wtorek, 3 października 2017

Andrzej, wracaj do domu



W obozie dobrej zmiany trwa spór o doktrynę. Kto zesłał Polsce Andrzeja Dudę Bóg czy prezes? A jeśli prezes, to czy pomazańcowi wolno iść własną drogą?

Michał Krzymowski  

Wtorkowe popo­łudnie, dzień po ogłoszeniu prezy­denckich ustaw o Sądzie Najwyż­szym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Do skromnej salki w żoliborskim domu pielgrzyma Amicus wchodzi spóźniony Prezes. Czekającym na niego posłom od razu rzuci się w oczy jego niezdrowy wy­gląd: jest blady i kuleje na jedną nogę.
   - Nie będę ukrywać, projekty pana prezydenta mnie zaskoczyły - zaczyna.
   - Myślałem, że po ich prezentacji doj­dzie jeszcze do rokowań, ale nie doszło. Reforma sądownictwa jest potrzebna, ale nic na siłę.
   Wytyka, że propozycja Dudy, by każdy Poseł głosował na jednego członka KRS, jest nieprzemyślana. I podważa kom­petencje prawników, którzy przygoto­wali ten projekt. Jak mówi, członków Rady zamiast tego można by wybierać większością 3/5 w Sejmie, a w razie pata - W Senacie.
   - Jeśli szybko nie uchwalimy refor­my sądownictwa - ciągnie - to nic więcej w tej kadencji już nie zrobimy. Nie bę­dzie dekoncentracji mediów ani zmian w ordynacji wyborczej. Nie możemy so­bie pozwolić na kolejny konflikt z na­szym prezydentem.
   Mówi też, że Duda podczas niedawne­go spotkania w Belwederze po raz kolej­ny narzekał na Zbigniewa Ziobrę. Sam nie powie o nim złego słowa, o skonflik­towanym z prezydentem szefie MON Antonim Macierewiczu, który całe spot­kanie milczy, też nie. Za to zadeklaruje: - W listopadzie, na dwulecie rządu, doj­dzie do dużej rekonstrukcji. Są ministro­wie, którzy radzą sobie bardzo dobrze, ale są też tacy, którzy się nie sprawdzili.
I ci będą musieli odejść.

HORRENDUM, IMPERTYNENCJA
Narada w żoliborskim domu piel­grzyma to druga z tak zwanych ćwiartek. Kaczyński kazał podzielić klub PiS na cztery części i po kolei spotyka się z każdą z nich.
   Mówi polityk z jego otoczenia: - Jarosław wie, że posłom bardzo zależy na dekoncentracji mediów i noweli ordynacji.
Dlatego uzależnia przeprowadzenie tych zmian od reformy sądownictwa, która z kolei jest ważna dla niego. Chce w ten sposób zmusić partię do wzmocnienia presji na prezydenta. Jak ta sprawa się skończy? Myślę, że jakoś się dogadamy.
   Współpracownik prezydenta: - Kom­promis jest możliwy, ale Andrzej nie zgo­dzi się, żeby PiS w pojedynkę obsadzało KRS, a tego właśnie chce Kaczyński. Na razie mamy więc pat i nikt nie ma pomysłu, jak go rozwiązać. A takie rzeczy, jak ostatni artykuł Jacka Karnowskiego, nie sprzyjają porozumieniu.
   W najnowszym numerze tygodni­ka „Sieci Prawdy” ukazał się wywiad z Jarosławem Kaczyńskim i tekst Kar­nowskiego, z którego wynika, że PiS nie zaakceptuje prezydenckich projektów. W materiale znalazł się też opis relacji panujących na szczytach władzy. Jak się okazuje - bardzo chłodnych i pełnych złych emocji.
   Kto zna Jarosława Kaczyńskiego, ten wie, że artykuł z „Sieci” tak naprawdę jest napisany jego językiem. „Impertynencka zaczepka”, „horrendalne roz­wiązanie”, „Duda ma zasadniczą zaletę, nie jest Komorowskim”, „twierdzenie, że prezydent był w pełni podporządko­wany, to bajka” - to słowa i zwroty typo­we dla szefa PiS.
   - Karnowski zrobił wywiad z Kaczyń­skim, a to, co usłyszał od niego poza pro­tokołem, umieścił w artykule. Jak Duda zareagował na ten tekst? Był zażenowa­ny - przyznaje jeden z prezydenckich doradców.
   Karnowski w swoim tekście przyta­cza pięć zarzutów pod adresem głowy państwa.
   Oskarżenie pierwsze: żona prezydenta jest źle wychowana. Karnowski: „Jaro­sław Kaczyński uznał, że słynne zdanie Agaty Kornhauser-Dudy, wypowiedzia­ne niespełna tydzień przed drugą turą »Panie prezesie, ja się pana nie boję« było dość impertynencką, niepotrzebną zaczepką”.
   Słowa padły ponad dwa lata temu, ale Kaczyński najwyraźniej cały czas czuje się nimi dotknięty i wini za nie prezydenta. Tyle że Duda prawdopo­dobnie nie wiedział, że jego żona aku­rat w taki sposób zwróci się do prezesa PiS. - Namawialiśmy ją, by w jakiś spo­sób zasygnalizowała swoją polityczną niezależność, ale słowa nie były uzgod­nione. Agata powiedziała to, co czu­ła - twierdzi były sztabowiec Dudy. Jej znajomy dodaje: - Ona naprawdę nie boi się Kaczyńskiego. Zresztą od po­czątku była przeciwna startowi Andrze­ja, nie chciała być pierwszą damą i do dziś niewiele się w tej sprawie zmieniło. Wśród znajomych często mówi, że wo­lałaby, żeby Andrzej nie kandydował na drugą kadencję.
   Zarzut drugi: Duda ma za nic oso­biste bezpieczeństwo prezesa. Chodzi o skierowanie do Trybunału przepisu z PiS-owskiej ustawy o zgromadzeniach, o obowiązku rozdzielania wrogich demonstracji.
   Z tekstu Karnowskiego wynika, że pre­zes odebrał to jako gest wrogi i wymierzo­ny w niego. Bo przecież zapis w ustawie miał uniemożliwić Obywatelom RP ata­kowanie go podczas smoleńskich mie­sięcznic. „Kaczyński ruch prezydenta odczytał jako działanie oznaczające brak szacunku dla jego bezpieczeństwa, ro­dzaj złośliwości” - pisze Karnowski.

PREZYDENT CZEKA NA ZNAK OD PREZESA
Zarzut numer trzy: Duda odmawia wizyt na Nowogrodzkiej.
   - Andrzej jest prezydentem, nikt mu tego nie odbiera, ale Jarosław jest star­szym mężczyzną, któremu on wszystko zawdzięcza. Wymaganie, by taki czło­wiek przyjeżdżał do niego na herbatę do pałacu, to brak szacunku - mówi po­lityk z otoczenia Kaczyńskiego. - Ja na miejscu Dudy nigdy bym sobie na to nie pozwolił. Czy naprawdę stałoby się coś złego, gdyby Andrzej czasem przyjechał na Żoliborz?
   Duda w trakcie prezydentury był tam raz, kilka miesięcy po zaprzysię­żeniu. Pojawił się w nocy w sąsiadują­cej z domem prezesa willi, gdzie mieści się Instytut Lecha Kaczyńskiego. Wi­zyta zakończyła się jednak skandalem, bo został nakryty przez fotoreporterów „Faktu”. Powstało fatalne wrażenie: Ka­czyński nie chce przyjeżdżać do pałacu i to prezydent musi pielgrzymować do niego.
   Więcej wizyt na Żoliborzu nie było. Zaczęły się za to spotkania na gruncie neutralnym, najczęściej w służbowym mieszkaniu byłego szefa gabinetu gło­wy państwa Macieja Łopińskiego.
   - Raz widzieli się też u prezydenckie­go doradcy Wiesława Johanna, bo Jaro­sław cały czas nie chciał przyjeżdżać do pałacu. Później te relacje jeszcze bar­dziej się rozluźniły - twierdzi człowiek znający obu polityków.
   - Bo prezydent odmawiał wizyt na Nowogrodzkiej?
   - Ja miałem wrażenie, że to Kaczyń­ski ograniczył kontakty z nim, nie do­puszczał go do siebie. To jedna z jego metod: delikwent utrzymywany w dy­stansie jest łatwiejszy w obróbce.
   Duda - ciągnie rozmówca - szu­kał kontaktu z szefem PiS przy róż­nych okazjach. Podczas premiery drugiej części biografii Lecha Kaczyń­skiego miał nawet czekać na sygnał od Jarosława, by wyjść w kuluary i poroz­mawiać, ale się nie doczekał. Został zignorowany.
   Cztery: Czy Duda nie zapomniał, komu wszystko zawdzięcza? „Jarosława Kaczyńskiego irytowało pomijanie jego roli w doprowadzeniu do wyboru pre­zydenta przez różne osoby z otoczenia Andrzeja Dudy, eksponujące w zamian wątki mesjanistyczne” - pisze Karnow­ski. O co chodzi? Wyjaśnia dobrze zo­rientowany poseł PiS: - To aluzja do ojca Andrzeja, który uważa, że jego syn został zesłany Polsce przez Boga. Jaro­sławowi to się nie podoba.
    „Wątki mesjanistyczne” pojawiły się bardzo szybko, zaraz po wygranych wy­borach prezydenckich. Jan Duda opowiedział „Super Expressowi” co czuł, gdy dowiedział się, że jego syn będzie kandydować na najwyższy urząd w pań­stwie: „Pan Bóg wskazał na naszego syna. Zrozumieliśmy to jako powołanie do pełnienia pewnej służby. Nasz syn miał obowiązek przyjąć to wskazanie Opatrzności”.
   Poseł PiS: - Jakie wskazanie Opatrz­ności? Przecież to prezes wyznaczył Andrzeja! Ludzie z Nowogrodzkiej, szczególnie ci wywodzący się z Po­rozumienia Centrum, do dziś wraca­ją do tego wywiadu. Uważają, że stary Duda ma duży wpływ na syna i że go podburza.
   Zarzut piąty: prezydent ma prob­lem ze Smoleńskiem. Tu lista pretensji jest długa. Duda miał odmówić wyjazdu na Wawel w towarzystwie prezesa PiS (bo „prezydent nie może mieć żadnego pana”) i wycofać zgodę na budowę po­mnika Lecha Kaczyńskiego, proponu­jąc w zamian upamiętnienie wszystkich ofiar Smoleńska. Zawiesił w pałacu tab­licę poświęconą zmarłemu prezyden­towi, ale zbyt małą. Do tego w rocznicę katastrofy wygłosił apel o wzajemne wybaczenie - a przecież najpierw musi być kara.
   Współpracownik Andrzeja Dudy: - To typowe żale prezesa. Człowiek to czyta i dopiero się dowiaduje, że zrobił coś źle. Prawda jest taka, że Jarosław nie może się pogodzić z tym, że w pałacu mieszka ktoś inny niż jego brat. Wszyst­ko inne jest wtórne.

PREZES SIĘ WŚCIEKŁ
Człowiek z Nowogrodzkiej: - Ten tekst miał być elementem naci­sku na Dudę, ale Jarosław wypadł w nim fatalnie. To obraz człowieka ma­łostkowego, złośliwego, chowającego w sobie drobne urazy. Jeśli ktokolwiek cieszy się z tego artykułu, to Ziobro. W jego interesie jest eskalacja konflik­tu z prezydentem i wysadzenie jego ustaw w powietrze. Karnowscy mają zresztą strategiczny sojusz ze Zbysz­kiem. Ich tygodnik stoi dziś na dwóch spółkach, PZU i Pekao. Obie są zależne od Ziobry.
   Czy w takim razie artykuł mógł po­wstać z inspiracji Ziobry i bez zgody Kaczyńskiego? - To niemożliwe. Kar­nowski nie jest samobójcą. Wszystkie informacje dostał od prezesa i miał jego zgodę, by użyć ich w tekście - twierdzi osoba znająca kulisy rozmowy Kaczyński-Karnowski. Człowiek z Nowogrodz­kiej jednak zaznacza, że prezes udzielał tego wywiadu tuż po wielogodzinnym spotkaniu z Ziobrą.
   Kiedy do PiS trafiła wstępna wersja prezydenckich projektów, Kaczyński zwołał naradę z udziałem najważniej­szych współpracowników z partii i rzą­du: Beaty Szydło, Ziobry i Joachima Brudzińskiego. - Zbyszek przedstawił bardzo niekorzystną interpretację pre­zydenckich propozycji - twierdzi źród­ło z głównej siedziby PiS.
   Na spotkaniu nie ma Jarosława Gowina ani Mateusza Morawieckiego, więc prezydenta nie ma kto bronić. Kaczyński i Ziobro są przekonani, że projekty są elementem szerszego pla­nu. Zgodnie z nim Duda miałby zakła­dać walkę o reelekcję, jako kandydat popierany przez PiS i Kukiz’15, co da­wałoby mu szansę na zdobycie ponad 50% proc. głosów w drugiej turze. Skąd pewność, że PiS poparłoby kandyda­ta, który wetował jego ustawy? Według Kaczyńskiego i Ziobry Duda zakłada, że PiS wyjdzie osłabione z wyborów parlamentarnych w 2019 r., straci sa­modzielną większość i będzie musiało zawiązać koalicję z Kukizem. Jej spoi­wem miałby być wspólny kandydat na prezydenta.
   - Prezes był po tym spotkaniu wście­kły. Na prezydenta za jego projekty i na Gowina, którego po raz kolejny zaczął posądzać o knucie z pałacem. Dudzie oberwało się podczas spotkania z Kar­nowskim, a na Gowina poszła seria kry­tycznych wypowiedzi, dotyczących jego reformy szkolnictwa wyższego - ciąg­nie rozmówca. I dodaje: - Podczas spot­kania w Belwederze przed tygodniem Duda rozwiał część zastrzeżeń prezesa, wycofał się też z najbardziej kontrower­syjnych przepisów.
   Ale najważniejsza rozbieżność zosta­ła. Duda nie zgadza się, by PiS obsadzi­ło cały skład KRS. A Kaczyński nalega, by w razie pata w Sejmie członków Rady wybierał Senat, w którym jego partia ma miażdżącą przewagę.
   - Dlaczego PiS miałoby zrezygnować z dekoncentracji mediów i zmian w or­dynacji, jeśli nie uda się uchwalić refor­my sądownictwa? - Brak porozumienia w sprawie sądów sprawi, że Duda zyska sympatię mainstreamowych mediów jako ten, który powstrzymał Kaczyń­skiego i Ziobrę - tłumaczy rozmówca zbliżony do Ziobry. - Wątpliwe, by w tej sytuacji chciał ją stracić, podpisując de­koncentrację. A my nie będziemy skła­dać projektów tylko po to, by nadziać się na weto.

* * *

   Na Żoliborzu zmierzcha. Posłowie wciąż mają wiele pytań, ale prezes już nie odpowie na żadne z nich. - Przepra­szam, że dziś tak krótko, ale muszę je­chać. Problemy zdrowotne - wyjaśnia. Gdy zacznie kuśtykać w kierunku wyj­ścia, sala na pożegnanie zaskanduje: - Jarosław! Jarosław!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz