poniedziałek, 19 września 2016

Człowiek z aronii



Przyszedł z ulicy, miał w oczach żar. Dziś ma medal od ministra, limuzynę i radę nadzorczą. Może załatwić pracę w państwowej spółce i odwołać wojskowego dowódcę. Oto bohater naszych czasów: Bartłomiej Misiewicz.

Michał Krzymowski

Gdy do miasta wjeżdża czarne bmw na ma­zowieckiej rejestracji, w Bełchatowie za­czyna się poruszenie. Ściągają posłowie, samorządowcy i prezesi państwowych spółek. To przyjechał Bartłomiej Misie­wicz - limuzyną Żandarmerii Wojsko­wej i z własnym oficerem ochrony. Gdzie indziej ktoś mógłby pomyśleć, że to tylko 26-letni rzecznik prasowy MON i szef gabinetu politycznego ministra. Ale nie w Bełchatowie. Tu wszyscy wiedzą, że Misiewicz jest prawą ręką Antoniego Macierewicza. Ma jego pełnomocnictwa, pro­wadzi negocjacje, daje pracę. I nie protestuje, gdy działacze ty­tułują go ministrem.
   W letnie popołudnie 30 sierpnia Misie­wicz przyjeżdża do Bełchatowa z konkret­nym zadaniem. Ma znaleźć nową większość w radzie powiatu, dzięki której PiS obsadzi stanowisko wicestarosty. Ściąga do siedzi­by powiatu radnych Platformy i proponuje im koalicję. Stawia jeden warunek. Muszą rozwiązać swój klub i przystąpić do koali­cji jako niezrzeszeni, bo Jarosław Kaczyń­ski zabrania wchodzenia w oficjalne układy z Platformą. - Zapewnimy wam zatrudnie­nie - zachęca.
   Czy to pusta obietnica? Raczej nie, bo w spotkaniu towarzyszy mu Sławomir Za­wada, prezes państwowej spółki PGE GiEK, największego pracodawcy w okolicy. Gdy Misiewicz obiecuje radnym pracę, prezes Zawada, zresztą także partyjny, milczy.
   Biuro prasowe GiEK w e-mailu przesła­nym do „Newsweeka” przyznaje, że prezes Zawada uczestni­czył w spotkaniu z Misiewiczem. Ale, jak zapewnia, tematem rozmowy były „kondycja gospodarcza i problemy regionu”. Ko­alicyjne targi? Posady dla radnych? Insynuacja.
   Sam Misiewicz odpisuje w podobny sposób. Nie zaprzecza, że mówił o zatrudnieniu dla radnych, ale twierdzi, że nie ofero­wał go w zamian za przystąpienie do koalicji.
   Uczestnik spotkania: - Sugestia Misiewicza była oczywi­sta dla wszystkich. Głosy w radzie w zamian za pracę. Zawadę ściągnęli tylko po to, żeby to uwiarygodnić. Przy rozmowie był jeszcze poseł PiS Dariusz Kubiak, ale rej wiódł Misiewicz. Z ca­łej trójki to on był tam najważniejszy.

PARTYJNI W BIZNESIE
Kto śledzi ruchy kadrowe w bełchatowskim GiEK, ten wie, że w sprawie pracy Misiewicz nie rzuca słów na wiatr. Jeśli mu na kimś zależy, raz-dwa załatwia dobrze płatną posadę.
   Wiosną lokalne struktury PiS obiega informacja, że wicepre­zydent Bełchatowa Agnieszka Wysocka chce odejść z ratusza i spróbować sił w biznesie. Jej polityczny mentor Antoni Ma­cierewicz od razu próbuje umieścić ją we władzach GiEK, ale nominację blokuje minister skarbu Dawid Jackiewicz. To on - ręka w rękę z wiceprezesem PiS Adamem Lipińskim - układa zarząd tutejszej spółki. Wysocka ostatecznie trafia jednak do GiEK, tyle że na posadę dyrektora departamentu komunikacji.
- Na takim stanowisku zarabia się ok. 16 tys. zł. Jak na Bełcha­tów, to niemało. Kto jej załatwił pracę? Bartek - twierdzi czło­wiek zbliżony do spółki.
   W ślad za Wysocką do GiEK idą działacz PiS Marek Szyd­łowski, do tej pory nauczyciel języka polskiego w Pajęcznie, oraz Radosław Zatoń, sekretarz radomszczańskiego magistra­tu (Misiewicz do niedawna pełnił funkcję doradcy polityczne­go prezydenta Radomska). Obaj zostają dyrektorami. Pierwszy - działu HR, a drugi - departamentu nadzoru właścicielskiego. Według rozmówców „Newsweeka” również dostają pracę dzię­ki Misiewiczowi.
   Z rekomendacji rzecznika MON pocho­dzą także działacze zatrudnieni w spółkach zależnych od GiEK: prezes bełchatowskiego Elmenu Arkadiusz Gaik, wicepre­zes Elbestu Michał Słowiński i dyrektor trzygwiazdkowego hotelu Wodnik Paweł Dędek. - Wszyscy trzej są kolegami Misie­wicza, ale najbliżej trzyma się z nim Słowiń­ski. Jakiś czas temu strasznie się pokłócili, podobno doszło między nimi do rękoczy­nów, ale dziś są w świetnej komitywie i ra­zem piją wódkę. Proszę się z nim spotkać. Słowiński podobnie jak Misiewicz lubi czuć się ważny, może coś panu opowie. A dużo wie o Bartku - opowiada działacz PiS.
   Na pytanie o rzecznika MON Słowiński cierpnie: - Misiewicz? Nie, dziękuję. Nie będę rozmawiać.

PERTRAKTACJE W POLU
Zamiast do siedziby Elbestu, w której pracuje Słowiń­ski, trafiam do gabinetu jednego z bełchatowskich urzędni­ków. To działacz PiS, tyle że skłócony z Misiewiczem. A trzeba wiedzieć, że w okręgu dziesiątym, w którym Macierewicz spra­wuje mandat posła i pełni funkcję partyjnego pełnomocnika, Prawem i Sprawiedliwością co kilka miesięcy wstrząsają we­wnętrzne konflikty. To daje o sobie znać grupka dowodzona przez Macierewicza i Misiewicza. Działacze kojarzeni z szefem MON wojują ze wszystkimi - ludźmi dawnego PC, frakcją mło­dych skupioną wokół Marcina Mastalerka, środowiskiem wy­wodzącym się z PSL.
   Członek PiS opowiada: - Misiewicz poświęca masę czasu na drobne rozgrywki. Kilka miesięcy temu, za przyzwoleniem Macierewicza, przejął kontrolę nad radą gminy w pobliskim Kleszczowie. Doprowadził do stworzenia nieformalnego koła PiS i obsadził funkcję przewodniczącego rady. Pomógł mu w tym radny, którego syn dziwnym trafem w tym samym czasie dostał pracę w GiEK. Sprawa musiała być ważna, bo ktoś z kie­rownictwa spółki podobno osobiście jeździł na pole do tego radnego.
   W kwietniu rzeczywiście doszło do zmia­ny w kleszczowskiej radzie. Jej szefem został rówieśnik Misiewicza Michał Micha­łek, przedstawiany w lokalnych mediach jako stronnik Macierewicza. Głosował na niego m.in. radny Krzysztof Piątczak, oj­ciec świeżo upieczonego pracownika GiEK.
   Piątczak, do którego dzwonię w spra­wie związku między głosowaniem w radzie a awansem syna, zapewnia, że to zbieg oko­liczności. Z kolei Michałek pytany o rolę Misiewicza w tej sprawie zachowuje się identycznie jak Słowiński: - O nim rozma­wiać nie zamierzam.
W małym Kleszczowie Misiewicz odniósł sukces, ale już próba przejęcia kontroli nad powiatem bełchatowskim spaliła na panewce.
   - Porzucenia szyldu, powiązanie tego z pracą, to wszystko było zbyt toporne. Dlatego radni Platformy wstępnie odrzu­cili ofertę koalicji z PiS, ale sprawa jest otwarta, bo Misiewicz ma nie tylko marchewkę, ale i kij. Jaki? To jest Bełchatów, tu każdy ma krewnych w GiEK. A skoro można na pstryknięcie dać komuś posadę, to rów­nie szybko można też jej kogoś pozbawić - twierdzi jeden z rozmówców.

ZA DUŻO WZIĄŁ NA SIEBIE
W wojsku limuzyna Bartłomieja Misie­wicza budzi respekt. Kilka tygodni temu media obiegł film z rocznicy bitwy pod Sarnową Górą. Widać na nim, jak czarne bmw, eskortowane przez radiowóz Żandarmerii Wojskowej na sygnale, podjeżdża na uro­czystości. Gdy Misiewicz wysiada i idzie Artur Zawisza odebrać meldunek od dowódcy kompa­nii reprezentacyjnej, żołnierze wykrzykują w jego stronę: „Czołem, panie ministrze”.
   - Jeśli ktoś myśli, że to incydent, to się myli. W wielu jed­nostkach żołnierze zwracają się do Misiewicza w ten sposób. W armii nadal panuje mentalność z czasów Układu Warszaw­skiego, kiedy żołnierze do byle kacyka mówili „towarzyszu se­kretarzu” - twierdzi jeden z wojskowych.
   Ta nadgorliwość wobec 26-latka, którego jedynym doświad­czeniem zawodowym była do niedawna praca w podwarszaw­skiej aptece Aronia, może się brać z tempa, w jakim wydłuża się kolekcja jego zaszczytów. Rzecznikiem MON i szefem ga­binetu ministra Misiewicz został w listopadzie ubiegłego roku. W sierpniu Antoni Macierewicz odznaczył go Złotym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju, a we wrześniu wysłał do rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej (w międzyczasie do jej zarządu trafił mąż właścicielki Aronii, zatrudnienie w spół­ce znalazła również siostra rzecznika).
   Inna sprawa, że widok czarnej limuzyny Misiewicza nierzadko zwiastuje kłopoty. Przykład z ostatnich miesięcy: w maju Misie­wicz odwiedza 21. Brygadę Strzelców Podhalańskich w Rzeszo­wie. Choć wizyta przebiega bez zakłóceń, to minister obrony niebawem wydaje decy­zję o przeniesieniu jej dowódcy do rezerwy kadrowej.
   - Może miał nieodpowiednią przeszłość?
   - A skąd! - oburza się oficer zorientowa­ny w sprawie. - To młody pułkownik, bez PRL-owskiego bagażu, zresztą ceniony żoł­nierz. Odwołano go bez powodu, nikt, nie wie, o co chodzi. Jedyne logiczne wytłumaczenie jest takie, że Misiewicz musiał się poczuć czymś dotknięty. A to, że jest przewrażliwio­ny na swoim punkcie, wiedzą wszyscy. Może dowódca krzywo na niego spojrzał?
   Podobna historia miała miejsce w 15. Bry­gadzie Zmechanizowanej w Giżycku, gdzie w maju doszło do zmiany. - Nikt nie ma pew­ności, o co chodzi, ale mówi się, że to też robota Misiewicza. Podobno ktoś mu się po­skarżył na dowódcę - mówi rozmówca.
Poseł PO Czesław Mroczek, były wiceszef MON: - Sygnały, że Misiewicz zajmuje się odwoływaniem do­wódców brygad, pojawiają się co jakiś czas. To postawienie spra­wy na głowie. Od takich spraw jest minister, a nie jego rzecznik!
   Europoseł SLD Janusz Zemke: - Pan Misiewicz chyba się tro­chę pogubił. Od liczby funkcji musiało go oszołomić. To młody człowiek, za dużo na siebie wziął.

CAŁY GORZAŁ
Głowa wysoko, pewny uśmiech. Siedemnastoletni Bartek w czarnej marynarce i kremowym golfie pozuje przy portrecie Henryka Sienkiewicza, patrona szkoły. To jego pierwsza kam­pania wyborcza - jest kandydatem na przewodniczącego sa­morządu uczniowskiego w XII Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie. W swojej prezentacji nieco na wyrost pisze, że „pracuje w Kancelarii Sejmu” jako asystent społeczny posła Ar­tura Zawiszy. Program? Marzy mu się, aby „liceum brało udział w organizacji imprez o charakterze masowym, np. Wielka Orkie­stra Świątecznej Pomocy”.
   Czy Misiewicz ma w tym czasie wyrobione poglądy? Pragnie kariery czy też działa dla idei? Po latach, już jako kandydat na posła, napisze w swojej notce, że urodził się w rodzinie o poglą­dach prawicowych i patriotycznych, w której wpojono mu de­wizę „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Przez 13 lat służył do mszy jako ministrant i lektor, a swoją „polityczną działalność” zaczynał od funkcji wiceprzewodniczącego Młodzieżowej Rady Dziel­nicy Bielany i działacza Polskiej Federacji Młodzieży, razem z którą miał doprowadzić do powołania Młodzieżowej Rady Warszawy.
   Na stronie internetowej bielańskiego kościoła można odna­leźć ślad po działalności dzisiejszego rzecznika MON. To zdję­cia z 2008 roku, na których osiemnastoletni Misiewicz ubrany w lektorską albę czyta Pismo Święte. Gorzej z odtworzeniem jego dorobku w organizacjach młodzieżowych.
   Dzwonię do byłego prezesa PFM Marka Łukiewskiego: - Misiewicz? Nie kojarzę. Mieliśmy ogólnopolski projekt powoły­wania rad młodzieżowych w różnych mia­stach, ale akcji w Warszawie kompletnie nie pamiętam.
   Paweł Kruk, były szef młodzieżowej rady Bielan, wybrany w 2007 roku: - Za mojej kadencji Misiewicza nie było.
   Młodego chłopaka przypomina sobie za to Artur Zawisza. - Rzeczywiście, krótko był moim asystentem społecznym. Zgłosił się z ulicy, powiedział, że jest sympatykiem. Przyjąłem go, bo miał żar w oczach. Więcej, on cały gorzał!
   W swojej notce Misiewicz twierdzi, że współpracę z Macierewiczem zaczął na przełomie 2006 i 2007 roku, ale i tu jego wersja lekko się rwie. Z sejmowego archi­wum wynika, że zostaje asystentem spo­łecznym posła dopiero w lutym 2008 roku. Może więc asystuje Macierewiczowi jeszcze, zanim ten dosta­nie się do Sejmu? Zawisza powątpiewa - do niego chłopak zgła­sza się w maju 2007 roku i nigdy nie wspomina o czymś takim.
   Kiedy już jednak Misiewicz zbliży się do Macierewicza, bły­skawicznie zyskuje jego zaufanie. Gdy Zawisza wpadnie na sejmowym korytarzu na Macierewicza przechadzającego się w asyście dobrze znanego, postawnego młodzieńca, usłyszy: - Odziedziczyłem po panu to, co miał pan najlepsze.
   Okoliczności, w jakich ten nastolatek z żarem w oczach miał trafić pod skrzydła dzisiejszego szefa MON, obrosły w PiS le­gendą. Mówi się, że jest krewnym ministra. Jednak zapytany o to przez „Newsweek” - zaprzecza.
Poseł PiS: - Skoro zaprzecza, to znaczy, że nie są rodziną, ale temu, że plotki krążyły, nie dziwię się. Bo jak to możliwe, że 26-latek znikąd okręcił sobie wokół palca najbardziej podej­rzliwego polityka w kraju?
Współpraca Wojciech Cieśla, Rafał Gębura

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz