czwartek, 20 października 2016

Demolka + zamordyzm,Ogniem i widelcem,Niech rządzi kornik,Ile dróg trzeba przejść i Dobre imię według Ziobry



Demolka + zamordyzm

Być może już niedługo studenci politologii i pra­wa będą się uczyli o autorytaryzmie komicznym, nowej formie rządów zaprowadzonych w Polsce w połowie drugiej dekady XXI wieku. Komizm tego autory­taryzmu nie czyni go niestety niegroźnym. Przeciwnie - on skrywa grozę.
   Nie ma się co znęcać nad obecną ekipą, tym bardziej przy pomocy widelca. Wystarczy stwierdzić, że wykonuje ona ty­taniczną pracę, by autorom „Szkła kontaktowego” codzien­nie dostarczać surowca do obróbki. Ale werbalna groteska jest na deser. Edukacja, polityka zagraniczna, sądownictwo, media publiczne, polityka kulturalna, „misiewicze”, uda­wane przetargi, wojna z kobietami - na wszystkich niemal frontach władza systematycznie realizuje program DE­MOLKA +. Nie mogą dziwić ostatnie sondaże wskazujące, że mimo wybitnie szczodrych programów socjalnych poparcie dla władzy całkiem szybko topnieje, a jej prestiż po nieca­łym roku jest na poziomie, na jakim prestiż poprzedniej eki­py znalazł się po latach mniej więcej sześciu.
   Rządy destrukcji szybko przyniosły erozję poparcia, ale jakkolwiek obecna władza jest dojmująco śmieszna i prze­raźliwie nieudolna, jest jednocześnie w pewnym aspekcie wybitnie wydolna. Jarosław Kaczyński Putinem nie jest, ale w oczywisty sposób czerpie z dorobku władcy Rosji, a w nie­których dziedzinach PiS poczyna sobie nawet bardziej dziar­sko niż Kreml.
   Spójrzmy na te podobieństwa. W Rosji już to zrobiono, a w Polsce próbuje się całkowicie podporządkować władzę sądowniczą władzy wykonawczej. Tak jak w Rosji, tak i u nas władza błyskawicznie opanowała państwowe media, czy­niąc z nich narzędzie brutalnej propagandy. Zaraz potem zaczęła się w Rosji eliminacja za pomocą instrumentów po­litycznych i ekonomicznych mediów prywatnych i nieza­leżnych. Ten etap u nas jeszcze nie nastąpił, ale wydaje się całkiem prawdopodobny. Prezesowi Kaczyńskiemu, korzy­stającemu ze ściągi Orbana i pragnącemu uczynić z Warsza­wy Budapeszt, na pewno nie umknął niedawny zgon wielkiej opozycyjnej gazety „Nepszabadsag”. Tak jak Rosja na po­czątku rządów Putina, tak i Polska wstaje z kolan. Towarzy­szy temu agresywny nacjonalizm i wynajdywanie kolejnych zewnętrznych i wewnętrznych wrogów ojczyzny. Ich lista też jest podobna - niektóre zachodnie państwa, zachodnie instytucje, część organizacji pozarządowych, politycy opo­zycji, liberalne media, znane postaci kultury. Autorytaryzm potrzebuje wroga i z łatwością go znajduje. Oczywiście Rosja Putina działa tu zupełnie bez skrępowania, a ekipa Kaczyń­skiego musi się jednak trochę mitygować, widać już jednak, że krytyczne głosy z zewnątrz nie tylko ignoruje, ale traktuje je jako uzasadnienie swej wrogości. W obu krajach agresyw­nemu nacjonalizmowi towarzyszy narodowa polityka kultu­ralna a la żdanowszczyzna, w obu odbudowuje się narodową dumę, w obu zwycięża mit kraju zawsze bez winnego i będą­cego niezmiennie ofiarą wrogości Zachodu. W obu władza manifestuje niechęć do wszelkich innych i obcych, do mniej­szości, uchodźców, gejów. W obu władza jest całkiem hojna. W Rosji wypłaca tzw. kapitał macierzyński (w przeliczeniu, ponad 30 tys. złotych na urodzone dziecko), u nas - 500+. Putin do realizacji swych celów zaprzągł Cerkiew, Kaczyń­ski - instrumentalizowany przez siebie Kościół.
   Warto zauważyć, że jakkolwiek Smoleńsk służy władzy w Polsce do rytualnego demonstrowania niechęci do Rosji, to znacznie bardziej intensywne są demonstracje niechęci do Zachodu. Może z tą różnicą, że na przykład Unia Europej­ska jest dla Rosji wrogiem, a dla ekipy PiS wrogiem, które­go należy jednak wcześniej wydoić. Albo - jak mawia prezes Kaczyński - miejscem, z którego razem z Orbanem można „konie kraść”. Kluczowa jest jednak różnica inna. O ile Rosja pozostaje imperialna, a nawet jest imperialna coraz bardziej i niezmiennie pozostaje na wschodzie, o tyle Polska Kaczyń­skiego, antagonizując wszystkich ważnych sojuszników, sta­je się coraz bardziej samotna, a jednocześnie przesuwa się na wschód. Niestety, wygląda to raczej na trwałą reorienta­cję niż na chwilowe wahnięcie, a to uderza w fundamenty państwa budowanego od 1989 r.
   Mamy więc dziś w Polsce dwie dynamiki. Dynamikę kom­promitacji nieudolnej ekipy i dynamikę zaprowadzanych przez nią autorytarnych porządków. Kompromitacja wła­dzy nie powstrzyma raczej autorytarnych zapędów. Raczej je przyśpieszy, władza bowiem uzna zapewne swą pełną do­minację za lekarstwo na własne słabości.
   Zderzenie owych dynamik jest nieuchronne, ale moment i skutek zderzenia są nieprzewidywalne. W tym równaniu jest bowiem jedna wielka niewiadoma. To postawa obywa­teli. Ich bierność da władzy wolną rękę, ich aktywność może być dla niej wielkim hamulcem. Prawdę mówiąc, jedynym hamulcem.
Tomasz Lis

Ogniem i widelcem

Kiedy byłem dzieckiem, miałem mniej więcej 10 lat, reprezentowałem odpo­wiedni do wieku poziom umysłowy, czyli - powiedz­my- wiceministra wojny Zadałem wówczas wujowi, któ­ry mnie wychowywał, głupie pytanie: - Który naród ma starszą kulturę, Anglicy czy Niemcy? - Kiedy Anglicy mieli parlament, Niemcy żyli w hordach - odpowiedział wuj. Czy odpowiedź była prawidłowa? Przez 70 lat, jakie upły­nęły od tamtego czasu, uważałem, że tak, ale teraz widzę, że prawda historyczna jest inna.
   Wybitne autorytety naukowe skupione w Ministerstwie Wojny i Edukacji Historycznej dokonały rewelacyjnych odkryć o wyższości kultury i cywilizacji polskiej nad do­robkiem innych narodów. Uczony tej miary co Bartosz Kownacki, wiceminister wojny i historii, autor takich publikacji, jak „Wiosna średniowiecza” i „Jesień ludów”, członek wielu towarzystw naukowych, ustalił ponad wszelką wątpliwość, że to Polacy nauczyli Francuzów jeść widelcem. Wedle Kownackiego, zanim do Paryża przybyli nasi wielcy emigranci, Chopin i Mickiewicz, Francuzi je­dli rękoma. Franciszek Liszt w jednym z listów do matki wspomniał, że zanim zasiadał do klawiatury, ukradkiem wycierał o spodnie tłuste od jedzenia ręce. Aż pewnego dnia Frycek Chopin pokazał mu rozdwojony na końcu kawałek drutu, przypominający wycior do strzelby. Był to, najpierw dwuzębny, prototyp tzw. widelca polskiego, udoskonalony potem w manufakturze paryskiej.
   Pierwszy polski widelec we Francji przechowywany jest w Luwrze. Podczas nieszczęsnych negocjacji w sprawie śmigłowców Karakuły ustalono, że w ramach offsetu Polska przekaże Francji know-how w dziedzinie produkcji i po­sługiwania się widelcem. Przed pojawieniem się widelca z Polski Francuzi nie umieli sobie poradzić z mięsiwem. Jedli głównie żaby, ślimaki i pasztety, ucierane kamienia­mi młyńskimi. Dopiero polski wynalazek pozwolił im jeść po ludzku takie przysmaki, jak Chateaubriand czy coquille Saint Jacques oraz ostrygi a la Rotschild.
   Negocjacje w sprawie śmigłowców Karakuły zostały ze­rwane przez Francję, ponieważ „pan Hollande” nie chciał przywieźć ze sobą i przekazać Polsce przyborów do je­dzenia ślimaków i żab. Wrogie nam media „Le Monde” i „Le Figaro” utrzymują jakobyśmy jedli żaby rękoma, a ślimaki połykali razem z ich domkami. Wbrew podłym insynuacjom nie chodziło nam o to, żeby polski prezydent dostał w prezencie odpowiednie wyposażenie dojedzenia żab i ślimaków, ale o to, aby odpowiednie przyrządy trafiły do formowanych obecnie wojsk obrony terytorialnej, dla których ślimaki, żaby i runo leśne będą ważnym elemen­tem wyżywienia.
   Innym przykładem wyższości cywilizacji nadwiślańskiej nad zagraniczną jest wynalazek demokracji. Nie tak dawno dyżurny historyk Ministerstwa Wojny i Edukacji Historycz­nej (absolwent Wydziału Historii UW) podzielił się swym odkryciem, że demokracja amerykańska jest znacznie młodsza od naszej, liczy sobie bowiem zaledwie dwieście lat. Jak by powiedział mój wujek, „kiedy Amerykanie żyli w hordach, my mieliśmy już Sejm”.
   Od widelca do Sejmu - wszystko świadczy o wyższości cywilizacji pol­skiej nad plemionami znad Sekwany i Missisipi. Polska jest kolebką cywi­lizacji, będziemy jej bronić ogniem i widelcem. Dał nam przykład Andrzej Duda, jak zwyciężać mamy. Oto niedawno horda członków dawnej opozycji na­padła pisemnie na prezydenta, histeryzując z powodu rze­komego zagrożenia demokracji w Polsce. Dzikusy z opo­zycji liczyły, że pan prezydent odpowie na ich list. „Nawet Gomułka nam odpowiedział” - wspominali z rozrzewnie­niem czasy, gdy za byle „list 34” można było trafić do ciupy. Tymczasem prezydent Duda sprawił im zawód. Jego rzecz­nik Marek Magierowski zakomunikował, że odpowiedzi nie będzie, ponieważ „list 32” zawiera sformułowania „daleko odbiegające od norm cywilizowanej debaty”. A przecież prezydent stoi nie tylko na straży prawa, ale i cywilizacji.
   Kiedy pierwszy sekretarz partii rządzącej oraz wicemar­szałek Sejmu wyzywają demonstrantów od „komunistów i złodziei”, kiedy prezydent mówi o „Polsce dojnej” - to jest cywilizacja. Kiedy prezydent mówi, że po roku 1989 „teore­tycznie” rządzili patrioci, to jest OK, a kiedy Onyszkiewicz z Wujcem piszą językiem cokolwiek niedyplomatycznym, razi to delikatne ucho głowy państwa. A gdyby tak pan prezydent wykonał gest, np. zaprosił do pałacu profesora po­bitego za to, że mówił w tramwaju po niemiecku? A gdyby wyraził zdziwienie, że niezależna prokuratura nie widzi niczego złego w skandowaniu „a na drzewach zamiast liści wisieć będą syjoniści”, a gdyby...

Jeszcze o demokracji, dyplomacji i kulturze, ale na lżejszą nutę, pro domo sua. W POLITYCE 41 znalazłem rozmo­wę Marka Ostrowskiego z Tomem Malinowskim, podsekre­tarzem stanu USA do spraw demokracji. Pan Marek - jak to dziennikarz - dociska (co pan Tomek sądzi o demokracji w Polsce?), a pan Tomek - jak to dyplomata - „nie opo­wiada się po żadnej stronie” i wierzy, że „demokratyczne ciała w polskim krwiobiegu są ciągle bardzo silne i zadzia­łają...”. Piszę poufale „pan Tomek”, ponieważ znam ten głos. Przyszłego amerykańskiego dyplomatę pamiętam jako młodego chłopca, synka socjolożki Joanny Roztropowicz, która przyjaźniła się z Agnieszką Osiecką. W Stanach zrobiła karierę intelektualną i pisarską (jej książki ukazują się też w Polsce) i wyszła za mąż za Amerykanina Blaira Clarka. Blair należał do wyższych sfer, był ważną postacią w demokratycznej elicie Wschodniego Wybrzeża, w świecie mediów i polityki. Doskonale pisał, co wiem z jego listów do Osieckiej. Kiedyś w rozmowie z Joanną wspomniałem, że jej mąż świetnie pisze i powinien pisać do mediów, od­powiedziała. - Czy ty wiesz, ile kosztuje najtańsza gazeta w New Jersey (państwo mieszkali w Princeton)?-No, może 20, 25 centów - zgadywałem. - Milion dolarów - powie­działa pani Joanna. I dodała, nie wiem, czy tylko żartem: - Blair pisuje tylko do mediów, których jest właścicielem.
   Pani Joannie gratuluję kariery literackiej i syna Tomka, który wyrósł na prawdziwego dyplomatę. Oby poszedł w ślady innego chłopca, który urodził się za granicą, do­rastał w Ameryce i został Kissingerem.
Daniel Passent

Niech rządzi kornik

Nasza sytuacja jest tak mię­dzynarodowa, że można z nas brać wzór. Z Komisją Wenecką najmniejszych zatargów, z Parlamentem Europejskim - pieczywko, masełko... Mamy tam zresztą swoich i to takich, że wymienię tylko prof. Ryszarda Legutkę. To on, lekko ziry­towany ignorancją zachodnich cyborgów, tak im przybliżył wiedzę o Puszczy Białowieskiej, że europoseł-chyba z Da­nii - własnoręcznie wyniósł się z sali na noszach do szpi­tala Matki Polki w Łodzi. - Czy Polską ma rządzić kornik drukarz, czy demokratycznie wybrany PiS? To pytanie już bez mikrofonu zadał Legutko temu samowynoszącemu się, ale cały Parlament z ruchu warg profesora odczytał te fundamentalne dla polskiej racji stanu słowa.
   Jarosław Kaczyński zawsze mówił, że interesuje go władza. Teraz ją ma i jeszcze bardziej ona go interesuje. Mówi się, że za bardzo. Może jednak trzeba zrozumieć człowieka, że chce dorównać Mieszkowi I, od którego po­dobno jego rodzina się wywodzi. I dorównuje. Już wszedł do historii, a za kilka lat dowiemy się z podręczników, jak z niej wyszedł. Drugi raz Polski nie ochrzci, ale... Byłoby ważne, by trudne ciąże były donoszone, nawet gdy płód jest zdeformowany i po urodzeniu nie ma szans na prze­życie. Można jednak wtedy takiego noworodka tuż przed śmiercią ochrzcić i nadać mu imię. Nie ja to wymyśliłem. To jest idea prezesa PiS, który demokratycznie rządzi Pol­ską. W zacytowanym wyżej przypadku kobieta mało go interesuje. Przypuszczam, że on jej nawet nie zauważa. Kaczyński - głęboko wierzący i praktykujący katolik - ma takie po prostu kryteria. Pani premier Szydło ogłasza pro­gram zabezpieczający trudne ciąże. Państwo bierze na sie­bie obowiązek pomocy i odpowiednich nakładów na so­cjalne zabezpieczenia i wsparcie dla dzieci, które rodzą się ciężko chore i kalekie. Ja nie wiem - może nawet będzie specjalna na­zwa akcji - trudna ciąża +. Potem się dowiemy, że to od drugiego dziecka, ale wszystko w swoim czasie.
   Na polskich drogach wisi kilkaset zaklejonych czarną folią fotoradarów. Można teraz bezkarnie łamać przepisy i wciskać gaz do dechy. Na polskich drogach, niestety, PiS już nie rządzi. Rządzi śmierć. Za chwilę pojawią się liczne przydrożne busiki z dyżurnymi księżmi, którzy będą mogli udzielić umiera­jącym kierowcom sakramentu ostatniego namaszczenia +.
Niech wszystkich bioenergoterapeutów zniszczy ogień w imię Jezusa Chrystusa... To właśnie usłyszałem w TVP Info o godzinie trzeciej nad ranem. Tekst wypo­wiadał na Jasnej Górze egzorcysta. Podgrzewałem akurat naleśniki i jedną ręką byłem w kuchni, ale drugą na Jasnej Górze, gdzie kapłan ogłaszał, że łamie wszystkie szatańskie pieczęcie i rozkazuje siłom piekła opuścić Polskę i zabrać rozsiane przez siebie plugastwa. A są to: nienawiść, obłu­da, szyderstwo, chamstwo, alkoholizm, gwałt, nostalgia, in vitro, brak miłości ojczyzny, komunizm, zdrada dy­plomatyczna Tuska, ejaculatio praecox, zepsuty szczaw w butelkach, prezes Rzepliński, Krystyna Janda. Cytuję wymyślając trochę tendencyjnie, szczególnie że dziesięć minut te paskudztwa wymieniał. Ale ducha Jasnej Góry oddałem tu wiernie.

Nie mam nic przeciwko ciemnościom, zabobonom, wyklęciom i egzorcyzmom. Ludzie mają prawo wierzyć, w co chcą, i to praktykować. Miałbym jednak prośbę do nas wszystkich o edukację. O odpowiedzialną naukę i wycho­wanie przyszłych pokoleń w życzliwości i szacunku do każ­dej żywej istoty na Ziemi. Pismo naucza: „proście, a będzie wam dane”. Mimo że jestem ateistą, wierzę w te słowa Na­zarejczyka. Nigdy też nie uwierzę, że można kogoś ogniem palić w imię Jezusa Chrystusa na Jasnej Górze.
Stanisław Tym


Ile dróg trzeba przejść

Po nieoczekiwanej Nagrodzie Nobla dla Boba Dylana zaczęliśmy sobie przypominać teksty naszych bardów, niekiedy, gdyby nie lokalność polskiego języka, abso­lutnie nie gorsze od Dylanowych. Ponieważ tydzień noblowski zbiegł się niemal z rocznicą wyborczego zwycięstwa PiS, a nam się wszystko kojarzy, więc Jacek Żakowski (s. 12) podsu­mowuje rok z PiS przy pomocy poetyckiego tekstu piosenki (czy­jej, proszę sprawdzić). Zainspirowany, dla uczczenia tej rocznicy sięgnąłem po rockową balladę Kazika Staszewskiego. Utwór oko­licznościowy nazywa się„Mars atakuje" i zaczyna się tak:„Hej, hej Mars napada/dookoła ludzi gromada/Hej, hej Mars atakuje/żadnej litości nie czuje. Hej, hej Mars napada/owoce naszej pracy zjada/ Hej, hej ludkowie biedni/kolejny zlew powszedni". Dalej jest o roz­paczliwej obronie przed„cywilizacją wrogą z obcej planety", a tak­że o militarnym sukcesie dowództwa tamtych („Wisła się pali!").

Wielu naszych czytelników i znajomych opowiada o swoich, choćby medialnych, doświadczeniach z ludźmi PiS, jak o „bliskich spotkaniach trzeciego stopnia" z obcą cywilizacją. Trudno zrozumieć, co mówią i po co, jakie są ich zamiary, czy naprawdę za­mierzają podbić kraj i zniewolić jego„ludków", czy tylko sieją cha­osy na końcu ,jak w filmie Tima Bartona„Mars atakuje", eksplodują im zielone główki? Na razie rząd atakuje, żadnej litości nie czuje: min. Kownacki uderza widelcem we Francję; min. Waszczykowski przejeżdża się po stronniczej Komisji Weneckiej i Radzie Europy; min. Błaszczak straszy KOD narodowcami; prok. Ziobro zapowiada wzięcie w karby sędziów, łącznie z dyscyplinarkami i możliwością dowolnego uchylania wyroków przez prokuraturę; min. Maciere­wicz bez przetargu kupuje helikoptery od przyjaciół; Jacek Kurski, nowy triumfujący prezes TVP, mówi, że jest wzorem obiektywizmu i takaż jest jego telewizja, na którą wszyscy będziemy teraz musieli dopłacić z miliard czy dwa; min. Zalewska rozwiąże gimnazja i już, a nauczyciele są politykami opozycji; min. Radziwiłł rozwiąże NFZ i już). A prezes przewiduje więzienie dla Tuska.
   To ledwie okruchy kilku dni. Rzeczywiście, mamy do czynienia z inwazją na wszystkie instytucje państwa, ,,bez brania jeńców", przy ostentacyjnej pogardzie dla 70 proc. niepisowskiej, lokalnej populacji polskojęzycznej.

Jest w tym chaosie wojennym pewien ład wyższego rzędu: otóż obraz nieco się porządkuje, gdy przyjąć tezę, że władza w pań­stwie służy do utrzymania władzy w państwie. To jeden z politycz­nych wynalazków Jarosława Kaczyńskiego. 20 mld zł na program 500 plus (pożyczone, jak nieostrożnie zauważył wicepremier) nie ma wagi, jeśli potraktujemy obecny i przyszły budżet państwa jako fundusz wyborczy partii PiS. Każdy wydatek, który może przy­sporzyć wyborców, jest do przełknięcia, kosztem jakichś następ­nych, odległych rządów lub podatków, które zostaną nałożone na wyborców opozycji (tzw. klasę średnią) i przekazane na rzecz wyborców PiS. Związkowcy z Solidarności, którym prezes ostatnio pogroził, dostaną dopłaty do kopalń i wkrótce czternastki, a mia­sta zapłacą więcej za prąd. Związkowcy z Mielca otrzymają obieca­ne w kampanii kontrakty na helikoptery, bez żadnych zobowiązań amerykańskiego producenta na rzecz „planu Morawieckiego". Obniży się wiek emerytalny, na co pójdzie sto kilkadziesiąt miliar­dów zgromadzonych przez lata w OFE. No i co? Każde środowisko, jeśli będzie dla rządu miłe, coś akonto przyszłości dostanie lub nie dostanie.„Pisowski socjal", którym tak entuzjazmuje się część lewicy, ma tylko jedną cenę: trzeba zastawić duszę. Akceptować ponowne upaństwowienie społeczeństwa, ideologizację i klerykalizację państwa, pełne samodzierżawie partii, prezesa i prokurato­ra Ziobry, nawet brutalny dyktat etyczny, jak w sprawie przymusu smoleńskich ekshumacji czy przymusu rodzenia.

Pisaliśmy równo przed rokiem, że w wyborach 25 październi­ka jedno jest tylko pytanie: Czy chcesz oddać pełnię władzy Jarosławowi Kaczyńskiemu? Wyborcy, także przez odmowę gło­sowania, odpowiedzieli: tak! Ostrzeżenia, że w kampanii PiS się kamufluje, a po wyborach będziemy mieli IV RP w wersji turbo, traktowane były, także w tzw. liberalnym obozie, jako nieznośne „straszenie pisem". PiS nie zapowiadał wprost rozwiązania Try­bunału Konstytucyjnego, podwyżek podatków, stopniowego wyprowadzania Polski z Unii Europejskiej, gwałtu na mediach publicznych, partyjnej nomenklatury itp., ale na reklamacje jest za późno. Polacy wybrali trumpowski eksperyment i będą płacić; niektórzy mówią: dobrze nam tak! Zresztą, może i dobrze. Z wła­dzy PiS płyną też bowiem niebagatelne pożytki, większe niż 500 zł na dziecko.
   Oto PiS ożywił, drzemiącą przez dekady, polską demokrację. Wydawała się zgoła bezużyteczna, a nagle, trochę jak za wielkiej Solidarności, odnajdujemy powoli radość wspólnego działania i ruchu oporu. Nagle setki tysięcy, może miliony Polaków, za­uważyły, do czego służy Trybunał Konstytucyjny, niezależność sędziowska i wolne media. Przypomnieliśmy sobie, po co wstępo­waliśmy do Unii Europejskiej i NATO i że nie chodzi tylko o kasę; musimy też pytać, jaki sens, jakie słabości mają instytucje, które tworzyliśmy po 1989 r., od gimnazjów, przez TVP, IPN, CBA, NFZ, aż po cywilny nadzór nad wojskiem i policją czy instytucje pomo­cy społecznej. Wreszcie, mówiąc Dylanem: ile warta jest wolność, gdy chcą nam ją odebrać? Kiedy marsjańska okupacja„przeminie z wiatrem"- is blowin'in the wind - może będziemy mądrzejsi?
Jerzy Baczyński


Dobre imię według Ziobry

Dość bezbarwnie - może ze względu na spór wokół ustawy antyaborcyjnej - przemknęło przez Sejm pierwsze czytanie ziobrowej ustawy o„ochronie dobrego imienia Polski". A warto się jej przyjrzeć.

W ustawie (której tytuł jest inny, ale o to chodzi) czytamy, że kto publicznie przypisuje Polsce lub Polakom odpowie­dzialność lub współodpowiedzialność za zbrodnie nazistowskie lub inne przestępstwa stanowiące zbrodnie przeciwko pokojowi, ludz­kości lub zbrodnie wojenne lub w inny sposób rażąco pomniejsza odpowiedzialność rzeczywistych sprawców tych zbrodni, ma być ukarany grzywną lub trafić do więzienia nawet na trzy lata, także gdy zrobi to nieumyślnie(!). Sankcje grożą obywatelom polskim oraz cudzoziemcom, z wyjątkiem artystów i historyków, niezależnie od kraju, w którym popełnią przestępstwo i przepisów tam obo­wiązujących. Powództwo może wytoczyć z urzędu prokurator, IPN oraz organizacja pozarządowa (jest taka, bardzo aktywna: Reduta Dobrego Imienia pod wodzą Macieja Świrskiego).
   Ma to być oręż w walce z pojawiającymi się w zagranicznych mediach, a także wypowiedziach polityków (np. Baracka Obamy), sformułowaniami o „polskich obozach koncentracyjnych", „polskich obozach śmierci" itp. Przez jakiś czas przechodziły one bez echa. Było jasne, że chodzi o obozy, które istniały na terenie Polski.
Nam się też zdarzało mówić o „czeskim obozie koncentracyjnym" w Terezinie. Upowszechnienie się jednak takiego nazewnictwa spowodowało - i słusznie - reakcję Polski, ponieważ wyrosłe po wojnie pokolenia mogły, nie znając historii, nabrać przekonania, że Polacy brali udział w Holocauście. W odpowiedzi na polskie interwencje różne organizacje światowe (w tym UNESCO) przyjęły za obowiązujące określenie: „niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne w okupowanej Polsce", a gazety i czasopisma zamieszczały sprostowania i przeprosiny. Obecny rząd uznał, że działania dyplomatyczne nie wystarczą - z czym bym polemizował, ale też nie protestowałbym, gdyby nowe prawo dotyczyło tylko tego, wyraźnie nazwanego, przypadku.
   Tak jednak nie jest. Ustawa mówi o wszystkich, bliżej nieokreślonych „innych przestępstwach", „pomniejszaniu odpowiedzialności sprawców", a w końcu - co jest szczególnie kuriozalne - penalizuje także zachowania nieumyślne! Ustawa oszczędza wprawdzie artystów i historyków, którzy będą mogli bezkarnie kalać dobre imię naszego kraju, ale nie bądźmy naiwni. O tym, kto jest artystą lub historykiem, nie mogą przecież decydować sami zainteresowani, bo wtedy każdy wróg dobrego imienia Polski mógłby się tak nazwać. Taki np. Jan Gross - uniwersytet w Princeton zatrudnia go jako profesora, ale prezes IPN Jarosław Szarek nie uważa go za historyka. Pytanie, czy dla prawdziwego Polaka ważniejszy jest p. Princeton czy p. Szarek, ma charakter czysto retoryczny.

Z ustawy wynika także, że każdy, kto wskazuje Polaków ja ko winnych zbrodni w Jedwabnem, Wąsoszu i kilkunastu innych miejscowościach albo winnych pogromu w Kielcach (a prezes IPN i minister edukacji dali już obowiązującą wykładnię), musi liczyć się z tym, że będzie ciągany po sądach. A jeśli Wacław Berczyński et consortes z podkomisji Macierewicza uchwalą, że Smoleńsk to rosyjski zamach, czyli „inna zbrodnia przeciwko pokojowi", to czy wskazywanie na winę polskich przecież pilotów i ich szefów będzie jeszcze legalne?
   Jest także aspekt międzynarodowy. Polska ustawa chce ścigać nie tylko za oczywiście błędne i niebezpiecznie mylące sformułowanie („polskie obozy koncentracyjne"), ale także za interpretację skomplikowanych wydarzeń historycznych. Turcja stawia przed sądem za obciążanie jej winą za rzeź Ormian, a Ukraina za krytykę OUN i UPA. W Polsce uważamy te przepisy - i słusznie za antydemokratyczne. Jednak oba te kraje ścigają tylko własnych obywateli. Ciekawe, co byśmy powiedzieli, gdyby - tak jak my rozciągnęli je także na obywateli innych państw? A gdyby w ten sposób postąpiły inne kraje, bo prawie każdy ma w historii jakieś wątpliwe karty?

Ta ustawa pokazuje jak na dłoni, czym naprawdę ma być polityka historyczna w wydaniu PiS. Ma nie tylko wtłaczać do głów jedy­nie słuszną wersję przeszłości, ale także stosować swoisty zamor­dyzm historyczny, aby tej słusznej wersji nikt nie zakłócał.
   Ochrona dobrego imienia kraju i jego obywateli jest zadaniem szczytnym i godnym poparcia, ale to dobre imię jest dziś narażane na szwank nie tyle przez przypisywanie Polsce rzekomych zbrodni, ile przez dzisiejsze działania rządu, np. te wymierzone w Trybunał Konstytucyjny, tolerowanie szowinistycznych i ksenofobicznych aktów przemocy czy też przez godzące w inne państwa i instytucje międzynarodowe „niebanalne" wypowiedzi naszych czołowych polityków.
   Wydawać by się więc mogło, że w tej sytuacji opozycja powinna krzyczeć. Niestety, tylko miauknęła. Nie po raz pierwszy hurrapatriotyczne frazesy działają na opozycję paraliżująco. Odwagą wykazała się jedynie Nowoczesna, która w całości zagłosowała za odrzuceniem projektu. PO się wstrzymała, a dobre wystąpienie miał Krzysztof Paszyk z PSL, ale za słowami nie poszły czyny. Czekamy teraz, co wyjdzie z prac komisji. Obawiam się, że potworek.

W ostatnim czasie rozmnożyły się ataki PiS na opozycję, że do­nosi na Polskę do Parlamentu Europejskiego. Dlatego z uzna­niem odnotowałem wpis na Twitterze posłanki Joanny Lichockiej (PiS): „To dobrze, że opozycja zorganizowała wysłuchanie publiczne w Parlamencie Europejskim na temat zagrożenia demokracji. Jeste­śmy w Unii, to jest także nasz parlament”. Odważnie i mądrze! Więc jednak – pomyślałem – w tej partii nie o wszystkim decyduje prezes, zdania mogą być tam podzielone. Otrzeźwiałem, gdy dostrzegłem datę wpisu: 11 grudnia 2014 r. Wystarczył rok i „nasz parlament” już nie nasz. Ale zdania w PiS chyba rzeczywiście są podzielone: prezes ma zdanie, a reszta je podziela.

Marek Borowski – polityk, ekonomista, marszałek Sejmu IV kadencji. Od 2011 r. zasiada w Senacie (niezrzeszony), wcześniej był posłem (I—IV i VI kadencji). Współtworzył ARP. Jako pierwszy zaproponował przekształcenie koalicji SLD w partię, której później był członkiem i wiceprzewodniczącym. Z Sojuszem rozstał się w 2004 r. Wraz z grupą polityków lewicy założył SDPL – z kierowania partią zrezygnował cztery lata później.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz