sobota, 18 listopada 2017

Ukryta karta,Niepodległość rocznicy,Good morning, Lenin,Wolność kocham i rozumiem i Znowu zamykamy?


Ukryta karta

Dusi mnie. Po prostu dusi to tegoroczne Święto Niepodległości, nędzą obłudnych zaklęć pod­szyte. To umacnianie wspólnoty Polaków, odbudowywanie wartości, odda­nie wszystkich sił ojczyźnie, wzajemna życzliwość po­nad podziałami, jeśli zaś spory, to cementujące patrio­tyzm i poczucie... Czego? A wszystkiego najlepszego.
   Kilka godzin później nadęte opony słów, wygłasza­ne na placu imienia marszałka Piłsudskiego, pękły na moście Księcia Poniatowskiego. Patrzyłem na to z okna - przez teatralną lornetkę sąsiada z kamieni­cy przy alei 3 Maja. Rozżarzony dywan wulkanicznej lawy wrzał, dymił i wył nienawistnie, że Europa tylko dla białych. W Marszu Niepodległości pod hasłem „My chcemy Boga” szli Polacy, którzy sami sobie przyznali legitymacje patriotów. Twarze mieli zakryte maskami z rysunkiem trupiej czaszki, a w rękach nieśli, co tam im przydzielono - flagi narodowe, transparenty z fa­szystowskim celtyckim krzyżem czy symbolami fa­langi. Chcieli Boga, ale sikać też im się chciało, więc się nie krępowali i wonna perfuma lała się na chodnik. Wszystko zdawało się być z pijanej bajki rodem. W tłu­mie widziałem dorosłych idących z dziećmi, pokaza­li się też umundurowani harcerze. Niech się młodzi uczą, jak za rok świętować 100-lecie niepodległości Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
   Marsz zakończył się zwycięstwem jego uczestników nad 12 kobietami, które zagrodziły im drogę, siadając na ulicy z transparentem „Stop faszyzmowi”. Wyzwa­no je od ku...w, skopano i opluto. Policja nie reagowała.
Funkcjonariusze byli zajęci po­uczaniem kolegi, młodszego aspi­ranta Mateusza o ksywie Kulson, by usiadł.
   W tym czasie czołowi przedsta­wiciele wielkiego europejskiego narodu, w skrócie PiS, grzali fotele w 5-gwiazdkowym krakowskim hotelu. Tam, pod jasnym reflektorem prawdy, odrzucali ciężki wór kamieni, który nosiliśmy jako naród po 1989 r. Wór z korupcją, nadużyciami, złodziejstwem, nieuczciwo­ścią, niemoralnością i niszczeniem polskiego patrio­tyzmu oraz poczucia wspólnoty. Autor powyższych słów tylko raz był za granicą, więc nie zna granic bez­czelności. Topi w bagnie kłamstw 26 lat naszego życia w wolnym (do niedawna) kraju. Wmawia, że jesteśmy państwem dumnym, silnym, uczciwym i zdrowym. I że to my uleczymy chorą Europę. On coś uleczy? Tak trędowatej, tak nikczemnej moral­nie władzy nie było od 1989 r.
   Zdjęcia i komentarze z naszych uroczystych obchodów obiegły świat. CNN mówiła o 60 tys. na­cjonalistów, którzy wrzeszczeli, by się modlić o Holocaust dla wy­znawców islamu, a MSZ Izraela wyraziło nadzieję, że organizato­rzy warszawskiego marszu zosta­ną ukarani przez polskie władze.
   Nie zostaną, to pewne. Minister SW Błaszczak był bardzo zadowolony z tego, że Święto Niepodległo­ści przebiegło tak radośnie i bez­piecznie. Marsze to był piękny widok - dodał. Szczodrze chwalił policję, rasistowskich transpa­rentów nie zauważył, a dzienni­karzom zarzucił, że mają bezpodstawne skojarzenia.

Niektórzy publicyści i socjologowie wydarzenia 11 li­stopada uznali za marginalne, niewróżące niczego złego. Ot, po prostu, kibole i frustraci muszą się jakoś wyżyć. Pokrzyczeli i tyle. Mam na ten temat przeciw­ne zdanie. Ukryta karta wypadła z rękawa szefa MON Macierewicza, gdy niedawno przemawiał do młodych szkolonych dla Wojsk Obrony Terytorialnej: „Wy jeste­ście powołani do największego zaszczytu, jaki może spotkać człowieka. Do przelewania krwi za Ojczyznę. Będziecie bronić Polski przed wrogiem zewnętrznym, jeśli na nas napadnie. I będziecie bronić Polski przed wrogiem wewnętrznym, który już jest!”.
Stanisław Tym

Niepodległość rocznicy

Święto odzyskania przez kraj niepodle­głości jest najlepszą okazją, aby podkre­ślać ciągłość państwa ponad polityczny­mi różnicami, zauważać to, co mimo wszystko łączy pośród codziennych politycznych bitew. Bez tego wspólnego mianownika zaczyna się rozpadać narodowa wspólnota.
   Przez pierwsze 25 lat III RP ciągłość państwa była respektowana. Zmieniały się rządy i polityczne konfiguracje, wymieniały się władzą formacje postsolidarnościowa i postkomunistyczna, a więc wydawałoby się historycznie i ideowo maksymalnie odległe od siebie opcje. Ale tkanka państwowa, insty­tucjonalna, konstytucyjna, także ta związana z podstawowymi regułami przyzwoitości, pozostała zachowana. Dopiero rządy PiS próbują, niestety z sukcesami, zerwać tę cią­głość, chcąc stworzyć wrażenie, że to, co było przedtem, to jakaś namiastka państwa, okres przejściowy, kiedy krajem rządzili uzurpato­rzy, ludzie niegodni, przestępcy albo zdrajcy. Że musi przyjść nowy Piłsudski.

Jak podczas sobotnich uroczystości przy­pomniał prezydent Duda, także ojcowie niepodległości odzyskanej w 1918 r. mocno różnili się w wizjach przyszłości kraju i co do ideologicznych wartości, co nie odbiera im zasług. Dostrzegamy ich ówczesne zaangażo­wanie w niepodległościowe działania, a po­lityczne konflikty traktujemy jako naturalny składnik życia publicznego, gdzie jedne czyny nie dezawuują innych, a z historii nikt nikogo nie jest w stanie wykreślić. I chociaż Duda wy­raźnie nawiązywał w tej wypowiedzi do wła­snej sytuacji w prawicowym obozie władzy i swojego sporu z PiS, to jego konstatacja ma szerszy wymiar: nie ma jednej racji, a państwa i zasług dla niego nie da się zawłaszczyć.
   Ale zawłaszczanie postępuje. Pokazał to choćby gwałtowny atak pisowskiej prawicy na Donalda Tuska (i buczenie podczas samej uroczystości) za to, że przyjął zaproszenie prezydenta na obchody rocznicy niepodle­głości. Bo szef Rady Europejskiej jest nie tylko osobistym wrogiem Jarosława Kaczyńskiego, ale był premierem w istocie innego państwa, które, według lidera PiS, nie prowadziło sa­modzielnej polityki, a więc było po prostu niesuwerenne. Kiedy prezes Kaczyński mówił w niedzielę, że nie przez całe 99 lat po 1918 r. Polska była niepodległa, że było tak tylko przez około połowę tego czasu, niektórzy prawicowi publicyści wyliczyli, że wobec tego Kaczyński jednak zaliczył III RP do okresu niepodległości, i wzruszeni zaapelowali, aby docenić ten fakt. Bo mógł nie zaliczyć. To ilu­struje, w jakim absurdalnym miejscu znalazła się polska polityka. Zwłaszcza że lider PiS po­wtórzył frazę o zbliżającym się„ostatecznym zwycięstwie", choć nie bardzo wiadomo, co w demokracji ma oznaczać ostateczne zwy­cięstwo jednej partii. A właściwie wiadomo - koniec demokracji.

Przy okazji Kaczyński wspomniał o „chorej Europie”, którą uzdrowią Polacy. Nie wi­dać u lidera PiS refleksji, że po zdobyciu nie­podległości - co jednak dokonało się już jakiś czas temu - najważniejsze jest jej utrzymanie i wzmacnianie, ale to realne, a nie w słowach i symbolach. A temu służą dobre relacje z naj­ważniejszymi europejskimi krajami, polskimi partnerami gospodarczymi i politycznymi, a zdecydowanie nie służą wieczne konflik­ty, przygany, złośliwości, demonstrowanie wobec nich politycznej i ideowej wyższości. To prosta droga do osamotnienia. Wciąż do końca nie wiadomo, jak to się stało, że mówienie o żołnierzach wyklętych i „wsta­waniu z kolan” zbudowało PiS wizerunek patriotów, a prawdziwy patriotyzm polega­jący na żmudnym budowaniu pozycji Polski, dbaniu o jej sojusze, umocowanie w między­narodowych strukturach nazywa się targowi­cą. Jest to, poza wszystkim, dotkliwa porażka liberalnej opozycji, która nie umie przekonać do realnej patriotycznej narracji.
   Ostatnia rocznica niepodległości to tyl­ko skromne preludium do zaplanowanych na gigantyczne obchodów jej 100-lecia. Bez wątpienia najbliższy rok będzie jedną wielką propagandą rządów PiS jako przełomowych w historii Polski, rozpoczynających inną epokę i dzieje zupełnie nowego państwa, wreszcie prawdziwie polskiego. Widać też coraz cieplejszy stosunek PiS do corocznego marszu narodowców , ten 11 listopada w telewizji publicznej nazwano „wielkim marszem patriotów”. Wcześniej różnie z tym bywało, ale najwyraźniej PiS przekonał się, że narodowcy nie zdobyli w ostatnich kilku latach istotnej siły politycznej, więc nie są dla rządzącej prawicy konkurencją. Dlatego można już marsz chwalić, nie zauważać jawnie rasistowskich haseł, jakie się na nim pojawiają, a może nawet w jakimś stopniu przejąć go w przyszłym roku, żeby nie przyćmił głównych państwowych obchodów. A marsz narodow­ców to kwintesencja wykluczającego święta.
W efekcie udział w tej manifestacji, zamiast być wyrazem zbiorowej czci dla bohaterów sprzed wieku, stał się jednoznaczną deklaracją polityczną, a każdy, kto bierze w nim świado­mie udział, autoryzuje tę opcję.

Wszystkie niepisowskie opcje i tradycje polityczne, a także dorobek rządów po 1989 r. - z wyjątkiem premiera Kaczyńskiego i prezydenta Kaczyńskiego - najpewniej będą unieważnione, atakowane lub przemilczane, nawet jeśli prezydent wykona jakieś pojed­nawcze gesty. Przebicie się przez „niepodległościową” narrację PiS, wspomaganą przez całą machinę państwa i rządowe media, będzie bardzo trudne. Ale mimo wszystko warto pod­jąć ten wysiłek i podtrzymywać ideę ciągłości państwa, w której mieszczą się Kwaśniewski i Olszewski, Kaczyński i Tusk, Pawlak i Marcin­kiewicz, Wałęsa i Lech Kaczyński. Także w in­teresie PiS; po to, aby kiedy partia ta w końcu odda władzę, ile by to nie trwało, następcy nie zrobili z tymi rządami tego, co Kaczyński chce zrobić i robi z poprzednikami. Czyli unieważnić i udawać, że ich nie było. 100-lecie powrotu Polski na mapę Europy nie powinno być pry­watnym świętem PiS. Chodzi o to, aby rocznica niepodległości oznaczała także niepodległość rocznicy - wobec władzy.
Mariusz Janicki

Good morning, Lenin

„Lenin wiecznie żywy”, śmiano się w czasach real­nego socjalizmu. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Leninizm nieoczekiwanie ożył.
   Podczas gdy na Zachodzie stulecie bolszewickiej rewolu­cji komentowano bardzo szeroko, w Rosji potraktowano je marginalnie. W Polsce zresztą też, choć i u nas spuścizna po bolszewizmie ma się nieźle, o czym później. Dystans do rewolucji i bolszewików jest w Rosji zrozumiały. Władimir Putin uważa siebie za cara, współczesne wcielenie Piotra Wielkiego i Aleksandra III - tych carów podziwia najbar­dziej. Zdecydowanie bliższy niż Lenin jest mu Stalin, bo ten pierwszy jest dla niego symbolem chaosu, a drugi - triumfu­jącego imperializmu. Putin, jak przystało na dyktatora, nie ma najmniejszej ochoty na podważanie pozycji tronu, a tym bardziej na rewolucję. I wystrzał z Aurory, i szturm na Pa­łac Zimowy kojarzą mu się źle. A w Sankt Petersburgu, gdzie spędził tyle lat, zdecydowanie bliższy niż Instytut Smolny, w którym do rewolucji przygotowywał się Lenin, jest mu so­bór Pietropawłowski, w którym pochowani są Piotr Wielki i Katarzyna II.
   Gdyby Putin tylko mógł, pozbyłby się Lenina z mauzoleum na placu Czerwonym, ale tradycji leninizmu nie pozbyłby się na pewno, tym bardziej że na bieżąco ją reanimuje. Ostatnio szczególnie jej aspekt dezinformacyjny. Jak napisał w„New York Timesie” biograf Stalina i historyk rewolucji Simon Sebag Montefiore, Amerykanie wymyślili internet, naiwnie uznając to za sposób na szerzenie wolności, podczas gdy Ro­sjanie, wierni leninowskiemu cynizmowi, wykorzystali go do podkopania amerykańskiej demokracji.
   Victor Sebestyen, autor najnowszej biografii wodza rewo­lucji „Lenin - człowiek, dyktator, mistrz terroru”, przyznał w wywiadzie dla magazynu „Time”, że wielokrotnie łapał się na tym, iż dostrzega podobieństwa między działalnoś­cią Lenina a tym, co robi Donald Trump. Brzmi to paradok­salnie - miliarder z Nowego Jorku jako kolejne wcielenie przywódcy komunistycznej rewolucji? A jednak pewne rysy podobieństwa rzeczywiście rzucają się w oczy. Trump, po­dobnie jak Lenin, jest cynikiem absolutnym. Nic nie jest dla niego z założenia moralne albo niemoralne. Jest co najwy­żej skuteczne albo nie. Jeśli skuteczne jest kłamstwo, należy kłamać. Jeśli pomagają insynuacje i oszczerstwa, należy się do nich odwołać. Demagogia nie jest nadużyciem, jest wy­łącznie formą komunikacji. Sebestyen stawia tezę, że Lenin doskonale sprawdziłby się we współczesnych kampaniach wyborczych, a jego ulubionym narzędziem byłby Twitter. Krótkie, mocne hasła typu „Pokój, ziemia, chleb” nadawały­by się do Twittera idealnie.
   Podobieństwa między Trumpem a Leninem istnieją, ale wódz rewolucji, wraz z całym bagażem bolszewizmu, cał­kiem skutecznie zaraził nie tylko Trumpa. Szczególnie w naszych czasach zdaje się mieć całkiem sporo duchowych wnuków wśród politycznych przywódców. Także w naszych okolicach. Przekonanie, że władza ma prawo robić wszyst­ko, co chce, ma się ostatnio całkiem dobrze. Poczucie wład­ców, że pokonani tracą część swych praw, ich wola może być ignorowana, a oni sami opluwani, też jest dość powszechne. Podobnie jak wyobrażenie, że polityka to gra o sumie zero­wej - jeśli ktoś wygrywa, ktoś inny musi tracić, wyniesienie jednych musi oznaczać degradację innych, dobro wspól­ne zaś nie istnieje. By obserwować agonię polityki dialogu oraz konsensusu i triumf leninowskiej zasady „kto kogo”, nie trzeba wybierać się do Rosji. Sorry, taki mamy politycz­ny klimat także u nas. Także u nas władza, jak za Lenina, zda­je się mieć głębokie przekonanie, że prawda jest niczym, za to propaganda wszystkim. Także u nas uznaje, że politycz­ny oponent jest śmiertelnym wrogiem, którego należy po­deptać. Żaden problem, jeśli w tym celu trzeba wykreować jego całkowicie fałszywy obraz. Odhumanizowanie i demo­nizowanie wroga też nie jest przecież problemem, skoro słu­ży celowi naczelnemu. A dla partii typu leninowskiego, czyli takiej, w której nie ma wewnętrznej demokracji, a lider pa­nuje nad nią totalnie, cel jest zawsze ten sam - nie oddać władzy nigdy.
   Biograf Lenina zwraca uwagę na jego charakterystycz­ne pragnienie, by wszystko, co było wcześniej, uznać za de­formację, zło oraz katastrofę i by w związku z tym wszystko zniszczyć i wszystko zacząć od nowa. Pisze też o czymś, co może budzić niepokojące skojarzenia szczególnie u czytel­nika polskiego - o motywie. Jego zdaniem jednym z głów­nych motywów działalności Lenina było pragnienie rewanżu za śmierć brata straconego za udział w spisku na życie cara. Rodzina Lenina została potem odrzucona przez rosyjską burżuazję, co ten zapamiętał dobrze. Car razem z rodziną musiał zginąć. Klasa posiadaczy musiała zniknąć, co Lenin zaplanował i czego przypilnował. Wymagała tego zemsta. To motyw kluczowy u wielu współczesnych leninistów.
Tomasz Lis

Wolność kocham i rozumiem

Na okładce najnowszej płyty rapera Snoop Dogga jest fotografia. Snoop patrzy na leżą­ce w kostnicy zwłoki, ogromne stopy umarlaka skierowane są w stronę obiektywu, u palca jednej z nich dynda kartka z napisem „Trump”. Wrzuciłem skan do internetu bez słowa wyjaśnienia. Chciałem, by ludzie sobie obejrzeli i sami ocenili. Dostałem sporo opinii. Przeważały takie: „Za grubo pojechał”, „Chyba tylko w USA takie coś jest możliwe...”, „Jeśli nie będzie żadnych konsekwencji, to nie zrozumiem”, „Coś takiego tutaj z Kaczyńskim? Niemożliwe”, „W Polsce by z pier­dla nie wyszedł”.
   Tego samego dnia prokuratura postawiła zarzut znie­ważenia godła Polski Nergalowi. Na plakacie promu­jącym trasę koncertową Behemotha „Rzeczpospolita Niewierna” widnieje orzeł znany z licznych herbów, z głowy sterczą mu rogi, oplatają go dzikie węże, w skrzyd­łach ma trupie czachy, jest odwrócony krzyż. Cały Nergal. Został oskarżony o zlecenie wykonania projektu. Według prokuratury „... w projekcie graficznym wyko­rzystano i celowo zniekształcono wzór godła Rzeczy­pospolitej Polskiej, wprowadzono elementy i symbole kojarzone jako satanistyczne i antychrześcijańskie”. Nie chcąc eskalować problemu, Behemoth wezwał fanów, by nie załączali w internetowych wpisach wizerunku tego orła. Czyli sprawa nie jest banalna.
   Rynek w Cieszynie jest piękny. Od wielu dni pod ar­kadami, w miejscu, gdzie znajduje się wejście do lokal­nej siedziby PiS, punktualnie o godzinie 17 staje kobieta z napisanym na arkuszu bristolu tekstem „Stop agre­sji i nienawiści! Obojętność to przyzwolenie! Jeśli nie jesteś obojętny, stań przy mnie 5 minut”. Ludzi tam niewielu, zatrzymują się z rzadka, tylko niektórzy przy­stają i słuchają, kiedy Gabriela Lazarek odczytuje z kartki 15 punktów manifestu Piotra Szczęsnego. Po 20 mi­nutach zwija brystol w rulon, zapala świeczkę przed drzwiami i idzie do domu. Są dni, kiedy w jej otoczeniu pojawia się kilkadziesiąt osób, które zjeżdżają z całej Pol­ski, by udzielić jej wsparcia. Są i takie, kiedy stoi samiuteńka. Kilka dni temu pojechałem tam z kumplem, by stanąć przy niej z napisem „Razem jesteśmy silniejsi”. Zobaczyłem to z bliska. Przejmujące.
   Gabriela ma szczęście. Tego wieczora nadeszła wia­domość o trzech emerytkach z Zamościa. Księgowa, pielęgniarka i nauczycielka każdego dnia zapalają zni­cze dla Szarego Obywatela przed biurem PiS w tym mieście. Pewnego dnia pojawiła się policja. Panie zosta­ły spisane i kilka dni później przedstawiono im zarzut z art. 52 Kodeksu wykroczeń: „Kto organizuje zgro­madzenie bez wymaganego zawiadomienia lub prze­wodniczy takiemu zgromadzeniu lub zgromadzeniu zakazanemu, podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny”. Przypominam sobie Cieszyn, rok 1981. Graliśmy koncert po czeskiej stronie dla Polaków za­mieszkujących te tereny. Gdy śpiewaliśmy „Chcemy być sobą”, czechosłowacka milicja wpadła na scenę, wyrwała kable, skuła kajdankami basistę, nas chwyci­ła pod ręce i zwlokła ze sceny. Uznali, że nawołujemy do kontrrewolucji.
   Leży przede mną postanowienie o umorzeniu śledz­twa przeciwko Annie Izabeli Nowak z Krakowa. Na jej facebookowym profilu dawno temu pojawiło się zdanie: „Skurwysyna mamy za prezydenta”. „Sprawa ciągnęła się od półtora roku, a przyczyną tego zdania, które napi­sałam na ft, było wystąpienie Dudy w Otwocku w marcu 2016 roku... 4 przesłuchania, 2 w Łodzi, 2 w Krakowie, status podejrzanej dostałam na początku lata, potem kilka miesięcy czekania i umorzenie, to właśnie” - pisze Anna. W postanowieniu prokuratury jest takie zdanie: „Jak ustalono wpisy będące przedmiotem sprawy zo­stały zamieszczone na amerykańskich portalach inter­netowych Facebook oraz Twitter. Analiza zasad, jakimi kierują się władze USA w sprawach dotyczących szero­ko pojętej wolności słowa, wykazuje, że wolność słowa należy do praw gwarantowanych w USA konstytucyj­nie i udzielenie jakiejkolwiek pomocy prawnej stro­nie polskiej stanowiłoby naruszenie podstawowych swobód obywatelskich i jako takie byłoby sprzeczne z prawem USA”.
   Tak oto konstytucja USA ocaliła wolność słowa w Pol­sce - prokuraturze zabrakło dowodów. Ta sama konsty­tucja nie pozwoli tknąć Snoop Dogga za okładkę płyty i postanowieniem Sądu Najwyższego USA zezwala na spalenie amerykańskiej flagi w proteście przeciwko rzą­dowi USA. Gdyby obowiązywała w Polsce - nie pozwoli­łaby tknąć Nergala i trzech emerytek z Zamościa.
Zbigniew Hołdys


Znowu zamykamy?

W zeszłym tygodniu minister-prokurator Zbigniew Ziobro ogłosił „dobrą zmianę dla uczciwych oby­wateli”. Polegać ma na tym, że po zsumo­waniu drobne kradzieże (do 400 zł każda) będą przestępstwem, a nie wykroczeniem. Będzie więc można wsadzić do więzienia kogoś, kto popełnił te drobne kradzieże kil­kakrotnie. Dziś dostaje grzywnę. PiS wraca więc do swojego założycielskiego hasła: za­ostrzać prawo i wsadzać do więzienia. Zero tolerancji. Za ministra sprawiedliwości i pro­kuratora generalnego Lecha Kaczyńskiego zakłady karne zapełniły się tymczasowo aresztowanymi, bo wydał prokuratorom wy­tyczne, aby w każdej sprawie wnioskowali o areszt. Od tamtego czasu Polska zaczęła mieć problem z przeludnieniem w wię­zieniach, na co zwrócił uwagę Trybunał w Strasburgu i inne instytucje Rady Europy, Unii Europejskiej i ONZ. Polska płaciła od­szkodowania więźniom przetrzymywanym w zatłoczonych celach.
   Za poprzednich rządów PiS Zbigniew Ziobro, wtedy też minister i prokurator, ogłosił, „że liczba miejsc w więzieniach
nie może limitować polityki karnej państwa”. I przerobił na cele gabinety psychologów, świetlice, biblioteki i inne pomieszczenia, gdzie w więzieniach prowadziło się resocjalizację. Teraz buduje nowe więzienia.

Polityka karna w Polsce faluje, raz obo­wiązuje zasada: wsadzać, ile wlezie, to znowu: stosować kary wolnościowe, a nie izolacyjne, bo taniej i mniej społecz­nych szkód. Za rządów SLD uchwalono prawo, które penalizuje posiadanie każ­dej, najmniejszej nawet ilości środka odu­rzającego. Nie wpłynęło to na zmniej­szenie podaży i popytu na narkotyki, za to zapełniło rejestry karne nazwiskami młodych ludzi złapanych ze skrętem.
W tym samym czasie uchwalono, że jazda rowerem w stanie nietrzeźwym będzie przestępstwem. Nie podniosło to bez­pieczeństwa na drogach, za to zapełniło więzienia rowerzystami-recydywistami. Rocznie odsiadywało wyroki ponad 10 tys. takich osób. W 2013 r. zniesiono te przepisy jako prewencyjnie niesku­teczne. Kolejna grupa: alimenciarze. Latami trafiali do więzień, gdzie narastał im dług alimentacyjny, bo nie pracowali. Więc zmieniono filozofię karania: do­stawali kary wolnościowe. To rozgęściło nieco więzienia, ale nie podniosło ścią­galności alimentów. Rząd PiS, pod wpły­wem postulatów organizacji kobiecych i RPO, wprowadził przepisy ułatwiające tę ściągalność. Ale też znowu zaostrzył kary dla nich. Więc następni klienci trafią do więzień.

Pod koniec swoich rządów PO znoweli­zowała Kodeks karny, zmieniając filo­zofię karania na wolnościową. Oczywiście w przypadku drobnych przestępstw. Zamiast siedzenia za kratami - prace społeczne czy tzw. dozór elektroniczny. A także mnóstwo środków resocjalizacyjnych, np. obowiązkowa terapia antyprzemocowa. Wszyscy bili wtedy brawo. Teraz powraca filozofia, że„prawdziwa kara” to więzienie. I tak się obijamy od ściany do ściany.
   PiS buduje więzienia, a Zbigniew Ziobro jest podobno wyznawcą teorii - opartej na doświadczeniach amerykańskich - że wsadzanie do więzień bardziej się ekonomicznie opłaca niż kary wolnościowe. W wielu stanach USA więzienia sprywatyzowano. Okazało się to dobrym biznesem: państwo minimalizuje koszty, a właściciele więzień utrzymują je z publicznych dotacji na więźniów - od głowy. Zarabiają zaś na darmowej pracy więźniów. Dochodzi do sytuacji, że wylobbowują ostrzejszą politykę kryminalną, żeby mieć więcej darmowych pracowników.

PiS zadbał teraz o znaczne poszerzenie możliwości przymusowej, darmowej pra­cy więźniów. Do więzień szykuje drobnych złodziei i „vatowców” (kary do 25 lat). Także innych oszustów podatkowych (ustawa „o jawności życia publicznego” przewiduje po­wszechną lustrację majątkową). I alimenciarzy. Zobaczymy, kogo jeszcze. Ekonomicznie mo­żemy wyjść na swoje. Bo rąk do prostej pracy brakuje, a Ukraińcy niedługo będą szukać jej raczej w Niemczech niż u nas. Pytanie, czy jed­nak o to chodzi w wymiarze sprawiedliwości?
Ewa Siedlecka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz