sobota, 15 października 2016

Tydzień z życia opozycjonisty,Co z tą parasolką,Cywilizacja parasolek i Piórnik z dykty



Tydzień z życia opozycjonisty

PONIEDZIAŁEK
Uff, wreszcie przyszły przelewy z Niemiec, można za­cząć judzić. Choć tak po cichu przyznam, że mogliby płacić więcej. Nie oczekuję, że sypną od razu tak jak Wellmanowej czy Lewandowskiemu, ale na same mun­durki SS dla całej rodziny poszły krocie. Wiem, wiem, warto było, małżonka pięknie się prezentowała na Dniu Satanistki na placu Zamkowym. Ale teraz dojdą nowe wydatki, koktajle Mołotowa nie rosną przecież na drze­wach, za coś trzeba kupić benzynę, żeby podpalić Pol­skę, najlepiej 11 listopada, w święto niepodległości tego kraju, którym tak gardzimy.

WTOREK
Udany bankiet wczoraj, ośmiorniczki z włoskim salami, kawior, szampan i dla jaj bożonarodzeniowy opłatek z nutellą. Cieszy opinia arcybiskupa Hosera, że społe­czeństwo coraz bardziej rozerotyzowane. Czyli ojro do­brze wydawane, Soros z Angelą powinni nas pochwalić. Żeby jeszcze dorzucić do pieca, wszystkie koleżanki po­stanowiły wczoraj, że będą się puszczać przez cały ty­dzień. Mają nadzieję, że któraś zajdzie, bo jakoś dawno już nie świętowaliśmy żadnej aborcji. Wiadomo, łatwo nie będzie, w opozycji same pasztety. Koledzy chcieli, żeby przyjmować takie trochę ładniejsze, no bo wiado­mo, przyjemniejsza droga do aborcji, nawet jakąś orgię skrzesać by można, ale panie zaprotestowały. Zostawiły taką furteczkę, że ostatecznie można przyjmować takie nie do końca szpetne, ale powyżej stu kilo. Dobre i to na początek. No i niecierpliwiły się, kiedy będzie zimniej, żeby mogły wreszcie swoje futra założyć.

ŚRODA
Cholera, nie pamiętam, czy w tym tygodniu nasza ko­mórka miała promować homoseksualizm, islamizm czy gender? Muszę spytać, jak to się razem komponuje, bo przecież jak za bardzo rozpropagujemy ten homosek­sualizm, to nam spadnie liczba aborcji, czyli słabo.
OK, już porozmawiałem z szefostwem. Tak na przy­szłość, to muszę trochę podszlifować niemiecki, ale i tak zrozumiałem, że i homoseksualizm, i aborcja prowadzą do wytępienia narodu polskiego, czyli obydwie drogi wiodą do pożądanego celu. W przyszłym tygodniu zbie­ramy na budowę meczetów w każdej polskiej gminie.

CZWARTEK
Niewyspany jestem. W nocy profanowaliśmy patrio­tyczne pomniki. Zabrakło mi moczu na obsikiwanie tablic pamiątkowych, więc wspierałem się browarem, no i dzisiaj trochę głowa boli. Trudno, frajda jest.
Nasi ludzie, którzy jeszcze przetrwali w Ministerstwie Sprawiedliwości, wynieśli listę niedawno zwolnionych z więzień bandytów. Bardzo cenna rzecz. Tacy goście to nasz idealny target, szczególnie recydywiści. Mam dzi­siaj dziesięciu na liście do rozmowy, mam nadzieję, że przynajmniej kilku zasili szeregi. Ostatnio wstępowali sami komuniści, przydałoby się dla równowagi trochę kryminalistów.

PIĄTEK
Świetną rzecz wymyślili koledzy w centrali. Za potwier­dzeniem dokonanej aborcji Polki dostawałyby prawo pobytu w Niemczech.
Dzisiaj nudy. Miałem dyżur w biurze, obdzwaniałem ambasady i korespondentów zagranicznych i kablowa­łem na Polskę. W sumie trudno coś nowego wymyślić, ale Janda obiecała podrzucić parę świeżych tematów po weekendzie.
Żydzi od Sorosa zapłacili za ostatnią kampanię szka­lowania tego kraju, będzie na sushi, sojowe latte i wegańskie burgery. Chociaż przyznam, że miałem dzisiaj chwilę słabości i korciło mnie, żeby skoczyć na schabo­wego. Zwyciężył jednak strach, że ktoś mnie zobaczy. To byłby dopiero wstyd, że smakuje mi coś polskiego.

SOBOTA
Niemcy z Lidia się przywalili, że jesteśmy za mało hi­steryczni. Mamy podkręcić szkalowanie i robić jeszcze większy kabaret.
Muszę jechać do drukarni odebrać ulotki zachwalają­ce aborcję na życzenie, które będziemy rozrzucać po weekendzie w przedszkolach i reklamówki o eutanazji do rozdawania w domach spokojnej starości.

NIEDZIELA
Dobra końcówka tygodnia. Wygrałem dzisiaj coniedzielne zawody naszego ruchu w pluciu do chrzcielni­cy. Dwanaście kościołów w dwie godziny! Jest moc! Jutro idę po dalsze instrukcje do Lidia.
Marcin Meller

Co z tą parasolką?

Protest kobiet zakończył się niewątpliwym sukce­sem. Ale zamieni się w porażkę, jeśli nie zrozumie­my że była to tylko potyczka wśród wielu bitew z władzą, które społeczeństwo koncertowo teraz przegrywa.
   Kobiety wygrały, władza się cofnęła, prezes PiS wpadł w pułapkę swych przedwyborczych zobowiązań, musiał po­łamać pozostałości kręgosłupów swoich posłów, podpada­jąc części elektoratu, który jednak i tak pozostanie PiS-owi wierny. Tyle. Co zaś w istocie uzyskały kobiety? Jakieś nowe prawa? Nie. Zapobiegły tylko, na razie, zamianie wybitnie rygorystycznej ustawy antyaborcyjnej w ustawę czyniącą je pojemnikami na męskie nasienie i nośnikami materiału roz­rodczego. Sukces polega więc na zachowaniu i tak wątpliwe­go dla wielu status quo. Nic więcej.
   Naczelnik państwa wycofał się z realizacji nie swojego zresztą planu, do którego ani przez chwilę nie miał serca. Władza nad kobiecymi ciałami nigdy nie była jego celem. Była i jest nim pełna kontrola nad państwem i sferą pub­liczną. Jest mu w gruncie rzeczy doskonale obojętne, co obywatele robią w sypialniach, a obywatelki w gabinetach ginekologicznych, jeśli tylko obywatelki i obywatele nie kwestionują jego wszechwładzy. Kaczyński odpuścił więc coś, co zawsze było dla niego tylko niechcianym kłopotem, ale w żadnej mierze nie poluzował tam, gdzie leży istota jego politycznego projektu.
   Aborcyjne przepychanki to dla niego epizod. PiS-owski walec prze równie konsekwentnie co wcześniej. A na­wet przyśpiesza. Właśnie szykuje się ostateczna rozprawa z Trybunałem Konstytucyjnym. Byłym jego sędziom właś­nie usiłuje się zamknąć usta. Do procedury karnej próbu­je się wprowadzić przepisy które prokuratorowi dadzą de facto zwierzchnictwo nad sądami, a z pana Ziobry uczynią prezesa jednoosobowego już Sądu Najwyższego, instancję ostateczną.
   Miażdżenie polskiej oświaty trwa, ofensywa na odcin­ku kultury trwa. Obrzydliwa propaganda w wykonaniu me­diów narodowych się rozpędza. Otwierane będą nowe fronty. Na każdym z nich społeczeństwo jest w totalnej defensywie. Kaczyński łapie nowe przyczółki i w praktyce robi, co chce.
   Jeśli więc protest kobiet był prawdziwym sukcesem, to był nim w sensie wykraczającym poza kwestie aborcyjne. Poka­zał, że błyskawiczna mobilizacja jest możliwa. Udowodnił, że naprawdę solidna presja daje pożądane efekty. Unaocznił, że nie partyjna, ale ponadpartyjna czy obok partyjna, obywa­telska solidarność może przynieść dobre owoce.
   Na razie jednak w najlepsze realizowany jest projekt „za­mordyzm”. Protest kobiet w najmniejszym stopniu go nie hamuje. Co najwyżej zapala w oczach animatorów „dobrej zmiany” światełka ostrzegawcze. A jeśli taką samą energię i pasję wygeneruje inna kwestia i inny zamach na inne war­tości? Co jeśli po jednym z takich protestów ludzie nie wrócą do domów? Obecna władza jest konsekwentna w demolowa­niu demokratycznego państwa. Z punktu widzenia intere­sów kraju to działalność szkodliwa i nieracjonalna. Z punktu widzenia władców jest jednak logiczna absolutnie.
   Nie jest jednak tak, że władza jest całkowicie nieracjo­nalna. Otóż jest całkiem racjonalna, gdy pojawia się czyn­nik strachu. A pojawia się on wyłącznie w dwóch sytuacjach. Wtedy gdy nadchodzą wybory i trzeba założyć maski, by umizgiwać się o głosy Oraz wtedy gdy skumulowana energia protestu powoduje, że władza znajduje się w realnej defen­sywie. Działa więc ona racjonalnie wyłącznie wtedy, gdy się boi. Manifestuje wprawdzie bezpardonową siłę, ale w grun­cie rzeczy jest tchórzliwa. Zachowuje się jak bandzior wpa­dający do tramwaju. Cofa się wyłącznie wtedy, gdy widzi, że sam może oberwać.
   Zamiast więc zagłaskiwać samych siebie autogratulacjami po udanym proteście kobiet, lepiej zastanowić się poważnie, co zrobić, by siła, którą on pokazał, za chwilę się nie rozpro­szyła. Bo umówmy się, Kaczyński na starcie z kobietami już nie pójdzie. Za dobrze wie, że tej batalii wygrać nie może.
   Nie ma teraz najmniejszego sensu tracenie czasu na roz­ważania o roli, jaką za jakiś czas mógłby w Polsce odegrać Donald Tusk. To nie jest fragment żadnego planu, raczej znak desperacji. Tusk, według wszelkiego prawdopodobień­stwa, jeszcze trzy lata będzie w Brukseli, w czym grymasy Kaczyńsldego wyłącznie mu pomogą. Rozważaniom na te­mat Tusk-factor towarzyszy więc niezwerbalizowane zało­żenie, że dziś sprawa jest przegrana, a najważniejsze kwestie są już albo będą za chwilę przez PiS pozamiatane. Otóż wca­le tak być nie musi.
   Społeczeństwo nie ma czasu, by czekać na zbawcę. Musi się obronić samo. Nie za rok czy za trzy lata. Ale dzisiaj i jutro. Parasolki pokazały swą moc, nie mogą więc teraz iść w kąt. Zbyt dobrym są symbolem i zbyt wielki skrywają po­tencjał. I powinny być w użyciu już wkrótce w wielu innych bataliach. Nieużywane pozostaną wyłącznie rekwizytem przypominającym o wielkiej straconej szansie.
Tomasz Lis

Cywilizacja parasolek

Rząd i jego zaplecze pro­pagandowe ma hopla na punkcie wizerunku naszego kraju za granicą.
Na ten cel przeznacza milio­ny i wyobraża sobie gigantyczne hollywoodzkie produkcje a la „Kleopatra”, które będą nas sławić. Niedawny minister Skarbu Państwa Dawid Jackiewicz tak się nawet rozmarzył, że przeznaczył 100 min zł (!) rocznie na poprawę naszego wizerunku. (Za Gierka by się pisało „na dalszą poprawę” wizerunku).
   Jednocześnie ministerstwo zemsty przygotowuje kara­nie sądowe za rozpowszechnianie nieprawdy o naszym kraju, na przykład o rzekomej tolerancji dla łysych osił­ków, którzy heilują i w biały dzień na ulicach skandują „A na drzewach zamiast liści będą wisieć syjoniści!”. Proku­rator tego nie słyszał albo nie zrozumiał - w każdym razie niepełnosprawny, więc nie ma się z czego śmiać! Oczywi­ście jeżeli jakiś zachodni dziennikarz przyjedzie do Białe­gostoku i to wszystko pokaże, będziemy mieli do czynie­nia z „antypolską nagonką, sponsorowaną przez określone koła”, a konkretnie przez koło Sorosa. Dziennikarz będzie się bronił, że to, co pokazał, to prawda, ale od tego, co jest, a co nie jest prawdą, mamy w Pol­sce ministerstwo prawdy, pod nowym, bardziej krewkim kierownictwem.

Podczas kiedy jedni ministrowie zama­wiają makijaż naszego kraju na Bul­warze Zachodzącego Słońca, inni robią, co mogą, żeby wizerunek Polski zepsuć.
Nawet najlepsi graficy i najdrożsi „copywriterzy”, choćby zjedli tysiąc kotletów, nie byliby w stanie wymyślić kolorowej fotografii wielu tysięcy parasolek wokół placu Zamko­wego w Warszawie i w całej Polsce. Żadne miliony hojną ręką wydane na obronę dobrego imienia nie będą w stanie naprawić szkód w wizerunku Polski, jakie spowodowało przyjęcie do prac legislacyjnych przez większość sejmową barbarzyńskiego projektu ustawy antyaborcyjnej i odrzu­cenie projektu liberalnego. Setki stacji Ty tysiące gazet na obu półkulach pokazały wiadomość z Polski, chyba nie­dokładnie taką, jakiej narodowa fundacja dobrego imienia by sobie życzyła.
    „Prezes PiS szkodzi Polsce” - czytamy wielki, sześcioszpaltowy tytuł w gazecie. (Coraz mniej osób czyta gazety i wie, czym różni się szpalta od kolumny, a sześć szpalt od sześciopaku). - Byłażby to „Trybuna” albo, apage satanas, tygodnik „Nie”? - myślę sobie. Nie, nie, nie -to „Rzeczpospolita” - centroprawicowy organ redaktora Chraboty. Chodzi o to, że prezes Kaczyński „może sobie wyobrazić”, iż rząd może nie poprzeć kandydatury Tuska na drugą kadencję przewodniczącego Rady Europejskiej, ponieważ w Polsce toczy się kilka spraw, w których były premier może być potrzebny (jako świadek koronny!).
   Wypowiedź Kaczyńskiego to nic innego jak sabotaż na tyłach polskiego przewodnictwa, podstawienie nogi polskiemu kandydatowi na jeden z najwyższych urzędów politycznych w świecie, tylko po to, żeby się przewrócił i leżał plackiem przed prezesem. „Większość kra­jów uznałaby posiadanie swojego byłego przywódcy na czele unijnej instytucji za użyteczny. Ale Polska nie jest jak większość krajów” - puka się w czoło publicysta „Financial Times”. Tusk nie zawsze ma rację, „ale trudno dziś sobie wyobrazić lepszego kandydata na to stanowisko z punktu widzenia Polski” - pisze Anna Słojewska, korespondentka „Rz” w Brukseli. Ale - dodajmy - co tam Polska, ważne, żeby pogonić Tuska! Gdyby Tusk startował teraz w konkursie Wieniawskiego i grał jak Paganini, prezes trzymałby kciuki, żeby mu spodnie spadły.
   Pan prezydent dostał w tych dniach oskarżycielski list od ponad 30 działaczek(-y) opozycji w PRL. Już sam ten fakt świadczy, że starania Andrzeja Dudy, żeby być prezy­dentem wszystkich Polaków, nie trwały długo. Odpowiedzi na list nie będzie, ponieważ - zdaniem rzecznika p. Magierowskiego - „treść listu odbiega od norm cywilizowanej debaty”. Wypada się zgodzić - sygnata­riusze i adresaci listu to dwie różne cywi­lizacje. W Polsce trwa wojna cywilizacji. Widać to po stosunku do kobiet, do życia, do prawdy, do historii, do prawa, do po­sad i stanowisk, ba, nawet po stosunku do zwłok ofiar katastrofy - wszędzie.
Kilka przykładów: wzlot i upadek „Mi­siewiczowi Pisiewiczów”, czyli nepotyzm do kwadratu. (Oczywiście był i za czasów Platformy oraz - szczególnie - PSL, ale PiS ich „przerównał”). Podniósł się krzyk, musieli się cofnąć i wysłać CBA na poszu­kiwanie nepotyzmu w spółkach Skarbu Państwa. Oczywiście odkryją świństwa Platformy, ale dla zachowania pozorów poświęcą kilku swoich. Dalej: „Koryto Plus”, czyli niedoszła podwyżka płac dla członków najwyższych władz państwowych i po­słów. Tabloidy powiedziały „nie”, internet się zagotował i część podwyżek odwołano. Znów „cofka”.
Kolejny przykład: nieszczęsny minister dyplomacji Waszczykowski. Kiedy usłyszał o proteście kobiet, z wła­ściwą sobie elegancją powiedział „niech się bawią”. Nic oryginalnego, bo Joachim Brudziński dyskredytował marsz KOD jako spacer na świeżym powietrzu, a jego uczestników (wspólnie z prezesem) określali jako „ko­munistów i złodziei”. Waszczykowski, biedactwo („Nie zabijajcie nas!”) z Łodzi, nie zorientował się, że kareta od­jechała w przeciwnym kierunku i został z ręką w nocniku. Dostał po języku od pani premier.

No i wreszcie największa wtopa: wbrew obietnicom pre­miera Sejm zdominowany przez PiS wyrzucił liberalny projekt ustawy aborcyjnej, a skierował do komisji projekt średniowieczny. Kiedy kobiety wyszły na ulice, PiS wpadł w panikę i pod osłoną nocy odżegnał się od projektu, który dzień wcześniej wspierał. Czołgi, które sunęły przez polską równinę, zostały zatrzymane przez parasolki.
Daniel Passent

Piórnik z dykty

Woń nadgniłej naci przez tydzień z okładem unosi­ła się nad Polską. To nasi buraczani macho podjęli wysiłek skomentowania Czarnego Pro­testu. Bezkarnie. A powinni stanąć przed sądem. Jak choćby 30-letni poseł z ruchu tego, który nie bierze od tych, co dają. Porównał on wspomniany protest do marszu faszystowskich bojówek Mussoliniego. Inny (niestety, nieoskarżony Tomasz T.) zaordyno­wał zebranym pod parasolkami włożenie mundurów hitlerowskiego SS. Co oni mają w głowach, żeby tak mówić o swoich matkach, żonach, siostrach i cór­kach? Jestem pewien, że ciężką wadę anatomiczną.
   Prawo i Sprawiedliwość broni jednak czci kobiet - od stóp aż do kostek. Oto w Sejmie ukarano foto­reportera za zdjęcie zdjęcia buta przez posłankę PO Lidię Gądek. Marszałek Kuchciński uznał to za gruby nietakt i zakazał dziennikarzowi wstępu na Wiejską przez rok. Chyba dlatego, że but był lewy, bo sama po­słanka na swoją nogę machnęła ręką. A swoją drogą, ciekawe, co się dzieje z fotoreporterem, który zrobił zdjęcie posła Pyzika z PiS, gdy ten pokazywał całej Polsce środkowy palec?
   Gest ten powtórzyła ostatnio nasza najwyższa ad­ministracja państwowa, pokazując środkowy palec Francuzom. Trójkolorowi zrozumieli. Nasza władza, niestety, nie rozumie nic. Dla niej szczyty dyplomacji to Witold Waszczykowski, który swoimi nędznymi wypowiedziami obraził już pół świata, a siły zbrojne RP to Antoni Macierewicz. Kłamie on, że zerwanie rozmów w sprawie caracali „nie odbije się negatyw­nie na polskich zdolnościach obronnych, a także polskim przemyśle i zatrudnieniu”. Dodaje również, że Polska jest bezpieczna, jak nigdy nie była od 70 lat. Powiedzmy, że tak, ale nie ma w tym grama zasługi obecnego ministra obrony narodowej.
   Do zachwyconych sobą i nic nierozumiejących trzeba dodać minister Zalewską. Za ten mentalny bezwład i chaos nazywany przez nią reformą edukacji powinna chyba dostać złoty medal od wyż. wym. Macierewicza. Takiej propagandowo-politycznej reformy doświadczyłem jako uczeń w czasach stalinowskich. Mieliśmy być nadwiślańskimi pionierami i komso­molcami strzegącymi dogmatu. Teraz sytuacja roz­wija się podobnie, tylko dogmat się zmienił.
   Warszawskie Kuratorium Oświaty ogłosiło konkurs wiedzy o Lechu Kaczyńskim. Zmagania są trzystop­niowe - szkolne, rejonowe i wojewódzkie - a zwycięz­cy skorzystają z ułatwień podczas rekrutacji do lice­ów. Na zachętę uczniom przysłano list: „Kiedy wasi rodzice lub dziadkowie mogli oglądać trzynastolet­niego chłopaka, występującego razem ze swym bra­tem w znanej bajce (...) nie przypuszczali, że patrzą na przyszłego działacza politycznego Polski kon­spiracyjnej i opozycyjnej, jednego z przywódców związku zawodowego, do którego zapisze się dziesięć milionów Polaków, polityka, prezydenta naszej stoli­cy i w końcu naszego państwa”. By wygrać konkurs, gimnazjaliści będą musieli wkuć na pamięć autobio­grafię polityczną Jarosława Kaczyńskiego o kuszącym tytule „Porozumienie przeciw monowładzy”.

Miałem łatwiej. W1949 r., na 70. urodziny Stalina, zrobiłem mu tylko piórnik z dykty.
Dziś, gdy z wyszczerzonego megafonu minister edukacji słyszę, że nauczyciele zapisali się do KOD i dlatego protestują, to pióro mi się w kieszeni otwie­ra. Do niczego się nie zapisali, po prostu chcą zabrać głos w ważnej sprawie, a rząd traktuje ich pogardli­wie, nie chce ich nawet wysłuchać. A przy okazji - że­bym ja pani minister nie napomknął, do czego sama się zapisała.
Odszedł Andrzej Wajda. Zapewne do równoległego wszechświata, bo często zaglądał w miejsca, o któ­rych mało kto wiedział.
Stanisław Tym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz