poniedziałek, 1 lipca 2013

Byle dobiec (Tomasz Lipiec)


Na swoim profilu w klubie biegacza w podwarszawskim Aninie napisał: „Lubię te chwile (czasem dłuższe chwile) podczas zawodów, kiedy myślę tylko o jednym - byle dobiec. Wtedy osiągnięcie mety jest celem życia, a ono wydaje się takie proste ... Życie oczywiście, a nie osiągnięcie mety''. Klub, w którym od kilku lat amatorsko ściga się były minister sportu Tomasz Lipiec, nazywa się Byledobiec. Ale prawdziwe życie tego biegacza jest bardzo skomplikowane. W jego historii j est wszystko. Sukces, sport, polityka, upadek, korupcja, rodzinny dramat, kilka możliwych zakończeń. Na razie nie ma happy endu. W wakacje Lipiec będzie się musiał zameldować w zakładzie karnym, żeby odsiedzieć półtora roku za grzechy, które popełniał jako urzędnik.

 Miałem dwa zarzuty

Na biegowych forach i blogu w internecie Tomasz Lipiec pozostaj e najczęściej anonimowy. Dzieli się doświadczeniami, udziela fachowych rad. Jak często i j ak intensywnie trenować. Jakie stosować technilti. Widać, że internauta „Beztlen" zna się na rzeczy. Widać, Że inni biegacze szanują go za wiedzę i ekspresowe czasy w wyścigach. Tylko lulku z nich wie, kim jest. O tym, za co ma trafić do 'vięzienia, wypowiada się tylko raz, zaczepiony przez jednego z biegaczy: „Miałem dwa zarzuty drugi opiera się jedynie na zeznaniach świadka, który w głównym śledztwie („100 mln dla PiS") został uznany przez prokuraturę za konfabulanta''. Biegacz dopytuje: „Czy mogę zapytać wprost: czy jesteś winien czterech zarzutów korupcyjnych? Czy będąc ministrem rządu RP przyjąłeś łącznie 100 tys. łapówki? Czy zatrudniałeś za państwowe pieniądze opiekunkę do swojego dziecka?". Tomasz Lipiec na to pytanie już nieodpowiada.
„Newsweekowi" nie odpowiedział na prośbę o spotkanie i rozmowę.

Zajść daleko

Dom Lipców w podwarszawskiej Wesołej: piętrowy, ładny, na niewielkim osiedlu, z dala od głównej ulicy. To właśnie tu za czasów rządu PiS, w którym Lipiec był ministrem, jego kierowca służbowym autem przywoził z warszawskiej Pragi opiekunkę do dziecka. Choć Lipiec jako minister zarabiał kilkanaście tysięcy, opiekunce nie płacił z własnej kieszeni. Załatwił jej lewe umowy, wynagrodzenie wypłacał Warszawski Ośrodek Sportu i Rekreacji, któremu wcześniej szefował. Zatrudnianie niani na lewo to jedyny punkt aktu oskarżenia, do którego Lipiec się przyznał. - To jednak dziwne - skrobie się w głowę znajomy rodziny. - Miał ministerialną pensję, jego żona posadę w dziale marketingu w Wedlu, a potem w LOT. Pieniędzy mieli aż nadto. Inny znaj omy: - Może to chciwość. A może głupota. Nie wiem. To chłopak z dobrej rodziny, brat znanej reżyserki były harcerz, świetny chodziarz. Mógł, że tak powiem, zajść daleko.

Co on tutaj robi?

Do dzisiaj dokładnie nie wiadomo, kto wpadł na pomysł, żeby z byłego chodziarza zrobić ministra. Opowiada polityk PiS: - Szukaliśmy nowego ministra wśród ludzi Lecha Kaczyńskiego z ratusza. Padło
na Artura. - Na Artura?  - Artura Piłkę, szefa biura sportu. Był pewniakiem. Do własnego dołączył też CV
przyszłego zastępcy. To była kartka z życiorysem jego kolegi, Tomasza Lipca, szefa Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. I nagle - bęc! Ministrem zostaje Lipiec. Mieliśmy niezły ubaw. - Dlaczego ?
- No, proszę pana, szefWOSiR? ! Kompletnie spoza polityki ? Piłka też był zdziwiony. Od tamtej pory miał ksywkę Prawie Minister. Były polityk PiS: - Kadrowymi tamtej ekipy byli Michał Kamiński i Adam Bielan.
Ale to nie oni przyprowadzili Lipca. To był pomysł Andrzej a Urbańskiego, zastępcy Lecha w ratuszu.
Były polityk PiS: - Ten resort to inny świat. Duże pieniądze, wokół paramafijne związki sportowe, alkoholicy co krok. O ludziach, z którymi musiałem pracować, śmiało można powiedzieć: półświatek. Może pomysł partii na Lipca był taki: zna ich wszysilich, rozumie ten język, weźmie to wszystko za twarz?

Doping, którego nie było

W latach 90. Tomasz Lipiec ma rewelacyjne wyniki i pecha: kolegę, który jest szybszy, Roberta Korzeniowskiego. Przed mistrzostwami świata w 1993 r. komisja prof. Jerzego Smorawińskiego (zwalczająca doping w polsltim sporcie) łapie Lipca na dopingu. Chodziarz zostaje zawieszony. Trzy lata później, tuż przed olimpiadą w Atlancie, zostaje oczyszczony z zarzutów, wraca do sportu. Ale zapamięta tamto badanie - gdy zostanie ministrem, nie powoła Smorawińskiego na następną kadencję komisji. Z kolei rzekomego dopingu nie zapomną koledzy: w środowisku lekkoatletów zawodowców o Lipcu po cichu mówi się „koksiarz''. W karierze ma trzy tytuły mistrza Polski, zwycięstwo w Pucharze Europy i dwa medale
Pucharu Świata. Na początku XXI w. przygotowuje się do końca kariery - pisuje do gazet, ima się marketingu. Jest oczkiem w głowie Ireny Szewińskiej, szefowej Polskiego Związku Lekltiej Atletyki.

Chcesz kontrakt? Daj w łapę

W 2003 r. Warszawą rządzi PiS. Lipiec zostaje szefem Warszawskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Właśnie wtedy, pod bokiem partii walczącej z układami i korupcją w Warszawie, cementuje się grupa
skorumpowanych urzędników. Tworzą ją podwładni Lipca. Sport wymaga inwestycji. Boiska, baseny,
stadiony. Urzędnicy Lipca wiedzą, od kogo wymusić łapówkę, jak wyprać ją przez :fikcyjne faktury. Ustawianiem przetargów i organizowaniem lewych zleceń zajmują się Tadeusz M. i KrzysztofS., współpracownicy Lipca. Wokół nich kręci się Arkadiusz Ż., współpracownik Andrzeja Urbańskiego. Standardowa łapówka to 8 procent wartości konh·aktu. Kasę dzielą między sobą. Styczeń 2005 r. Kawiarnia Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. W tłumie studentów widać kilku mężczyzn w marynarkach. Dwaj współpracownicy Lipca rozmawiają z inwestorem, który chce remontować tor łyżwiarslti. Inwestor dostanie zlecenie, ale musi zapłacić 170 tys. zł łapówki. Mężczyzna waha się, w końcu po jakimś czasie przekazuje pieniądze. W Warszawie rusza program budowy orlików. Przetargi trzeba dopasować do boisk, jakie produkuje firma Tamex. Ludzie Lipca dopasowują. Tym razem chcą
tylko 4 proc. z kontralctu. Wakacje 2004 r. ją. Kobieta żąda umowy o dzieło, płacenia ZUS i płatnego urlopu. Lipiec jako szef WOSiR załatwia jej fikcyjne umowy na ponad 30 tys. zł.

Tadeusz M. otwiera bagażnik

Jesienią 2005 r. Tomasz Lipiec ma w kieszeni nominację. W ośrodku sportu na warszawskim Rozbracie spotyka się z Arkadiuszem Ż., Tadeuszem M. i Markiem R., wiceszefem ZHR. Według prokuratury
właśnie tam ustalają, kogo Lipiec powoła do władz Centralnego Ośrodka Sportu. To łakomy kąsek, bo przez COS-y przechodzą miliony na remonty i inwestycje. Lipiec słucha, ale nie wtrąca się do rozmowy.
Wkrótce zaczyna urzędowanie. W resorcie i w COS zatrudnia uczestników narady z Rozbratu. Mówi jeden z warszawskich prokuratorów: - Z akt sprawy Lipca wynika jasno, że choć jako szef firmował tę grupę, to nie ma dowodów, że osobiście żądał łapówek. Wiosna 2006 roku. Filmowa scena: na dziedzińcu gmachu Ministerstwa Sportu do służbowej skody Lipca podchodzi Tadeusz M. Otwiera bagażnik. Do torby
z rzeczami ministra wkłada 70 tys. zł. Tak to spotkanie Tadeusz M . opisał podczas śledztwa. W tym czasie Lipiec ma w ministerstwie z ramienia ABW anioła stróża, agencja wie o dziwnych biznesach, jakie robią jego ludzie. Kilka razy minister jedzie na Rakowiecką, do siedziby ABW, gdzie dostaje sygnały o nadużyciach podwładnych. To dziwne, że w tym samym czasie przyimuje łapówki w bagażniku. W czerwcu 2007 r. właśnie w ABW Lipiec słyszy, że Tadeusz M. i Krzysztof S. są na celowniku służb. Że dostaną zarzuty.
Lipiec zwalnia swoich dyrektorów. Miesiąc później Tadeusz M . i KrzysztofS. zostają zatrzymani. Obaj wpadają w ministerstwie, mają przy sobie łapówkę za wynajęcie sali na Torwarze.

Przeciek od Kaczyńskiego

9 lipca na Okęciu minister sportu, jeszcze przy drzwiach samolotu, zostaje wezwany do gabinetu premiera Jarosława Kaczyńskiego. Jest problem. Zatrzymany Tadeusz M. go obciąża. Lipiec zgadza się na dymisję. Na odchodne dostaje od szefa PiS poradę jak strzał w potylicę: niech załatwi sobie adwokata
i złoży 'VY.jaśnienia w prokuraturze. Wpada w panikę. Umawia się z Mariuszem Kamiilskim, szefem CBA. Pyta o akcję CBA. Słyszy: - Powinien pan się cieszyć, że dokonano tego zatrzymania na dole budynku, a nie na górze. Pod koniec października, nad ranem, słyszy dzwonek do drzwi. To CBA. Następne
dziewięć miesięcy Lipiec spędzi w areszcie.W pierwszym podejściu dostaje 3,5 roku więzienia. W drugim sąd apelacyjny zmniejsza wyrok. Ale podtrzymuje :metodą „na bagażnik" miał wziąć w sumie 100 tys. zł łapówki. Były minister w rządzie PiS: - Wiem, jak to brzmi dzisiaj, ale Jarosław Kaczyński mu ufał. Pamiętam, jał: po jego zatrzymaniu pokręcił głową: „A myślałem, że to jedyny biały człowiek w tym rządzie''.

W tej grupie był nikim

Najbardziej rozmowny w śledztwie jest Tadeusz M. Opowiada, że ,,ferajna z WOSiR" miała przekazywać pieniądze z łapówe na potrzeby PiS. Przy okazji budowy Stadionu Narodowego miały zarabiać firmy powiązane z PiS, a ukręcone w ten sposób lody, 100 mln zł, trafić do PiS. Prokuratura
ten wątek umorzyła. - Czy Lipiec był szefem „ferajny z WOSiR"? - pytam prawnika znaj ącego akta
sprawy. - Nie. W tej grupie był nikim. Jeśli wierzyć Tadeuszowi M., nawet o działkę z łapówek musiał poprosić pozostałych. Styl jego przekrętów oddaje historia z nianią. Jak to ujął sąd: Żenujące. Według znajomych Lipca po wyjściu z aresztu były minister długo szuka pracy. Zaczepia się na chwilę w firmie znajomego. Zaczyna biegać. Wychodzi z dołka. Bieganie staje się jego pasją: półmaraton potrafi przebiec w godzinę i piętnaście minut. Ostatnio trenuje w chodziarstwie Katarzynę Kwokę - pod jego okiem ustanowiła
już rekord Polski. Z dołkiem finansowym jest gorzej. Od kilku lat Lipiec jest dyrektorem festiwalu
biegowego, który odbywa się podczas corocznego Forum Ekonomicznego w Krynicy.
Znajomy biegacz: - Do standardu, w jakim żył przed aferą, ma bardzo daleko. To nie są kokosy, a muszą utrzymać dwójkę dzieci i chorego ojca. Trzyma się z daleka od profesjonalnego sportu. I może dobrze. Tam do dziś nikt nie wyzerował sytuacji.Tamex, który w aferze Lipca wręczał łapówki i ustawiał przetargi, jest dziś sponsorem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Lipiec biegacz co jakiś zderza się z Lipcem ministrem. Choćby wtedy, gdy po biegu na mecie zawodnicy przybij aj ą sobie piątki. Mówi j eden z warszawskich
biegaczy: - Zobaczyłem go kiedyś po biegu na Kabatach. Zmartwiałem. Przybijać, nie przybijać? Odszedł tak szybko, że nie zdążyłem przybić.

ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz