piątek, 12 lipca 2013

Krystyna Pawłowicz Ze mną trzeba grzecznie


Krystyna Pawłowicz
Ze mną trzeba grzecznie

Ktoś napisał na mojej stronie poselskiej, że życzy mi, aby mnie zajebano. Wcale się tym nie przejmuję. Naprawdę nie jestem wredna i nie wstaję rano z zamiarem przyłożenia komuś



Porwałem z lady ostatni słoik powideł i pobiegłem do kościoła św. Wawrzyńca, aby posłuchać - jak zapowiadał sochaczewski PiS - niezłomnej felietonistki Radia Maryja, wybitnej profesor prawa, wiernej Ojczyźnie parlamentarzystki:
„Hańbą dla parlamentu są ludzie pokroju Palikota i im podobni, na przykład ksiądz Ko-tliński, który już nie jest księdzem, będzie się on smażył w piekle. Solą egzorcyzmowaną trzeba ich potraktować. Dostałam sól od sióstr, które sprawdziły ją na tym Dalajlamie, kiedy przyjechał do Wrocławia. Słuchajcie, te jego wierzenia nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem -reinkarnacje, zwalczanie sił szatańskich, własne doskonalenie się... Szkoda gadać. No więc siostry posypały solą fotel, na którym miał usiąść Dalajlama. I kiedy już rozsiadł się wygodnie, podskoczył raz, podskoczył drugi. Działa!
Nie wiem tylko, jak miałabym wnieść sól egzorcyzmowaną do Sejmu; tam wszędzie są kamery”.
Po godzinnym wykładzie były długie brawa i długa kolejka z kwiatami ciętymi. Tylko ja miałem powidła śliwkowe i pewnie dzięki nim nie wracałem do Warszawy pociągiem, ale samochodem, na tylnym siedzeniu, obok poseł.
W okolicy Bieniewa-Parceli dowiedziałem się, że Polska jest wynarodowiona przez premiera Donalda Tuska; przed Ożarowem Mazowieckim, że Ziobro perfidnie wykorzystał Kaczyńskiego; w Ursusie, że jako dziennikarz powinienem stanąć po słusznej stronie i myśleć o dobru Polski.
A potem była herbata.

Gdy z Krystyną Pawłowicz piłem herbatę w ogródku kawiarnianym na Mokotowie:

- Młodo pani wygląda, pani poseł.
- Dziękuję. A mnie siódmy krzyżyk już idzie. Ostatnio w autobusie facet mi mówi: „Proszę pani, jaka pani młodziutka!”. Powiedziałam mu, że to oświetlenie, że gdybym stanęła w pełnym świetle, to efekt byłby inny.
- W pełnym świetle też pani młodo wygląda.
- To geny. Mój tatuś do śmierci chodził wyprostowany. Poza tym prawie 40 lat pracy z młodzieżą na uniwersytecie robi swoje. Gdybym pracowała w domu opieki, od samego patrzenia bym się zestarzała.
Ale muszę wziąć się za siebie, bo na Facebooku wyzywają mnie od grubasów. W Sejmie utuczyłam się dziesięć kilo, przez zasiadanie w komisjach. A na przerwach siedzę w bufecie, do mieszkania w Ursusie nie opłaca mi się jechać. Zdecydowałam się na dietę tysiąc kalorii dziennie. I tak oszukuję - jak mi się chce lodów, to bez skrupułów kupuję pięć gałek.
(Poseł wpatruje się nerwowo w każdego, kto mija nasz stolik, jakby chciała spytać: „Kim jesteś?”).
- Co składa się na ten tysiąc kalorii?
- O tym też pan będzie pisał?
- Przecież to interesujące.
- Na szczęście w kuchni nie muszę siedzieć
- gotowanie czy pieczenie nigdy nie było moją mocną stroną. Co rano gotowe porcje dostarcza mi kurier - pięć posiłków7. Są owoce, warzywa, sałatki, mięso, szynka, chleb. Nawet banan w czekoladzie jest.
W tym wieku trudniej zadbać o linię. Kiedyś uprawiałam sporty - rzucałam oszczepem, biegałam. Człowiek wtedy wyglądał. No i gdyby nie te sporty, to wylądowałabym w poprawczaku. Mnie ze sprawowania zawrze wychodziła czwóra. Dostałam raz piątkę, ale bez nagrody, to był warunek. Inne dzieci z piątką miały nagrodę. Ja mogłam pomarzyć. To dlatego, że między chłopakami chodziłam, dość agresywna byłam. Nikt mnie nie zaczepiał, wszyscy wiedzieli, że ze mną trzeba grzecznie.
(Z porcelanowych dzbanków' nalewamy herbatę do filiżanek. Poseł drżą dłonie i oblewa sobie garsonkę; wyciągam z torby chusteczki i śpieszę z pomocą.
- Mam nadzieję, że nie zalałam panu dyktafonu.
Na szczęście ocalał).
- Dzisiaj też wszyscy wiedzą, że z panią trzeba grzecznie? Tak zwane lobby homoseksualne czy nawet dziennikarze nie zawsze postępuj ą z panią „grzecznie”. Wielu nie może pani wybaczyć słów o homoseksualistach - no,
tych, że ich związki są jałowe i nieużyteczne dla społeczeństwa.
- To zaangażowane środowiska pedalskie podnoszą wrzawę.
- A może uraziła pani niezaangażowanego rolnika homoseksualistę spod Grójca?
- Proszę mi wierzyć, że mam dla homoseksualistów najgłębsze współczucie. Pytałam nawet ministra zdrowia, czy jest dla nich program pomocy, na przykład terapia w ramach NFZ. Niestety, nie ma. A przecież życie homoseksualistów musi być straszne - jeszcze wielokrotnie zdewiowane, jak u tego Grodzkiego, który myśli, że jest kobietą. Zaburzenie tożsamości płciowej, podstawkowego instynktu życiowego człowieka, to niewyobrażalna męka. Jak człowiek jest ścięty u korzenia, to on nie wie, kogo ma kochać, czy chce mieć dzieci, czy nie, nie wie, jak ma się ubrać. Pomóżmy tym ludziom!
Z księdzem Dariuszem Oko chcieliśmy w Sejmie zrobić konferencję na temat problemu homoseksualizmu, ale PiS idzie na fali zwyżkowej i nie chcemy tego przytłumiać, żeby ktoś nam nie zarzucił, że zajmujemy się tylko wytykaniem, kto z kim śpi. Przeczekać trzeba.
Proszę pana, przesiądźmy się do innego stolika. Ta kobieta obok nadstawia uszy.
(Nie ma innego stolika, przenosimy dalej ten, przy którym siedzimy).
Do mnie zwracają się w listach homoseksualiści. Piszą, że bardzo cierpią i chcieliby wrócić do naturalności. Jeden z nich napisał, że poseł Robert Biedroń nic nie robi, tylko grzeje się w świetle jupiterów. Homoseksualiści powinni mieć świadomość, że to ja jestem ich obrońcą. Ci od Palikota robią na gejach i lesbijkach kariery, trzymają w ciemności, żeby stracili nadzieję i nie wierzyli, że można z tego wyjść. Ku światłości należy ich wreszcie wyprowadzić, modlić się do Boga o zdrowie psychiczne dla nich.
- Przeprosiła pani poseł Annę Grodzką za porównanie jej twarzy do twarzy boksera?
- Mogę przeprosić bokserów za to porównanie.
Choć sama nie mam męża, bronię fundamentów rodziny. Mam do tego prawo, tak jak papież, biskup, ksiądz, czy każdy człowiek, któremu na sercu leży dobro rodziny - podstawkowej komórki społeczeństwa.
- A propos męża. Czytałem, że pani chłopak uciekł na Pomorze, a pani spakowała walizkę i za nim pojechała.
- Pewnie pan to w „Newsweęku” wyczytał? Nie ma w tym krzty prawdy. „Newsweek” napisał mi drugi życiorys.
Wybrałam życie samotne, przez co mogę strzec na przykład wspomnianych fundamentów. Mam dobre wzorce, bo moja mamusia pochodzi z wielodzietnej rodziny. Było ich jedenaścioro, bardzo zżyci ze sobą. Ach, jak mi się podobają duże klany. Nadawałabym się do Afryki, tam jak się rodzina zjedzie, to jak szarańcza, i choćby nie wiem co, musisz wszystkich ugościć...
Nie, tak to bym jednak nie chciała.
Moja mamusia i tatuś byli w harcerstwie. Mamusia, żeby dostać się do liceum w Łowiczu, napisała pracę „Mój bohater Piłsudski”. Bardzo to panie nauczycielki pochwaliły. Jak człowiek ma takie tradycje, to interesuje go to, co się z Polską dzieje.
-A dziennikarze?
- Co dziennikarze?
- Uwzięli się na panią?
- Mam taki potencjał, że rozjeżdżam wszystkich, w studiu musi być walka. Badania pokazały, że to mnie telewidzowie Oglądają chętniej niż prezesa Kaczyńskiego. Nie dałam się Czajkowskiej z TVP, nie dałam się Kuźniarowi z TVN 24. Do takiej Olejnik bym poszła, jej trzeba wreszcie coś powiedzieć, skopać. Nawet do Lisa bym poszła i rozpierniczyła ten jego teatr. Ale ani Lisowi, ani Olejnik nie dam tej przyjemności.
Pamiętam, jak pierwszy raz wita! się ze mną Jarosław Kuźniar. Myślał, że do studia przyszła jakaś tam głupiutka paniusia w lnianej sukience i włosem spiętym w warkocz. O, jakże się pomylił, jakże się przeliczył. Kiedy kończyliśmy program, miał łzy w oczach. A widział pan, jak w Polsat News storpedowałam dziennikarkę? No i jak wypadłam?
Naprawdę nie jestem wredna i naprawdę nie wstaję rano z zamiarem przyłożenia komuś. Jeśli zapraszają mnie do studia, żeby mnie skompromitować - a co za tym idzie skompromitować
wartości, których bronię - to muszę odpowiadać na zaczepki dziennikarzy. Oni woleliby, żebym schyliła głowię, przytaknęła, wyszła zakłopotana. Nie ze mną te numery.
Poruszam wciągające tematy, dlatego dziennikarze lubią mnie zapraszać, rosną im słupki. Mam tale zwane gadane, mówię barwnie. W końcu dydaktyka polega na tym, żeby bawiąc, uczyć.
Pseł odbiera telefon. „Przyjdę, ale muszę zobaczyć, czy ktoś z mamunią będzie mógł zostać”.
- Ta komórka to stary model - tłumaczy mi
- umiem włączyć, ale SMS-a nie umiem wysłać. Komputerem też nie umiem się posługiwać).
- Przez ile lat miała pani zajęcia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego?
(- Ten facet dziwnie mi się przypatrywał, widział pan? - wodzi nerwowo wyrokiem za mężczyzną w białej koszuli, dopóki nie zniknie na końcu ulicy).
- Prawie 40. W 2011 napisałam prośbę o rozwiązanie umowy. Woźni jak odchodzą, to dostają kwiaty. Mnie po tylu latach nikt nie podziękował. Pani rektor napisała do mnie tylko jedno zdanie: „Przed odejściem proszę nie zapomnieć oddać legitymacji służbowej”.
Musiałam odejść, bo Hania Gronkiewicz-Waltz odbierała mi zajęcia. Jest prezydentem miasta, ale wciąż kieruje Zakładem Administracyjnego Prawa Gospodarczego i Bankowego na Wydziale Prawa i Administracji.
Piszą, że myśmy się kiedyś przyjaźniły. Nie byłyśmy przyjaciółkami, ale koleżankami z pracy. Zaczęło się od tego, że jej pomogłam. Hania siedziała w domu zawekowana, więc zgłosiłam ją do NBP. Inaczej nikt by jej nie dostrzegł. Później w ramach wdzięczności, w rocznicę wyboru, zapraszała mnie do restauracji - miałam sobie wybrać miejsce i danie z karty. Posiedziałyśmy, pogadałyśmy, pojadłyśmy; Tak było przez kilka lat.
Potem ona zasiedziała się w banku, tamten świat ją wyciągnął, była kupiona posadami. Doszły osobiste urazy - ja dużo publikowałam, mnie studenci lubili, biedniejszym kupowałam podręczniki, mieli mój domowy telefon. Pamiętam, jak dzwonili nocą. Taki jeden student, który pracował w policji, miał dyżur nocny i zadzwonił o pierwszej. Bo nie wie-
dział, co ma napisać w tytule pracy. Oczywiście przepraszał, że tale późno. Powiedziałam, że wcale nie jest późno, że czekałam na telefon od niego.
No i nie byłam zawistna, w ankiecie oceniającej moją pracę studenci dali mi ze sprawiedliwości pięć. Kiedyś kazano mi oblać na poprawce krewnego znanego komunisty. Nie oblałam, umiał na cztery, to dostał cztery.
Szkoda, że mój wydział stał się platformerski. Utrudniano mi życie, nie chciano dopuścić do habilitacji. Raz już miałam zarezerwowany obiad w restauracji dla komisji, ale w ostatniej chwili odwołano obronę, złośliwie, żeby tylko mi dopiec. Musiałam odwołać obiad i gości.
- A przygoda z polityką? Jak to się zaczęło?
- Zadzwonił do mnie prezes Jarosław Kaczyński z pytaniem, czy zechciałabym w wyborach zasilić Prawno i Sprawiedliwość. Wiedział, że jestem czasowa ograniczona, bo opiekuję się mamą. Powiedział, że to rozumie, bo też opiekuje się mamą. Naw'et zaoferował pomoc. Bardzo mi to zaimponowało. Po Smoleńsku miał tyle spraw^ na głowie, a taki ludzki.
Dostałam wschodnią Polskę. Zgarnęłam około 21 tysięcy głosów, drugi wynik. Trochę przez Radio Maryja, gdzie mam felietony. Ale i tak nie było łatwo, na przykład PSL - szkodnik jeden - zaklejał mi plakaty.
Polityka interesowała mnie od zawrze. Pracowałam przy Okrągłym Stole nad ustawą
o zgromadzeniach. Na przestrzeni lat pomagałam różnym politykom, ale zawsze wokół prawicy. W 2004 roku zgłosił się do mnie Roman Giertych z Ligi Polskich Rodzin, bo nikt nie był w stanie napisać mu skargi na traktat akcesyjny. Powiedziałam, że bezpłatnie napiszę, bo to również moja sprawa. No i napisałam. Dostałam za to bukiet róż i płytę z koncertem chopinowskim. A dzisiaj Giertych mówi w programie Moniki Olejnik: „Strzeżcie się PiS, bo kiedy wróci, będziecie mieli taki rząd, że ministrem spraw' wewnętrznych będzie Macierewicz, a Pawłowicz sprawiedliwości”.
Nie zapisałam się do PiS, nie lubię iść stadnie. Taka już jestem. Podczas zajęć na aplikacji w 1969 roku uniewinniłam morderczynię męża. Zabiła go nożem od kotletów, bo ją bił. Cała moja grupa ją skazała, poszła utartym śladem, a ja z tych samych faktów wyciągnęłam inne wnioski. Dostałam za to od sędziny pięć.
- Ma pani koleżanki?
- Nie mam czasu na koleżanki, więc przestały mnie zapraszać na imieniny. Wyobraża pan sobie mnie, jak siedzę za stołem, piję kawę i plotkuję?
- Słyszałem, że grożono pani śmiercią. Jak się pani odstresowuje?
- Odstresowuję się moją mamunią. Siedzę przy niej w każdej walnej chwili, ma 90 lat.
Filmów' nie oglądam, za to czytam gazety: „Nasz Dziennik”, „Gazeta Polska Codziennie”,
„Gazeta Polska Tygodnik”, „Niedziela”. Oglądam Telewizję Trwam, słucham Radia Maryja
- miód na serce. Włączam też Radio Classic, lubię Cesarię Evorę, orkiestrę Glenna Millera. Mam mnóstwo pamiątek - wpatruję się w ścianę, wiszą na niej zdjęcia w sepii, na nich mój dziadek i babcia. Wiszą stare szable.
- Te szable należały do dziadka?
- Nie, kupione na starociach.

Krystyna Pawłowicz:
-Mam taki potencjał, że rozjeżdżam wszystkich, w studiu musi być walka. Badania pokazały, że to mnie telewidzowie oglądają chętniej niż prezesa Kaczyńskiego

A co do tych pogróżek; ktoś napisał na mojej stronie poselskiej, że życzy mi, aby mnie zajebano. Wcale się tym nie przejmuję. Gdy człowiek jest przekonany, że robi dobrze, to ma dookoła siebie pancerz ochronny. Rano trzeba się przeżegnać, pomodlić do Michała Archanioła, niech diabły przepędza. Poza tym, dostałam relikwie księdza Jerzego Popiełuszki, mam też fragment sutanny Jana Pawła II. A w sercu noszę świadomość, że moi wrogowie pracują na moje niebo.
Zamówi mi pan taksówkę?

Zanim Krystyna Pawłowicz zadzwoniła do mnie z prośbą, abym nie rozmawiał z jej rodziną, bo czuje się osaczona, usłyszałem:

Pryszczata Krysia przyjechała z mamą na wakacje do dziadków? w Łowiczu. Była po ospie albo odrze. Świeże powietrze miało jej pomóc w rekonwalescencji, warszawskie nie dawało rady. A i czysta woda miała swoje zrobić. Dziewczynka lubiła kąpać się w Bzurze, biec łąką do wody (podwórko dziadków wychodziło na rzekę), szukać pod kamieniami raków'. Towarzyszyła jej armia dzieciaków, ona przewodziła - wysoka, pyzata i pyskata.
Potrafiła przylać z otwartej ręki marudnemu kuzynostwu. I zaw'sze podczas zabawy była „panią nauczycielką”.
Jej mama, też Krystyna, z łowickich Gawrońskich. Gawrońscy przed wojną zarzynali krowy i świnie. Robili najlepsze w Łowiczu kiełbasy, przez co mieli przekonanie o swojej wyższości, a i wierzyli, że płynie w nich błękitna krew7. Po-magierom słabo płacili.
Krystyna wychowywała się ze starszym bratem i młodszą siostrą w Ursusie. Ojciec pracował w Wedlu, matka w geodezji. Oboje skryci, chroniący swoją prywatność. Kto nie zapowiedział swojej wizyty, mógł nietakt etykiety poczuć na własnej skórze. Posiedziało się 15 minut i szło do siostry matki, ciotki Jadźki, która mieszka w tym samym bloku. Do niej można było wejść bez zapowiedzi, o każdej porze. Kawy' zaparzyła, pobiegła do sklepu po coś słodkiego, a jak w sklepie nie było, to narobiła drożdżowych placków'.
Krystyna Pawłowicz nadal mieszka w' Ursusie. Do niedawna w opiece nad matką pomagała jej ciotka Jadźka, ale od częstego dźwigania opadła z sił. Teraz poseł musi płacić pielęgniarkom.
Chętnie pomaga rodzinie, kuzynce w potrzebie wysłała na święta 1000 złotych. Nawet rodzina niewiele wie o jej kontaktach z młodszą siostrą i starszym bratem. Na pogrzebie wujka w Łowiczu powiedziała tylko, że siostra popiera „Walcówę” [Hannę Gronkiewicz-Waltz].

Gdy słuchałem Radia Maryja, usłyszałem Krystynę Pawłowicz stawiającą pytania:

Dlaczego pan premier Tusk stał się ostentacyjnym lewakiem walczącym z polskim Kościołem, pogardzającym polskimi bohaterami narodowymi i polskimi męczennikami?
Dlaczego uśmiecha się pokornie i przymilnie do niemieckiej kanclerz Merkel, a wysyła nienawistne spojrzenia posłom w polskim Sejmie?
Dlaczego premier Tusk ciągle harata w gałę, czyli gra w' piłkę, albo biega sobie alejkami dla poprawienia układu muskułów, albo opala się w ogródku? Dlaczego pan premier wszedł w' posiadanie Polski przez rosyjskie serwery?
Dlaczego pan premier Donald Tusk nigdy nie śpiewa patriotycznych, polskich pieśni? Czy pana Donalda Tuska można sobie wyobrazić jako warszawskiego powstańca?
Czy pan premier Donald Tusk w ogóle zna, rozumie i kocha Polskę?
Boże, nie spuszczaj z oka polskiego premiera, pozwól nam pilnować Polski.

Gdy w Sejmie debatowano nad ustawą antyaborcyjną, Krystyna Pawłowicz powiedziała do posła Marka Balta trzy zdania:

Nie poniżaj ich.
Spierdalaj.
Siadaj.

Gdy z Krystyną Pawłowicz przez telefon rozmawiałem:

- Jestem wdzięczna mamuni za wychowanie, pamiętam, jak w dzieciństwie czytywała mi „Życie świętej Genowefy”. Teraz to ja czytam jej tę książkę, odwdzięczam się za trud wychowania.
„»Życie świętej Genowefy«, napisane dla rodziców dzieci trudnych. Wydanie rozszerzone, Wydawnictwo Maria Vincit”, s. 34 i 76.
„Po laiku dniach przyprowadziła Genowefa synka do gniazdka, w którym już w' miejsce jajek były młode pisklęta, i rzekła: »Widzisz, mój synu, jak te ptaszki są jeszcze słabiuchne: nie mają piórek, nie mogą z gniazdka wylecieć«. »Ach, rzekł chłopczyna, biedne ptaszki; jeszcze prawie całe gołe; ale czy też tu nie zmarzną lub z głodu nie umrą?«. »Nie, kochany synu! odpowiedziała matka; już temu Pan Bóg zaradził, aby nie cierpiały głodu albo zimna. (...)«.
Gdy Genowefa kończyła te słowa, przyleciał stary ptaszek i usiadł na krawędzi gniazdka. Wszystkie młode ptaszki podniosły główki do góry i pootwierały' dziobki, a stary ptaszek każde z nich osobno karmił. Chłopiec, widząc to, mocno się zadziwił i rozradował, klaszcząc małymi rączkami: »Ach, jak to pięknie, jak to wybornie?^ »Widzisz, moje dziecię, rzekła Genowefa, że małe pisklęta jeszcze sobie nie umieją szukać żywności, przeto je żywi ten stary ptaszek. Ponieważ ziarnka byłyby jeszcze dla nich za twarde, dlatego przegryza je najpierw i rozmiękcza w swym dziobku i dopiero je rozdziela dorosły ptaszek. A co! Nie dobrze ż to Pan Bóg uczynił (...)«.
Pobożność Genowefy, jej cierpienia i okazana w nich cierpliwość anielska, jej bogobojne słowa i budujący przykład były wielkim błogosławieństwem dla całego kraju. Toteż ludzie w całej okolicy stawiali się pobożniejsi, cnotliwsi, a w niejednej chacie ustały swary, a niezgoda ustępowała miejsca jedności, miłości i powszechnej szczęśliwości”.
Schowałem do torby zeszyt oraz dyktafon.



Na spotkanie w kawiarni Krystyna Pawłowicz kazała na siebie czekać trzy godziny. Kiedy już przyszła, powiedziała, że nie ma wiele czasu, bo ciążą jej ważniejsze sprawy na głowie, jak choćby przygotowanie felietonu dla Radia Maryja. Zapytała, czy nie podsunąłbym jej jakiegoś tematu.
Powiedziałem: A może o tym, jak trudno Polakom ze sobą rozmawiać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz