poniedziałek, 11 września 2017

Język obcy,Pan zwykły i elity,Patryk Jaki wyklucza. Warszawiacy zapłacą,As w rękawie,Na Berlin!,Nadgorliwość ukarana,Jesteśmy świętymi żandarmami i Lekcja nr 1: „Wesele”



Język obcy

Opozycja ponosi klęskę na polu politycznego ję­zyka, zdominowanego przez PiS-owską narrację i estetykę. Jak długo to się nie zmieni, PiS będzie panowało niepodzielnie.
   Tak, na początku było słowo. Nie afera taśmowa, nie 500+, nie. obietnica przywrócenia niższego wieku emerytalnego, PiS mogło zdobyć władzę, bo zawładnęło językiem, a wraz z nim - wyobraźnią milionów Polaków. Nie był ten język spełnieniem życzenia Słowackiego o języku giętkim, któ­ry powie wszystko, co pomyśli głowa, był ordynarną kalką języka każdej autorytarnej siły.
   Język PiS był jak echo wielu wypowiedzi przywódców, którzy dochodzili do władzy w latach 30., pobrzmiewał Go­mułką i propagandą Jaruzelskiego. Było jednak w nim tak­że coś nowego. Insynuacyjny ton portalu Pudelek połączony z brutalnością internautów na forum portalu wPolityce. Podczas gdy właściciele portali internetowych głowili się., jak wyeliminować na swych forach język oszczerstw i prze­mocy, PiS go po prostu użyło. I tak jak właściciele Pudelka zrobili na tym świetny interes, tak biznes polityczny zrobiło na tym PiS.
   Ten język nie wziął się oczywiście z niczego. Było w końcu już lata temu „spieprzaj, dziadu”, była „małpa w czer­wonym” i „jesteś na mojej krótkiej liście” w wykonaniu kanonizowanego dziś przez PiS byłego prezydenta. Ale to były spontaniczne wybuchy rozzłoszczonego polityka. Jego brat zamienił słowo w epitet, najcięższe oskarżenie w prze­cinek, z oszczerstwa uczynił normę. „Zdradzieckie mordy” aż tak ogromne zrobiły wrażenie nie przez słowa, lecz przez absolutny amok, w który wpadł szef PiS.

   W PiS nikt nikogo nie przywołuje do porządku za werbal­ne ekscesy. Przeciwnie, trwa prostacka licytacja - kto głoś­niej i mocniej. Politycy tej partii ulegli fascynacji - najpierw brutalnością własnego języka, potem jego bezkarnością. A na końcu politycznymi dywidendami, jakie on przynosi. Bo oto język donosu i przemocy bardzo wielu się spodobał. Można więc opluć każdego, każdego można pozbawić god­ności, tak łatwo można odreagować wszystkie kompleksy i frustracje, A więc to takie proste.
   Język PiS nie jest ani językiem kompromisu, ani językiem debaty, jest kijem bejsbolowym, którym okłada się wroga i środkiem do komunikowania się z „suwerenem”. Dlatego telewizyjne programy z udziałem polityków PiS niezmien­nie zamieniają się w pyskówki. Nie idzie 0 słuchanie argu­mentów oponenta, ale o przywalenie mu i ośmieszenie go, najlepiej odwołując się do najbardziej prymitywnych odru­chów i emocji. Chcecie przyjmować uchodźców? A, to weźcie
ich sobie do domu. Popieracie terroryzm. Mówicie o izolacji Polski w Europie? Donosicie na własny kraj, służycie Berli­nowi. Macie wątpliwości co do 500+? Gardzicie ludźmi. Dys­kusja w tym stylu oczywiście nie ma najmniejszego sensu, ale nie o dyskusję tu idzie, nie o wątpliwości i niuanse.
   Opozycja jest w każdej z tych kwestii całkowicie bezradna, w żadnej z nich nie potrafi narzucić własnej narracji. A nie potrafi, nie dlatego, że jest to z założenia niemożliwe, ale dla­tego, że wymaga to prawdziwego ducha walki, nieustępliwo­ści, wielkiej pasji i odporności, także na nieuchronne ciosy poniżej pasa - PiS-owska propaganda tylko czeka, by wro­ga wziąć pod obcasy. PiS-owski język tak wielu się podoba, bo emanuje z niego siła. Język opozycji tak wielu się nie po­doba, bo wyziera z niego słabość i defensywność. Nie twier­dzę, że zmierzenie się z kanonadą kłamstw czy insynuacji jest proste. Ale inaczej się nie da.
   Pałkarski język PiS ma Oczywiście liczne odpowiedniki w wielu krajach, w których panuje zamordyzm. Nie przez przypadek pan Jaki domaga się tortur, ku uciesze twardzieli z internetowych forów. To znany z tak wielu miejsc i epok język fascynacji siłą i brutalnością. Putin mówił kiedyś, że FSB powinna ścigać terrorystów nawet w wychodku. Prezy­dent Filipin Duterte powtarzał, że w jego kraju są trzy mi­liony narkomanów, a on byłby szczęśliwy, wszystkich ich mordując. Panów Jakich będzie coraz więcej,
   Ta ofensywa bezceremonialności i zwykłego chamstwa może być zatrzymana wyłącznie za sprawą języka, rów­nie giętkiego, co twardego. Potrzeba różnych tonów. Opo­zycja nie ma żadnych szans, jeśli nie znajdzie kogoś, kto: potrafi mówić jednocześnie twardym, a nawet brutalnym językiem Piłsudskiego, elokwentnym, wyrafinowanym i patetycznym często językiem Churchilla oraz empatyczno-wspólnotowo-inspiracyjnym językiem Mandeli czy Marti­na Luthera Kinga. Tak, to zadanie wybitnie trudne. Ale bez odzyskania języka nie da się Polski opowiedzieć, nie da się nikogo poruszyć ani nikogo przekonać, choćby do najsen­sowniej szych pomysłów. Nie da się odzyskać Polski, nie odzyskując języka. Na początku było słowo. Kto nad nim zapanuje, napisze też pointę.
Tomasz Lis



Pan zwykły i elity

Reprezentujący PiS-owską elitę władzy prezydent, który brutalnie podeptał konstytucję bronioną przez zwykłych ludzi, proponuje pracę nad nową konstytucją, dla „zwykłych ludzi”, a nie dla elit.
Niby nie pierwszy raz, niby wszystko jest jasne, a jed­nak niezmiennie szokujące jest, gdy prezydent, który prosił Boga o pomoc w zadaniu ochrony konstytucji, mówi o niej z bezgraniczną pogardą. I jak swoją filipikę podlewa populi­stycznym sosem. Konstytucja ma być dla „zwykłych ludzi”, a obecna - jak stwierdził w wywiadzie dla swego ulubionego brukowca - „została napisana przez elity”. Że też nie wpad­li na to, że elitarne autorstwo konstytucji ją kompromituje, ani ojcowie założyciele w USA, ani żaden z kolejnych ponad 40 amerykańskich prezydentów.
   Oczywiście, konstytucja powinna być dla wszystkich, czy­li dla zwykłych ludzi. Skoro jednak dla zwykłych, to muszą być też jacyś niezwykli. Którzy to? To pewnie owa elita. Ale która? Bo przecież chyba nie obecna. Czas, by prezydent Duda zauważył, że elitą są teraz jego byli partyjni koledzy, ich krewni, znajomi i znajomi znajomych. Idzie więc zapew­ne o jakąś inną elitę, pewnie poprzednią. Pojawia się w tym momencie pytanie - czy ludzie maszerujący przed ogrodze­niem zupełnie nieelitarnej posiadłości prezydenckiej w Ju­racie, którzy domagali się wet w sprawie ustaw sądowych, a więc demonstrowali w obronie konstytucji, byli elitą? A podnajemca posiadłości, który fruwał w tym czasie na jet ski, jest zwykłym człowiekiem? Czy może odwrotnie?
   Andrzej Duda był zapewne mniej skłonny do antyelitarnych tyrad, gdy był członkiem Unii Wolności, czyli wtedy, gdy nie musiał jeszcze zmieniać partii, wiedząc, że w Unii i z Unią kariery już nie zrobi. Ale dziś, choć sam jest najwy­bitniejszym przedstawicielem nowej elity, wciąż peroru­je przeciw elicie. Definiuje ją tak, jak każdy populistyczny polityk - jako tych, którzy są przeciw niemu. W ten sposób rzecznikiem zwykłych ludzi może być i miliarder Trump, i doktor prawa, prezydent Duda.
   Zwykli to oczywiście ci, którzy go popierają. I nie ma to absolutnie nic wspólnego ani ze statusem społecznym, ani majątkowym. Miliony Polaków prezydenta Dudy po pro­stu nie popierają i uznają, że depcze on konstytucję, którą oni uważają za swoją. Z założenia czyni ich to w jego oczach przedstawicielami elity. Złej, niechcianej, przeznaczonej do wymiany.
   Nie wiadomo, jak Andrzej Duda skończy, ale do początków szczęścia nie ma. Prezydenturę zaczął od deklaracji, że jest niezłomny, po czym niezłomnie łamał konstytucję. Wyko­nując zapisane w konstytucji obowiązki jej strażnika, wziął
 się do unicestwienia Trybunału Konstytucyjnego. Debatę na temat nowej konstytucji zaczął zaś od pokazu populizmu, z użyciem PRL-owskiej retoryki o „elitach odrywających się od społeczeństwa”. Andrzej Duda stwierdził, że Trybu­nał Konstytucyjny „zdelegitymizował się” w jego oczach, gdy zdecydował, że podwyższenie wieku emerytalnego jest legalne. I tak się rozsierdził na trybunał, że postanowił go odnowić przy pomocy magister Przyłębskiej, agenta Mu­szyńskiego i dwóch innych dublerów, którzy zajęli miejsca sędziów trybunału wybranych prawidłowo, czego raczył nie przyjąć do wiadomości, bo na tym etapie i poprzedni Sejm, i konstytucja pewnie się w jego oczach zdelegitymizowały.
   Andrzej Duda po dwóch wetach miał - według niektórych - szansę na nowe otwarcie. Jeśli nawet ją miał, to już ją stra­cił. Ten sam tupet, ten sam brak szacunku dla poprzedni­ków, ta sama pogarda dla konstytucji, ta sama pogarda dla tych, którzy nie popierają jego i PiS. Prezes Kaczyński może odetchnąć z ulgą. Prezydent zazdrosny o swe obcinane mu kompetencje czasem może bryknąć, ale obrońcą prawa, strażnikiem konstytucji, rzecznikiem wszystkich ludzi nie będzie nigdy. To jest ponad jego siły i ponad jego interesy. Bo nie chodzi Andrzejowi Dudzie o żadną konstytucję, tyl­ko o własne uprawnienia, tak jak przy okazji dwóch wet nie
szło o konstytucję i państwo prawa, ale o jego prezydenckie kompetencje i urażoną dumę.
   I może dobrze, bo nie ma nic gorszego niż pielęgnowanie złudzeń. Andrzej Duda nie po to niszczył konstytucję, nie po to zdemolował Trybunał Konstytucyjny, nie po to ułaska­wił niewinnego Kamińskiego, nie po to podpisał niedawno ustawę pozwalającą Ziobrze niszczyć niezawisłość sądów, by teraz stać się obrońcą państwa prawa. Idzie mu wyłącznie o własną pozycję, którą będzie chciał wzmocnić populistycz­nymi hasłami o potrzebie socjalnych zapisów w konstytucji.
   Populistą Duda jest rzeczywiście, ale z „elitami” i ze „zwy­kłymi ludźmi” powinien sobie jednak odpuścić. Za „ojczy­znę dojną” już przepraszał. Za chwilę zwykli ludzie znowu dziesiątkami tysięcy przyjdą pod pałac prezydencki i trze­ba się będzie z nimi przeprosić, udając, że jest się także ich prezydentem.
Tomasz Lis

Patryk Jaki wyklucza. Warszawiacy zapłacą


Komisja weryfikacyjna do spraw warszawskiej reprywatyzacji jest lokomotywą, która ma utorować PiS drogę do zwycięstwa w następnych wyborach: najpierw samorządowych w Warszawie, a potem parlamentar­nych. Ma pokazać winę peowskich władz Warszawy i sądów. I krzywdę lokatorów reprywatyzowanych kamienic. Tydzień temu nie wszystko poszło według planu. Przewodniczący komisji Patryk Jaki (PiS), by wrócić do scenariusza, usunął z sali peł­nomocników prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
   Zadawali pytania, które ten scenariusz psuły. Lokatorzy zreprywatyzowanej w 2013 r. kamienicy przy ul. Poznańskiej opowiadali o swoim niegodnym pozaz­droszczenia losie. Podniesiono im kilka­krotnie czynsz: z niecałych 9 zł za metr, do niecałych 60 zł. Kilka osób zdecydowało się rozwiązać umowę najmu i poszukać innego mieszkania. Pozostali muszą znosić niekończące się remonty, bo zwolnione mieszkania przerabiane są na luksusowe apartamenty. Był nawet pożar, miesz­kańcy podejrzewają, że to podpale­nie. Była próba włamania do jednego z mieszkań. Lokatorzy dostają od nowych właścicieli propozycje, by zrezygnowali z najmu w zamian za jakąś gratyfikację. Pytani przez członków komisji mówili, że „nie mają wiedzy”, żeby miasto jakoś im pomagało.
   Ale pytani przez pełnomocników prezydent Warszawy powiedzieli, że „nie mają wiedzy”, czy ktoś się o tę pomoc zwracał. Że jedna z lokatorek miała wyrok eksmisji za niepłacenie czynszu, ale dzięki darmowej pomocy prawniczki z ratusza do eksmisji nie doszło. Że wprawdzie podniesiono im czynsz, a niektórzy nawet mają wyroki eksmisyjne za jego niepłacenie, ale egzekucja wyroków jest wstrzymana, bo odwołali się do sądu od nieuzasadnionej podwyżki, a w takiej sytuacji prawo nie wymaga płacenia podwyższonego czynszu i nie można wykonać eksmisji. Że nic nie wiedzą o eksmisjach na bruk, a osoby, które zrezygnowały z wynajmowania mieszkań w tej kamienicy, najczęściej zamieszkały z rodziną. A jednej z tych osób rodzina pomogła kupić inne mieszkanie.

Jedna z lokatorek szczegółowo przed­stawiła badania dokumentów, z których wynikało, że nie jest pewne, czy kamienica rzeczywiście należała do ojca mężczy­zny, który teraz odzyskał do niej prawa, bo po wojnie do dziedziczenia w kolejce byli też inni krewni. Nie wiadomo, czy prze­żyli wojnę i jak to dziedziczenie powinno wyglądać. Ale z pytań pełnomocników pre­zydent Warszawy dowiedzieliśmy się też, że te wątpliwości lokatorzy podnosili przed sądem podczas postępowania spadkowe­go i sąd uznał, że nie mają zasadniczego znaczenia. A więc decyzja miasta o zwrocie była oparta nie na widzimisię, lecz prawo­mocnym postanowieniu sądu.
   Dowiedzieliśmy się, że prokuratura za czasów PO wprawdzie przyjęła donie­sienie o przestępstwie poświadczenia nieprawdy we wniosku spadkowym, ale oprócz wszczęcia postępowania nic nie zrobiła. Natomiast pytania peł­nomocników ujawniły, że prokuratura Zbigniewa Ziobry od marca 2016 r. też nic nie zrobiła. W szczególności nie zło­żyła wniosku do sądu o wznowienie spra­wy spadkowej.

I tu już przewodniczący komisji Patryk Jaki nie wytrzymał: wykluczył pełnomocników miasta z rozprawy. „Państwo przekraczacie granice, i jeszcze za publiczne pieniądze. Wi­dzicie, co przeszli lokatorzy kamienicy, i teraz chcecie ich przeczołgać po raz drugi!” - uza­sadnił. A gdy pełnomocnicy argumentowali, że jeśli uzna pytanie za niestosowne - może je uchylić, wyłączył im mikrofon i zarzą­dził przerwę.
   Do opinii publicznej prawdopodobnie dotrze tylko przekaz, że prawnicy ratusza drę­czyli świadków, a przewodniczący Jaki świad­ków obronił. Może więc warto przypomnieć, że pełnomocnicy miasta biorą pieniądze za konkretną pracę. W tym wypadku: za wy­bronienie miasta od płacenia odszkodowań. Bo ustawa o komisji mówi, że może ona nakazać miastu (czyli wszystkim warszawia­kom) wypłacenie odszkodowania lub zadość­uczynienia lokatorowi zreprywatyzowanej kamienicy, jeśli wobec niego „zastosowano uporczywie lub w sposób istotnie utrudnia­jący korzystanie z lokalu groźbę bezprawną, przemoc wobec osoby lub przemoc innego rodzaju lub podwyższono czynsz albo inne opłaty za używanie lokalu (...), jeżeli spowo­dowało to istotne pogorszenie jego sytuacji materialnej (art. 33 ustawy)”
   Gdyby pełnomocnicy nie dociekali szcze­gółów, można byłoby im postawić zarzut niedopełnienia obowiązku. A prezydent Han­nie Gronkiewicz-Waltz - niegospodarności, bo płaci za złą robotę.

Na szczęście miasto może się odwołać do sądu od ewentualnej decyzji komisji o odszkodowaniu czy zadośćuczynieniu. Sąd zaś już nie usunie z sali rozpraw pełno­mocników miasta i nie wyrzuci do kosza ich dowodów. Ale i wtedy będzie, jak ma być: władza PiS chce dobrze dla ludzi, a sądy, jak zwykle, brużdżą.
Ewa Siedlecka

As w rękawie

Nie zazdroszczę Ma­riuszowi Błaszczakowi, że jako emeryt zo­stanie odpowiednią ustawą zdepisowany i będzie musiał osobiście chodzić na pocztę po 600 zł emerytury. Na razie minister SWiA nie ukrywa radości, że tylu „ubeckim oprawcom” odebrano znaczną część świadczeń. Są wśród nich lekarze, którzy przyjmowali w przychodniach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w czasach PRL, uczniowie szkół milicyjnych - nawet tacy, co minuty w MO nie przepracowali. Jest akowiec, powstaniec warszawski, ponieważ 25 lat kierował biblio­teką w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie. I wielu innych. Ostatnio dorwano dwóch polskich oficerów biorących udział w operacji Samum - gen. Gromo­sława Czempińskiego i płk. Andrze­ja Maronde. W 1990 r. wywieźli oni z Iraku uwięzionych tam agentów CIA - podjęli się tej akcji jako jedyni w świecie. Amerykanie nie ukrywa­li, że sukces polskich komandosów otworzył nam drogę do NATO. Aż się ciśnie przepeł­nione troską pytanie, czy takie NATO, co nam pogrobowcy stalinizmu zafundowali, jest Polsce potrzebne? Może wyjdźmy i załóżmy lepsze?
   Wróg wewnętrzny czai się wszędzie, i to tak umoco­wany, że nikt by nie pomyślał. Parę dni temu, pewnie niechcący, zdekonspirował się jeden harcerz. Ukrywał się na Westerplatte, a namierzyła go wczesnym rankiem urzędniczka z departamentu kultury w MON. Całe har­cerstwo trzeba będzie teraz wziąć pod lupę.
Przy okazji wrześniowej rocznicy rząd i partia wzmogły propagandowe wysiłki, by suweren uwierzył, że Polakom należy się bilion amerykańskich dolarów. Od Niem­ców, w ramach reparacji wojennych. Dlaczego bilion? Ano dlatego, że jest to ulubiona suma szefa z Nowogrodz­kiej. W 2013 r. obiecał on, że kiedy dojdzie do władzy, to przeznaczy bilion, by rozpędzić gospodarkę. I rzeczy­wiście, prawie mu się już udało.
Swoją drogą ciekawe, dlacze­go PiS nie żąda ani grosza od Rosji za stalinowski nóż w plecy wbity nam 17 września 1939 r.? I za 40 lat w RWPG? Jak to, nie żąda­my? Na razie wycinamy Puszczę Białowieską, żeby łatwiej wjechały do nas ciężarówki z pieniędzmi od Putina.

A skoro już mówimy o przyjaciołach z zagranicy, to rząd PiS ma ich z każdej opcji politycznej. Można wymieniać pojedyncze osoby, można nawet całe partie. Ot, choćby Komunistyczną Partię Czech i Moraw, która zachwyca się naszą premier i jej rządem. W Parlamencie Europejskim też mamy asa w swoim rękawie. Niemca Udo Voigta. W czasie niedawnej debaty w Brukseli o zagrożeniu prawo­rządności w Polsce nie obawiał się poprzeć pisowskich dokonań: „Nie poparłbym procedur przeciw Polsce. W przeciwieństwie do Nie­miec Polska to wolny i suwerenny 4 kraj. Polacy sami zdecydują o swo­jej przyszłości” - stwierdził życzli­wie. A że wcześniej ów neonazista żądał oddania Gdańska i Wrocławia, granicę na Odrze i Nysie uznał za nieporo­zumienie i nazywał Hitlera mężem stanu? To drobiazg.
   Po co nam Angela Merkel? Żeby pouczać rząd, jak refor­mować władzę sądowniczą? Po co nam Francja ze swo­im jakże niedoświadczonym politycznie (według pre­mier Szydło) prezydentem? Macron ma czelność zarzucać Polsce, że nie przestrzega demokracji i swobód obywatel­skich, choć nawet nie wie, jak jest po polsku „dzień do­bry”. Niech się pan nie czepia, panie prezydencie. I pani kanclerz też zechce się zastanowić nad swoimi słowami. Gdy jest ładna pogoda, a nawet gdy jej nie ma, wielu lu­dzi w miastach i miasteczkach wychodzi u nas na spacer. Nie dość, że im za to płacą, to jeszcze za darmo rozda­ją świeczki. Policja robi pamiątkowe zdjęcia, a niektóre osoby otacza dyskretną opieką. L’ordre regne a Pologne. Porządek panuje w Polsce.
Stanisław Tym

Na Berlin!

„Zawsze, gdy w Polsce odradzał się patriotyzm, powodowało to wzrost zainteresowania bronią" - argumentują posłowie, którzy chcą zmiany ustawy o dostępie do broni. Ale za patriotycznym zadęciem często kryją się całkiem niepatriotyczne interesy i interesiki.

Polska się zbroi! Oddziały Wojskowej Obrony Terytorialnej przemierzają knieje, wsie i zakamarki miejskie, sprawdzając, kto z kim przestaje, kto u kogo bywa i kto z kim robi interesy.
Piąta kolumna, złożona ze zdradzieckich mord, ubeckich wdów i bolszewickich upiorów wszędzie ryje pod „dobrą zmianą”, więc roboty jest huk. Na razie tylko w województwach wschodnich, ale mówią, że prywatna armia Macierewicza (to nie ja, to prezydent Duda tak określił WOT) będzie niedługo przeniesiona pod granicę zachodnią. Pan Antoni - dzięki swoim kontaktom ze wschodnim sąsiadem, o czym barwnie w swojej książce pisze Tomasz Piątek - opanował zagrożenie ze strony Rosji, wzrasta natomiast niebezpieczeństwo ze strony Niemiec. Wysunięty po 72 latach jakże słuszny postulat, aby potomkowie zwyrodnialców zapłacili nam 1 bln dol. odszkodowań (przyjmiemy także, choć niechętnie, 1 bln zł), może spowodować, że Niemcy zażądają zwrotu prapolskich Ziem Odzyskanych i poczynią w tym kierunku jakieś dywersyjne kroki. Problem wszakże w tym, że ochotników WOT ciągle niezbyt wielu, a poza tym ćwiczą tylko w soboty i w niedziele, a przecież Niemcy mogą zaatakować w piątek, jak w 1939! Co robić?!

Od czegóż jednak są przyjaciele, czyli posłowie Kukiz'15? Złożyli oni projekt ustawy o broni, który pozwala prawie wszystkim Polakom bez problemu zaopatrzyć się w broń palną. „Możliwie szeroki dostęp obywateli do broni - czytamy w uzasadnieniu - jest ważnym elementem zapewnienia bezpieczeństwa państwowego” bo, jak wiadomo, na „tygrysy mamy visy”. Dziś, aby uzyskać pozwolenie na posiadanie (ale niekoniecznie noszenie) broni, trzeba nie tylko wskazać na ważny powód jej posiadania, ale także potrzebę tę uzasadnić. Aktualne przepisy wymagają dostarczenia zaświadczenia o zdrowiu psychicznym, wystawionego przez cer­tyfikowanego lekarza psychologa lub psychiatrę. Nie daje się także pozwolenia osobom uzależnionym od alkoholu lub narkotyków.
   Dzięki tym przepisom Polska ma jeden z najniższych w świecie wskaźników „uzbrojenia” mieszkańców, ale też jeden z najniższych wskaźników poważnych przestępstw z użyciem broni palnej.
Projekt Kukiz'15 znosi obowiązek uzasadnienia przyczyny występowania o pozwolenie. Co więcej, zaświadczenie o stanie psychicznym będzie mógł wystawić pediatra i będzie ono ważne bezterminowo - badań nie trzeba będzie już ponawiać. Nie będzie miało też znaczenia to, że ktoś jest alkoholikiem, narkomanem lub uprawia przemoc domową w rodzinie. Kryteria te - dziś obowiązujące - w projekcie znikają, czemu zresztą trudno się dziwić, bo niby kto miałby dokonać wywiadu środowiskowego, jeśli pozwolenia nie będzie już wydawał komendant policji, ale - uwaga! - starosta powiatowy. Po uzyskaniu pozwolenia na posiadanie broni w domu będzie można bez zbędnych ceregieli uzyskać pozwolenie na jej noszenie pod pachą. Straszyć bronią wprawdzie nie wolno, ale przecież nikt nie zabrania uchylić na chwilę poły marynarki.

Powróćmy do uzasadnienia: „Zawsze, gdy w Polsce odradzał się patriotyzm, powodowało to wzrost zainteresowania bro­nią'”(!). Pięknie powiedziane, wzruszenie odebrało mi głos. Problem wszakże w tym, że w Polsce namnożyło się „patriotów”, dla których jedynym przejawem patriotyzmu jest podkreślanie swojego pa­triotyzmu. W tym celu gotowi są na wiele, np. na ubieranie się w biało-czerwone peleryny z orłem na piersi, czego przykład dał sam prezes i jego świta. Po przyjęciu omawianej ustawy nowym przejawem patriotyzmu - jak można sądzić - będzie noszenie pod peleryną solidnego „gnata”.
   Życie nauczyło nas jednak, że za patriotycznym zadęciem często kryły się całkiem niepatriotyczne interesy i interesiki. Wiedziony tym podejrzeniem doczytałem uzasadnienie do końca - i nie zawiodłem się! Ze specjalnej tabelki dowiadujemy się, że dzięki nowej ustawie w najbliższych latach różni producenci sprzedadzą: 660 tys. sztuk różnorakiej broni, 160 tys. kabur do pistoletów, 190 tys. lunet strzeleckich, 270 tys. kas pancernych i jeszcze wiele innych bojowych gadżetów i usług - w sumie na wartość ok. 5,4 mld zł! W ten sposób tajemnica wzmożenia patriotycznego autorów ustawy została rozwiązana - za całym tym pomysłem, ubranym w patriotyczny kostium, stoi po prostu lobby zbrojeniowo-strzeleckie!

Byłbym wszakże niesprawiedliwy, gdybym intencje autorów projektu ustawy sprowadzał wyłącznie do chęci zaspokojenia lobbystycznych zachcianek. Ich myśl wylatuje bowiem ponad tak płaskie cele - jest także do bólu strategiczna. Jeszcze raz zacytujmy uzasadnienie: „Polska ma w tej chwili unikalny w swej historii okres spokoju na granicach. Ale taki stan nie będzie trwał wiecznie, a jak uczy historia, nie wolno popełniać grzechu bezczynności - już nie raz wydawało się, że nasz kraj będzie trwał niezagrożony przez wie­ki, co wkrótce okazywało się bolesną ułudą”.
   Nie ma co - kanclerskie głowy! Jest tylko jedno pytanie, które wymaga pilnej odpowiedzi: z której strony przyjdzie atak?! Sformułowane na wstępie felietonu podejrzenie, że może chodzić o Niemcy, uzyskało właśnie potwierdzenie z ust nie byle jakich, bo samej Beaty Szydło. „78. rocznica wybuchu wojny winna być refleksją dla polityków europejskich, chcących partykularyzmów rozmowy z pozycji siły” - powiedziała pani premier z właściwą sobie bezpośredniością, niebanalną polszczyzną i intelektualnym zacięciem. Rozszyfrujmy zatem tę myśl: jeśli Unia nadal będzie domagać się przestrzegania zasad praworządności przez pisowski rząd, a większość krajów członkowskich zaakceptuje np. dyrektywę pracownikach delegowanych (bo PiS dramatycznie obniżył zdolność negocjacyjną Polski) - to... aż się boję pomyśleć, a co dopiero powiedzieć! Ale dość dyplomacji - po prostu 1 września, ewentualnie w innym miesiącu, może się powtórzyć! Ale z taką panią premier nie pójdzie im tak łatwo. Cały naród, uzbrojony w rewolwery, pistolety, sztucery, lunety, kabury i kasy pancerne stawi zacięty opór. A być może wyciągniemy wnioski z przeszłości i dokonamy usprawiedliwionego ataku wyprzedzającego - na Berlin! Czy aby ktoś tu nie oszalał? Niestety, na to wygląda, ale zapewniam, że nie ja.

PS Chciałbym wpisać się w modną obecnie tendencję do zmian nazw. Proponuję, aby nazwę słynnej niegdyś aukcji koni w Janowie „Pride of Poland” - zmienić na „Shame of Poland”, lepiej oddającą skutki „dobrej zmiany” w tej dziedzinie
Marek Borowski

Nadgorliwość ukarana

Polacy, nic się nie stało - można by powiedzieć po tym, jak minister spor­tu i turystyki - wyrzucił Marka Olszewskiego, szefa Polskiej Organizacji Turystycznej, za „skandalicz­ne wypowiedzi o Auschwitz”. Powołany niedawno na to stanowisko Olszewski zaczął wykreślać z progra­mów promujących Polskę wizyty w KL Auschswitz oraz w Muzeum Polin. W rozmowie z „Wyborczą” pogrążył się, mówiąc: „Nie mam potrzeby eksponowania miejsc i zdarzeń związanych z kulturą innych narodów”. „To polskie, a nie żydowskie elity zostały w czasie woj­ny zupełnie przeorane i zlikwidowane. Pamiętajmy, że kultura żydowska w praktyce cała przetrwała. W la­tach 30. z Niemiec wielu Żydów emigrowało. W Polsce pod okupacją niemiecką nie było takiej możliwości”.
   Cóż za kłamstwo, jaki wstyd! Jakiego nieuka miano­wano na ważne stanowisko! Przecież to pójdzie w świat, że szef polskiej turystyki twierdzi, iż kultura żydowska w praktyce cała przetrwała, przeorane zostały elity polskie, a nie żydowskie. Czyli Eichmann, Himmler, Hoess niewiele zdziałali? Nie można być usatysfak­cjonowanym, że autor tych bredni został zwolniony ze stanowiska. Nie jest tak, że „nic się nie stało - gramy dalej”. Poglądy p. Olszewskiego pasują bardziej do ONR czy do wszechpolaków niż do urzędnika państwowego. Chyba że nasze państwo zmierza w tym kierunku.
   Skąd ten pan czerpał swoje poglądy, gdzie się z nimi zetknął, co go kształtuje? Potrzeba „przebicia się z naszą własną kulturą” jest zrozumiała, ale nie kosztem kłam­stwa oraz kosztem innych kultur, jak choćby prawosław­nej, żydowskiej czy niemieckiej na terenie obecnej Polski i poza jej granicami. Powinniśmy być dumni i pokazywać turystom, że na naszych ziemiach odradza się kultura żydowska, która miała być starta z powierzchni ziemi, podobnie jak kultura polska. Ale nie opowiadać bredni.
   Za słowa, że to polskie, a nie żydowskie, elity zostały zupełnie przeorane i zlikwidowane, za tę bezmyślną li­cytację krzywd Olszewski powinien otrzymać zakaz zaj­mowania jakichkolwiek stanowisk w instytucjach pań­stwowych powyżej portiera do czasu ukończenia szkoły podstawowej. Choć nie wiadomo, jakiej historii będzie się po reformie uczyło dzieci w szkołach. Historyk dr Piotr Osęka zauważył bowiem, że w nowym podręczniku dla klasy IV nie ma ani słowa o zagładzie Żydów. Skąd więc Olszewscy mają się o tym dowiedzieć? Za brednie o tym, że kultura żydowska w praktyce cała przetrwała, skazał­bym ignoranta na długotrwałą kurację w Muzeum Po­lin. Jak taki pożal się Boże szef POT się uchował, skąd się wziął? Moim zdaniem to nadgorliwość, pan O. wybiegł przed szereg, bo słyszał coś o nowej polityce historycz­nej, o tym, że Polska przede wszystkim, że pedagogika dumy, a nie wstydu, że każdy naród musi dbać o swoją pamięć, że Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku jest niemieckie, że - jak powiedział prezes - to podarunek Tu­ska dla Merkel. Głupie, szkodliwe poglądy Olszewskiego i innych wzięły się z karykaturalnej, zakłamanej, pseudo „polityki historycznej”. (Biorę w cudzysłów, bo moim zdaniem „polityka historyczna” to oksymoron, w przyrodzie wystę­puje albo polityka, albo historia). Olszewski „chciał dobrze”, wyczuł, w którą stronę wiatr wieje, ale dał się zbytnio ponieść. Nadgorliwość została ukarana, ale nie martwmy się o ofiarę. Tyle jest posad do rozdania!
   Umniejszanie strat narodu żydowskiego i ekspono­wanie strat poniesionych przez inne narody (przede wszystkim niemiecki) zaczęło się już w czasie wojny i zaraz po niej. Jeszcze dymiły krematoria, kiedy mówiono, że Żydom krzywda się nie dzieje. Adolf Eichmann, jeden z głównych sprawców Zagłady, pisał po wojnie, że Żydzi ponieśli stosunkowo niewielkie straty, które przyniosły im „niezależność narodową”, czyli własne państwo. Prawdziwymi ofiarami były Niemcy, z sied­mioma milionami zabitych oraz z milionami zamor­dowanych w czasie usuwania ich po wojnie z ich daw­nych terytoriów - pisał. Panu Olszewskiemu, który przejściowo będzie miał więcej czasu na czytanie i re­fleksję, polecam znakomitą książkę Moniki Sznajderman „Fałszerze pieprzu”. Autorka pochodzi z rodziny polsko-żydowskiej. Rodzina żydowska (ze strony ojca) zginęła, rodzina polska (ze strony matki) ocalała cała.
   A że reakcja ministra Bańki była natychmiastowa? To dobrze. Kompromitacja była horrendalna. Także niektórzy publicyści bliscy IV RP dostrzegają już ogłu­pianie narodu. Jak widać w przypadku byłego już pre­zesa POT - skuteczne. Łukasz Warzecha w tygodniku Lisickiego zamieścił felieton pt. „Nie wychowujmy ba­ranów”, krytyczny nie tylko wobec partii Tuska i jej stosunku do historii (co nie jest żadną nowością), ale i tego, co się wyprawia dzisiaj. „Nie da się uczyć krytycznego myślenia o historii, wpajając gotowe frazy, że Piłsud­ski był Wielki i Nieskazitelny, że w Teheranie i w Jałcie zły zachód zdradził Szlachetnych Polaków, że żołnie­rze niezłomni byli chodzącymi Aniołami i stanowią Najwyższy Wzór Cnoty do naśladowania, a Powstanie Warszawskie było Wielkim, Wspaniałym, Bohaterskim Zrywem”. Autor apeluj e by „nie wychowywać baranów bez świadomości przeszłości, jak i baranów bez śladu refleksji”. Wygląda na to, że redaktor nie będzie auto­rem scenariusza filmu, który na zamówienie premiera Glińskiego ma powstać w Hollywood.

Pod rządami PiS państwo polskie pisze historię na nowo i wpaja ją na każdym kroku, od dzieci po sędziwych weteranów powstania warszawskiego, którym wciska się apel smoleński. Tam, gdzie to jest reakcja na indoktry­nację komunistyczną czy inne kłamstwa - OK, ale tam, gdzie dawne kłamstwa zastępowane są nowymi - stop! Popieram to, co powiedział prof. Antoni Dudek („Rz”): „Za kilkadziesiąt lat w Polsce będą stały pomniki Lecha Wałęsy, a nie tylko te stawiane teraz Lechowi Kaczyńskie­mu. Zapewne Jarosław Kaczyński chciałby zrzucić z cokołu Wałęsę i zastąpić go bratem, ale mimo że jest dziś naj­potężniejszym politykiem w Polsce, nie ma na to szans”. To prawda, ale spustoszenie w umysłach już jest ogromne.
Daniel Passent

Jesteśmy świętymi żandarmami

Z całym szacunkiem dla dobrej zmiany i wstawa­nia z kolan przyznać trzeba, że pierwsi z podło­gi podnieśli się bracia Rosjanie pod mężnym, zdecydowanym i twardym jak jego często eksponowana goła klata przywództwem Władimira Putina.
   Gdy zaś próbuje się definiować putinizm, obowiązkowo pada nazwisko Aleksandra Dugina, ideologa rosyjskie­go tradycjonalizmu, neoimperializmu i eurazjatyzmu. To nie jest tak, że Putin głosi i realizuje koncepcje Dugi­na, ale wiele myśli ekscentrycznego brodacza prędzej czy później trafia do oficjalnej narracji. Choćby więc dlate­go warto go czytać. Zatem poczytałem. I przedstawiam szanownym czytelnikom małe wypisy do refleksji.
    „My, Rosjanie i Niemcy, rozumujemy w pojęciach eks­pansji i nigdy nie będziemy rozumować inaczej. Nie je­steśmy zainteresowani po prostu zachowaniem własnego państwa czy narodu. Jesteśmy zainteresowani wchłonię­ciem, za pomocą wywieranego przez nas nacisku, maksy­malnej liczby dopełniających nas kategorii. Nie jesteśmy zainteresowani kolonizowaniem tak jak Anglicy, lecz wy­tyczaniem swoich strategicznych granic geopolitycznych bez specjalnej nawet rusyfikacji, chociaż jakaś tam rusyfi­kacja powinna być. Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowa­na istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Polaków czy Ukraińców, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki. (...) Polska nie umiała stworzyć własnej cywilizacji i musi dokonać wyboru. Myślę, że istnieje jeszcze możliwość, byście dokonali normalnego wyboru, tzn. bizantyjskiego. Wymaga to wiele odwagi, nonkonformizmu, nietypowych form działania, jakichś skinheadów, anarchistów, misty­ków. Polski chaos przeciw polskiemu porządkowi”.
    „Rosja nie zatrzyma się w swoim wyzwoleńczym marszozrywie na terytorium Krymu ani na Dnieprze, ani na­wet na zachodnich granicach eks-Ukrainy. Naszym celem jest wyzwolenie Europy od atlantyckich okupantów, tych samych, którzy doprowadzili do katastrofy w Kijowie i oddali tam władzę przestępczej juncie. Naszym celem jest wielkokontynentalna walka wyzwoleńcza. Najpierw bitwa o Europę. Także w egoistycznych celach zabezpie­czenia sobie odpowiednich granic będziemy zmusze­ni wyzwolić Europę - przy tym całą, nie tylko środkową, ale i zachodnią. (...) Rewolucja ma swój początek, ale nie ma końca. W bitwie o Europę walczymy jednak nie Europę rosyjską, ale o Europę europejską, o wolną Europę, o Europę ducha, kultury, tradycji i etnosów. Aby zapewnić sobie samym bezpieczeństwo, Rosjanom przyj­dzie udzielić pomocy Europejczykom, by ci odzyska­li władzę w swoje ręce. Wszystko to dopiero się zaczyna. (...) Nazywaliście nas »żandarmem Europy«. Rzeczywi­ście, jesteśmy nim. Jesteśmy żandarmami. Stoimy na straży porządku, konstytucji, prawa i bezpieczeństwa. Karzemy przestępców i zakuwamy w kajdany buntowni­ków. Stoimy na straży zdrowej rodziny i sprawiedliwości. Bronimy kultury i ducha. Wiary i moralności. Tożsamo­ści i Tradycji. Jesteśmy świętymi żandarmami. I idziemy do was. Na zachód. Broniąc naszych granic”.
    „Wzlot Trumpa po pierwsze i najważniejsze kładzie kres światu jednobiegunowemu. Trump bezpośrednio odrzucił hegemonię Stanów Zjednoczonych zarówno w jej łagodnej formie, na którą nalega Council on Foreign Relations, jak i w radykalnej odmianie, której żądają neo- konserwatyści. (...) Putin, stojący w awangardzie wysił­ków na rzecz wielobiegunowości, do tego doprowadził. 8 listopada 2016 r. był najważniejszym zwycięstwem Ro­sji i jego osobistym. Nie ma alternatywy dla ładu wielobiegunowego, a my nareszcie możemy tworzyć architekturę tego nowego ładu światowego - nie poprzez wojnę, ale pokój. To wkład Trumpa. Globalistyczna sieć niezli­czonych »organizacji pozarządowych« i zagranicznych agentów w Rosji straci poparcie jeszcze bardziej. (...) Nie będzie już więcej funduszy na obrzucanie błotem i degra­dowanie innych kultur i tradycji. W przeciwieństwie do Clinton Trump nie uważa LGBT, feminizmu i postmoder­nizmu za ostatnie słowo postępu, ale za chorobę. Teraz będą w stanie uzyskać od Ameryki co najwyżej leczenie swoich perwersji. Fundacja Sorosa, już zdelegalizowa­na w Rosji, najwyraźniej także w USA zostanie niedługo rozpoznana jako rozsadnik ekstremizmu. Wszystko to i wiele więcej to dzieło Donalda Trumpa”.
   Kolorowych snów!
Marcin Meller

Lekcja nr 1: „Wesele”

Tuż przed rozpoczęciem bardzo nowego roku szkolnego odbyła się szósta edycja Narodowego Czytania, sympatycznej akcji zapoczątkowanej jeszcze przez prezydenta Komorowskiego, a polegającej na zbiorowej publicznej lekturze wybranego arcydzieła literatury polskiej. Tym razem w setkach miejsc czytano „Wesele” Wyspiańskiego. Andrzej Duda ogłosił ten wybór w lutym, podczas tej samej uroczystości, na której, ku konsternacji środowisk polonistycznych, uhonorował wielką nagrodą „Zasłużonego dla Polszczyzny” poetę Wojciecha Wencla, nazywanego smoleńskim bardem, którego twórczość właśnie została wprowadzona do nowego kanonu szkolnych lektur obowiązkowych.
Jeśli PiS będzie rządził dłużej, pan Wencel być może doczeka się swojego Narodowego Czytania, ale w tym roku głosujący, ogromną większością głosów, wytypowali „Wesele”. I był to wybór mający cechy internetowej anarchii oraz złośliwości. Od początkowego „Cóż tam, panie, w polityce?”, aż po końcowe „Miałeś, chamie, złoty róg” dramat Wyspiańskiego pełen jest politycznych, i raczej nieprzyjemnych dla obecnej władzy, aluzji. Zanim jednak kuratoria narzucą polonistom jakąś nową obowiązkową interpretację utworu, póki jeszcze można - wciąż warto na nowo czytać i odczytywać „Wesele”. Nasz zmarły niedawno kolega Zdzisław Pietrasik co jakiś czas, na naszą prośbę, układał - dla zabawy - szkice nienapisanych scenariuszy i fabuły nienakręconych filmów, inspirowane literaturą i historycznymi wydarzeniami. Konwencja w sam raz na ten moment, kiedy już język drętwieje od komentowania kolejnych propagandowych przekazów dnia i występów panującej ekipy. Więc mogłoby być tak...

Dom weselny jak z filmu „Wesele” Smarzowskiego. Elita nowej władzy radośnie brata się z ludem. Lokalu i ludu dyskretnie pilnują rozmieszczeni w różnych kątach agenci służb specjalnych. Gra i śpiewa Zenek Martyniuk, a oprócz „Oczu zielonych” hitem wieczoru jest utwór disco polo „Pięćset plus”, z refrenem włączającym do zabawy kolejne grupy uczestników: pięćset plus dla emerytów, pięćset dla nauczycieli dyplomowanych, pięćset dla ratowników medycznych, dla żołnierzy obrony terytorialnej, dla policjantów itd. Każdy wywołany podnosi rękę i pozdrawia Zenka oraz innych uczestników imprezy. Centralną postacią wesela jest jednak Prezes ubrany w czepiec z pawich piór i zamiast sukmany w biało-czerwoną pelerynkę z orłem. Zresztą, cała bawiąca się z ludem elita wystrojona jest podobnie, każdy ma na sobie jakiś element odzieży patriotycznej; w rozgrzanych kręgach tanecznych (tu z kolei jak w „Weselu” Wajdy) migają orły, powstańcze kotwice, żołnierze wyklęci, husaria, biało-czerwone rogi wikingów. Okrzyki: „A to Polska właśnie!”. Jest i premier Szydło, minister Ziobro i Patryk Jaki, Pan Antoni i minister Mariusz; także trzymający się trochę na uboczu (jakby z wahaniem, czy włączyć się w korowód czy raczej wyjść na zewnątrz) Pan Prezydent. Tak to trwa, dopóki nie wiadomo przez kogo zaproszone, przeoczone przez śpiących agentów, wśród weselników zaczynają pojawiać się Osoby Dramatu.
(Didaskalia: największą uciechą byłoby napisanie dialogów między Osobami PiS i poszczególnymi Osobami Dramatu. Zostawiamy to ewentualnie polonistom i uczniom do szkolnych teatrzyków, zanim nie zostaną zlikwidowane i zastąpione ćwiczeniami strzeleckimi). Wyobraźmy jednak sobie, że oto na polskim weselu pojawia się umorusany Uchodźca i spotyka z ministrem Mariuszem. Tu w dialogu można nic nie zmieniać z Wyspiańskiego: „Niech na całym świecie wojna/byle polska wieś zaciszna/byle polska wieś spokojna” - recytuje Mariusz, wołając na koniec sceny: „A kysz!” (To już „Dziady”). A przechodząca mimo Pani Premier powtarza w zapamiętaniu: „Europo, wstań z kolan!”.
Wśród zjaw nachodzących wesele powinien niewątpliwie pojawić się Demonstrant ze świeczką, potrząsający woreczkiem srebrników; Totalny Opozycjonista („Wyście sobie, a my sobie, każden sobie rzepkę skrobie”), a u boku Pana Prezydenta wicepremier Morawiecki („Tak by się het gnało, gnało/do ogromnych wielkich rzeczy/a tu pospolitość skrzeczy, a tu pospolitość tłoczy/włazi w usta, uszy, oczy”). Łatwo sobie wyobrazić wierszowany dialog Patryka Jakiego, pragnącego zadawania tortur i wymierzania kary śmierci ze sprzedajną Sędzią; Zbigniewa Ziobro z krwawym Fransem Timmermansem czy mroczne spotkanie Macierewicza z Putinem. Jednakowoż żeby ochronić „Wesele” przed staczaniem się z narodowego dramatu w komedię, można by dopuścić do dialogu Prezesa z Lechem Wałęsą, a przede wszystkim z upiorem Donalda Tuska. To on mógłby Prezesowi przekazać złoty róg władzy („my jesteśmy jak przeklęci, że nas mara, dziwo nęci”). A dalej już prosto: Prezes oddaje róg Zenkowi, zostawiając sobie ino sznur, Martyniuk gra na rogu „Oczy zielone”. Mary i zjawy uciekają w mrok, porzucając kaduceusz, czarodziejską laskę służącą do uśmierzania sporów. Prezes podnosi laskę i dyryguje chocholim tańcem. Chór Osób Dramatu: „Kłam sercu, nikt nie zrozumie, hasaj w tłumie! Masz to kaduceusz, chwyć! Rządź! Mąć nim wodę, mąć!”. Potem opada ciężka biało-czerwona kurtyna, odcinając Polaków od reszty Europy i świata...

No dobrze, to teraz już bez żartów. W nowej szkole, jeśli trafnie odczytujemy intencje układających podstawę programową, z Wyspiańskim będą same kłopoty. On kompletnie nie pasuje do obecnej państwowej ideologii.
To wciąż okropnie gorzki porachunek z polską mitomanią i megalomanią, wiarą w cuda i w „wielkich mężów”, kpina z narodowego i społecznego egoizmu, ciągłych pretensji wobec wszystkich, zaściankowości, nieudolności, heroizacji własnej historii. Każdy kiedyś to już opisał w wypracowaniu z polskiego. Ale kto by myślał, że „Wesele” tak realnie (choć groteskowo) wróci w XXI w.? Że znów zabrzmi jak literatura wywrotowa? „Pieścimy się ino snami, a to co nas tu otacza, zdolność naszą przeinacza”. Nie odrobiliśmy tej lekcji z Wyspiańskiego i obawiam się, że w nowej pisowskiej szkole będzie trudno. Tym bardziej trzeba nam wspierać nauczycieli i dyrekcje szkół w obronie przed ideologiczną agresją władzy; może także czas przygotować się do domowych kompletów? Inaczej my i nasze dzieci będziemy skazani na wieczną repetę z polskiego i z historii.
Jerzy Baczyński

1 komentarz: