwości, zastanawiam się, gdzie leży granica wytrzymałości Polaków na nadużycia, przestępstwa i kłamstwa

Politycy PiS uparcie powtarzają, że nie ma żadnej afery w resorcie Zbigniewa Ziobry (powyżej na zdjęciu), a jedynie wewnętrzny konflikt w środowisku sędziowskim

Przy okazji afery w Ministerstwie Sprawiedliwości PiS ćwiczy wszystkie swoje strategie robienia opinii publicznej wody z mózgu. Choć muszę przyznać, że najnowsza pod tytułem „zorganizowana grupa, być może przestępcza, działająca w rządzie, to wewnętrzna sprawa środowiska sędziowskiego” jest brawurowa i bezczelna, nawet jak na tę partię. I gdyby nie chodziło o mój kraj, o Polskę, pewnie kupiłabym popcorn i zagryzając go, obserwowała z fascynacją, czy ludzie kupią jeszcze i to, czy nie. I obstawiała u bukmacherów: gdzie leży granica?

Bo to, co obserwujemy, to rozpaczliwe paradowanie posłów PiS po mediach i bronienie tego, czego się obronić nie da: tezy, że Zbigniew Ziobro powinien pozostać na stanowisku, jest tym właśnie – testowaniem, ile Polacy są jeszcze w stanie znieść, gdzie leży ich granica wytrzymałości na nadużycia, przestępstwa i jawne kłamstwa.

Ku mojemu rozczarowaniu granica ta wydaje się niezwykle daleko przesunięta, ale tym razem sytuacja jest wyjątkowa. Nie tylko w skali polskiej, ale i europejskiej, ponieważ nie było jeszcze od 1989 roku w Polsce sytuacji, żeby w rządzie działała grupa nękająca i niszcząca ludzi i ponieważ aferą w ministerstwie Ziobry zajmie się Komisja Europejska.

W czasie rządów PiS ćwiczyliśmy to już wiele razy. Te nieprawdopodobne kosmiczne narracje i opowieści rodem z „Czerwonego Kapturka”: o niemych asystentkach Glapińskiego sprzedawanych społeczeństwu jako troskliwe czułe matki i jako takie wyjętych spod odpowiedzialności za własne czyny. O aferze szefa KNF Chrzanowskiego jako zemście biznesmena, który notabene miałby za co się mścić, bo rząd regularnie nękał jego biznes i jego samego, czego czynić mu nie wolno. O łamiących prawo lotach Kuchcińskiego jako czułych rodzinnych wycieczkach. O nagrodach, które politykom PiS „się po prostu należały”. O ubogim Rydzyku, który rozpaczliwie potrzebuje naszych kolejnych milionów...

Często zastanawiam się nad tym, dlaczego postępowanie PiS, w wielu wymiarach szokujące i skandaliczne, rzadko skutkuje ostrym spadkiem w sondażach. Wprawdzie po aferze w Ministerstwie Sprawiedliwości notowania PiS spadły, ale nie wiadomo, czy ten efekt się utrzyma.

I sądzę, że to dlatego (teraz będzie kawałek do studiowania dla opozycji), że PiS zachowuje się, jakby chciał wygrać. Mało tego, jakby był gotów wszystko podporządkować temu celowi! Wygląda na to, że to, co mówiły nam babcie i co roztropniejsi rodzice, jest prawdą: cierpliwość i konsekwencja popłaca dużo bardziej niż emocjonalny, husarski atak. Kto ma plan i umie czekać, ten wygrywa. Tak w życiu, jak w polityce.

I tę właśnie głęboką prawdę ćwiczymy teraz na własnych grzbietach.

PiS wie, czego chce. Chce złych, dewastujących Polskę rzeczy – zniszczenia sądownictwa, trójpodziału władzy i podporządkowania sędziów prokuraturze i rządowi. Demontażu mechanizmów demokratycznych i państwa, w którym ludzie nie są równi wobec prawa, podzielonego na kastę lepszą (członkowie i sympatycy PiS) i gorszą (opozycja i jej wyborcy) i fundamentalistycznego religijnie (bo fundamentalizm religijny trzyma ludzi w ryzach, okowach strachu i pozwala nad nimi panować, poza tym ogłupia i pozwala łatwiej wmawiać różne rzeczy). Chce nieograniczonego, bez żadnej kontroli i racjonalnych zasad dostępu do pieniędzy podatników. Nienawiści między ludźmi, strachu i terroru, żeby łatwiej w ogólnym chaosie móc „ratować z opresji”. I w końcu wyrzucenia z pracy wszystkich niewygodnych dziennikarzy, zastraszenia prasy i uciszenia krytyki.

I niemal każdy z tych celów udało się zrealizować, w dodatku w czasie rekordowo krótkim, jeśli wziąć pod uwagę wielkość przedsięwzięcia.

Dlaczego wciąż PiS utrzymuje poparcie (opozycjo, czytaj dalej!)? Bo się nie cofa. Nie boi się chwilowego spadku w sondażach (jeśli jest duży, i tak robi swoje, tylko inną metodą, na chwilę pozornie się wycofując, by za moment wrócić z tym samym pomysłem pod inną postacią). Nie obchodzi go, co kto o nim myśli, choćby chodziło o najwyższe władze UE, największe autorytety i mędrców. PiS ma to gdzieś. PiS jest cierpliwy. Jeśli wie, że osobą, która przeprowadzi coś najszybciej i najskuteczniej, jest Piotrowicz, zatrudnia Piotrowicza, nie zważając na krzyki i płacze opozycji.

PiS wie, co jest na końcu tej drogi: dyktatura. I wie, że tylko cierpliwość i konsekwencja pozwolą ten cel osiągnąć. Wie, że kto się cofa, przegrywa. PiS jest zdeterminowany.

Ma swoją opowieść. Posłowie tej partii mówią to samo, zawsze i wszędzie. Podejrzewam, że recytowaliby te formułki nawet gwałtownie wybudzeni ze snu o północy. Mają tylko dwie zasady, których się trzymają: 1. Prosty, mocny przekaz. 2. Powtarzać.

Nie zdziwię państwa zapewne, kiedy napiszę, że „aferę u Ziobry” uważam za znakomitą kolejną już możliwość dla opozycji: żeby zamiast krytykować jak PiS, nauczyła się od niego paru przydatnych rzeczy i metod w szczytnych, lepszych i praworządnych celach.

Bo to, że cel jest szczytny, nie oznacza, że metoda nie może być twarda i skuteczna, prawda?

A tymczasem obserwujmy dalej, gdzie leży ta granica…
Eliza Michalik


Donald Trump nie lubi ludzi „kolorowych” i pod­syca do nich niechęć białej Ameryki. Jarosław Kaczyński nie ma „kolorowych”, więc używa tę­czowych.
   Trump rzeczywiście jest rasistą, z kolei nic nie wskazuje na to, że Kaczyński nienawidzi osób LGBT. Ale jedno i drugie jest bez znaczenia. Trump ciemnoskórych, najlepiej ciemnoskó­rych muzułmanów, a Kaczyński gejów traktują czysto instru­mentalnie. Jedni i drudzy są celem ataków, ale tak naprawdę są wyłącznie narzędziem. Trump czarnoskórym, a Kaczyński gejom mógłby nawet powiedzieć: nie bierzcie tego osobiście. Nothing personal. Prezes PiS uderzał w rasistowskie tony w sprawie imigrantów, ale wiadomo, że nic do nich nie ma. Jest wielce prawdopodobne, że żadnego muzułmanina nigdy nawet nie widział, ale - co zrobić - z badań jasno wynikało, iż opłaca się tą kartą zagrać. Gejów czy lesbijki też potraktował użytkowo, podobnie jak dzieci, w których interesie rzekomo występował. Okazało się przy okazji, że mamy dzieci pierwszego i drugiego sortu. Te, których będą „seksualizować” geje, na ochronę zasługują; te krzywdzone przez księży - już nie.
   Lider PiS zapewne wcale nie chciał, by w Białymstoku ko­gokolwiek pobito, poza wszystkim pobicia jego partii ro­bią źle. Jemu wystarczy, żeby elektorat nienawidził i się bał. Cała reszta to już efekt uboczny, skutek, raczej niechciany, ale - cóż zrobić - akceptowany.
   Kampania w sprawie LGBT sprawia, że oponenci PiS wpa­dają w zastawioną na nich pułapkę. Zwykły odruch człowie­czeństwa i solidarność z postponowanymi, a tym bardziej bitymi, każą się oburzać i to oburzenie głośno wyrażać. Ina­czej nie wypada, inaczej nie można. Oburzając się jednak in­tensywnie, robimy dokładnie to, na czym PiS i liderowi tej partii zależy. Przystępujemy de facto razem z nim do spy­chania na dalszy plan wszystkich innych spraw z punktu wi­dzenia władzy niewygodnych.
   Oburzania się, nawet jeśli jest politycznie doskonale bez­produktywne, nie da się więc uniknąć. Jest ono w końcu kwe­stią moralnego odruchu, a nie cynicznej kalkulacji. Ale skoro już mimowolnie spychamy na jakiś czas inne kwestie na dru­gi plan, to przynajmniej ujawniajmy motywy PiS, pokazuj my kulisy zdarzeń oraz ich kontekst. A motywy i kontekst są tu najważniejsze - absolutnie wszystko jest podporządkowane wyborczemu zwycięstwu. To, że po drodze wielu dostanie po głowie, wielu innych będzie miało poczucie upokorzenia, bardzo wielu innych poczuje się w dzisiejszej Polsce źle, nie ma najmniejszego znaczenia. Wszyscy geje i lesbijki, macie po prostu pomóc Kaczyńskiemu wygrać wybory. Jesteście jego tajną bronią.
   We współczesnej polityce silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej jest element zabawy. To nie tylko polska przy­padłość. Gdzieniegdzie bywa nawet gorzej. Prawie trzy­dzieści lat temu przywódcami Ameryki, Wielkiej Brytanii i Polski byli - odpowiednio - George Bush senior, Margaret Thatcher i Tadeusz Mazowiecki. Dzisiaj mamy oś Trump - Johnson - Kaczyński. Trump zdobył władzę, bo zrobił show. Johnson został premierem, bo jest zabawny. Z Ka­czyńskim jest inaczej - zdobył ją i jest na dobrej drodze do jej utrzymania nie dlatego, że kogokolwiek zabawił, ale dla­tego, że jakimś czterdziestu procentom wyborców dał do­bre samopoczucie, a może nawet poczucie, że są lepsi niż cała reszta. Mówił to zresztą zupełnie otwarcie. Ale całą trójkę łączy jedno - nawet jeśli nie wszyscy zabawę dają, to wszyscy ją mają. Trump bawi się doskonale. Nawet wcześniej w swoim teleturnieju wystawiał przeciw sobie drużyny białych i kolorowych, bo wiedział, że gwarantuje to praw­dziwą rozrywkę. Johnson bawi się doskonale i własnymi poglądami, które zmienia równie bezproblemowo, co ra­dykalnie, i publiką, której funduje kolejne kłamstwa, za co ta odwdzięcza mu się sympatią. Jarosław Kaczyński musi mieć doskonały ubaw, patrząc, jak w sporym europejskim kraju pełni wobec politycznej konkurencji, mediów i publiczności funkcję zaklinacza węży. Podaje tylko melodię. Jego współtowarzysze w partii i w mediach ją nagłaśniają, a cała reszta reaguje w sposób doskonale przewidywalny. Czyli zwykle dokładnie tak, jak on chce i gra. I naprawdę niewiele trzeba. Czasem wystarczą dwa rzucane przy oka­zji zdania. Lider PiS gra tak prawie od dekady i doskona­le to działa. Dlaczegóż miałby więc tę metodę zmieniać? Mógłby to zrobić tylko wtedy, gdyby zobaczył, że to dzia­łać przestało.
   W piłce nożnej, jak się mówi, bramki zdobyte na wyjeździe liczą się podwójnie. Ale w polityce tak nie jest. Mecze wyjazdowe prawie zawsze są w niej przegrane. Wojna ideo­logiczna to boisko Kaczyńskiego. Jeśli chce się z nim wygrać, trzeba z tego boiska zejść. Wartości fundamentalnych trze­ba bronić wszędzie, ale bitwę trzeba toczyć na boisku wybra­nym przez siebie. Na swoich warunkach.
Tomasz Lis

Państwo równoległe

Z aferą w Ministerstwie Sprawiedliwości (więcej w tekście „System kastowy”) PiS postępuje według schematu sprawdzonego przy poprzednich publicznych skandalach. Jest więc dymisja jako dowód najwyższych etycznych standardów. Jest zapowiedź wprowadzenia „jednoznacznych regulacji”- tak jak napisano nową instrukcję prominenckich lotów, tak teraz ma powstać Kodeks Etyki Sędziów, zabraniający im stosowania mowy nienawiści. Zresztą to przecież po stronie opozycji są prawdziwe afery i hejt: określenie „farma trolli” pojawia się w mediach narodowych wyłącznie w odniesieniu do posła Brejzy i ratusza w Inowrocławiu. A w ogóle: jaka afera? TVP mówi o „medialnych publikacjach na temat sędziów”, rzecznik rządu i sam Zbigniew Ziobro powtarzają, że mamy do czynienia z jakimś konfliktem „wewnątrz skłóconego środowiska sędziowskiego”, a minister jedynie ubolewa, że o niczym nie wiedział i znów się zawiódł na sędziach. Poza tym - co podkreśla nieustannie premier Morawiecki - nie zajmujmy się „kampanijnymi emocjami”, lecz konkretami, jak np. obiecane dopłaty suszowe, gdyż dymisja pewnych osób „ostatecznie kończy sprawę”. Tak to mielą piarowe młyny.

Fakt, że na tę aferę rzucono jednocześnie tyle przykrywek, wskazuje, że oceniono ją jako grubą i niebezpieczną. Wskutek zdrady Emilii, osoby z wnętrza tajnej grupy operacyjnej, nagle odsłoniły się ukryte mechanizmy państwa PiS. Zbieranie haków na przeciwników władzy, ich gnojenie, szantażowanie, szykanowanie. Wykorzystywanie aparatu państwa, rządowych mediów i służb specjalnych przeciw opozycji. Gwarancje dyskrecji, bezkarności, ochrony i finansowych benefitów dla „żołnierzy herszta”. Kto ma pamięć, wie, że to nie był - jak chciałaby władza - incydent, że to nie jest afera Piebiaka, nawet Ziobry, ale jądro systemu konsekwentnie budowanego przez Jarosława Kaczyńskiego.
   W POLITYCE piszemy o tym może nawet do znudzenia, rozbierając ten system na cząstki elementarne, pokazując, jak zaprojektowany i zestawiany jest „ciąg technologiczny”, który ma zapewnić PiS trwałą dominację nad opozycją, także pełną kontrolę partii i jej prezesa nad instytucjami i zasobami państwa. W tym numerze zapowiadamy nową książkę Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki „Brat bez brata” (ukaże się wraz z POLITYKĄ za tydzień), w całości poświęconą „systemowi PiS”. Dwójka naszych publicystów, od kilkunastu lat obserwujących i opisujących fenomen PiS, wnikliwie analizuje polityczną technologię Jarosława Kaczyńskiego, jego ideologiczne kamuflaże i bezwzględne metody sprawowania władzy. (Janicki i Władyka za teksty sprzed 2015 r. powinni otrzymać dyplom im. Kassandry).

Jedna ilustracja „systemu PiS” z przeszłości, którą przypomniała nam sprawa Piebiaka. Otóż Janusz Kaczmarek, były minister spraw wewnętrznych w pierwszym rządzie PiS - człowiek z samego centrum układu władzy - też, jak pani Emilia, zraził się do swoich mocodawców i „przeszedł na drugą stronę”. Opierając się na jego (i nie tylko jego) zeznaniach, Bianka Mikołajewska w 2010 r. opisała w POLITYCE działającą w Ministerstwie Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry „grupę hakową”. Miała ona gromadzić i przekazywać zaprzyjaźnionym mediom materiały służące do kompromitowania przeciwników PiS. M.in. pod adresem dwóch ważnych polityków lewicy kolportowano, opartą na zeznaniach przestępcy, opowieść o rzekomym popełnionym przez nich gwałcie homoseksualnym, a ważni politycy PO byli pomawiani o posiadanie i zażywanie narkotyków. Zresztą wszystkie informacje z prokuratur, gdzie pojawiały się nazwiska opozycyjnych polityków (choćby sprawa Barbary Blidy), miały być przekazywane osobiście Zbigniewowi Ziobrze.
   Po publikacji tekstu „Jak PiS zbierał haki” (dostępnego w polityce.pl) Zbigniew Ziobro i PiS pozwali nas do sądu. Proces, w którym zeznawało kilkanaście osób, w tym sam Jarosław Kaczyński (dziś to raczej niewyobrażalne), zakończył się w 2015 r. oddaleniem wszystkich żądań pozwu i całkowitą wygraną POLITYKI. To à propos tego, czy Ziobro, teraz już w pełni zalegalizowanej władzy i wiedzy nadprokuratora, mógł „nie mieć pojęcia” o hakowo-trollowej działalności swojego ministerstwa.

W latach 2005-07 system był jeszcze amatorski, dość prymitywny, słabo obudowany prawnie, czego dowodem porażki drugiej, najważniejszej obok Ziobry, postaci „ciemnego państwa PiS” - Mariusza Kamińskiego. Ten twórca CBA za ewidentne przekroczenie uprawnień przy zorganizowanych w 2007 r. prowokacjach został skazany na bezwzględną karę więzienia (i potem ułaskawiony przez prezydenta Dudę). Piotr Pytlakowski pisze w tym numerze, że awans Kamińskiego na superministra spraw wewnętrznych może teraz zapowiadać (jak w 2007 r.) zaprzęgnięcie policji i tajnych służb do kampanii wyborczej. Już mieliśmy wiele przykładów dętych akcji prokuratur i CBA, służących przykryciu jakiejś partyjnej afery (w ostatnich dniach agenci min. Kamińskiego zajęli się szczególnie posłem Brejzą i jego ojcem).
   Tajne, równoległe państwo PiS, składające się z - pozostających poza jakimkolwiek realnym nadzorem - służb specjalnych, kontrolnych i skarbowych, dyspozycyjnej prokuratury, mediów narodowych, internetowych trolli ma już niemal wszystko, żeby publicznie zdyskredytować, zniszczyć każdego wskazanego przeciwnika. I chronić swoich. Brakuje jeszcze tylko pełnej „demokratyzacji sądów” i „repolonizacji mediów”, ale te wielkie reformy mają się domknąć po wyborach.
   A wybory? Do tej pory dominowało przekonanie, że wyborcy PiS są niewzruszalni i każdy skandal wokół partii wzmacnia tylko ich lojalność. Ale, jak pokazały ostatnie sondaże, gdzieś na centrowych rubieżach elektorat się kruszy. Wizja utraty władzy i ujawnienia choćby niektórych operacji „tajnego państwa” (taki sędzia Piebiak i setki innych mogliby sobie coś przypomnieć) dramatycznie podbija dla PiS stawkę nadchodzących wyborów. Można więc się spodziewać wszystkiego najgorszego: od kolejnych niepohamowanych obietnic finansowych, nakręcania wojny religijnej („atak na krzyż w cieniu tragedii na Giewoncie” - pasek w TVP) czy konfliktu z Niemcami o odszkodowania, aż po aresztowania, rewizje, wypuszczanie „kompromatów” na działaczy opozycji. Taki już mamy system, wraz z zapowiedziami jego - jak mawiano w PRL - dalszego doskonalenia.
   Po 13 października.
Jerzy Baczyński

Wzrost zaufania

Kolejny raz przekonałem się, że moja wrażliwość nie pozwala mi na wyśmie­wanie ludzkiego nieszczęścia. Kieruje mną współczucie, robi mi się przykro i broń Boże z ludzkiego nieszczęścia się nie wyśmiewam.
   Pewną dozą współczucia otoczyłem w ubiegłym tygodniu pana Zapatę z Francji, który nie doleciał na swoim wynalazku tam, gdzie miał dolecieć. Do­brze, że paliwa zabrakło mu nad wodą, a nie na Po­lach Elizejskich przed prezydentem Macronem. Armia francuska będzie musiała jeszcze poczekać z zastosowaniem oddziałów latających żołnierzy, ale miejmy nadzieję, że już niedługo pan Zapata udoskonali swój wynalazek i sprzeda go polskiej armii terytorialnej.
   Współczuciem chciałbym również otoczyć pol­skiego policjanta, który w dziwnych okolicznoś­ciach na posterunku w Toruniu tak rąbnął głową w przygodnie napotkaną skrzynkę, że nie doczekał święta 100-lecia polskiej policji. Ten niefortunny wypadek spowodował duże zmiany personalne na posterunku i w Toruniu święto policji przyblakło. W czasie obchodów 100-lecia zgromadzono tak wielkie oddziały świętujących, że nawet kibole postanowili ich nie atakować.
   Współczuję też autorom kolejnego odcinka fil­mu o przygotowaniach naszego Rambo, czyli mi­nistra Błaszczaka, do kolejnej defilady. Myślę sobie, że realizatorzy tego filmu będą stanowi­li główną siłę polsko hollywoodzkich filmowych produkcji wojennych.
Wszystko to, o czym wspomniałem, to codzienne błahostki. W obliczu wydarzeń w Białymstoku trudno nie mieć obaw z powodu ciągle rosnącego polskiego troglodyctwa. Widziałem Jarosława Kaczyńskiego potępiającego wielokrotnie poprzed­ninie rządy. Ani on, ani prezydent nie zająknęli się w sprawie haniebnych białostockich wydarzeń. Na szczęście premier Morawiecki wysunął się na pierwsze miejsce w rankingu społecznego zaufania. I panu, panie prezesie, i panu, panie premierze, kibolscy bandyci ufają.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Nie śmiejcie się z Gosiewskiej

Małgorzata Gosiewska z PiS odniosła się w Pol­skim Radiu do wydarzeń w Białymstoku. We­dług niej „były to starania przedstawienia Polski opinii publicznej państw zachodnich jako kraju za­cofanego, nacjonalistycznego i brutalnego w stosunku do niektórych środowisk. (...) Dochodzi do wywołania kon­fliktu poprzez kwestie światopoglądowe i moralne po to, by doprowadzić za wszelką cenę do konfrontacji, destabili­zacji i chaosu oraz oczernienia ugrupowania rządzącego”. I - tu dochodzimy do kluczowego fragmentu - zdaniem Gosiewskiej marsze LGBT i negatywne reakcje na nie „to w wielu miejscach skutek działania służb rosyjskich. W Mołdawii i Gruzji tworzy się oraz finansuje ugrupowa­nia, które mają w sposób brutalny reagować na działania środowisk LGBT. Nie wiem, kto kierował agresją podczas zamieszek w Białymstoku, ale niewykluczone, że to rów­nież tego typu działania”.
   Po kolei. Najpierw zwrócę się do Małgorzaty, z którą znamy się od lat, łączy nas ponad podziałami miłość do Gruzji i wspieramy ten kraj, jak możemy.
   Małgosiu! Nie byłoby „oczerniania ugrupowania rzą­dzącego”, gdyby owo ugrupowanie rządzące od wielu mie­sięcy nie szczuło na mniejszości seksualne. I nie tylko seksualne, zaznaczmy ku pamięci. Zrobiliście sobie z ge­jów worek bokserski, walicie w niego, jak popadnie, stra­szycie seksualizacją, masturbacją i innymi demonami, bo liczycie, że między innymi dzięki temu wygracie wy­bory. Nie, nie oskarżam Was, że biliście pokojowych de­monstrantów, ale twierdzę, że mogli czynić to na ulicach Białegostoku zwyczajni bandyci, psychopaci i sadyści, bo wiedzieli, bo ja wiem, bo każdy wie, że mieli od „ugrupowa­nia rządzącego” zielone światło na rozprawę z „pedałami”. Na to, by wyryczeć: „Bóg Honor Ojczyzna Wypierdalać!” i bić. Więc teraz Wasze krokodyle łzy z powodu agresji są zbyt krokodyle nawet jak na krokodyle.
   Nie chcesz, by postrzegano nasz wspólny kraj Pol­skę jako „zacofany, nacjonalistyczny i brutalny”? Super! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! To może stańcie po stro­nie bitych, nie bijących, może przestańcie straszyć jed­nych Polaków innymi Polakami tylko dlatego, że ci mają odmienne podejście do życia i seksu; może Wasze gazety nie powinny dystrybuować nalepek wykluczających część obywateli z przestrzeni publicznej; może po prostu uzna­cie, że nie wszyscy chcą żyć tak jak Wy, ale wcale nie są przez to gorszymi Polakami i obywatelami? To chyba nie jest takie trudne?
   A teraz zwrócę się do tych wszystkich, którzy mieli to­talną bekę z Gosiewskiej, że ta doszukuje się tropów ro­syjskich. Ha, ha, ha, te pisiory, no naprawdę, już mają tak zryte berety i jak zwykle zdejmują z Polaków odpowie­dzialność, jak zwykle „to nie my”.
   Już po wydarzeniach w Białymstoku obejrzałem na Netfliksie dopiero co opublikowany dokument „Hakowanie świata” o tym, jak Cambridge Analytica z pomocą Facebooka zhakowała demokrację, posługując się nielegalnie danymi milionów ludzi. Nawet jeśli słyszeliście wiele o tej gigantycznej aferze, zobaczcie film i zastanówcie się, co dla naszego świata oznacza fakt, że na własnych obywatelach w czasie kampanii wyborczej stosuje się techniki, które te­stowano na wojnach w Afganistanie czy Iraku. A opowieść o wyborach w Trynidadzie każe wam się kilka razy zasta­nowić, gdy zobaczycie w sieci wesołą kampanię w duchu  „pieprzyć politykę, wybieram siebie”, czy coś w ten deseń.
Bo to znaczy, że to was ktoś pieprzy na całego.
   W „Hakowaniu świata” jednym z trzech bohaterów jest Carole Cadwalladr - reporterka brytyjskiego (lewicowo-liberalnego, świadomie to podkreślam dla tych, co drą łacha z Gosiewskiej) „Guardiana”. Z początku wyśmie­wana, brutalnie atakowana przez brexitową i skrajnie prawicową propagandę, demaskuje szwindle Cambridge Analytiki i liczne rosyjskie tropy w kampaniach na rzecz wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii i wyborczej Trumpa. Są liczne i twarde dowody, że Rosjanie wspierają w USA za­równo lewicę, w tym skrajną, ruchy praw człowieka i afroamerykańskie protestujące przeciwko brutalności policji, szczególnie jej białych funkcjonariuszy, a z drugiej strony białych nacjonalistów, rasistów, neonazistów. Rosyjskie służby nie ograniczają się do mediów społecznościowych: organizują w USA uliczne akcje oraz protesty lewicy i pra­wicy. Podkręcają emocje i radykalizm z dwóch stron i nie chodzi im o to, by ktoś wygrał czy zdobył przewagę. Carole Cadwalladr: „Chodzi o rozbudzenie strachu i nienawiści, żeby zwrócić naród przeciwko sobie. Dziel i rządź”.
   Krótko mówiąc, chodzi o destabilizację. Więc może nie śmiejmy się z Małgorzaty Gosiewskiej.
Marcin Meller

Bóg tylko wie

Młockarnia pracuje pełną parą. Jej siostra sieczkarnia dzień w dzień wypluwa niezliczo­ną ilość sieczki, którą wypełnia ludzkie głowy. Pierwsze owoce totalnej dezorientacji i pomylenia praw­dy z kłamstwem widać było kilka lat temu, teraz technika poszła dalej i skuteczność jest większa. Możesz powie­dzieć, że Mount Everest wcale nie jest najwyższą górą świata, że to był wymysł lewaków, teraz zbadano i jest to zupełnie inna góra, a Edmund Hillary był komunistycz­nym agentem. Naprawdę możesz. Załoga Apollo 11, który 50 lat temu wysadził na powierzchni Księżyca pierwsze­go człowieka, zostawiła tam żywego psa, żeby zbadać, jak długo pociągnie i czy będzie kopał dołki. Wydajność propagandy kłamstwa i destrukcji jest tak ogromna, że pan Robert Ailes, twórca telewizji amoku Fox News, był­by dziś dumny z TVP. Kilku tu dostałoby od niego świa­dectwa z czerwonym paskiem za wywracanie prawdy niczym szmaty w pralce. Bo dziś już prawda nie ma zna­czenia, jak mówi sam Ailes: „Ludzie nie muszą wiedzieć, muszą wierzyć”. „Trzeba im dostarczać emocje i suge­stie, a sami zniszczą miasto”.
   Internet zmienił język rozmowy. Kiedyś za zdobycie informacji trzeba było słono zapłacić, by móc ją podać dalej. Tak zwana końcówka Reutera, czyli rodzaj telek­su, który wypluwał bez przerwy sprawdzone wiadomo­ści z różnych dziedzin, kosztowała 1000-1700 dolarów miesięcznie, była to kwota ogromna. Teraz cwany osioł, troll, propagandysta pisze na swoim portalu, że pani Dulkiewicz chce z miasta Gdańska zrobić niemiecki Danzig, wrzuca zdjęcie sprzed II wojny światowej, na którym sta­ry tramwaj z tabliczką „Danzig” skręca po szynach, i już. Hejt przestał być nienawiścią, jest monetą, wizytówką, narzędziem, przecinkiem. Zniszczenie człowieka nie ma większego znaczenia, po prostu jest kopnięciem ka­myczka na drodze do celu. A celem jest zohydzenie dru­giego człowieka. Dowolnego.
   Robert Ailes, co widać w genialnym serialu „Na cały głos” w HBO (znakomita rola Russella Crowe’a, przera­żająca całość na udokumentowanych faktach), uczy, jak kłamać już w chwili mówienia „dzień dobry”. Jak dzie­lić ludzi i zrywać delikatne nici, które łączą społeczno­ści w całość. Jak te nici zastępować zasiekami. Jak ciąć naród na kosteczki, gdzie każdy kawałek ma pozosta­łe kawałki za wrogów. Spienionym motłochem łatwiej sterować. Dziś, w czasach bez reguł, nie wiem, kto był tu większym mistrzem destrukcji - Goebbels czy Ailes.
I nie wiem, kto przywiózł ten model dewastacji do Polski. Może Bielan, który jeździł oglądać amerykańskie kam­panie wyborcze i na miejscu studiował metody FOX, by przenieść ten wzór na grunt polski, czy może jacyś do­radcy z gotowym rozpisanym formatem. Bo teraz jedzie- my kalką kolportażu kłamstwa jeden do jednego.
   Internet zmienił ludzi. To w jakimś sensie nowy typ homo sapiens, który żyje wedle wytycznych ze smartfona. Przebieg rozmów między ludźmi jest inny i klasyczni dziennikarze nie są na to przygotowani. Ponoszą porażki jedna po drugiej. Najznakomitsi nawet dziennikarze TVN nie potrafią rozmawiać z wyszkolonymi cynikami, króla­mi kłamstwa i manipulacji, których, jak się okazuje, w PiS są niezliczone regimenty. Dobry dziennikarz może rozma­wiać z każdym, kto posługuje się faktami, spierać się z nim o nie, ale opadają mu ręce, gdy rozmówca mówi, że Ziemia jest płaska, a ludzie nie potrzebują tlenu, „jak wykazały ba­dania”. Szczere oczy, pewność w głosie, uśmieszek, „czyta­łem te badania”, „powszechnie wiadomo, jak było”, „dość lewackiej propagandy”, „osiem lat Platformy”, „Tusk miał dziadka w Wehrmachcie” oraz „Rosiak zabił” prowadzą u nich do Dulkiewicz - oto, skąd nadszedł faszyzm. Pani Kolenda i pan Kajdanowicz nie wiedzą, jak się wobec cze­goś takiego zachować. Wpadają w osłupienie. Opozycyjny polityk też jest bezradny, miękkim głosem wygłasza sub­telne argumenty, przeciwnik z uśmiechem ścina je ma­czetą arogancji. Tak to wygląda od kilku lat. Tak to widzi naród. Opozycja może polemizować z prof. Zollem, ale nie z książętami chamstwa, Horałą czy Wójcikiem. PiS to jest Mike Tyson i Bóg tylko wie, jak to się skończy.
   Na koniec małe wyjaśnienie. Otóż obiecałem komuś, że niniejszy felieton będzie o muzyce, ale poniosły mnie emocje. Przepraszam. Ten ktoś zadał mi pytanie, która ze wszystkich piosenek na świecie, jakie znam, jest naj­piękniejsza. Odpowiadam bez wahania: właśnie „God Only Knows” (Bóg tylko wie) zespołu Beach Boys z 1966 roku. Absolutne arcydzieło genialnego Briana Wilsona. A teraz możecie się ze mną nie zgadzać.
Zbigniew Hołdys

W służbie złej sprawy

Wmawianie Polakom, że odzyskanie niepodległości, stworzenie gospodarki rynkowej, wstąpienie do NATO i UE to czas, w którym Polska pozostawała na kolanach i obracała się w ruinę, to naprawdę osobliwa metoda budowania dumy narodowej.

W ostatnich dniach dowiedzieliśmy się, że w rocznicę podpisania porozumienia gdańskiego z inicjatywy rządzących i NSZZ Solidarność zostanie powołany Instytut Dziedzictwa Solidarności. Pomysłodawcy nie ukrywają, że ma on być konkurencją dla Europejskiego Centrum Solidarności, instytucji, która powstała dzięki Pawłowi Adamowiczowi i od dłuższego czasu była szykanowana przez obecne władze państwowe (ostatnio np. Ministerstwo Kultury obcięło jej dotację - o trzy miliony przez najbliższe trzy lata).
   Mówiąc szczerze, nie jestem zaskoczony tą decyzją. Wpisuje się ona w politykę PiS wobec władz Gdańska oraz ECS i jest kolejnym, przewidywalnym posunięciem w polityce historycznej tego ugrupowania. Co trzeba jednak wyraźnie podkreślić: zarzuty stawiane wystawie stałej przez Ministerstwo Kultury, władze NSZZ Solidarność i aparat propagandowy partii rządzącej są kłamliwe i nierzetelne. Nie jest prawdą, że wystawa pomija lub pomniejsza rolę odegraną w historycznych wydarzeniach przez antagonistów Lecha Wałęsy, którzy w III Rzeczpospolitej związali się z obozem braci Kaczyńskich. Rola Andrzeja Gwiazdy i Anny Walentynowicz jest wyeksponowana, zgodnie z historyczną prawdą. Także zasługi Lecha Kaczyńskiego wcale nie zostały pominięte. Nie odpowiada prawdzie także oskarżenie, że wystawa pomniejsza zasługi Kościoła w zmaganiach o wolność Polski. O co więc chodzi naprawdę?

Myślę, że dwie sprawy są najważniejsze. Pierwsza to Lech Wałęsa. Wystawa stała dokumentuje jego rolę jako przywódcy sierpniowego strajku i Solidarności. Władze i pracownicy ECS okazują szacunek historycznemu przywódcy S. W gmachu Centrum mieści się jego biuro.
   A przecież wiadomo, że w polityce historycznej obecnych władz Lech Wałęsa traktowany jest w najlepszym wypadku jako postać wysoce niejednoznaczna, o bardzo wątpliwych zasługach, często zresztą przedstawia się go po prostu jako agenta SB. Tej wizji historii rzeczywiście nie da się pogodzić z tym, co zobaczą i usłyszą osoby zwiedzające Europejskie Centrum Solidarności.
   Drugi powód ataku rządzących na ECS jest konsekwencją ich niechęci, a nawet wrogości wobec władz Gdańska. Paweł Adamowicz, tragicznie zmarły prezydent tego miasta, zajmował jednoznaczne stanowisko wobec łamania konstytucji i niszczenia niezależności władzy sądowniczej. Był w pierwszych szeregach ulicznych protestów, co miało swoje konsekwencje. Był bezpardonowo atakowany przez aparat propagandowy obozu „dobrej zmiany” i nękany przez prokuraturę. Za swą postawę zapłacił najwyższą cenę. Następczyni prezydenta Adamowicza kontynuuje jego linię. Władze państwowe poczuły się boleśnie dotknięte obchodami 30. rocznicy wyborów czerwcowych, z sercem i rozmachem zorganizowanych w Gdańsku przez środowisko samorządowe, ale przede wszystkim przez Aleksandrę Dulkiewicz. Najważniejsze wydarzenia odbywały się w Europejskim Centrum Solidarności.
   Prezydent Gdańska została uznana przez rządzących za niebezpiecznego przeciwnika. Jest bezpardonowo atakowana przez ich machinę propagandową. Ostatnio - w sposób haniebny - przez Krzysztofa Wyszkowskiego i Andrzeja Gwiazdę, ludzi, którzy w przeszłości zasłużyli się Polsce, ale obecnie całkowicie identyfikują się z obozem władzy.

Zmiana dyrekcji Muzeum II Wojny Światowej, wywłaszczenie Gdańska z Westerplatte, bojkotowanie przez władze Europejskiego Centrum Solidarności, wreszcie - plan stworzenia alternatywnego ośrodka upamiętniającego dzieło Solidarności, to konsekwentne działania wymierzone nie tylko w samorządowe władze Gdańska, ale także w samo miasto, o którym Paweł Adamowicz często mówił jako o mieście wolności i solidarności. Trzeba pamiętać, że to miasto bardzo wyraźnie dawało mandat zaufania Adamowiczowi w kolejnych wyborach prezydenckich, a w tym roku - Aleksandrze Dulkiewicz. Polityczne wybory gdańszczan nie podobają się obecnym władzom państwowym, stąd próbują one za nie karać niepokorne miasto.
   Niektórzy historycy i publicyści uważają, że państwo w ogóle nie powinno prowadzić polityki historycznej, a jedynie umożliwiać prowadzenie nieskrępowanych badań i debat historycznych. Nie podzielam tej opinii. Zresztą państwa z reguły taką politykę prowadzą.
   Ernest Renan miał rację, pisząc pod koniec XIX w., że istnienie narodu jest codziennym plebiscytem. Aby go wygrywać, naród potrzebuje pamięci historycznej. Narodowi potrzebna jest duma z pięknych kart jego historii i czynów jego bohaterów. Dojrzały naród, korzystający z wolności i żyjący we własnym państwie, nie ma też dobrych powodów, aby pomijać i ukrywać trudne czy wstydliwe wydarzenia z własnej historii. Ma ona przecież także uczyć i stanowić przestrogę na przyszłość.
   Moja pretensja do obecnych polskich władz nie dotyczy prowadzenia przez nie polityki historycznej, ale jej treści. Ramy tego tekstu nie pozwalają na jej pogłębioną charakterystykę. Ograniczę się do paru uwag. Partia rządząca uważa, że należy przede wszystkim eksponować historię polskiej chwały. Słusznie zalicza do niej powstanie i działalność Solidarności. Jak jednak opowiedzieć historię bohaterskiego ruchu, traktując jej przywódcę jako postać podejrzaną, a nawet zdrajcę, i konsekwentnie pomniejszając zasługi wielu bohaterów Solidarności?

Historia Polski po przełomie 1989 r. w opowieści polityków i publicystów partii rządzącej to historia zmarnowanego zwycięstwa, niewykorzystanych szans i porażek. Nic więc dziwnego, że w poprzedniej kampanii wyborczej do parlamentu pojawiło się hasło „Polska w ruinie”. Wmawianie Polakom, że odzyskanie niepodległości, stworzenie gospodarki rynkowej, wstąpienie do NATO i Unii Europejskiej to czas, w którym Polska pozostawała na kolanach i obracała się w ruinę, to naprawdę osobliwa metoda budowania dumy narodowej i umacniania poczucia własnej wartości Polaków.
   Bywa i tak, że polityka posługująca się patriotycznymi hasłami w praktyce dzieli i skłóca wspólnotę narodową. Niestety, to właśnie przypadek Polski w obecnym czasie.
Ludzie i wydarzenia. Kraj
Aleksander Hall

Pożar w burdelu

Niektórym po prostu brak słów dla opisania afery hejterskiej. Trudno się dziwić, skoro gangrena doszła aż pod drzwi ministra sprawiedliwości, może nawet sam premier mógł o niej coś słyszeć i przeprosi suwerena za chamstwo podsekretarzy stanu oraz rządowych pożal się Boże sędziów. Premier Mateusz Morawiecki zapewne uważa temat za zamknięty. Wszak zaledwie kilka dni temu przekonywał świat, że polskie sądownictwo roi się od stalinowskich katów, a nie od resortowych oszustów. Działanie kasty Ziobry, Piebiaka i innych bohaterów, mające dyskredytować sędziów z Pierwszą Prezes Sądu Najwyższego prof. Małgorzatą Gersdorf na czele, nie jest żadnym zaskoczeniem, jest w pełni zgodne z polityką rozwalenia sądownictwa i zastąpienia go własną służbą sędziowską, złożoną z lokajów w togach. To tylko niektórzy piewcy Ziobry zaczynają przeglądać na oczy i nie ukrywają zdumienia, że Zero równa się Zero. Chcąc przyjść z pomocą tym, którym trudno „odpowiednie dać rzeczy słowo”, przygotowaliśmy mały słowniczek hańby.

   KIEŁBASA. Ulubiony przysmak polskich sędziów wygłodzonych w PRL. Najlepiej smakuje ukradziona podwawelska sucha - przysmak sędziego Żurka i krakowskiej kasty sędziowskiej.
   CHINY. Kraj obok Hongkongu. Ulubiony cel wycieczek członków najwyższych trybunałów polskich. Jak wskazywał Zbigniew Ziobro - tam się lenili i uczyli demokracji, a w kraju sprawy wlekły się latami.
   SPODNIE. Część garderoby, którą sędzia odsłania, kiedy zdejmuje togę. Jednemu pasowały tak dobrze, że zapomniał zapłacić. To nie znaczy, że na widok każdego sędziego należy trzymać się za spodnie.
   WIERTARKA. Narzędzie, które składa się z części. Niektóre są tak drobne, że nie widać ich przy kasie.
   POTKNĄĆ SIĘ O WŁASNE NOGI. Rozkręcić skandaliczną kampanię oszczerstw w ministerstwie, a potem samemu paść jej ofiarą.
   SZUJA. Adam Strug: „Szuja to zwyczajne bydlę, wyciruch, nicpoń, reporter szantażysta, wykolejeniec, co się czepia każdego i wszystkiego, alfons, stręczyciel, nabieracz, ordynarny złodziejaszek”. Określenie właściwe dla kogoś, kto inicjuje pisanie kartek „Wypier…” do Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego.
   KANALIA. Zdaniem Struga postać nie tak podła jak szuja, kanalia ma talent, spryt, bywa twórcza, „ryzykuje aż do kryminału”. (Raczej do Trybunału Stanu!).
   ŻULIA. Grupa żuli, cwaniaków, łobuzów.
   GANG, SZAJKA. Zorganizowana grupa przestępcza. Banda.
   DOJEBAĆ. Uderzyć, zaszkodzić. Sędzia (!) Jakub Iwaniec z ministerstwa Ziobry do Emi o przewodniczącym Iustitii, profesorze Kordianie Markiewiczu: „Trzeba mu mocno dojebać”. Sędzia J.I. był członkiem zespołu MS do spraw mowy nienawiści! Je…ł, je…ł, aż się doje…ł.
   PRZESTĘPCA. Człowiek, który „przestąpił”, przekroczył granice prawa. Oszczerca.
SZUMOWINA. Brud, element zdemoralizowany. Przykład z PRL: Generał Józef Baryła, zapytany przeze mnie, jak przebiega podróż Jana Pawła II po Polsce, odpowiedział: „Pojechał do Krakowa, tam jest najwięcej tej szumowiny”.
   JUŻ NIKT NIGDY przez tego pana życia pozbawiony nie będzie. Pogróżka, która może powrócić do autora: Już nikt nigdy NIE ZROBI Z TEGO PANA MINISTRA.
   ZERO TOLERANCJI. Deklarowana postawa władz wobec ludzi i praktyk kompromitujących. Zrzucamy kogoś z sań (zero tolerancji), żebyśmy sami mogli nadal być ministrem. Od swoich wymagamy najwięcej. Były marszałek Sejmu za kłamstwa i krętactwa skazany został na… pierwsze miejsce na liście kandydatów do Sejmu w swoim okręgu. Ciekawe, co dostali Piebiak i Iwaniec, bo im się należało.
   KOMPROMATY. Informacje kompromitujące wskazane osoby, jakie hejterzy, np. Emi (patrz niżej), zbierali i rozsyłali pod wskazanymi adresami. Usługa płatna.
   EMI, MALA EMI. Wysoko ceniona hejterka, chwalona dostawczyni oraz kolporterka kompromatów (patrz wyżej), która pewnego dnia zrozumiała swój błąd i chciałaby „cofnąć czas”.
   KRAJOWA RADA SĄDOWNICTWA. Nieistniejąca instytucja, która zażądała wyjaśnień od tych jej członków, którzy współdziałali z Piebiakiem, Iwańcem i S-ką.
   KASTA SĘDZIOWSKA. Złodzieje, komuniści, postkomuniści, łapówkarze, lenie patentowane, którzy tworzą kastę przeciwną jedynie słusznej „reformie”.
   KASTA ZIOBRY. Niezliczeni sędziowie awansowani na miejsca odwołanych (ok. 150 osób), przy czynnej pomocy prezydenta Dudy, który ich mianuje. Błyskawicznie awansowani ulubieńcy nowej Temidy.
   SZEF (znany z odwagi, na pewno się ujawni na konferencji prasowej), HERSZT (b. wiceminister, kierownik grupy do walki z niepokornymi), RZEŹNIK (nazwisk nie podajemy z litości).
   DYLEMAT ZIOBRY. Albo nie wiedział, co robili mu pod nosem - to wtedy jest skompromitowany jako minister, albo wiedział - to jeszcze gorzej, grozi mu odpowiedzialność. Gratulacje za dobór współpracowników.
   HAŃBA. Polsko! „W schyłku sławy zbyt zapomniałaś, co jest obywatel prawy”.
   DROBIAZGI DLA DZIENNIKARZY. Upominki za pieniądze od byłego wiceministra, jakie Emi wręczała zaprzyjaźnionym dziennikarzom prawicowym, którzy na pewno też się ujawnią, gdyż są niezłomni. Niektórzy czują pismo nosem i zaczynają ustawiać się blisko wyjścia.
   POŻAR W BURDELU. Klienci i personel czekają, aż przemówi bajzeltata.
   Kurtyna milczenia.
Daniel Passent

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz