czwartek, 10 listopada 2016

Repolonizacja, czyli ile Polski w Polsce



Hasło repolonizacji współgra z nacjonalistycznymi nastrojami części społeczeństwa. Ale przede wszystkim jest politycznym instrumentem PiS, który ma poszerzać władzę tej partii i jej wpływy.

Repolonizacja, jeśli wysnuwać wnioski z wielu wypowiedzi polityków PiS i głosów prawi­cowych publicystów, ma w tej chwili dwa główne znaczenia. Po pierwsze, oznacza „przywrócenie polskości” w gospodarce i mediach, bo jak wiadomo „kapitał ma narodo­wość”, wbrew obłudnym twierdzeniom neoliberałów. Zarazem jednak wyraźnie nie chodzi o wykupienie firm, banków, stacji telewizyjnych i wydawnictw z rąk zagranicznego kapitału prywatnego przez polski, narodowy kapitał prywatny Polski biznes jest na to ogólnie za słaby, a nawet gdyby znalazła się wystarczająco duża prywatna korporacja, to właśnie jako duża byłaby dla PiS progowo podejrzana, bo partia ta lansuje „małych i średnich przedsiębiorców” jako wzorcowy przykład „patriotycznego”, bo łatwego do politycz­nej kontroli, biznesu.

Repolonizacja oznacza więc de facto nacjonalizację drogą wykupu przez spółki Skarbu Państwa. To załatwia dwie rzeczy jednocześnie: ograniczenie zachodniego (zwłaszcza niemieckiego) kapitału w Polsce, a zarazem powiększenie udziału tej sfery gospodarki, gdzie wpływy i stanowiska podlegają ścisłej reglamenta­cji ze strony partii rządzącej. Taka repo­lonizacja sprowadza się więc w praktyce do powiększania wpływów politycznego dysponenta, który „zarządza dystrybucją polskości”. Np. w mediach.
   „Czyj punkt widzenia przedstawiają ga­zety z kapitałem zagranicznym, na pewno polski? - pytała w TV Republika Elżbieta Kruk, posłanka PiS. - Dlaczego tak wielu polityków i publicystów tak zaciekle bro­ni interesu niemieckiego, a nie polskiego?”. Inna posłanka tej partii Barbara Bubula zauważa w wywiadzie dla wPolityce.pl: „Można przy pomocy obecnego prawa jak i poprawienia go w duchu standar­dów europejskich spowodować, że nie bę­dzie już w mediach przewagi głosów, które nie reprezentują polskiej racji stanu”.
   Pomijając już typowe dla PiS insynua­cje zawarte w wypowiedziach posłanek specjalizujących się w mediach, trud­no nie potraktować tych wynurzeń jako zapowiedzi prób repolonizacji tychże mediów Zwłaszcza że Elżbieta Kruk do­daje w tym samym wywiadzie, że wykup może przebiegać „różną drogą” i „może się zdarzyć, że trzeba będzie po prostu wycofać się z rynku”.

Po drugie, repolonizacja oznacza nie­ustanne separowanie się i mentalne opuszczanie Unii Europejskiej. Z tego punktu widzenia, na przykład, walka PiS z Trybunałem Konstytucyjnym czy z są­downictwem to nic innego jak „repoloni­zacja prawa”. Kiedy Jarosław Kaczyński ogłaszał w Krynicy, w obecności Viktora Orbana, „kulturową kontrrewolucję”, to też miał na myśli rodzaj repoloniza­cji (oraz „remadziaryzacji”, gdy chodzi o Węgry) sfery kultury, obyczajów, widze­nia historii, cywilizacyjnych standardów, miejsca religii w państwie itd.
   Nawet w niedawnej kłótni o Muzeum II Wojny Światowej chodziło w gruncie rzeczy o to samo: prawicowi krytycy kon­cepcji prof. Machcewicza zarzucali mu, że muzeum w jego rozumieniu za mało przedstawiało polski punkt widzenia na rzecz uniwersalistycznego przekazu o okropnościach wojny zwłaszcza dla ludności cywilnej. Druga wojna w tym ujęciu jawiła się tym krytykom jako zbyt abstrakcyjne memento dla Europy i świa­ta, a za mało - czysto polskie doświadcze­nie. Ogólnie chodzi o to, że repolonizacja ma być postawą polityczną, w której Unia Europejska jako dzisiejsza wersja Zacho­du jest traktowana jako twór zewnętrzny, w zasadzie wrogi, któremu nie wolno ufać i z którym trzeba twardo pertraktować, z góry zakładając złą wolę partnerów. Świadomość, że Polska jest integralną częścią Unii, więc negocjuje po części sama ze sobą, ma być rozmywana i unie­ważniana. Polska jest w Unii po pieniądze, a do reszty Bruksela ma się nie wtrącać. Tę myśl, idealnie wpasowującą się w my­ślenie PiS, sformułował z kolei premier Viktor Orban.
   Repolonizacja jest zatem w swojej naj­głębszej istocie wyłączaniem się ze wspól­noty zachodniej na rzecz „powrotu do toż­samości”, co oznacza w praktyce szukanie antyzachodnich sojuszy słabszych i po­krzywdzonych. Przy skrajnej nieufności rządzącej w Polsce prawicy do Niemiec, ostatnio także Francji, repolonizacja ozna­cza powrót na swojski wschód, z mrzonkami o byciu liderem drugiej europejskiej ligi, którego to przywództwa żaden kraj środkowowschodniej Europy notabene nie chce, bo ma własne polityczne intere­sy oraz specyficzne w każdym przypadku (lepsze zresztą niż Polska) relacje z Rosją.
   Wezwanie do „repolonizacji” zostało właśnie podbudowane intelektualnie i pro­gramowo przez wydawnictwo Biały Kruk, wokół którego - jak można przeczytać – zbiera się środowisko, które to niedawno uhonorowało Antoniego Macierewicza ty­tułem Patrioty Roku 2016. Teraz Biały Kruk wydał zbiorowe dzieło właśnie pod tytułem „Repolonizacja Polski”. Jest to swoista kon­tynuacja książki z 2014 r. „Wygaszanie Pol­ski”, o której pisaliśmy (POLITYKA 17/15) - to taka boczna nitka pisowskiej narracji, gdzie myśli mogą płynąć bardziej swobod­nie, bo nie mają oficjalnego stempla. Ale właśnie dlatego można zobaczyć, co jest w głowach ludzi blisko związanych z rzą­dzącą formacją, jakie są pomysły, wokół jakich spraw rozwija się polityczna i ide­ologiczna wyobraźnia tego obozu.
   Nowe dzieło, tak jak poprzednio zbio­rowe, autorzy znani, przygotowane jest zbiorowym wysiłkiem państwa Leszka i Jolanty Sosnowskich. Już na okładce znalazło się stwierdzenie, że „cały mają­tek narodowy został wyprzedany (za gro­sze!)”, bo politycy „jeszcze niedawno” rządzący wszystko poddali zagranicznym hegemonom, co było kamuflowane przez wydawane po polsku cudzoziemskie ga­zety, radia i telewizje. Sytuacja przypomi­nała dramat Polski w XVIII w. Polska była wygaszana, osiągnęła „stan miękkiego wynaradawiania naszej Ojczyzny”. Zwy­cięstwo w 2015 r. tzw. opcji patriotycznej „przyszło w ostatniej chwili”, dało szansę odwrócenia biegu historii, dało szansę repolonizacji, która „musi zostać prze­prowadzona praktycznie we wszystkich dziedzinach i na różnych polach społecz­nej aktywności”, a zwłaszcza w miejscach szczególnie „zainfekowanych”, np. w kul­turze i w mediach. Ale także w ochronie przyrody, w rolnictwie, w gospodarce, hi­storii oraz oczywiście w prawie i polityce. To tylko przykłady
   Dominującym stylem rozprawiania o repolonizacji jest trzebologia. Trzeba za­tem zrobić to i to, trzeba, żeby było lepiej i inaczej, niż było, trzeba stworzyć, uchwa­lić, przeprowadzić i doprowadzić, za­dbać o polskie i chrześcijańskie wartości, o nową konstytucję i o upodmiotowienie polskiej polityki. Wyrazistym przykładem tej metody jest podpis pod rysunkiem Juliusza Kossaka „Książę Wiśniowiecki na mogile”: „Trzeba na nowo odbudo­wać wielkość naszej Ojczyzny, dumę z jej bohaterskiej historii oraz dumę z bycia Polakiem”. „Trzeba przywrócić teatrowi polskie i chrześcijańskie korzenie” - pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka. O repo­lonizacji wymiaru sprawiedliwości pisze Małgorzata Wassermann: „mamy w pol­skim sądownictwie problem, który godzi w podstawową komórkę społeczną Polski, czyli w rodzinę”. Pozytywnym przykładem repolonizacji jest dla niej nowa prokuratu­ra pod wodzą Zbigniewa Ziobry.
   O rolnictwie pisze w książce Daniel Obajtek: „zakup niepolskich produktów nie służy Polsce”. Dr Jerzy Kruszelniclci z nostalgią wspomina czasy świetności Ligi Ochrony Przyrody, pisząc: „Mikoła­jek nadmorski, szarotka, żubr czy cis koja­rzyły się wówczas natychmiast także jako oznaki polskości”. Repolonizacja przyro­dy, jak można wywnioskować, ma polegać na uwolnieniu się od rygorów unijnych w tej dziedzinie i niejako „odzyskaniu nie­podległości” przez polskie parki narodo­we. Na kompromisy nie idzie prof. Andrzej Nowak, pisząc, że „Polak może uratować świat”, i dalej: „każdy naród ma prawo do obrony swojej dumy, choć może nie każdy ma tyle powodów do słusznej dumy, ile naród polski w swojej historii”. A Ja­nusz Szewczak dodaje: „czas najwyższy, by odzyskać niepodległość ekonomiczną; trafnie i lapidarnie ocenił to parę lat temu premier Jarosław Kaczyński, stwierdzając: »Ta nasza niepodległość jest dziś wysta­wiona na szwank, bo jesteśmy w dużej mierze wykorzystywanym peryferium Europy, na którym żeruje światowa lichwa«”. Prof. Janusz Roszkowski nato­miast zauważa: „Relacje Polski ze światem zewnętrznym były oparte na kompleksie niższości i braku nadziei na wykorzystanie szans w zmieniającym się na naszą nieko­rzyść świecie”.

Są oczywiście w tej książce rozrzuco­ne w różnych miejscach stwierdzenia w sposób oczywisty prawdziwe, są ja­kieś postulaty merytoryczne, można dyskutować o konkretnych rozwiązaniach, ale im bliżej polityki i sfery wartości, tym repolonizacja pokazuje wyraziściej swo­ją twarz i nie jest ona ani koncyliacyjna, ani przyjazna. Ta repolonizacja jest wyłą­czająca, agresywna i arbitralna. Ta maska się nie uśmiecha. To właśnie w tej sferze nadbudowy, gdzie ideologie interweniują w rzeczywistość, zdarzają się najbardziej dosadne, najbardziej w istocie upolitycz­nione stwierdzenia. Może najlepszym przykładem jest cytat z tekstu wspomnia­nego Leszka Sosnowsldego, zresztą głów­nego promotora całego wydawnictwa.
   W tekście „Media narodowe i antynarodowe” czytamy: „Cuius regio, eius religio, czyja władza, tego religia. Analogiczna za­sada ma obowiązywać w mediach zwanych publicznymi, narodowymi lub państwo­wymi: czyja władza, tego media. Jeśli wła­dza jest uczciwa, ma na względzie dobro wspólne, walczy z malwersacjami, walczy z antypolskimi postawami i działaniami, zabiega o dobrobyt i bezpieczeństwo oby­wateli, została wybrana w wolnych wybo­rach, to ma prawo ukierunkowywać media narodowe. Ma obowiązek też je wzmac­niać. Nie po to czekaliśmy przez osiem lat w upokorzeniu i w walce o godność Polski i Polaka, by teraz ustępować przed wrza­skiem jakichś kodziarzy. Obóz patriotyczny w ubiegłym roku wygrał i ma prawo do­stosować media publiczne do swoich idei, zasad i celów. W demokratycznym kraju jest to działanie jak najbardziej normalne i dlatego kodziarze wszelkiej maści usiłują dowieść najpierw niedemokratyczności obecnych rządów, sięgając nawet po zdra­dę, czyli zagraniczne interwencje w ich interesie. Wciąż pluralistyczne media pu­bliczne niestety nie odważyły się nazwać tych działań wprost zdradą. A za zdradę są paragrafy - czekają!”.
   Polskość w takim rozumieniu nie jest przyrodzona, jest niejako przyznawana tym, którzy na nią zasługują, jest eksklu­zywna. Żeby do niej przynależeć, musi się zdawać nieustanny egzamin z myśli, ży­cia, przeszłości rodziny, dlatego dziesiątki, setki tysięcy ludzi, owi przywołani kodzia­rze, są poza nawiasem. Przy czym pojęcie „repolonizacja” ma w sposób oczywisty szantażować opinię publiczną, któż bo­wiem będzie przeciwko niemu. Pom- patyczność słowa, skrywana w nim siła, że się wie, co to jest polskość, że wypowia­dając je, jest się automatycznie depozyta­
riuszem patriotyzmu i polskiej racji stanu, polskiego dobra, sprawia, że trudno mu się przeciwstawić, zwłaszcza kiedy druga strona odmawia racjonalnego dyskursu.
   By repolonizować, władza musi mieć narzędzia, to się nie zrobi ot tak, samo przez się, zwłaszcza że trzeba pokonywać opór. Dlatego też, co pokazuje przywołana książka, w każdej omawianej dziedzinie repolonizacja wymaga zmian prawnych, specjalnych metod, wykraczających poza europejską rutynę, poza oswojone standardy, uruchomienia energii, decyzji i zmian personalnych. Potrzebne do tego będą pieniądze. Z repolonizacją wiąże się zatem idea wzmocnienia interwencjoni­zmu państwowego, faktycznej nacjona­lizacji gospodarczej, przejmowania kon­kretnych firm i banków; wiąże się hasło wypychania z Polski „cudzoziemskich” kapitałów, przynajmniej takich, które stać na autonomię wobec rządu polskiego. Po­zostać mogą tylko pokorni, tacy, którzy włączą się w budowanie zdefiniowanej przez PiS wspólnoty. To wypychanie do­tyczy też np. organizacji pozarządowych (tzw. NGO-sów).
   Wspomniany już Janusz Szewczak, przez wiele lat główny ekonomista SKOK, a więc ktoś, kto powinien wiedzieć, co to są pie­niądze, pisze: „Nie od dziś wiadomo, że kto nie ma własnych banków, ten ma niewiele do powiedzenia nawet we własnym kraju, zaś realnie rządzi ten - kto dzierży mają­tek, a zwłaszcza-kreuje pieniądz i kredyt”. Polacy zatem muszą odzyskać własność: „Musi to być zrobione mądrze, ale i spryt­nie, tak by obejść sprzeciw dotychczaso­wych beneficjentów, głównie zagranicz­nych, w tym wrogo nastawionej wobec naszych aspiracji unijnej biurokracji oraz lobby lichwiarsko-bankowego. To ostatnie będzie szczególnie głośno lamentować oraz grozić; nie wolno jednak się bać. Jest to bowiem ryk schorowanego, bezzębnego lwa”. Jednym z warunków tej sprytnej poli­tyki powinna być śmiała polityka personal­na, zmiana kadr i powołanie nowych elit, które rozumieją, o co chodzi, którym bliska jest idea repolonizacji. Chodzi o to, by mieć wszystkie lejce w rękach, by mocno złapać ster państwa oraz by mieć nieskrępowany dostęp do pieniędzy i majątków. One będą potrzebne także na repolonizację samych Polaków. Notabene, temu też najwyraźniej ma służyć nowy system podatkowy: chodzi o przetransferowanie pieniędzy z wrogich repolonizacji elektoratów w stronę tego słusznego, propolskiego.
   Prof. Krystyna Pawłowicz natomiast domaga się nowej konstytucji. „Brak w obecnej konstytucji barier dla samolikwidacji państwa polskiego pod dyktan­do zagranicznych organizacji i ośrodków finansowych, brak środków wpływania
przez Polaków, przez Sejm, rząd na obro­nę naszej narodowej suwerenności i toż­samości - sprawiają, że napisanie nowej konstytucji dla nas Polaków, naszymi rękami i sercami, w naszym narodowym interesie i dla dobra wolnej Polski, jest pil­ne, konieczne i ratunkowe”. To w obronie przed Europą i innymi zagranicami. Ale już ksiądz prof. Dariusz Oko widzi w pol­skiej religijności wręcz szansę dla zgniłe­go, ateistycznego i bezbronnego wobec niechrześcijan Zachodu, o którym pisze z pogardą i wstrętem. Polska jest w tych opowieściach poza Europą, nie należy do niej i jest z tego dumna.
   W „Repolonizacji” mamy na pozór do czynienia z rozległym projektem, im­ponującą rewindykacją narodowej toż­samości, powrotem Polski do Polaków. Brzmi to patetycznie i uroczyście, na po­ziomie życzeń, zapowiedzi i obiecywania wygląda zgoła fantastycznie, choć bio­rąc pod uwagę realną złożoność spraw - także naiwnie. Wielkie państwo, wspa­niała innowacyjna gospodarka przodują­cych technologii, wszystko poukładane, stocznie, górnicy i rolnicy pracują aż miło, w teatrach wystawiają wielkie sztuki, w ki­nach lecą przełomowe filmy. Polacy dają przykład Europie na każdym polu i w każ­dej dziedzinie, bo wszystko to nasze, tu zrobione, bez pomocy, a nawet wbrew. Taka nowa, godnościowa autarkia. W środ­ku tego obrazu aż skrzeczy od sprzeczno­ści i nieprawd, od demagogii i insynuacji. Jednak samo hasło repolonizacji wystar­cza za wyjaśnienie, za argument moralny i emocjonalny, ma wyłączyć racjonalne myślenie i głębszą refleksję. Przy okazji sparaliżować opozycję jako trywialną, po­zbawioną emocji i narodowych wzruszeń.

A że to po prostu wykoncypowany, dość prosty plan PiS opanowania państwa, wypchnięcia na jego mar­gines większości Polaków, kamuflo­wany narodowym interesem, polską ra­cją stanu - jest oczywiste. Władza, która zamierza nieskrępowanie uprawiać swoją partyjną grę do wewnątrz, musi odciąć się od świata zewnętrznego, który może być dokuczliwy i przykry. Hasło repoloniza­cji temu właśnie służy - unieważnieniu nielubianych kryteriów. Polska ma grać w swojej lidze, tam, gdzie według PiS za­wsze wygrywa, a sędziowie też mają być swoi, zaakceptowani przez osądzanych. Taka repolonizacja, czyli sukcesywne wy­łączanie Polski z europejskiej wspólnoty, najpierw mentalne, a potem być może formalne, osamotnianie kraju przy rosną­cych zagrożeniach, jest - i trzeba to wresz­cie powiedzieć, zapożyczając ten jeden raz język prawicy- głęboko antypolska.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz