poniedziałek, 21 listopada 2016

Milczenie Ziobry



Ludziom Zbigniewa Ziobry, którzy zorganizowali w 2013 r. partyjną konferencję za unijne pieniądze, grozi nakaz zwrotu 40 tys. euro. Ujawniamy nowe szczegóły afery związanej z finansowaniem Solidarnej Polski

Michał Krzymowski, Wojciech Cieśla

Ministerstwo Sprawied­liwości, konferencja prasowa Zbigniewa Ziobry. Kiedy padają pytania o kongres kli­matyczny z 2013 roku, minister tylko się uśmiecha. Odpowiadać nie musi, bo jego rzecznik zakrzykuje dziennikarzy. A gdy reporter „Newsweeka” dopytuje, skąd rodzina szefa Solidarnej Polski wzięła 400 tys, zł na darowizny dla partii, oblewa się pąsem i wychodzi bez słowa.
   Tydzień temu w tekście „Klimat Zio­bry” ujawniliśmy kilkanaście dziwnych wpłat na Solidarną Polskę. Partia obec­nego ministra sprawiedliwości w latach 2012-2014 otrzymała setki tysięcy zło­tych w przelewach od emerytów, studen­tów związanych z europosłami Solidarnej Polski oraz ich asystentów. Pokazaliśmy, jak na zapleczu partii krążyły pieniądze pochodzące z unijnych grantów otrzymy­wanych przez MELD, europejskie ugru­powanie zrzeszające Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego i skarbnika Solidarnej Polski Jacka Włosowicza. Sute zlecenia od MELD dostawali znajomi deputowa­nych, którzy później przekazywali Soli­darnej Polsce wielotysięczne darowizny.
   Opisaliśmy też historię kongresu zor­ganizowanego przez polityków SP latem 2013 r. w krakowskim kinie Kijów. Spot­kanie, na które europarlament przeka­zał ok. 40 tys. euro, w rocznym raporcie MELD figurowało jako „konferencja kli­matyczna”. W rzeczywistości wśród ty­siąca partyjnych działaczy brylowali tam Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, Beata Kempa i Patryk Jaki. Podczas kongresu prezentowano hasła likwidacji immuni­tetu i szybkich sądów dla polityków, a ca­łość zakończyły okrzyki „Zwyciężymy!” i wspólne pląsanie w takt „We Are the Champions”.

PARTYJNE LOGO W KANAPKACH
Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski mil­czą od tygodnia. Do komentowania in­formacji „Newsweeka” Solidarna Polska wypycha byłego europosła i skarbnika MELD Jacka Włosowicza, dziś senato­ra z ramienia PiS. Włosowicz grozi nam procesem sądowym i zapewnia, że roz­liczenie kongresu zostało zatwierdzo­ne przez MELD i europarlament. Sęk w tym, że organizując konwencję w kinie Kijów, ludzie Ziobry naruszyli europej­skie przepisy. Pieniądze na krakowską imprezę przekazano na podstawie unij­nego rozporządzenia nr 2003/2004, które stanowi: „Finansowanie partii po­litycznych na poziomie europejskim (...) nie może być wykorzystane do bezpo­średniego lub pośredniego finansowania innych partii politycznych, w szczegól­ności kraj owych partii politycznych”. Co za to grozi? Konsekwencje karne prze­widziane w kodeksach poszczególnych krajów i zwrot grantu.
   Innymi słowy: jeśli ścigająca defrauda­cję unijnych pieniędzy europejska służba OLAF zakwestionuje rozliczenie imprezy w kinie Kijów, ludzie Ziobry będą musieli oddać blisko 40 tys. euro. Na defraudacji brukselskich grantów niedawno złapano innego polityka MELD, duńskiego euro­posła Mortena Messerschmidta. Już mu nakazano zwrot pieniędzy na sympozja, które nigdy się nie odbyły - w rzeczywi­stości szły na kampanię jego partii.
   - Jak wygląda rozliczanie konferen­cji finansowanych przez europarlament?
pytamy europosła SLD Janusza Zemke, który pełni funkcję skarbnika w swojej frakcji.
   - Trzeba przedstawić program impre­zy, listę uczestników i kilkadziesiąt zdjęć. Procedura jest niezwykle drobiazgowa. Jeśli robi się konferencję z cateringiem, należy sfotografować posiłki, między któ­rymi musi być logo frakcji. Nawet termo­sy z kawą muszą być oznaczone.
   - Wolno używać symboli partii krajowych?
   - Absolutnie nie, ten zakaz jest bardzo surowo przestrzegany.
   - A dobór tematów jest dowolny?
   - Też nie. Rozliczać można spotkania dotyczące kwestii związanych z Unią. Te­matyka wewnętrzna państwa narodo­wego jest wykluczona. I jeszcze jedno: polskiej konferencji nie może rozliczać Polak.

SABOTAŻ W KINIE KIJÓW
W świetle zasad, o których mówi Zemke, krakowska impreza Ziobry wyglą­dała jak sabotaż: budynek kina Kijów przystrojony banerami i flagami Solidar­nej Polski, na telebimie - partyjne logo. Hasło przewodnie: „Nowe państwo nowa konstytucja”.
   Włosowicz w kolejnych e-mailach przesłanych do „Newsweeka” zapewnia, że MELD zaakceptował temat spotka­nia: „Polityki Unii Europejskiej - Klima­tyczna i Energetyczna - Reformowanie Unii Europejskiej - Reformowanie Pol­ski” (w rocznym raporcie partii, do któ­rego dotarliśmy, tytuł konferencji brzmi jednak inaczej: „Polityka klimatycz­na Unii”). Twierdzi też, że 40 tys. euro otrzymane z Brukseli poszło na konfe­rencję w Krakowie i jedenaście kolej­nych spotkań.
   Kto zgłosił temat mówiący o refor­mowaniu Polski? Włosowicz: „Wszel­kie projekty - zgodnie z procedurą - były zgłaszane przez polską delegację w MELD” (czyli przez Ziobrę, Kurskiego, Włosowicza i Tadeusza Cymańskiego). A kto go zaakceptował? „Decyzje - zgod­nie ze statutem - podejmowały władze MELD” (przypomnijmy, że skarbnikiem partii był w tym czasie Włosowicz; z ko­lei Kurski zasiadał w radzie dyrektorów). Gdzie i kiedy odbyło się tych jedenaście spotkań? „Nie jestem w tej chwili w stanie precyzyjnie bez dostępu do dokumentów określić, które ze spotkań były przedmio­tem rozliczenia”. Kto brał w nich udział? „Nie dysponuję szczegółową listą uczest­ników, ponieważ ich nie legitymowali­śmy i nie ewidencjonowaliśmy z imienia i nazwiska”. To może chociaż zachowały się jakieś relacje w prasie? „Nie dysponu­ję raportem na temat medialnych relacji ze spotkań. Są one łatwe do wyszukania w bibliotekach dysponujących archiwa­mi gazet, a także w Internecie”.
   Idziemy za radą Włosowicza i zagląda­my na założone przez SP konto twitterowe Stop pakietowi. Żaden z 138 wpisów nie wspomina o jakimkolwiek spotkaniu klimatycznym w 2013 r. z udziałem ludzi Ziobry.

20 TYSIĘCY. ŻYJĘ JAK RENCISTA, WYPOCZYWAM POD PALMĄ
Wracamy do Państwowej Komisji Wyborczej, żeby jeszcze raz przejrzeć historię rachunku bankowego ugrupowa­nia Zbigniewa Ziobry.
   Trzy dni przed wyborami europejski­mi na konto Solidarnej Polski trafia daro­wizna od Kamila Piaseckiego, asystenta ówczesnego europosła Jacka Włosowi­cza i członka jego sztabu wyborczego. Piasecki, 29-letni radny podkieleckiej gminy Zagnańsk, wpłaca 20 tysięcy zło­tych. Zaglądamy do jego oświadczeń majątkowych. Między styczniem a wrześ­niem 2014 r. zarabia ok. 20 tys. jako asy­stent Włosowicza i 4 tysiące jako kurator w kieleckim sądzie. Do tego urząd gminy wypłaca mu ok. 5 tysięcy w dietach przy­sługującym radnym. W sumie deklaruje ok. 29 tys. zł dochodu.
   W tym samym czasie - według oświad­czenia majątkowego - przybywa mu 11 tysięcy oszczędności. 29 tysięcy docho­du minus 11 tysięcy oszczędności; czyli na życie i wydatki zostaje mu 18 tysięcy zło­tych. Jakim cudem radny z Zagnańska znajduje więc 20 tysięcy na darowiznę dla Solidarnej Polski?
   Jacek Włosowicz, którego o to pytamy, milczy. Piasecki odpowiada na piśmie. „Pieniądze, które przekazałem na rzecz Solidarnej Polski, były (...) moje. Nie po­chodziły z darowizny. Bez trudu utrzy­mywałem się w 2014 roku za kwotę, za którą w tym okresie (i również dziś) mu­siało przeżyć parę milionów emerytów, rencistów i najmniej zarabiających Pola­ków” - pisze były asystent Włosowicza, który na Facebooku chwali się zdjęcia­mi z „wypoczynku” pod palmą na Krecie. Dalej wyjaśnia: „Byłem przy tym w znacz­nie lepszej sytuacji od większości z nich, ponieważ jestem kawalerem, nie mam dzieci i mieszkam w jednym domu z ro­dzicami i rodzeństwem. Niemal wszyscy pracujemy. Prowadzimy wspólne gospo­darstwo domowe. Myślę, że jesteśmy do­brze sytuowaną rodziną (...). Angażując się na rzecz tej partii, także finansowo, na co mnie było stać, znajdowałem zro­zumienie i wsparcie u swoich bliskich. Podważanie tego wyrządziłoby przykrość mnie i mojej rodzinie”.
   Nawet jeśli przyjąć tłumaczenia Kami­la Piaseckiego, pozostają dwa pytania: dla­czego wpłata na Solidarną Polskę nie ma pokrycia w oświadczeniu majątkowym? I skąd pochodziły brakujące pieniądze?
   Piasecki, obecnie pracownik biura po­selskiego innego parlamentarzysty PiS Dominika Tarczyńskiego, przesyła ko­lejny e-mail, w którym przyznaje, że we wrześniowym oświadczeniu... nie wyka­zał zasiłku dla bezrobotnych (zgodnie z prawem miał taki obowiązek).

40 TYSIĘCY. KOSZTY DLA FIRM SĄ ZABÓJCZE
W dokumentacji złożonej w PKW tra­fiamy na kolejną wpłatę. Tym razem od Marka Makucha, warszawskiego społecz­nika i wieloletniego radnego PiS, który la­tem 2012 r. odszedł z tej partii i związał się z Solidarną Polską.
   - Marek szybko przypadł do gustu Ja­ckowi Kurskiemu. Panowie bardzo się po­lubili, razem robili politykę i biesiadowali przy grillu - wspomina współpracownik byłego europosła. Znajomość, jak można sądzić, przetrwała próbę czasu. W stycz­niu 2016 roku Kurski i Makuch wspólnie weszli do gmachu TVP przy Woronicza. Pierwszy został prezesem, drugi objął po­sadę dyrektora biura kadr.
   9 maja 2014 roku, szesnaście dni przed wyborami do europarlamentu, Makuch przelewa na konto Solidarnej Polski 40 tys. zł w dwóch równych ratach.
   - Naprawdę tyle wpłacił? - dziwi się jego znajomy. - Dla Marka to był trudny czas, imał się różnych zajęć. Chciał zro­bić prawo jazdy na ciężarówkę i otworzyć firmę transportową. Próbował prowadzić przedszkole, ale skarżył się, że musi do niego dokładać.
   W roku wyborów europejskich radny Makuch składa dwa oświadczenia mająt­kowe: jedno pokazujące stan jego finan­sów na koniec 2013 r. i drugie - na koniec sierpnia 2014 r. Z dokumentów wynika, że ma 15 tysięcy zł oszczędności. W mię­dzyczasie utrzymuje się z diety radnego odprawy, którą do marca 2014 r. wypła­ca mu państwowa spółka Meble Emilia (Makuch przez kilka lat był tam dyrekto­rem). Odprawa wynosi kilkanaście tysię­cy miesięcznie, ale Makuch, ojciec dwójki małych dzieci, ma duże wydatki: spłaca
dwa kredyty hipoteczne, dwa gotówko­we (w sumie jego obciążenie przekracza 835 tys. zł), utrzymuje dom, a także bez sukcesu inwestuje w przejętą spółkę, któ­ra (według danych KRS) prowadzi pry­watne przedszkole Żółwik i zajmuje się transportem drogowym. Rozkręcanie fir­my idzie jak po grudzie, o czym Makuch od czasu do czasu wspomina na Twitterze. „Wydawanie zaświadczeń o niekaral­ności, koszt 50 PLN, 30 osób czeka, jeden urzędnik pracuje, reszta czyta Rewię Roz­rywki (widziałem). Po mojej interwencji łaskawie pojawiła się kolejna. Skandalem jest to, że trzeba płacić dodatkowy haracz, a traktowanie jak za PRL” - pisze w mar­cu. Kilka miesięcy później podsumowuje swoje zmagania z rezygnacją: „Oni na­prawdę zniszczą polską gospodarkę op­artą na małych i średnich firmach. Kto zatrudniał choć jedną osobę, ten zna koszty, zabójcze!”.
   Łatwo policzyć, że wpłata na partię Zio­bry musiałaby zrujnować domowy bu­dżet Makucha. Na kogo idzie jego datek? Z trzeciego miejsca na warszawskiej li­ście Solidarnej Polski kandyduje jego żona Anna, ale jej kampania jest bardzo skromna, w internecie nie ma po niej śla­du. Działacz Solidarnej Polski wspomi­na, że w jej akcji promocyjnej nie widać 40 tysięcy wpłaconych przez męża: - To nie była kampania prowadzona w całym mieście. Ania miała trochę plakatów i ulo­tek, ograniczyła się do jednej dzielnicy. Na liście występowała jako zapchajdziu­ra, bez szans na mandat. Start miał być dla niej przetarciem przed jesiennymi wybo­rami samorządowymi.
   Marek Makuch chyba też nie ma złu­dzeń. Mimo że w czasie kampanii kilka razy dziennie udziela się na Facebooku i Twitterze, to o starcie żony milczy. Na finiszu kampanii zaczyna za to wspierać innego kandydata z listy Solidarnej: Ja­cka Kurskiego, warszawską jedynkę. Ty­dzień przed wyborami pisze na Twitterze: „Jak się wydaje ‘pisowska’ 1 do PE odżeg­nuje się od PiSu, więc chyba @KurskiPL bardziej wiarygodny dla prawicy”. A kilka dni później reklamuje na Facebooku gi­tarowy koncert Jacka Kurskiego grające­go na stołecznej starówce piosenki Jacka Kaczmarskiego.
   Warszawska kampania SP kończy się fiaskiem. Anna Makuch zdobywa 501 gło­sów, a billboardy Kurskiego, które w cza­sie kampanii zalewają całe miasto, wabią do urn niewiele ponad 9 tys. wyborców.
   - Wpłacał pan pieniądze z myślą o żo­nie czy o Jacku Kurskim?
   - Prowadziliśmy kampanię małżonki, wydawaliśmy pieniądze na jej kampanię - odpowiada Makuch.
   - Pana żona właściwie nie miała kampanii.
   Westchnienie w słuchawce: - Każdy obywatel może wpłacić prywatne środki na dowolną kampanię.
   - W 2014 r. spłacał pan cztery kredyty, inwestował w firmę. Było pana stać na da­rowanie Solidarnej Polsce 40 tysięcy?
   - Dostawałem odszkodowanie z Emilii. Miałem prawo przeznaczyć pieniądze na to, na co chciałem.
   - Na co żona wykorzystała pańską darowiznę?
   - Nie pamiętam. Potem jeszcze kandy­dowała w wyborach samorządowych...
   - ...ale pan wpłacił przed wyborami europejskimi.
   - Naprawdę już nie pamiętam.

30 TYSIĘCY. HANDEL OBWOŹNY W MIESZKANIU
Kto jeszcze figuruje na liście dar­czyńców ruchu Ziobry? Tuż przed wy­borami europejskimi Solidarna Polska dostała kilkadziesiąt tysięcy złotych od Józefy Wysopal-Zdrzalik, teściowej obec­nego prezesa PZU Michała Krupińskiego, dobrego znajomego Zbigniewa Ziobry. Za powodzenie ugrupowania Ziobry kciuki trzymał też 30-letni Piotr Zdrzalik, któ­ry pod adresem pani Józefy zarejestro­wał firmę prowadzącą handel obwoźny. Mężczyzna przed wyborami europejski­mi przelał na konto Solidarnej 30 tysięcy.
   Na liście darczyńców znajdujemy jesz­cze jeden trop prowadzący do najwięk­szego polskiego ubezpieczyciela - to przelew na 40 tysięcy złotych od kolejne­go znajomego Ziobry Marcina Szuby, dziś członka rady nadzorczej PZU.
Ministerstwo Sprawiedliwości. Pod­czas konferencji podsumowującej rok pracy Zbigniewa Ziobry pracownicy re­sortu rozdają dziennikarzom foldery opi­sujące cele lidera Solidarnej Polski. Jedna z głównych zasad mówi o bezwzględnym ściganiu sprawców przestępstw finanso­wych: „Odcięcie od lewych pieniędzy. Na­jostrzejsze kary pozbawienia wolności nie przyniosą skutku, jeśli sprawcy prze­stępstw pozostaną bezkarni pod wzglę­dem finansowym”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz