poniedziałek, 24 października 2016

Tuptuś ma plecy



Udział w pobiciu kijami i metalowym prętem, kopanie leżącego - taką kartę w życiorysie ma człowiek, którego właśnie mianowała burmistrzem premier Beata Szydło

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Jacek Kowalewski to przy­kładny działacz Prawa i Sprawiedliwości. Na Facebooku chwali się zdjęciami z Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem, ma wsparcie posła PiS i byłego wiceministra rolni­ctwa Jana Ardanowskiego. A kilkana­ście dni temu pani premier wyznaczyła go na burmistrza Lubrańca, miasteczka w województwie kujawsko-pomorskim (poprzednik zmarł).
   Gdy decyzja Beaty Szydło dotarła do Lubrańca, wśród mieszkańców za­panowała konsternacja. Przecież ten Kowalewski przed laty uczestniczył w brutalnym pobiciu, widocznie ma plecy w rządzie!

SŁYNNA ULICA W WARSZAWIE
To, co wydarzyło się w sierpniu 1997 roku przed lubraniecką dyskote­ką, trudno nazwać honorowym po­jedynkiem. Włodzimierz L. jest sam i ucieka przed pięcioma napastnikami. Gdy pada na ziemię, mężczyźni wymie­rzają mu kopy. W ruch idą kije, drew­niane kątówki i metalowy pręt. Jednym z bijących jest Jacek Kowalewski. Trzy lata później sąd we Włocławku skaże go na dziewięć miesięcy więzienia w zawie­szeniu na trzy lata (wyrok jest już zatar­ty).
   Jakim cudem człowiek z taką pla­mą w życiorysie dostał nominację od pani premier? Gdy we wrześniu zmarł poprzedni burmistrz Lubrańca, wo­jewoda kujawsko-pomorski Mikołaj Bogdanowicz wystąpił do rządu o po­wołanie Kowalewskiego na jego tym­czasowego następcę (przedterminowe wybory w miasteczku mają się odbyć 18 grudnia). Wybór odbył się po linii partyjnej, bo wojewoda i jego kandy­dat razem działają w PiS. Beata Szyd­ło podpisała nominację 6 października. Z prawnego punktu widzenia sprawa jest czysta, bo od zatarcia skazania na­pastnik spod lubranieckiej dyskoteki może się posługiwać zaświadczeniem o niekaralności. „Pan Jacek Kowalewski spełnił wszystkie wymogi, w tym przed­stawił oryginał dokumentu z Krajowe­go Rejestru Karnego potwierdzający, iż na dzień 21 września 2016 r. nie figu­ruje w Kartotece Karnej tego rejestru” - podkreśla rzecznik prasowy wojewo­dy Adrian Mól w e-mailu przesłanym do „Newsweeka”.
   Lubraniec, małe miasto pół godziny jazdy samochodem od Włocławka, liczy niespełna trzy tysiące mieszkańców. Każdy zna tu każdego i każdy wie, kim jest Jacek Kowalewski. Jego historia też jest tu dobrze znana. Tym bardziej że do pobicia doszło w centralnym punk­cie miasteczka, przed domem kultu­ry mieszczącym się w XVIII-wiecznym budynku synagogi. To tu odbywała się dyskoteka. Mimo to mieszkańcy boją się mówić o Kowalewskim pod nazwi­skiem, bo nikt nie chce się narazić no­wemu burmistrzowi. Włodzimierz L., pobity dziewięć lat temu przed dyskoteką, nie zgadza się nawet na anonimo­wą rozmowę.
   Lokalny działacz PiS: - Sprawa po­bicia była w Lubrańcu głośna, ludzie o niej nie zapomnieli. Kiedy w mieście rozeszło się, że wojewoda szykuje Ko­walewskiego na nowego burmistrza, do Bydgoszczy zaczęto słać anonimy o po­biciu. Wojewoda wiedział o przeszłości swojego kandydata i wpuścił panią pre­mier na minę. Pytanie tylko, czy Beata Szydło wdepnęła na nią świadomie.
   Lubraniecki samorządowiec: - Nomi­nacja Kowalewskiego wzbudziła kon­trowersje nawet w PiS. Ale przeważyło wsparcie, którego udzielił mu poseł Jan Ardanowski, były wiceminister rolni­ctwa i doradca nieżyjącego prezyden­ta. W jego sprawie mógł też lobbować zaufany prezesa PiS Krzysztof Czabański, wstawiony do naszego okręgu jako spadochroniarz z Warszawy. Kowalew­ski kręcił się przy nim jakiś czas, poseł przedstawiał go mieszkańcom Lubrań­ca jako asystenta społecznego. Sprawa ważyła się wysoko, podobno w samej Warszawie, na tej słynnej ulicy u Ja­rosława Kaczyńskiego. O, tak, właśnie tam! Na Nowogrodzkiej.

INNI BILI, JA NIE
To, czy premier szydło wiedziała przeszłości swojego nominata, nie jest pewne, bo Kancelaria Premie­ra nie odpowiedziała na nasze pytania. Ale już przedstawiciel rządu w Kujaw­sko-Pomorskiem musiał znać historię spod dyskoteki. Chociażby z anonimów słanych z Lubrańca.
   - Wojewoda podjął decyzję po ana­lizie wyjaśnień złożonych przez kan­dydata na burmistrza - przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem” poseł Ardanowski, który najwyraźniej uczest­niczył w naradach dotyczących Kowa­lewskiego. - Sprawa jest stara, wyrok się zatarł. Chłopak miał wtedy 23 lata został w tę bójkę wkręcony.
   - Jak to?
   - W tamtym czasie Lubrańcem rzą­dził SLD, a Jacek był działaczem prawi­cy i występował przeciw tej partii. Jego aktywność mogła być nie w smak dzia­łaczom Sojuszu, został wmanewrowany.
   - Ma pan na to dowody?
   - Widziałem obdukcję tego niby po­bitego. Kilka dni po zdarzeniu stwier­dzono u niego otarcie o długości 15 mm szerokości 7 mm. Czy tak wygląda człowiek pobity kijami? Zwróćcie się do Kowalewskiego, to zobaczycie, jak było.
   Zanim swoje dowody wyłoży burmistrz z rządowego nadania, dostajemy odpowiedź z włocławskiego sądu: Kowalewski działał wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami, uczestniczył w pobiciu z użyciem niebezpiecznych narzędzi. Czy jego ofiara rzeczywiście wyszła z bójki z drobnym zadrapaniem? Rzecznik sądu pisze, że Kowalewskiego skazano za „spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub spowodowa­nie obrażeń ciała naruszających czyn­ności narządów ciała na okres trwający powyżej 7 dni”.
   Kowalewski nie chce rozmawiać przez telefon o wydarzeniach spod lubranieckiej dyskoteki, wymawia się obowiązkami w urzędzie. E-mailem przysyła uprzejme, kilkuzdaniowe wy­jaśnienia: „Nie wiedziałem, jak się w tej sprawie bronić przed oskarżenia­mi. Nie brałem udziału w bójce, o którą Pan pyta, zostałem niesłusznie oskar­żony i skazany. Z wyrokami sądu nie dyskutuję, a konsekwencje tego wyro­ku ponoszę do dnia dzisiejszego, pomi­mo że upłynęło prawie 20 lat od tamtej pory Sprawę tę konsekwentnie wycią­ga mi się każdorazowo, gdy kandyduję na funkcje publiczne lub zmieniam pra­cę. Prawo polskie przewiduje instytucję zatarcia skazania, z którego korzystam wspólnie z innymi obywatelami Polski”.
   Dzwonimy raz jeszcze.
   - Możemy zobaczyć tę obdukcję?
   - Pokażę dowody na swoją niewin­ność, jak przyjdzie na to czas - uci­na. I mówi, że podczas procesu dwóch świadków zeznało, że Włodzimierza L. bili inni. Nie on.
   - Ale sąd pana skazał, a o pobiciu pi­sały też lokalne gazety. Pozywał pan dziennikarzy?
   - Oczywiście. Niektóre z tych spraw wygrałem.
   O linczu na Włodzimierzu L. naj­szerzej pisała w 2005 roku Małgorza­ta Goździalska z „Gazety Pomorskiej”. Według jej relacji Kowalewski dołączył do awantury dopiero wtedy, gdy L. wy­lądował na ziemi. Miał go kopać, a bójkę podobno przerwali świadkowie. „Gdyby nie interwencja obserwatorów zajścia, nie wiadomo, jaki byłby finał” - czyta­my w artykule.
   - Czy Kowalewski pozwał panią za ten tekst? - pytamy.
   - Nie.
   - A czy występował przeciwko innym dziennikarzom piszącym o sprawie?
   - Nic o tym nie wiem.

U KARKÓW Z KĄKOWEJ WOLI
Gdy pytamy w Lubrańcu o nowego burmistrza, padają hasła: Tuptuś, kick-boxing, dyskoteka w Kąkowej Woli, praca w bibliotece i brat Tomasz.
   Tuptuś to - jak słyszymy - pseudo­nim, pod którym Kowalewski od lat jest znany w Lubrańcu. Kto go wymy­ślił, nie wiadomo. Wiadomo, że szybko się przyjął.
   - Ksywka wzięła się stąd, że Jacek jest bardzo niski. Skromną posturę zawsze sobie rekompensował dużą sprawnoś­cią. Długo trenował kick-boxing, zda­je się, że miał nawet sukcesy. Startował w zawodach, zdobywał medale. Później przerzucił się na boks w Starcie Włocła­wek, pamiętam, że ze względu na niski wzrost walczył w bardzo niskiej kate­gorii wagowej i cały czas musiał zbijać wagę - wspomina znajomy Kowalew­skiego.
   Inny z mieszkańców dodaje: - Koja­rzę Jacka z dyskoteką w Kąkowej Woli [12 km od Lubrańca - przyp. red.]. Tyl­ko nie wiem, czy stał tam na bramce, czy tylko przychodził towarzysko do kar­ków, którzy pracowali w ochronie.
   Po incydencie z Włodzimierzem L. - wspominają ludzie z Lubrańca - Kowalewski zatrudnia się w bibliote­ce. Stoi za kontuarem i wydaje miesz­kańcom lektury. Jest grzeczny, pracuje bez zarzutu. Ostatnie lata spędza na sta­nowisku szefa Zarządu Dróg Powia­towych w Aleksandrowie Kujawskim, dodatkowo sprawuje mandat radnego w Lubrańcu.
   Jak twierdzą nasi rozmówcy, Kowa­lewski od jakiegoś czasu mieszka we Włocławku, ale meldunek ze względów wyborczych ma w mieszkaniu mamy w Lubrańcu (ustawa mówi, że kandydat musi być zameldowany na terenie okrę­gu, w którym startuje). Pod tym samym adresem figuruje jego brat Tomasz. On jednak w rodzinnych stronach nie po­kazuje się od lat, jest poszukiwany przez policję za „przywłaszczenie”. Kowalew­ski zapytany, czy to prawda, że adres jego meldunku można znaleźć w liście gończym za bratem, zasłania się ochro­ną danych osobowych. Jak mówi, brata nie widział od dziesięciu lat.

*  *  *

Mieszkańcy Lubrańca od kilkunastu dni głowią się, czy ostatecznie PiS wystawi Jacka Kowalewskiego w grudniowych wyborach na burmistrza Lubrańca. On sam mówi, że decyzja w tej sprawie jesz­cze nie zapadła. Ale poseł Ardanowski już wie: - Powinien kandydować. To naj­lepszy kandydat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz