czwartek, 21 września 2017

Wszyscy Brutusi Kaczyńskiego i Kupowanie misjonarzy

Wszyscy Brutusi Kaczyńskiego

Spiskowcy chcą się pozbyć Kaczyńskiego, by zachować cały prawicowy stan posiadania

Operacja Walkiria z lipca 1944 roku (próba obale­nia Adolfa Hitlera roz­poczęta nieudanym zamachem pułkownika Clausa von Stauffenberga w Wilczym Szańcu) nie była żadnym antyfaszyzmem. Polegała na tym, że konserwa­tyści w obozie rządzącym III Rzeszą i w armii próbowali usunąć Hitlera uwa­żanego przez nich za ewidentnego po­litycznego szaleńca, żeby wobec klęsk wojennych zachować przynajmniej część jego zdobyczy.
   Jarosław Kaczyński nie poniósł jesz­cze żadnej ewidentnej klęski, jed­nak masowość społecznych protestów w obronie niezawisłych sądów, a tak­że narastająca izolacja rządu PiS wobec wszystkich ośrodków polityki świa­towej - nie wyłączając Waszyngtonu - sprawiła, że u wielu prawicowców, a także u wielu ludzi Kościoła zapaliło się pierwsze światełko alarmowe.

PO CO REWOLUCJA, SKORO WSZYSTKO MAMY
Na polskiej prawicy politycznej, gospodarczej i kulturowej nara­sta przekonanie, że co prawda Ja­rosław Kaczyński zaprowadził ich wszystkich na obfite pastwiska upartyj­nionej gospodarki i państwa, wywalczył pieniądze, pozycję w mediach i poczu­cie siły, o jakiej nigdy w III RP nie mo­gli marzyć, ale dziś właśnie jego osoba, charakter, metoda polityczna stają się największym ryzykiem dla dalszej bez­piecznej konsumpcji. Autorski model polityki Kaczyńskiego - ciągłe radykalizowanie konfliktu, budowanie coraz szerszego front wrogów wewnętrznych i wewnętrznych - utrudnia pra­wicy konsolidowanie dominującej pozycji i dobijanie lewactwa (w dzisiej­szym prawicowym języku sięgające aż po Platformę Obywatelską czy zachod­nioeuropejską chadecję) i cywilizacji śmierci (ostatnie ślady świeckości pań­stwa czy prawa kobiet, których jesz­cze nie sprzedano katolickiej prawicy i konserwatywnym biskupom). Ponie­waż Kaczyński, nawet w momentach, kiedy ma już pełną władzę (np. w okre­sie swoich zakończonych polityczną katastrofą rządów z lat 2006-2007), sam skacze na główkę w przepaść, za­tem i prawicowy pragmatyków zmu­sza do takiego skoku niosącego ryzyko utraty wszystkich dotychczasowych zdobyczy.
   Obóz prawicowej operacji Walkiria jest bardzo szeroki. Rozpoczyna się od znacznej części polskiego episkopatu. To już nie tylko dość umiarkowany bi­skup Stanisław Gądecki, ale nawet bar­dzo prawicowy biskup Sławoj Leszek Glódź. Przy okazji ostatniego konflik­tu niespodziewanie zachwycił się on Andrzejem Dudą, nazywając go pre­zydentem niemalowanym, bo słusz­nie zawetował ustawy, „wokół których narosło tak duże napięcie społecz­ne, że trzeba było spuścić powietrze”. Na grupę tę składają się: kształtujący się po cichu obóz prezydencki, ostroż­ny Gowin, prawicowe sieroty po Marku Jurku, który nigdy nie uważał Kaczyń­skiego za polityka wystarczająco kato­lickiego. Wiarę w polityczny geniusz Jarosława Kaczyńskiego podważają też czołowi prawicowi publicyści. Zarówno ci umiarkowani i grzeczni (Piotr Zarem­ba i Piotr Skwieciński), jak i najbardziej brutalni i radykalni (Rafał Ziemkiewicz i Wojciech Cejrowski). Z kolei część bardziej „atlantycko” nastawionych prawicowców - jak choćby Agniesz­ka Romaszewska czy jej mąż Jarosław Guzy, weteran NZS, który kiedyś zakła­dał Polski Klub Atlantycki - zaczyna na Twitterze, Facebooku i w prawicowych mediach wyrażać obawy co do między­narodowej izolacji Polski i ryzyka prze­suwania się naszego kraju na Wschód.
   Alibi dla zupełnie już oficjalnego uznania Jarosława Kaczyńskiego za niebezpiecznego szaleńca stało się jego wystąpienie w Sejmie. Dorwawszy się „poza trybem” do sejmowej mównicy, by wykrzyczeć słowa o zdradzieckich mordach, które zamordowały brata, Kaczyński jak zwykle trochę przeżywał, a trochę manipulował. W apogeum po­litycznego konfliktu adresował tę tylko częściowo niekontrolowaną eksplozję do twardego elektoratu PiS, pokazując mu swoją brutalność i siłę. I rzeczywiście, większość zachwyciła się wybu­chem Kaczyńskiego.
   Jednak dla prawicowych pragmaty­ków i dla części Kościoła był to kolejny sygnał ostrzegawczy. Odwołują się oni do prawdziwej diagnozy, że Polacy mają niską tolerancję na konflikt. W naszych wojnach politycznych i kulturowych, nawet przyciskając wroga do ściany, prowadząc personalne czystki, odbiera­jąc ostatnie prawa kobietom czy wska­zując gejom miejsce w szafie - trzeba mówić, że się przeciwnika kocha i chce prowadzić z nim dialog. W takiej atmo­sferze zachowanie Kaczyńskiego, który otwarcie radykalizuje konflikt, wydaje się pragmatykom prawicy i Kościoła ry­zykowne, o ile nie samobójcze.
   Jeśli wierzyć symetrystom, oportunistycznie dystansującym się wobec obu stron polsko-polskiej wojny pro­wadzonej przez PiS i totalną opozycję, a także Bartłomiejowi Sienkiewiczo­wi, który od paru tygodni wygłasza pło­mienne wyznania wiary w prezydenta Dudę i propaństwową część PiS, kry­terium uczestnictwa w ataku na Ka­czyńskiego miałoby być umiarkowanie części prawicy. O ile można dostrzec pewną ostrożność w tekstach Zarem­by czy Skwiecińskiego, o tyle odgrywa­jących równie ważną rolę w prawicowej operacji Walkiria Rafała Ziemkiewi­cza czy Wojciecha Cejrowskiego trud­no uznać za umiarkowanych. Cejrowski brutalnie wyżywa się na kobietach i ge­jach. Jest też skrajnym gospodarczym korwinistą, który kiedyś uciekał do Ekwadoru, żeby nie płacić w niepodległej już Polsce „socjalistycznych po­datków”. Dziś uważa Kaczyńskiego za bolszewika i kulturowego mięczaka. Z kolei Rafał Ziemkiewicz widzi przy­szłość polskiej prawicy w narodowcach, których pochód do władzy w Polsce An­drzej Duda ze swoim łagodniejszym wi­zerunkiem mógłby skutecznie osłaniać i legalizować.
   Jednak dla wszystkich spiskujących przeciw Kaczyńskiemu prawicow­ców są rzeczy zupełnie nienegocjowalne. Należą do nich prawicowy stan posiadania w spółkach skarbu państwa, w mediach, w kulturze, na państwo­wych urzędach; prawicowa polityka hi­storyczna, z której usuwa się wszystko (Jedwabne, Kielce, polityka II RP wo­bec Litwinów czy Ukraińców), co prze­szkadzałoby przedstawiać Polaków inaczej niż tylko jako niewinne i bierne ofiary historii; wreszcie prawicowy eurosceptycyzm, gdzie Unia Europejska jest albo absolutnym wrogiem polskości - katolicyzmu, albo świnką skarbonką, w którą należy kopać, to jeszcze więcej pieniędzy z niej wypadnie, bez żadnego ryzyka dla Polski.

JAK SIĘ BEZPIECZNIE POZBYĆ WRZESZCZĄCEGO STARCA
W 1944 roku uczestnicy opera­cji Walkiria do samego końca roz­powszechniali kłamstwo, że Hitler nie żyje. Wystarczyło, że żywy wódz prze­mówił przez radio, a spisek został zdła­wiony. Kaczyński bez wątpienia żyje, trudno tego nie dostrzec, więc jego przeciwnicy działają bardzo ostroż­nie. Podkreślają, że chodzi im wyłącz­nie o skuteczność i czystość prawicowej linii, a także o zagwarantowanie pra­wicowej hegemonii w Polsce na dłu­gie dekady, także po odejściu Jarosława Kaczyńskiego.
   Jak bardzo na zimno komentu­je ostatnie napięcia w prawicowym obozie Rafał Matyja, „ludzie prezy­denta czy inni krytycy Kaczyńskiego nie chcą się zdefiniować jako frakcja w PiS, bo wtedy by na pewno przegra­li; Jarosław Kaczyński ma większe poparcie prawicowego elektoratu i sku­teczniejsze instrumenty zatrudniania, nagradzania, karania, jego przeciwnicy próbują zatem prowadzić spór w imie­niu całego obozu, o dobro całego obozu”. Prezydent Duda nie zatrudni kolej­nych trzydziestu ministrów w swo­jej kancelarii, żeby zagwarantować im autonomię wobec Kaczyńskiego, z ja­kiej dziś korzystają Krzysztof Szczerski czy Krzysztof Łapiński. Andrzej Duda może też utrudniać politykę personal­ną Macierewicza w armii, ale nie może prowadzić własnej, nie ma do tego na­rzędzi. Zatem dziś jeszcze Jarosław Kaczyński bez trudu zdławi operację Walkiria.
   Ale najważniejsza wątpliwość do­tyczy tego, czy dominacja prawicy w Polsce jest do utrzymania po obaleniu Kaczyńskiego. Odpowiedź brzmi: nie. Antoni Macierewicz i jego patron o. Ta­deusz Rydzyk już mają ogromny prob­lem z „chodzeniem pod Kaczyńskim”. Nigdy nie uznają zwierzchnictwa ani Gowina, ani Ziobry, ani Kamińskiego, ani Brudzińskiego, ani Morawieckiego. Żaden prawicowy baron nie ma zdolności koalicyjnych wobec innych udzielnych prawicowych książątek w ministerstwach, służbach czy go­spodarce. Stąd pomysł grania na Dudę, który pojawił się równocześnie u ludzi tak różnych jak Piotr Zaremba czy Ra­fał Ziemkiewicz. Ich własne pozycje, ale także cały dzisiejszy stan posiada­nia prawicy w polskiej polityce, gospo­darce, kulturze da się zagwarantować wyłącznie, jeśli po obaleniu szalonego naczelnika Kaczyńskiego obóz prawico­wy się nie rozpadnie, jeśli nie powstanie żadna szczelina umożliwiająca powrót liberalnej Polski

PRAWICOWA HEGEMONIA NA ZAWSZE
Stawianie na prawicową opera­cję Walkiria może być sprytnym instrumentalnym cynizmem. Z tej po­zycji promuje racjonalnego prezyden­ta i propaństwową część PiS Bartłomiej Sienkiewicz. Sam Duda potrzebuje ta­kich głosów - zarówno, żeby nie zo­stać w ciszy zarżnięty przez urażonego Kaczyńskiego, jak też, by przygotować sobie szerszy od PiS obóz na kolejne wybory, a wreszcie zbudować pozycję, z której będzie można wystartować do prawicowego konkursu piękności o sukcesję po Jarosławie Kaczyńskim. Tu jednak poparcie najbrutalniejszych prawicowych publicystów w rodzaju Ziemkiewicza czy Cejrowskiego będzie zawsze dla Dudy cenniejsze niż głos Sienkiewicza, który chyba zapomniał, że jedyną znaczącą polityczną pozycję w całej swojej biografii miał w rządzie liberalnej Platformy. I dziś, po odejściu Tuska i przejęciu władzy w PO przez Schetynę, wyraźnie szuka nowego mecenasa.
   To prawda, że prawicowa hegemonia może nam w Polsce towarzyszyć dłu­żej. Ale oznacza to tylko tyle, że musimy zbudować polityczne narzędzia - par­tie, ośrodki intelektualne, media - do walki o liberalne społeczeństwo i pań­stwo, o pozostanie w kręgu liberalnego Zachodu. Z tego punktu widzenia pra­wicowa operacja Walkiria jest zarazem szansą, jak i zagrożeniem. Każda na­dzieja na obalenie Kaczyńskiego jest szansą, bo polska prawica nie jest dziś przygotowana do zbiorowego kierowni­ctwa. Zamordyzm samozwańczego na­czelnika państwa jest skuteczniejszym modelem zarządzania prawicą niż zbio­rowe kierownictwo wymagające znacz­nie większego kapitału kulturowego i cywilizacyjnego.
   Jednak jest też ogromne ryzyko. Ra­fał Ziemkiewicz z nadzieją - i nie bez ra­cji - napisał po prezydenckich wetach, że Duda pozbawił tlenu liberalną opo­zycję. Istotnie, operacja Walkiria, na­wet ostrożnie i nieudolnie prowadzona, przenosi polityczne oraz ideowe spory w Polsce jeszcze głębiej na pole wybra­ne przez prawicę. Polacy i Polki mają już wybierać wyłącznie pomiędzy Kaczyń­skim i Dudą, pomiędzy Brudzińskim i Gowinem, pomiędzy etatystycznymi fantazjami Macierewicza i Morawieckiego, pomiędzy eurosceptycyzmem Zaremby i polexitem Jurka czy Ziem­kiewicza, pomiędzy miękką i twardą strategią odbierania zupełnie podsta­wowych praw polskim kobietom przez prawicowych mizoginów. Nie sądzę, aby tysiące ludzi manifestujących przez wiele dni na ulicach polskich miast w obronie niezawisłych sądów chciało się takim wyborem zadowolić. Dla nich wszystkich prawicowa operacja Walki­ria nie ma żadnej oferty. I może dzięki Bogu.
Cezary Michalski

Kupowanie misjonarzy

Kaczyński najpierw stawiał na „zakon PC” z lat 90., potem doszli tacy ludzie jak Stanisław Piotrowicz i Julia Przyłębska oraz „Misiewicze”. Teraz w radykalnych narodowcach religijnych fundamentalistach szef PiS widzi narzędzie do zaorania liberalnej Polski

Pierwszym i najbardziej zaufanym zaciągiem kadrowym Jarosława Ka­czyńskiego był i pozostał tak zwany zakon PC - ludzie, z którymi na początku lat 90. budował swą pierwszą partię Porozumienie Centrum. Byli lojalni wobec Kaczyńskiego nawet w czasach jego porażek i dekoniunktury a on w zamian za to nawet w najtrudniej­szych czasach dawał im synekury w kon­trolowanej przez siebie spółce Srebrna czy tygodniku „Nowe Państwo”. Klasycz­ne postacie „zakonu PC” to Adam Lipiński (już nabocznym torze), Joachim Brudziń­ski (u szczytu wpływów), Wojciech Ja­siński, Krzysztof Tchorzewski, Jarosław Zieliński i inni, pełniący ważne funkcje w kluczowych ministerstwach i spółkach skarbu państwa.

JAK ZWALNIAJĄ, TO BĘDĄ ZATRUDNIAĆ
Kolejny zaciąg kadrowy trafił w okolice PiS za pierwszych rządów Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005-2007. Składał się z młodych kom­batantów różnych konfliktów lat 90. Ka­czyński kupił ich lojalność za stanowiska w państwie, gospodarce i mediach. Stra­cili je po zdobyciu władzy przez PO, co przekonało ich ostatecznie, że nie ma dla nich życia poza PiS. To tacy ludzie jak kombatant Ligi Republikańskiej Piotr Skwieciński (zawdzięczał Kaczyńskiemu stanowisko prezesa Polskiej Agencji Pra­sowej, które później stracił pod Tuskiem) czy Krzysztof Skowroński (PiS mianowa­ło go szefem Trójki, które to stanowisko stracił pod rządami PO). Zupełnie grote­skowym przykładem jest tu Piotr Ciompą, też były działacz Ligi Republikańskiej - zatrudnił się w pisowskim think tanku Polska Wielki Projekt, za co nagrodzono go posadą dyrektora... szpitala wojewódz­kiego w Przemyślu. Dziwne to miejsce dla historyka z doświadczeniem zadym ulicznych i krótkiej pracy w PAP w cza­sach AWS. Ale było to w czasach, gdy PiS jeszcze nie rządziło w całej Polsce, Ka­czyński kontrolował tylko sejmik wojewódzki Podkarpacia, więc właśnie tam publicznymi stanowiskami nagradzano jego wiernych żołnierzy.
   Później w kręgu partii pojawiły się ta­kie postacie jak Stanisław Piotrowicz czy Julia Przyłębska - niezbyt szanowane w swych środowiskach. Nie mogli się po­szczycić zawodowymi osiągnięciami, jed­nak tym lepiej rozumieli wartość oferty Kaczyńskiego, oferującego im stanowi­ska, dzięki którym mogli się zemścić na elitach sędziowskich, prokuratorskich, prawniczych. I )o tego doszli rozmai­ci młodzi „Misiewicze”, którzy nie mie­li żadnych kompetencji zawodowych, ale świetnie rozumieli starą zasadę oportuni­zmu w epokach rewolucji i czystek: „sko­ro zwalniają, znaczy będą zatrudniać”, a więc warto się znaleźć jak najbliżej zwy­cięskiej formacji.
   Wszystkie te zaciągi łączyło jedno: kryterium lojalności i dyspozycyjno­ści wobec Kaczyńskiego. Religijny fun­damentalizm, radykalny nacjonalizm, w ogóle wszelka ideowa wyrazistość w ni­czym nie pomagały. Przeciwnie - decydu­jący o tych awansach Jarosław Kaczyński był nieufny wobec jakiegokolwiek fanatyzmu czy kultu. Rzecz jasna poza kultem własnej osoby i swojego brata.

NIHILISTA SIĘGA PO „LUDZI IDEI”
Teraz jednak pojawiła się Nowa fala awansów - w kulturze, w mediach, ale także w Trybunale Konstytucyjnym. Werbowani są realni fanatycy - głównie katoliccy tradycjonaliści i radykalni na­rodowcy, także ci wywodzący się z nie­zbyt bliskich PiS środowisk Młodzieży Wszechpolskiej czy ONR.
   Najgłośniejszy przykład tego nowego kadrowego zaciągu to Justyn Piskorski, stosunkowo młody prawnik, współpracu­jący ze środowiskiem katolickich trady­cjonalistów spod znaku biskupa Marcela Lefebvre’a, którego Jan Paweł II uznał za schizmatyka. Poglądy Piskorskiego stały się głośne, gdy po tym jak został nomino­wany przez PiS nowym sędzią Trybuna­łu Konstytucyjnego, media dotarły do jego tekstu „Ojcostwo i jego zagrożenia”, opub­likowanego na łamach wydawanego przez polskich lefebrystów miesięcznika „Za­wsze Wierni”. Oburzenie wzbudziły tezy, że „przemoc w rodzinie to fałszywe poję­cie”, „nie jest problemem, o ile jest to rodzi­na biologiczna”, a piętnowanie i ściganie przemocy wobec dzieci jest narzędziem „ideologicznej wojny kobiet z ojcami”.
   Justyn Piskorski jest też autorem pro­jektu zmian w ustawie o IPN, które pod pozorem walki z oszczerstwami doty­czącymi „polskich obozów koncentra­cyjnych” pozwoliłyby ścigać historyków badających współodpowiedzialność Po­laków za zbrodnię w Jedwabnem czy pogrom kielecki. Piskorski sporządził również analizę prawną, polemiczną z Sądem Najwyższym w kwestii tego, czy prezydent Duda miał prawo ułaskawić Mariusza Kamińskiego przed prawomoc­nym wyrokiem.
   Innym przykładem nowych kryteriów awansu, tym razem w polskiej kulturze, jest poeta i publicysta Wojciech Wencel, który zastąpił Czesława Miłosza na liście programowych priorytetów pisowskiej szkoły. W przeciwieństwie do Jarosła­wa Marka Rymkiewicza, który jest - czy może raczej był - naprawdę wielkim pi­sarzem, tyle że z politycznym odpałem, Wencel pozostaje od lat wyłącznie ra­dykalnym publicystą prawicowej prasy - autorem „obywatelskich” rymowanek, jeszcze bardziej brutalnych wobec „łajda­ków i zdrajców” niż Rymkiewiczowskie.
   Do tego dochodzi masa nominacji w mediach, spółkach skarbu państwa i na państwowych urzędach dla młodych ludzi z jeszcze mniej rozpoznawalnymi nazwi­skami, ale za to o poglądach „na prawo od Marka Jurka” - ze środowiska „Frondy”, z Opus Dei czy z Polonia Christiana. Jest wreszcie polityczna (a więc w rozumieniu Kaczyńskiego przede wszystkim kadro­wa) gra z młodymi narodowcami z ONR i Młodzieży Wszechpolskiej, którzy do­stają posady nie tylko w publicznych me­diach, ale także w banku centralnym czy w urzędach i spółkach zależnych od pań­stwowej administracji w terenie.
   Wojciech Cejrowski też dostał nowe audycje w mediach kontrolowanych
przez PiS, mimo że jest na prawo od Ka­czyńskiego i z tych pozycji ostro go kryty­kuj e. Jednak ten „niepokorny publicysta” odwdzięcza się PiS z nawiązką, kiedy po zniszczeniu swego rodzinnego Kociewia przez nawałnice oświadcza publicznie, że „wiatr uderzył tylko w tych, co nie mie­li w obejściu kapliczki” i „tylko tacy się skarżą na rząd opozycji czy Europie”

PRACA DLA MŁODYCH
Jarosław Kaczyński traktuje na­cjonalizm czy Religię wyłącznie jako poręczne narzędzia politycznej walki. Przykładem jego gotowość do zaostrze­nia ustawy antyaborcyjnej, by obsłużyć fundamentalistów w Kościele i w PiS, a potem szybkie wycofanie się Z tych planów po czarnym proteście, Do czego zatem jest mu potrzebny autentyczny fa­natyzm pokolenia „Frondy” czy faszyzu­jących młodych narodowców?
   Pierwszy powód jest aktualny od za­wsze, Kaczyński stara się pozyskiwać prawicowych radykałów, aby uniemożli­wić powstanie konkurencji „przy prawej ścianie”. Lider Prawa i Sprawiedliwości liczy, że przygarnięci przez niego młodzi lefebryści, frondyści, tradycjonaliści, na­rodowcy itd. w momencie próby staną po jego stronie, a nie po stronie Rydzyka czy Marka Jurka.
   Ale są też inne powody, związane z no­wym etapem politycznej walki. Pierwszy to pomysł na skorumpowanie młodych perspektywą błyskawicznego pokolenio­wego awansu. Zaoferowanie im stano­wisk i pozycji, których „liberalna Polska” nigdy im tak szybko nie dawała, w zamian za samą tylko lojalność. Pod władzą SLD, PSL czy PO oprócz lojalności potrzebne były jednak kompetencje. W III RP na­wet Marcinowi Świetlickiemu czy całe­mu pokoleniu „brulionu” trudniej było wygryźć z listy lektur szkolnych Miłosza, Gombrowicza, Herberta, niż dziś udaje się to Wenclowi, Koehlerowi, frondystom i innym wykonawcom polityki kultural­nej PiS.
   Kolejny powód to zemsta Kaczyńskiego na „liberalnej Polsce” i jej elitach. Oficjal­nie za „zamordowanie brata”, faktycznie Za to, że nie uznały geniuszu Jarosława i go „poniżały”. Kaczyński ma nadzie­ję, że nawet jeśli nie wyjdzie mu pomysł etatystycznej przebudowy państwa, to i tak „liberalna Polska” zostanie zaorana przez młode pokolenie religijnych i na­rodowych fanatyków. A on pozostawi po sobie przynajmniej chaos totalnej kultu­rowej wojny.
   Ponadto Jarosław Kaczyński, który na­prawdę jest mistrzem manipulacji ludź­mi, wie, że fanatycy także mają życiowe potrzeby, a ich dziurawa „misyjność” jest łatwa do obsłużenia i skorumpowania. Istotnie - dawni radykałowie z pokolenia „pampersów” i „Frondy” dojrzeli i dba­ją o interesy własne i swych rodzin> choć oczywiście zawsze alibi jest „misja”.
   W latach 90. Krzysztof Koehler (dziś wicedyrektor Instytutu Książki, firmu­jący prawicową czystkę na listach doto­wanych pism i wydawnictw) domagał się na łamach „Frondy”, aby „liczyć żony pisarzom”. Przekonywał, że czy­stość życia prywatnego jest ważniejsza od wielkości dzieła. Dziś „misjonarze” z „Frondy” czy Opus Dei nie liczą żon Ja­ckowi Kurskiemu, który ich zatrudnia. Prezydent Andrzej Duda, który nie ma tylu posad, nie może więc liczyć na zwy­cięstwo w walce frakcyjnej z Jarosławem Kaczyńskim.
   Prezes PiS konsekwentnie stosuje za­sadę - chcesz mieć lojalność fanatyka, to go sobie kup. Zatrudnia radykałów i fun­damentalistów - od Trybunału Konstytu­cyjnego, poprzez spółki skarbu państwa, aż po kulturę i media - bo wie, że w ten sposób może sterować ich misyjnym za­pałem. Może kierować go przeciw do­wolnemu przeciwnikowi politycznemu, nawet wewnątrz prawicowych bojach.
Cezary Michalski

2 komentarze:

  1. Teraz będzie już trudno wykończyć Kaczyńskiego jako polityka.Tylko Pan Palikot miał kiedyś genialny plan by wykończyć Kaczyńskiego jako wrednego geja-hipokrytę.To zaraz wszyscy huknęli na Palikota z Moniką Olejnik na czele,że jest wredny cham.Cham nie cham,ale potrafiłby wykończyć tą starą wredną ciotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz będzie już trudno wykończyć Kaczyńskiego jako polityka.Tylko Pan Palikot miał kiedyś genialny plan by wykończyć Kaczyńskiego jako wrednego geja-hipokrytę.To zaraz wszyscy huknęli na Palikota z Moniką Olejnik na czele,że jest wredny cham.Cham nie cham,ale potrafiłby wykończyć tą starą wredną ciotę.

    OdpowiedzUsuń