czwartek, 26 października 2017

Nadciąga Mrok



Zastraszanie, inwigilacja, ograniczanie praw. Cel: walka ze społeczeństwem obywatelskim.

Piotr Pytlakowski

Zastraszani są sędziowie, szcze­gólnie ci, którzy wydawali wy­roki niekorzystne z punktu wi­dzenia PiS. Wojciech Łączewski, od czasu kiedy nieprawomoc­nym wyrokiem skazał na 3 lata więzienia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika, stał się obiektem nieustannych napaści. Próbowa­no wrobić go w twitterową aferę, kiedy rze­komo miał umawiać się z osobą podającą się za dziennikarza Tomasza Lisa na wspól­ne knucie przeciwko rządowi PiS. Łączewski od początku twierdził, że to prowokacja, ktoś podszył się pod niego. Do dzisiaj to­czą się dwa śledztwa. Jedno ma ustalić, kto włamał się na twitterowe konto sędziego. Drugie zaś dotyczy podejrzeń o złożenie przez sędziego fałszywego doniesienia o tym włamaniu. Co ciekawe, oba prowa­dzi ta sama prokuratura w Krakowie.

Mitoman oskarża
Do samochodu sędziego zaparkowa­nego na dziedzińcu sądu w Warszawie ktoś oddał strzał, prawdopodobnie z bro­ni pneumatycznej. Pocisk uszkodził szy­bę. Do tego samego auta włamywano się i uszkadzano koła. Sędzia wielokrotnie był śledzony. Ostatnio, podczas spaceru z niżej podpisanym, na osiedlu w Wila­nowie pojawił się biały opel. Kilka razy przejeżdżał obok, wreszcie zaparkował w bliskiej odległości, a kierowca ostenta­cyjnie obserwował sędziego. Samochód miał numery używane przez jednostkę ABW spod Warszawy.
   Żona sędziego zatrudniona jako urzęd­niczka w Trybunale Konstytucyjnym dowiedziała się właśnie, że jej upływają­ca niedługo umowa o pracę nie zostanie przedłużona. Powód? Nie podano, ale ła­two się domyśleć.
   Wojciech Łączewski od ponad roku po­dejrzewał, że jego telefon jest podsłuchi­wany, teraz uzyskał oficjalne potwierdze­nie. Prokurator z Prokuratury Rejonowej w Bydgoszczy poinformował go, że ma prawo do statusu podejrzanego. Z jakiego powodu i w jakiej sprawie, dopytywał sę­dzia. Dowiedział się, że ponad rok temu Marek S. doniósł do prokuratury, że ma dowody na to, iż sędzia Wojciech Łączew­ski bierze łapówki, a także, że wręcza je innym osobom. Przez rok prowadzono postępowanie w sprawie i wyciągnięto wniosek, że Marek S. fałszywie obciążył sędziego. Teraz prokuratura w Bydgosz­czy prowadzi przeciwko niemu śledztwo, w którym poszkodowanym jest właśnie sędzia Łączewski. Według bydgoskiego prokuratora Marek S. to mitoman. Pro­kuratury są zalewane kłamliwymi donie­sieniami od takich osób, a doświadczeni oskarżyciele już na wstępie są w stanie ocenić, że to fałszywki, i nie wszczynają postępowań, bo to strata czasu i pieniędzy.
   Wojciech Łączewski nie zna Marka S., nigdy go nie sądził i nie przesłuchiwał jako świadka. Dlatego chciał wiedzieć, kto przez ponad rok prowadził śledz­two w sprawie rzekomej korupcji opar­tej na zeznaniach tak niewiarygodnego świadka. Poinformowano go, że osobiście zajmowała się tą sprawą sama góra, czyli Prokuratura Krajowa. I kolejna informa­cja, która sędziego zelektryzowała. Proku­ratorzy z PK w związku z tym śledztwem przez ponad rok prowadzili pełną kon­trolę operacyjną sędziego Łączewskiego. Podsłuchiwano jego telefon, sprawdza­no skrzynkę mailową i korespondencję pocztową. Prawdopodobnie zakładano też podsłuchy na telefony, z którymi się łączył. Łamano prawa obywatelskie, bo przecież był pretekst.
   Możliwe są dwa wyjaśnienia tej dziwnej sytuacji, kiedy inwigiluje się sędziego. Albo wykorzystano zeznania osoby niezrówno­ważonej psychicznie, aby całkowicie legal­nie kontrolować znienawidzonego przez PiS sędziego, albo ktoś namówił Marka S. do takiej treści zeznań, aby mieć podkład­kę do zastosowania operacji specjalnej.

Kto fika, łamie nogi
Szukane są też preteksty, aby zastra­szyć adwokatów, którzy angażują się w obronę osób oskarżanych z powodów politycznych. - Dostaję dziwne telefony, padają pogróżki - mówi jeden z war­szawskich adwokatów. - Ostatnio ta­jemniczy rozmówca, dzwoniąc z niezna­nego numeru, nazwał mnie sprzedajną dziwką, bo ośmielam się bronić pewnego opozycjonisty z czasów PRL, który dzisiaj jest przeciwnikiem pana Kaczyńskiego.
   Anna Bogucka-Skowrońska, była sena­tor, a dzisiaj adwokat ze Słupska, interno­wana w stanie wojennym, uczestniczka kilkudziesięciu procesów politycznych w latach 80., jest ciągana na przesłucha­nia dlatego, że ośmieliła się brać udział w protestach w obronie sądów. Odbiera to jako ewidentną próbę zastraszania.
   Adwokat z Trójmiasta, też uczestnik protestów, mówi, że władza próbuje ludzi obezwładnić, odebrać energię do wyra­żania niezależnych poglądów. - Atmosfe­ra w kraju staje się nie do zniesienia - za­uważa. - To tak, jakby w biały dzień nagle robiło się ciemno.
   Ze źródła, którego nie możemy ujaw­nić, dotarła do nas informacja o operacji szykowanej wobec bardzo znanej w sto­licy kancelarii adwokackiej zaangażo­wanej w obronę uczestników ulicznych protestów. Szykują ją służby specjalne (ABW lub CBA) pod nadzorem proku­ratury. Pretekstem ma być lista sędziów rzekomo opłacanych przez tę kancela­rię za korzystne wyroki. Nie wiadomo, na czym służby opierają swoje podej­rzenia. Czy faktycznie mają jakąś listę na papierze, chociaż wydaje się nie­możliwe, aby doświadczeni prawnicy tworzyli sami przeciwko sobie dowody na piśmie? Czy też opierają się na czyichś zeznaniach? Najbardziej prawdopodob­ne jest, że to kolejna prowokacja z wykorzystaniem spreparowanych poszlak. Być może chodzi o to, żeby adwokatów przestraszyć i zmusić do określonych zachowań. Przesłanie brzmi jasno: jak będziecie fikać, to połamiecie sobie nogi. Przy naszej pomocy.
   Potencjalnych przeciwników nie tylko się śledzi i zastrasza. Można ich też zgod­nie z prawem uciszyć. Tak jak w przypad­ku pewnego wysokiego stopniem oficera wojskowego, którego prokuratura prze­słuchała jako świadka i w ten sposób za­kneblowała mu usta. Śledztwo dotyczy nieprawidłowości podczas przetargów organizowanych przez MON, a oficer był osobą posiadającą na ten temat wiedzę z pierwszej ręki. Wiedziano, że zamierza o tym publicznie poinformować. Teraz nie może, bo grozi mu odpowiedzialność karna za złamanie tajemnicy śledztwa.
   Prokuratura nieustannie daje dowody politycznego uwikłania. Ostatnio włą­czyła się w kampanię przeciwko prezy­dentowi Sopotu Jackowi Karnowskiemu. Wznowiła sześć postępowań wcześniej umorzonych z powodu niestwierdzenia, aby doszło do złamania prawa. Zarzuty dotyczą rzekomych przestępstw urzęd­niczych. W zasadzie podobne można
próbować stawiać każdemu prezyden­towi, burmistrzowi i wójtowi.
   Prezydenta Inowrocławia Ryszarda Brejzę nękają kontrole CBA. Spraw­dzane jest wszystko, każdy dokument i sprzęt komputerowy. Wszystko bez podstawy, bo prezydent nie jest o nic podejrzany. Przynajmniej oficjalnie. Miastem kieruje już od czterech kaden­cji. Wcześniej był posłem z listy AWS. Teraz posłem jest jego syn Krzysztof Brejza (PO), aktywny członek komisji śledczej ds. Amber Gold i tropiciel afer związanych z działaczami PiS.
   Wszystkie samorządy kierowane przez osoby niezwiązane z PiS są teraz pod ostrzałem. To przygotowanie pod zbliżające się wybory samorządowe. Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast, jeżeli nie znaleziono przeciw­ko nim wystarczających argumentów prawnych, poddawani są obróbce pro­pagandowej. Szuka się haków w ich życiu prywatnym, podaje w wątpli­wość podejmowane decyzje urzędowe, rozpowszechnia się fake newsy na ich temat. Zmasowany atak ma przynieść oczekiwany skutek. Zastraszeni samo­rządowcy albo sami zrezygnują z po­nownego kandydowania, albo zostaną na tyle skompromitowani w oczach wy­borców, że ich szanse spadną do zera.

Zamknięci w kotle
Ponad 900 osób usłyszało już zarzuty za udział w protestach obywatelskich w samej tylko Warszawie. Od wielu tygodni codziennie w Komendzie Re­jonowej przy ul. Wilczej i kilku stołecz­nych komisariatach przesłuchiwani są uczestnicy protestów.
   Ruszyły pierwsze procesy za przeciw­stawianie się marszom nacjonalistów i za naruszanie miru domowego Sejmu. Artykuł 193 kk mówi, że podlega karze, kto „wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu”. Mir miał być za­kłócany faktem, że obywatele wbrew za­kazowi marszałka Marka Kuchcińskiego (wydanego jako regulacja wewnętrzna Sejmu, a nie ustawa) wchodzili na teren parlamentu (ale wyłącznie na dziedzi­niec) i rozwijali transparenty o różnej treści (na przykład: „Naszych praw nie oddamy, zabrane odbierzemy”). Najwi­doczniej uznano te hasła za antypaństwo­we, bo obywatelom postawiono zarzuty.
   Prokuratura przyjęła, że 30-40-centymetrowy murek od strony ulicy Wiejskiej stanowi ogrodzenie Sejmu. „To stopień oporowy podtrzymujący trawnik” - mó­wił przed sądem jeden z czterech oskar­żonych Wojciech Kinasiewicz. Inna oskar­żona, Ewa Błaszczyk, w mowie końcowej zacytowała Rosę Parks, afroamerykańską obrończynię praw człowieka w Stanach Zjednoczonych, która w 1955 r. mimo żądania kierowcy nie ustąpiła w autobu­sie miejsca białemu. Powiedziała potem, że nie wstała, bo miała już dość podpo­rządkowywania się białym. Ewa Błaszczyk tak zakończyła swoje sądowe wystąpie­nie: „Chcę powiedzieć, że jesteśmy dziś w Polsce w sytuacji segregacji obywateli na lepszych i gorszych, na godnych ich praw i tych, którym brutalnie się je odbie­ra. Rządząca większość wsiadła i butnie zajęła wszystkie miejsca. Nie ustąpię jej”. W piątek 20 października sąd uniewinnił całą czwórkę oskarżonych.
   W czwartek 19 października Amnesty International ogłosiła raport o ograni­czaniu sfery wolności obywatelskich w Polsce. Aktywiści AI swoje badania prowadzili od stycznia do sierpnia 2017 r. Raport formułuje ich wnioski: w Polsce obywatele są zastraszani, inwigilowa­ni i ścigani z powodu wyrażania swo­ich poglądów. Podawane są przykłady. Władzom w Polsce wytyka się, że stosują sankcje karne wobec osób uczestniczą­cych w pokojowych zgromadzeniach.
   Raport przypomina, że w cywilizo­wanym świecie udział w niezgłoszonych wcześniej zgromadzeniach nie jest traktowany jako nielegalny. Każdy ma prawo swobodnie wyrażać poglądy, jeżeli czyni to bez stosowania przemo­cy. Jedyne przypadki przemocy w cza­sie tych zgromadzeń obserwatorzy z AI dostrzegli ze strony policji. Na przykład siłowe wynoszenie manifestantów i za­mykanie na wiele godzin w tzw. kotłach. Otoczeni kordonami policyjnymi, są od­separowani rzekomo tylko do sprawdze­nia tożsamości. Ale chociaż formalnie nie są zatrzymani, to przetrzymywanie trwa często ponad dwie godziny, a to już specyficzna forma dręczenia.
   Wiele wskazuje na to, że podobnie jak Krakowskie Przedmieście podczas tzw. miesięcznic zmienia się w kocioł oto­czony policją, cały kraj powoli staje się wielkim kotłem, gdzie aparat siłowy pań­stwa jest wykorzystywany do zniewalania obywateli.
   Mężczyzna, który w czwartek 19 paź­dziernika podpalił się przed Pałacem Kultury, wybrał własną drogę wyrwania się z kotła. Z listu, jaki zostawił, wynika, że dokonał samopodpalenia w proteście przeciwko poczynaniom PiS, dzieleniu ludzi i niszczeniu demokracji. Ten dra­matyczny akt jedni będą chcieli przemil­czeć, inni spostponować, ale to się nie uda. Przesłanie, jakie pozostanie, brzmi jednoznacznie: nawet zamknięci kordo­nem musicie pozostać wolni, nawet jeśli cena za wolność będzie wysoka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz