poniedziałek, 20 listopada 2017

Premier Kaczyński


W PiS mówią, że po konferencji z okazji dwulecia rządu został ładny obrazek. Prezes odprowadza na nim Beatę Szydło na polityczny cmentarz

Michał Krzymowski

Sala konferencyjna w biurze PiS. Jarosław Ka­czyński wychodzi zza mównicy i obejmuje sze­fową rządu. Ręka, buzia, buzia, ręka. - Dziękuję ci bardzo, Beato, że się tego podjęłaś i w trud­nych warunkach to prowadziłaś - mówi.
   W głównej siedzibie partii przy Nowogrodz­kiej to powszechne wrażenie: zeszłotygodniowy wspólny występ z prezesem z okazji dwulecia rządu był pożegnaniem pani premier.

PREZYDENT PRZYJMUJE OFERTĘ PREZESA
Rozmówcy „Newsweeka” w PiS mówią, że wymianę premiera odwrócić może tylko coś, czego dziś nie da się przewidzieć. Je­śli nic takiego się nie wydarzy, Beata Szydło na początku grudnia poda się do dymisji, a misję tworzenia rządu otrzyma prezes PiS. Jak dowiedział się „Newsweek”, niebawem dojdzie w tej sprawie do spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Andrzejem Dudą. - Roz­mowa powinna się odbyć w ciągu kilku najbliższych dni - mówi współpracownik szefa partii rządzącej.
   Z kalendarza znajdującego się na stronie internetowej głowy państwa wynika, że Duda w środę wraca z Grecji, a w niedzie­lę udaje się do Wietnamu. To oznacza, że Kaczyński może poja­wić się w Belwederze w czwartek, piątek, ewentualnie w sobotę.
   Osoba znająca przebieg dotychczasowych rozmów: - Jaro­sław postępuje zgodnie z wcześniej rozpisanym planem. Pod­czas poprzednich spotkań Duda skarżył mu się na współpracę ze Zbigniewem Ziobrą i Antonim Macierewiczem, próbował zejść na temat składu rządu, ale Jarosław mu odpowiadał: „Wrócimy do tego później”. Najpierw chciał zamknąć kwestię reformy sądownictwa.
   Nie oznacza to, że temat premierostwa Kaczyńskiego nie po­jawiał się podczas dotychczasowych rozmów w Belwederze. Jak ustalił „Newsweek”, poruszono go m.in. 22 października, pod­czas jedynego spotkania, o którym pałac prezydencki nie poin­formował mediów (po tygodniu napisał o nim „Fakt”, twierdząc, że do rozmowy doszło „w jednym z prezydenckich ośrodków pod Warszawą” -w rzeczywistości szef PiS tradycyjnie przyjechał do Belwederu). Według naszych informacji Kaczyński złożył tam prezydentowi polityczną ofertę, o której wcześniej wspominał w rozmowie z „Gazetą Polską”. W jej myśl Andrzej Duda wziął­by część odpowiedzialności za politykę zagraniczną: wzorem Le­cha Kaczyńskiego z lat 2005-2007 miałby jeździć na posiedzenia Rady Europejskiej w Brukseli, a szef jego gabinetu Krzysztof Szczerski wszedłby do nowego rządu jako minister spraw zagra­nicznych. - Początkowo po przeczytaniu wywiadu w „Gazecie Polskiej” Andrzej był sceptyczny wobec tej propozycji. Uważał, że to pułapka; rząd będzie zaogniać relacje z Brukselą na jego konto. Kaczyński i jego ministrowie będą wywoływać awantury, a on będzie musiał się tłumaczyć i dawać temu twarz. Z czasem jego stanowisko ewoluowało - twierdzi osoba z otoczenia głowy państwa.
   Polityk znający przebieg spotkań w Belwederze: - Duda nie powiedział „nie”. Propozycja pewnie będzie jesz­cze doprecyzowana, ale została wstęp­nie przyjęta.
   Człowiek z pałacu prezydenckie­go jeszcze raz: - Andrzej nie może w tej sprawie odmówić Jarosławowi.
Tym bardziej że to szansa dla niego. Je­śli chce mieć pozycję samodzielnego gracza, to lepszych narzędzi nie dosta­nie. Reprezentując państwo w Brukse­li, będzie mógł negocjować z prezesem i wpływać na stanowisko Polski.

PREZES PATRZY, PREZES OCENIA
Objęcie stanowiska premiera to dla Jarosława Kaczyńskiego niemałe ry­zyko. Nie brak takich, którzy przestrze­gają, że w ten sposób położy on na szali swoje przywództwo. Jeśli PiS przegra wybory samorządowe lub parlamentar­ne, pojawią się głosy, że podwójne zwy­cięstwo w 2015 r. było możliwe tylko dlatego, że schował się za plecami An­drzeja Dudy i Beaty Szydło. Gdy jednak wyszedł do pierwszego szeregu, wszyst­ko runęło jak domek z kart.
   - Pozycja Jarosława jest dziś niekwe­stionowana. Porażka w wyborach, nawet parlamentarnych, nie pozbawi go przy­wództwa, ale na pewno nim zachwie­je. Wchodząc do gry, Jarosław przenosi wszystkich graczy na prawicy na kolejne okrążenie, znacznie skraca ich drogę do sukcesji. Jego premierostwo jest ostat­nią kartą w talii, po niej zostaje już tyl­ko walka o dziedzictwo po nim - uważa jeden z rozmówców „Newsweeka”. Inny wylicza: - Duda w tej rozgrywce się już nie liczy. W polskiej tradycji prezyden­ci, ani byli, ani tym bardziej obecni, nie wchodzą do bieżącej polityki. Zosta­ją więc Jarosław Gowin, Zbigniew Zio­bro, Mateusz Morawiecki i Joachim Brudziński. Choć żaden z nich nie wydaje się dziś poważnym ry­walem, to dla Jarosława nie ma to wielkiego znaczenia. Po jego premierostwie na prawicy rozpęta się walka.
   Co popycha Jarosława Kaczyńskiego do podjęcia tego ryzyka? Jak silny musi być impuls, który każe mu narazić własny autory­tet? Co za motyw ma prezes? Politycy PiS, których o to pytamy, mówią, że nie ma tu jednej odpowiedzi. To splot kilku kwestii.
Pierwszą i najbardziej konkretną jest emancypacja Andrzeja Dudy. Nie tyle wobec obozu dobrej zmiany, ile wobec jej lidera. O tym zresztą oficjalnie mówi sam Kaczyński: po lipcowych wetach zmieniły się „polityczne okoliczności” (to sformułowanie padnie podczas wy­wiadu w TVP i na konferencji podsumo­wującej dwulecie rządu). - Przy słabym premierze, jakim jest Szydło, część ministrów mogłaby z czasem zacząć orientować się na pałac prezydencki. Wchodząc do gry, Jarosław chce temu zapobiec - twierdzi jeden z posłów PiS.
   Powód drugi to - jak nazywa to je­den z rozmówców zbliżonych do No­wogrodzkiej - ugrzęźnięcie PiS-owskiej rewolucji. W rządzie ścierają się różne frakcje: ziobryści, grupa Gowina i Morawieckiego, ministrowie orientujący się na szefową rządu. W efekcie wiele pro­jektów - na przykład kwestia budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego - utyka w uzgodnieniach międzyresor­towych lub w Kancelarii Premiera.
   - W normalnej sytuacji takie konflik­ty między ministrami rozstrzyga szef rządu, ale Szydło jest na to za słaba. Po­zbawiona dostępu do Jarosława porusza się po omacku, bo zazwyczaj wszystkie strony konfliktu zapewniają, że mają ak­ceptację Nowogrodzkiej - twierdzi roz­mówca z rządu.
   Motyw numer trzy to niska ocena sa­mej Szydło. Opowiada jeden z mini­strów: - Komuś, kto nie słyszał tego na własne uszy, będzie trudno w to uwie­rzyć, ale prezes naprawdę ma bardzo złe zdanie o jej kwalifikacjach. „Ona tego nie zrozumie”, „to ją przerasta”, „wstyd mi za nią” - to najłagodniejsze stwier­dzenia. Współpraca powinna iść w parze z szacunkiem, którego tu nie ma.

DO OD PIŁSUDSKIEGO DO KACZYŃSKIEGO
Październik 2015 r., kilka dni po wy­borach parlamentarnych. Kaczyński zapowiada współpracownikom, że zamierza wycofać nominację premierowską dla Beaty Szydło. Choć mówi, że ster rząd mógłby objąć prof. Piotr Gliński, to zdaniem części tak naprawdę myśli o sobie. Tyle że nie chce sam wychodzić przed szereg - woli, by to partia poprosiła go o podjęcie się misji. Ostatecznie da szan­sę Szydło, ale gdy sprawa jeszcze będzie się ważyć, przyszła pre­mier usłyszy na Nowogrodzkiej radę: - Beata, ty nie zastanawiaj się i bierz marszałka Sejmu, bo prezes prędzej czy później i tak zostanie premierem. Ale wtedy może już nie być tak miło.
   Ważny polityk PiS: - Wtedy, jesienią 2015 roku, prezes na­prawdę się wahał. Mówił kilku osobom, że jeszcze przed Smo­leńskiem obiecał bratu, że zrobi wszystko, by ponownie zostać premierem; to jego przeznaczenie.
Tego, czy prezes PiS faktycznie złożył taką obietnicę, nie da się dziś zweryfikować. To jednak o tyle prawdopodobne, że Lecho­wi Kaczyńskiemu bardzo zależało na premierostwie brata. Gdy w 2005 r. Jarosław znienacka wysunął kandydaturę Kazimierza Marcinkiewicza, Lech na kilka dni się na niego obraził. Przestał z nim rozmawiać, nie dzwonił, nie odbierał telefonów. Było to najpoważniejsze nieporozumienie w dorosłym życiu braci, któ­rzy sami opowiadali o tym później w wywiadach.
   Kto zna Kaczyńskiego, ten wie, że takie kwestie są dla niego niezwykle istotne. Po nieudanym starcie w wyborach prezyden­ckich w 2010 roku prezes dwukrotnie powoływał się w wywia­dach na domniemaną wolę brata. W kwietniu 2011 r. w rozmowie z PAP: „Miałem świadomość, że jakby mój brat mógł na chwi­lę zmartwychwstać i odpowiedzieć na pytanie, czy mam kan­dydować, powiedziałby: kandyduj. Nawymyślałby mi, gdybym tego nie zrobił”. I w październiku 2011 r.: „Miałem głębokie we­wnętrzne przekonanie, że gdyby Leszek nagle ożył i bym go o to zapytał, powiedziałby, abym kandydował”.
   Jeśli wtedy ten czynnik miał znaczenie, to dlaczego miałby go nie mieć dziś?
   Mówi polityk Prawa i Sprawiedliwości, który dobrze zna Ka­czyńskiego: - Proszę pamiętać o jeszcze jednym. Jarosław do­biega siedemdziesiątki, to dla niego ostatni moment. Poza tym dla niego zawsze był ważny cały ten sztafaż historyczny. Bycie premierem w okrągłą rocznicę niepodległości to dla niego waż­ny symbol. Na Nowogrodzkiej już kilka miesięcy temu mówiono „100 lat niepodległości. Od Piłsudskiego do Kaczyńskiego”. Nie­którzy uważali to za żart, ale dla Jarosława takie kwestie mają znaczenie.

PANI PREMIER TRZEBA ŁADNIE PODZIĘKOWAĆ
W operacji wymiany premiera może zastanawiać jeszcze jedno: jeśli Kaczyński jest rzeczywiście zdecydowany, to cze­mu zwleka? Dlaczego zmiana premiera ma nastąpić dopiero w grudniu?
   Zdaniem naszych rozmówców powody są dwa. Po pierwsze chodzi o chronologię: prezes PiS od początku uważał, że naj­pierw należy sfinalizować reformę sądownictwa, a dopiero po­tem przystąpić do rozmów z prezydentem o nowym rządzie.
A przecież negocjacje w sprawie sądów ciągnęły się tygodniami. Przełom nastąpił nagle i dla wielu był zaskoczeniem.
   Mówi człowiek z Nowogrodzkiej: - Ludzie, którzy sądzą, że porozumienie w sprawie ustaw sądowych osiągnięto dzię­ki ustępstwom Dudy, są w błędzie. To był gest ze strony Ja­rosława. To on poszedł na rękę prezydentowi i zgodził się na korzystne dla niego zapisy. Zrobił to, żeby nie psuć atmosfery przed objęciem teki premiera, do której potrzebuje zielonego światła z pałacu.
   Rozmówca z otoczenia prezydenta: - PiS chciało wziąć wszystkie 15 miejsc w Krajowej Radzie Sądownictwa, a skończyło się na tym, że sześć z nich przypadnie opozycji. Więcej osiąg­nąć się nie dało.
Po drugie zwłoka wynika też z tego, że Ka­czyński nie podjął jeszcze decyzji, jak ma wyglą­dać jego rząd. Główne pytanie dotyczy tego, czy utrzyma się w nim Antoni Macierewicz. - Po sprawie Misiewicza jego notowania bardzo osła­bły. Prezes wie, że jeśli ma go odwoływać, to tylko teraz. Konflikt na linii MON - pałac prezydencki jest doskonałym pretekstem. Nasi wyborcy szyb­ko się z tym pogodzą: zniknie Antoni, ale pojawi się Jarosław. W rzeczywistości los Macierewicza zależy tylko od prezesa. Duda nie jest wstanie wy­musić jego dymisji - przyznaje rozmówca zorien­towany w rozmowach dotyczących nowego rządu.
   Pytanie też, jak będzie wyglądać Kancelaria Premiera, która ma być skonstruowana tak, by maksymalnie odciążyć Kaczyńskiego. Jeden ze scenariuszy zakłada, że wejdzie do niej Joachim Brudziński. Według drugiego - wydaje się, że bardziej prawdopodobnego - pojawi się w niej Mariusz Błaszczak, który miałby zostać kimś w rodzaju nowego Przemysława Gosiewskiego: szefem Komite­tu Stałego w randze wicepremiera, do spraw legislacji. Brudziń­ski mógłby wówczas objąć MSW.
   Trzeci wariant przewiduje dymisję Macierewicza. Mówi się, że tekę szefa MON miałby przejąć po nim ktoś z trójki: Brudziń­ski, Błaszczak, obecny wiceminister Michał Dworczyk.
   Obsada ministerstw jest wciąż sprawą otwartą, podobnie jak to, co po dymisji stanie się z Beatą Szydło.
Zostanie przesunięta na funkcję marszał­ka Sejmu czy jako szeregowy poseł będzie się przygotowywać do startu w wyborach europejskich? A może wystartuje w wy­borach na prezydenta Warszawy, jak kie­dyś Kazimierz Marcinkiewicz?
   Jej stronnicy mówią, że to ostatnie od­pada. - Za duże ryzyko porażki. Beata nie będzie tym zainteresowana - twierdzi po­lityk z otoczenia szefowej rządu.
   Znamienne, że scenariusza, w którym Szydło utrzymuje obecne stanowisko, publicznie nie prezentuje już nikt. Na­wet publicyści z tygodnika „Sieci Praw­dy”, jeszcze do niedawna broniący jej, dziś apelują już tylko o to, by godnie ją po­żegnano. - Trzeba powiedzieć, że to może jest zamknięcie etapu, że może są nowe wyzwania, ale trzeba pani premier bar­dzo ładnie podziękować. I nowa konste­lacja - jakakolwiek by się wyłoniła - musi uwzględniać element ocieplający, a sama pani premier powinna pozostać ważnym ele­mentem tego obozu - mówił niedawno Michał Karnowski podczas tygodniowego przeglądu prasy w Klubie Ronina.

WILK WRESZCIE MOŻE BYĆ WILKIEM
Wejście do gry Jarosława Kaczyńskiego zapewne będzie też oznaczać nowe otwarcie w polityce rządu. Wśród ludzi znających preze­sa ścierają się dwie koncepcje. Według pierw­szej z nich wymiana premiera ma pociągnąć za sobą zaostrzenie kursu. Forsujący tę tezę roz­mówca „Newsweeka” przyznaje, że opiera się tu jedynie na poszlakach - takich jak ubiegło­roczne spotkanie z ambasadorem USA Paulem W. Jonesem, podczas którego Kaczyński zesta­wiał się z przywódcą Turcji Erdoganem.
   Do spotkania doszło w marcu 2016 r. Roz­mowa dotyczyła skoku na Trybunał Konsty­tucyjny. Kaczyński tłumaczył, że rząd PiS chce budowy silnego państwa i jest lojalnym sojusz­nikiem USA, podobnie jak Turcja Erdogana. - Nie słyszałem, żeby Ankara podlegała podobnej krytyce z powodu sytuacji we­wnętrznej - twierdził. - To niech pan spojrzy na mapę - miał mu odpowiedzieć dyplomata, sugerując, że Turcji wolno więcej ze względu na położenie geopolityczne.
   Rozmówca znający przebieg rozmowy: - Spotkanie bardzo zirytowało Jarosława. Zaraz potem odgrażał się publicznie, że wbrew woli pewnych sił Polska nie będzie kolonią i nie będzie za darmo pracować na innych. Nie chcę przez to powiedzieć, że Kaczyński pójdzie drogą Erdogana, ale zaostrzenie jest możli­we. Jak wilk wchodzi o chatki babci, to już nie musi udawać, że jest Czerwonym Kap­turkiem.
   Na Nowogrodzkiej przeważają jed­nak głosy, że najbardziej drażliwe kwestie prezes załatwił już rękami Beaty Szyd­ło. A jego premierostwo ma upłynąć pod znakiem uspokojenia relacji z Zachodem, dalszych transferów socjalnych i decyzji prorozwojowych.
   - Najtrudniejsze reformy zawsze robi się na początku kadencji, to logicz­ne. Teraz będziemy podejmować wię­cej popularnych decyzji - twierdzi jeden z rozmówców.
   Poseł PiS: - Wszystkie opcje są możliwe. Będzie tak, jak prezes postanowi. Z tym jest trochę tak, jak z rozważaniami, dlacze­go Jarosław ma zostać premierem. Można wymyślać różne argumenty, ale na końcu odpowiedź jest prosta: zostaje, bo chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz