czwartek, 14 września 2017

Pęknięty tandem i Wielka gra Kościoła



Pęknięty tandem

Jeśli prezes PiS będzie chciał pozbawić Beatę Szydło stanowiska, prezydent nie kiwnie palcem. Między Dudą a Szydło nie ma już dawnej chemii, jest totalna nieufność

Renata Grochal

Druga połowa sierpnia. Premier Szydło przyjeż­dża na krótki urlop do prezydenckiego ośrodka w Juracie. W tym samym czasie odpoczywa tu prezydent Andrzej Duda. Media spekulują, że rodzi się ich polityczny sojusz. Być może szefowa rzą­du szuka wsparcia prezydenta, Im oba­wia się odwołania ze stanowiska, o czym coraz częściej mówi się w PiS. To byłby powrót do dawnego tandemu z czasów kampanii prezydenckiej. Szydło była szefową sztabu Dudy i jego najbliższą współpracownicą,
   Jednak według ustaleń „Newsweeka” żadnego: sojuszu nie ma. Bliski współ­pracownik prezydenta mówi mi, że to nie Andrzej Duda zaprosił Szydło do Ju­raty. Ona szukała po prostu ustronne­go miejsca, gdzie mogłaby odpocząć beż tłumu gapiów. Ktoś w jej kancelarii pod­powiedział Juratę.
   Prezydent spędzał tu urlop z żoną, ro­dzicami i siostrą, mieszkał w głównej re­zydencji. Pani premier była w domku dla gości. Oba budynki są od siebie oddalo­ne o ok. 200 metrów. Prezydent widywał Szydło pływającą kajakiem z mężem, kil­ka razy nawet rozmawiali. Ale - jak wy­nika z naszych informacji - była to raczej kurtuazyjna wymiana zdań.
   - Co z tego, że rozmawiali, skoro An­drzej wie, iż Szydło i tak zrobi to, czego chce prezes. Ona uwierzyła, że klucz do jej przyszłości jest w rękach Kaczyńskie­go. Nie zrobi nic, co mogłoby wzbudzić podejrzenia, że próbuje budować włas­ną pozycję - mówi jeden ze współpra­cowników Dudy. W PiS krąży opowieść, że Szydło wpadła w popłoch na wieść o tym, że współpracownicy pokazali prezesowi jej urlopowe zdjęcia w tabloidzie, mówiąc mu: „O, zobacz, Beata nie po­wiedziała ci, że jedzie do Juraty”. Zaraz ruszyła w Polskę na spotkania z poszkodowanymi w nawałnicach na, Pomorzu. Chciała pokazać Kaczyńskiemu, że dzia­ła, chociaż reakcja rządu była mocno spóźniona.

SŁABA PREMIER NIE POMOŻE
Po wygranych przez pis wyborach wydawało się, że Duda i Szydło mogą wspólnie stworzyć ośrodek władzy, konkurencyjny wobec Kaczyńskiego, Ale prezes szybko wciągnął ich w demontaż Trybunału Konstytucyjnego, czyniąc de facto wspólnikami łamania konstytucji. Szydło całkowicie mu się podporządko­wała, a Duda po dwóch latach próbuje budować własną pozycję. O żadnej par­tii prezydenckiej nie ma na razie mowy, ale Duda zrozumiał, że 40 proc. wybor­ców PiS nie wystarczy mu, żeby wygrać drugą kadencję. Dlatego musi robić ge­sty w stronę wyborców z Centrum. Tylko mając silną pozycję, może zmusić Ka­czyńskiego, żeby PiS poparło go w kolej­nych wyborach.
   Według Ludwika Dorna, byłego wice­prezesa PiS, ogromne znaczenie odegrał także czynnik psychologiczny. Duda się zbuntował, bo ma większe poczucie god­ności niż Szydło, była burmistrz niewiel­kich Brzeszcz.
   - Ona uważa, że jak ją Kaczyński czoł­ga, to tak po prostu musi być, bo tak jest świat zbudowany. A Duda jest z krakow­skiej profesorskiej rodziny i wżenił się w rodzinę znanego poety Juliana Kornhausera, także profesora. To daje poczu­cie:; nikt mnie nie będzie upokarzał. Dwa lata zaciskał zęby, a w końcu powiedział: dość - mówi Dorn.
   W pałacu mówią, że Szydło jest wiel­kim rozczarowaniem Dudy. Nie po­mogła mu w ciągnącym się od czerwca konflikcie z szefem MON Antonim Ma­cierewiczem. To jest dziś najpoważniej­szy problem Dudy w relacjach z rządem. Jego współpracownicy mówią nawet, że pani premier wykonuje gesty wrogie wo­bec prezydenta.
   Generał Jarosław Kraszewski to dy­rektor departamentu zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Jest krytyczny wobec działań Maciere­wicza. Tymczasem nadzorowana przez szefa MON Służba Kontrwywiadu Woj­skowego odebrała mu dostęp do infor­macji niejawnych. Duda stracił ważne źródło informacji o tym, co się dzieje w wojsku.
   Według moich rozmówców w pałacu prezydent po raz pierwszy rozmawiał o tym z panią premier już pod koniec czerwca. Postawił wtedy sprawę jas­no; jeśli służby mają coś na generała, to niech pokażą te obciążające informacje. Szydło przez całą rozmowę tylko kiwała głową, ale nic nie obiecała.
   W lipcu prezydent ponowił swo­ją prośbę, dał premier miesiąc na roz­wiązanie konfliktu. Szydło kiwała głową, ale konflikt trwa do dziś. Ich ostatnia dłuższa rozmowa na temat sy­tuacji w wojsku odbywa się 15 sierpnia w Belwederze. Trwała przeszło pół go­dziny, ale scenariusz był ten sam: pre­mier potakiwała, ale nie zajęła żadnego stanowiska.
   - Szydło nie ma wpływu na Maciere­wicza, a jedyną osobą, która może mu coś kazać, jest Kaczyński. Premier mo­głaby mu szepnąć słowo, ale nawet to boi się zrobić - irytują się w pałacu. Duda osobiście nie rozmawiał dłużej z Ka­czyńskim od miesięcy - na pewno od po­czątku roku, a niektórzy twierdzą nawet, że od 10 kwietnia 2016 r., bo wtedy nara­ził się prezesowi. W rocznicę katastro­fy smoleńskiej wezwał do wzajemnego wybaczenia, a Kaczyński publicznie mu odpowiedział, że „wybaczenie jest po­trzebne, ale po wymierzeniu kary”.
   Poza tym - jak mówią w PiS - nigdy nie było między nimi chemii, nie są nawet po imieniu. Łącznikiem między Kancelarią Prezydenta a prezesem jest Krzysztof Szczerski, szef gabinetu Dudy. Spoty­ka się z Kaczyńskim na wspólnych obia­dach lub kolacjach. Ale Szczerski sprawy Macierewicza ostro nie postawi, bo liczy, że będzie mógł kandydować w wyborach z list PiS.

ZADOWOLIĆ KACZYŃSKIEGO
Ludzie Dudy mają żal do Szydło, że nie powstrzymała ataku Zbignie­wa Ziobry na Dudę po zawetowaniu przez niego ustaw o sądach, ale minister sprawiedliwości miał zgodę od same­go prezesa. Teraz, gdy pałac przygoto­wuje własne projekty, nikt się z Ziobrą nie konsultuje. - Trudno sobie wyobra­zić, żeby po; takim zachowaniu był dla nas partnerem - mówi współpracownik Dudy. Szydło nie próbuje nawet łagodzić tego konfliktu. Czeka na to, jak do spra­wy podejdzie prezes.
   Jeśli premier przychodzi do Andrze­ja Dudy, to wyłącznie w roli żołnierza Kaczyńskiego. Przedstawia polecenia z centrali. Tak było po wetach, gdy wraz z marszałkami Sejmu i Senatu przyje­chała do prezydenta, żeby go przekonać do zmiany decyzji.
   - Mówiła, że to są ważne reformy i dlatego prezydent musi cofnąć decy­zję. Andrzej na to: No co wy, przecież ja to ogłosiłem publicznie”. Ale Szyd­ło przekonywała go, że to się da PR-owo sprzedać tak, by wyjść z tego z twarzą. A przecież jakby on to odwołał, to byłby skończony jako polityk i jako człowiek - opowiada współpracownik Dudy. Wie­czorem po tym spotkaniu Szydło wygło­siła w rządowej TVP orędzie atakujące Dudę. W pałacu są przekonani, że tele­wizja wstrzyma orędzie prezydenta, by nadać wystąpienie pani premier. To mu­siało być z nią uzgodnione. - W tej sy­tuacji o żadnym zaufaniu nie może być mowy - podsumowuje człowiek Dudy.
   Dlatego nawet gdyby Kaczyński chciał odwołać Szydło, prezydent nie zamierza interweniować. Ludwik Dorn jest przekonany, że jeśli Duda będzie prowadził ofensywną politykę, czy­li wetował ustawy, wzywał rząd na rady gabinetowe, to w ciągu kilku mie­sięcy Kaczyński wymieni premiera.
- W takiej sytuacji tylko Jarosław Ka­czyński będzie w stanie utrzymać spoi­stość obozu władzy. Przecież już dzisiaj Krzysztof Szczerski apeluje do mini­strów, żeby przychodzili do prezyden­ta konsultować swoje ustawy. Prezes nie może sobie na to pozwolić - pod­kreśla Dorn. Przewiduje, że Kaczyński wezwie Szydło na posiedzenie komite­tu politycznego i zmusi ją do rezygnacji ze stanowiska. Na otarcie łez dostanie ona funkcję marszałka Sejmu.
   Gdyby Szydło z Dudą zawarli sojusz, pani premier byłaby praktycznie nie do ruszenia. Mogłaby powiedzieć prezeso­wi, że jeśli chce ją usunąć, musi przepro­wadzić w Sejmie konstruktywne wotum nieufności wobec rządu, a ona zaufa­nie prezydenta ma. To byłby polityczny problem dla PiS, bo wymiana premiera w atmosferze sejmowej awantury (Kaczyński musiałby krytykować podczas debaty własną premier) zaszkodziłaby partii.
   Jednak w pałacu wątpią, by prezes szybko zdecydował się odwołać Szydło. Chociaż stara gwardia w PiS, czyli poli­tycy Porozumienia Centrum, pierwszej partii Kaczyńskiego: (m.in. Joachim Bru­dziński), go do tego namawiają. Mówią, że powinien po raz drugi zostać premie­rem, tak jak Piłsudski.
   - Szydło może być drugim Buzkiem, czyli słabym premierem, ale posłusz­nym, i może doczołgać się do końca ka­dencji - przewiduje współpracownik prezydenta.

NIEUDANY SPISEK
Gdy pytam ludzi Dudy i polityków PiS o moment, w którym zaufanie między premier i prezydentem za­częło się kruszyć, wskazują początek kadencji rządu. Prezes PiS powiedział wtedy w zaufanym gronie, że premierem nie będzie Beata Szydło, tylko Piotr Gliń­ski. Miał ogłosić to na posiedzeniu komi­tetu politycznego. Ale Szydło się o tym dowiedziała i pobiegła do Kaczyńskie^ go złożyć deklarację lojalności. Wtedy miała się zgodzić na skład rządu narzu­cony przez prezesa, czyli m.in. obecność w nim Macierewicza. Według moich roz­mówców premier ma żal do Dudy, że za mało się zaangażował w jej obronę, cho­ciaż ostatecznie ją poparł.
   Zapamiętała mu to, choć znają się od lat. Zaprzyjaźnili się jeszcze, gdy oboje działali w małopolskim PiS. Kiedy Duda został kandydatem na prezydenta, Marcin Mastalerek, wówczas rzecznik partii, wymyślił, żeby to Szydło stanęła na czele jego sztabu i przekonał do tego pomysłu Kaczyńskiego. Szydło była już wtedy wi­ceprezesem PiS.
   - Na początku była trochę drewnia­na, ale szybko się wyluzowała. Potrafiła zażartować, to była równa babka. Dużo słuchała, bo nie robiła wcześniej kampanii. Nie miała takiej inteligencji emocjo­nalnej jak Tusk, ale potrafiła zagadać do rolników, do młodych. W starciu z histeryczną Kopacz jej flegmatyczność była atutem - opowiada sztabowiec PiS. Do­daje;,: że wtedy Duda i Szydło całymi dniami wisieli na telefonie, bo on jeździł po Polsce, a ona często musiała zostać w Warszawie. Wszystko ze sobą usta­lali: - Była między nimi chemia i duże zaufanie.
   Ale po objęciu Stanowiska premie­ra Szydło się zmieniła. Stała się nieuf­na i zamknęła się w sobie. W kancelarii otoczyła się przyjaciółkami bez politycz­nego doświadczenia, które tę nieufność podsycają. Jej wystąpienia w Sejmie zaczęły być coraz ostrzejsze, stała się par­tyjnym bulterierem.
   - Czasem jak słucham Szydło, to mam wrażenie, że ona jest bardziej radykal­na od Kaczyńskiego. Nie wierzę, że ona tak naprawdę myśli. Po prostu panicznie boi się utraty stanowiska - mówi ważny działacz PiS.

Wielka gra Kościoła

Episkopat popiera prezydenta, bo chce zmian w konstytucji. Biskupi marzą o Invocatio Dei zamiast preambuły. Ale we władzach Kościoła walczą o wpływy dwie konserwatywne frakcje

Aleksandra Pawlicka

Gdy przemawia prymas, ważne jest, co mówi, gdzie mówi i kto siedzi w pierw- szym rządzie - mówi jeden z wpływowych du­chownych. Prymas Wojciech Polak prze­mówił na Jasnej Górze, która w ostatnich latach stała się mekką polityków PiS, skrajnych nacjonalistów z ONR i wy­znawców Tadeusza Rydzyka. Przemówił do prezydenta, pani premier, marszałków Sejmu i Senatu oraz licznych parlamen­tarzystów zebranych z okazji obchodów 300-lecia koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.
   Zaapelował o poszanowanie „porząd­ku i ładu społecznego oraz konstytu­cyjnego, który jest gwarantem naszego współistnienia, a nie nadwerężanie go czy wręcz omijanie dla takich czy innych racji". Nikt nie miał wątpliwości, że to krytyka rządu, który destabilizuje pań­stwo prawa i dąży do upartyjnienia wy­miaru sprawiedliwości.

NADAWANIE NA TYCH SAMYCH FALACH
Głosy krytyczne, i to w zdecydowa­nie ostrzejszej formie niż kazanie prymasa, słychać w polskim Kościele od dawna, tyle że wypowiadają je duchowni niepełniący ważnych funkcji w episkopa­cie. Emerytowany biskup Tadeusz Piero­nek nazwał ostatnio łamanie przez PiS konstytucji „łajdactwem”. Dominikanin Ludwik Wiśniewski opublikował gorz­ki list do biskupów. „W naszym państwo­wym życiu - pisał - wystąpiły w ostatnich latach zjawiska, które nie doczekały się moralnej oceny Kościoła, są to takie kwe­stię jak nieposzanowanie Konstytucji czy brak szacunku dla obywateli »gorszego sortu«”. Ojciec Paweł Gużyński poszedł w krytyce jeszcze dalej: „Część duchow­nych uległa złudzeniu, że Jarosław zbawi Polskę. Wystarczyło, że prawicowi po­litycy uderzyli w bogoojczyźnianą stru­nę, powtarzali jak mantrę »Bóg, Honor, Ojczyzna« i łatwo zyskiwali sympatię duchowieństwa”.
   To głosy odosobnione, które episkopalna wierchuszka zbywała milczeniem. Aż do weta prezydenta w sprawie ustaw Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, kiedy to szef episkopatu abp Stanisław Gądecki w trybie ekspre­sowym udzielił poparcia Andrzejowi Du­dzie. - Jak na kościelne młyny zarówno tempo, jak i tryb przygotowania listu były niespotykane - mówi osoba zbliżona do episkopatu. - W takich sytuacjach wypo­wiada się zwykle prezydium episkopatu. Tym razem przewodniczący z nikim tego nie konsultował i nikt w episkopacie nie wiedział, że taki list powstaje. Nikt oprócz prezydenta - dodaje mój rozmówca.
   Andrzej Duda prosto z wakacji na Helu udał się do Częstochowy. Jednemu ze współpracowników miał później powie­dzieć, że w sprawie wet „dostał wspar­cie od swojego biskupa”. Czyli kogo? Nie od metropolity warszawskiego kard. Ka­zimierza Nycza, bo między nimi panu­je wręcz dyplomatyczny chłód. Andrzej Duda zaprosił kardynała do pałacu za­raz po wygranych wyborach. - Spotkanie trwało krótko i zakończyło: się w chłodnej atmosferze. Do ponownego nie do­szło. Nie było chemii, zupełnie inaczej niż z abp. Gądeckim, z którym prezydent na­daje na tych samych falach - mówi pra­cownik pałacu prezydenckiego.
   Czy to abp Gądecki spotkał się z Andrzejem Dudą na Jasnej Górze? Nie wiadomo, wiadomo za to, że po ogło­szeniu wet arcybiskup gościł w pałacu prezydenckim.

INTERES W IMIĘ BOGA
W ten sposób prezydent zyskał wsparcie najważniejszego polskie­go biskupa, który uchodzi za przedstawi­ciela konserwatywnej frakcji kościelnych hierarchów, mającej w episkopacie zde­cydowaną większość.
   Jednak ważniejsze jest pytanie, co na sojuszu z prezydentem chce ugrać szef polskich biskupów? - Tu chodzi o zabez­pieczenie interesów Kościoła w ustawo­dawstwie są tłumaczy duchowny zbliżony do episkopatu.
   - A konkretnie? - dopytuję.
   - Na przykład o wpływ na zmianę konstytucji, nad czym prace zainicjo­wał właśnie Andrzej Duda. Abp Gąde­cki dostał od prezydenta zapewnienie, że będzie stroną konsultującą te zmia­ny. Stroną, której głos będzie decydujący - mówi mój rozmówca.
   - Czy biskupi mogą zażądać usunięcia preambuły? - drążę temat.
   - I zaproponować w jej miejsce Invocatio Dei - brzmi odpowiedź.
   Preambułę obecnej konstytucji napisał Tadeusz Mazowiecki na; podstawie tekstu Stefana Wilkanowicza, redaktora naczel­nego „Znaku”. Definiuje ona naród polski jako „wszystkich obywateli Rzeczypo­spolitej, zarówno wierzących w Boga bę­dącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielających tej wiary”.
   W Invocatio Dei miejsca dla niewierzą­cych nie ma. Bóg stanowi źródło prawdy, ale i prawa.
   - Jeśli zapowiedziane przez prezydenta pisanie nowej konstytucji określanej jako „konstytucja nie dla elit” dojdzie do skut­ku, to Zmiany w preambule, lub wręcz jej usunięcie, mogą być jednym z pierwszych efektów - mówi „Newsweekowi” wice­prezes Stowarzyszenia Sędziów Iustitia Katarzyna Kruk. Członkowie stowarzy­szenia uważają, że obecnej konstytucji nie należy ruszać, a zwłaszcza robić tego pod dyktando biskupów.
   Jeden z hierarchów zapytany przez „Newsweek”, co należałoby zmienić w konstytucji, przyznaje, że lista jest dłu­ga. Od zapisu o ochronie życia doprecyzowanego jako życie od poczęcia (co automatycznie oznacza zaostrzenie pra­wa antyaborcyjnego) po jednoznaczne określenie małżeństwa jako związku ko­biety i mężczyzny.
   - Może też zakaz handlu w niedzielę - mówi duchowny.
   - Zakaz handlu w niedzielę ma być wpi­sany do konstytucji?
   - Skoro padła propozycja, aby wpisać do konstytucji 500+, to dlaczego nie za­kaz handlu w niedzielę. Abp. Gądeckiemu bardzo na tym zależy - odpowiada.
   - A jeśli zmiana konstytucji nie dojdzie do skutku?
   - To niezbędne rozwiązania trzeba bę­dzie wprowadzić ustawami. Prezydent jest żarliwym katolikiem, czego nie ukrywa. Abp Gądecki znalazł w nim godnego partnera. Przekonał go, że mają wspólny interes do zrobienia.

PRYMAS NA IMIENINACH
Sojusz szefa episkopatu i prezydenta dojrzewał powoli. Początkowo wszyst­ko wskazywało na to, że episkopat znaj­dzie wspólny język z tym, kto naprawdę rozdaje karty w polskiej polityce. To Jaro­sław Kaczyński po wygranych wyborach zadeklarował na Jasnej Górze, że nie ma Polski bez Kościoła. Zorganizowane kilka miesięcy później obchody 1050. roczni­cy chrztu Polski były uroczystością pań­stwową. Z tej okazji odbyło się wyjazdowe posiedzenie Zgromadzenia Narodowego w Poznaniu, na którym biskupi chwalili polityków, że nigdy po 1989 r. nie było tak dobrej współpracy rządzących i Kościoła.
   - Ten entuzjazm stopniowo jednak top­niał. Kaczyński rozczarował abp. Gąde­ckiego swoją kapitulacją w czasie czarnego protestu. I nie chodzi tylko o wycofanie poparcia prezesa PiS dla zaostrzenia prze­pisów antyaborcyjnych, ale przede wszyst­kim zmuszenie do tego swoich posłów, których większość podziela stanowisko biskupów w tej sprawie - mówi ksiądz z diecezji poznańskiej, czyli z matecznika abp. Gądeckiego, i dodaje: - Dla szefa epi­skopatu był to jasny sygnał: wojsko PiS musi robić to, co chce wódz, nawet gdyby do każdego posła listy słało stu biskupów.
   - Abp Gądecki - kontynuuje poznański ksiądz - postanowił, że nie będzie han­dlował z kimś, komu zależy tylko na na­tychmiastowym efekcie. Gdy pojawiła się szczelina między pałacem prezyden­ckim a centralą PiS, postanowił wykorzy­stać okazję.
   Do współpracy z Andrzejem Dudą skłoniły szefa episkopatu także ulicz­ne protesty. Począwszy od grudniowych w sprawie mediów i wolności słowa, po lipcowe w sprawie sądów. Były pozba­wione jakichkolwiek elementów re­ligijnych, pokazały, że Kościół nie ma wpływu na samoorganizujące się spo­łeczeństwo. Zwrócił na to uwagę Klub Inteligencji Katolickiej - na kilka dni przed wetami prezydenta wysłał list do abp. Gądeckiego, domagając się od epi­skopatu zajęcia stanowiska „w sprawie prób zmian ustrojowych, stanowiska
wynikającego z chrześcijańskiej wizji praw człowieka i przysługującej mu wol­ności”. Katoliccy działacze nie wiedzie­li jeszcze wtedy, że szef episkopatu jest w trakcie przygotowywania tajnego pak­tu z prezydentem.
   Następstwem poparcia abp. Gądeckie­go dla prezydenckich wet było wystąpie­nie prymasa Wojciecha Polaka na Jasnej Górze, Zwyczajowo podczas podobnych uroczystości kazanie wygłasza szef epi­skopatu albo miejscowy biskup. Tym ra­zem przewodniczący przekazał pałeczkę prymasowi. Dlaczego? - Aby krytycz­ny głos Kościoła wobec działań PiS nie był głosem jednego hierarchy - tłuma­czy mój rozmówca i dodaje: - W przy­padku abp. Polaka nie było to trudne. Na niedawnych imieninach u Hanny Sucho­ckiej wiele osób przekonywało prymasa, że gest jednoznacznej dezaprobaty dla ła­mania przez PiS konstytucji jest ze strony Kościoła bardzo potrzebny.
   Biskupom, którzy krytykują poczyna­nia PiŚ, nie chodzi jednak o odzyskanie apolitycznej twarzy. To raczej próba bu­dowania antypisowskiego frontu w epi­skopacie w przededniu zapowiadanych na jesień zmian w kościelnej hierarchii. Na obsadę nowymi biskupami czekają trzy diecezje: Łódź, Toruń i od listopada diecezja warszawsko-praska, bo na eme­ryturę przejdzie abp Henryk Hoser. Listy z nazwiskami kandydatów zostały już wy­słane do Watykanu przez nuncjusza pa­pieskiego w Polsce.
   Pytanie, czy papież Franciszek postawi na duchownych związanych z partią rzą­dzącą, tak jak to było w przypadku Kra­kowa i nominacji abp. Jędraszewskiego, uważanego za głównego orędownika „do­brej zmiany”, czy poprze biskupów pró­bujących dystansować się wobec PiS? Na sierpniowym przyjęciu u nuncjusza za­brakło abp. Jędraszewskiego i niektórzy odebrali to jako sygnał, że jego opcja jest na cenzurowanym.
   Jednocześnie toczy się podskórny spór - wpływ Kościoła na PiS-owskie media. Gdy po wizycie bp. Rafała Markowskiego na uroczystościach rocznicowych w Jedwabnem TVP wycięła z relacji najważ­niejszą część mowy biskupa - przeprosiny za mord Polaków na Żydach - u prezesa TVP Jacka Kurskiego interweniował sam kard. Nycz. Zagroził wycofaniem serwi­sów redakcji katolickiej. Osoba znająca tło konfliktu opowiada: „Kierownictwo TVP liczyło, że tą manipulacją sprowo­kuje szefa redakcji katolickiej do dymisji - dzięki temu będzie można na to stanowi­sko powołać redaktora naczelnego gazet­ki »Idziemy«, ks. Zielińskiego”. To jeden z najbardziej konserwatywnych periody­ków prasy katolickiej, wydawany przez kurię warszawsko-praską abp. Hosera. A Henryk Hoser to w episkopacie ta frak­cja co abp Jędraszewski.
   W episkopacie trwa więc próba sił dwóch konserwatywnych grup. Jed­na jest gotowa legitymizować poczyna­nia Jarosława Kaczyńskiego w zamian za przywileje i profity; druga, współpracując z Andrzejem Dudą, chciałaby mieć wpływ na kształt prawa i tekst konstytucji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz