piątek, 16 lutego 2018

Menażeria Gnoma



„Jaki śmieszny jest Gnom, / kiedy buzię ma złą / i z wściekłości aż tupie nóżkami!”. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wierszyk Szpotańskiego o Gomułce zyskał nową aktualność

Rewolucja się kończy, a wraz z nią przemijają jej bohate­rowie. Antoni Macierewicz został odesłany do poszu­kiwań swojej bomby. Jego dziwni ludzie wracają do jaskiń, z których wypełzli. Każdy z łupami zgromadzony­mi na wysokich urzędach państwowych, w spółkach zbrojeniowych czy innych sy­nekurach, gdzie spędzili ostatnie dwa lata.
Wyłaniają się zarysy normalizacji i nowego polskiego społeczeństwa, we­wnętrznie pogodzonego z życiem pod władzą PiS. Ja już widziałem parę takich normalizacji - jako przedwcześnie rozwi­nięte dziecko w połowie lat 70., a potem jako romantyczny młodzieniec w poło­wie lat 80. Normalizacje w Polsce zawsze były smutne, szczególnie dla takich jak ja - nieznormalizowanych.

GNOM
Aby się dowiedzieć, kto będzie rzą­dził ojczyzną w czasie tej normalizacji, wziąłem z półki dzieła zebrane Janusza Szpotańskiego. To jedyny polski satyryk, który za swoje kuplety przesiedział ponad dwa lata w PRL-owskim więzieniu. Spędził więc najbardziej twórczy okres życia zu­pełnie inaczej niż Jan Pietrzak czy Marcin Wolski, którzy w tym samym PRL za swe koncesjonowane dowcipy otrzymywa­li koncesjonowaną wędlinę, samochody, mieszkania i wszystkie inne koncesjono­wane dobra. Szukając u Szpotańskiego modelu dla Jarosława Kaczyńskiego jako twórcy i wodza naszej normalizacji, zna­lazłem oczywiście „Gnoma” (w tamtych czasach I sekretarza PZPR Władysława Gomułkę). Szpotański napisał o nim nie­zapomniany kuplecik:
„Jaki śmieszny jest Gnom, / kiedy buzię ma złą / i z wściekło­ści aż tupie nóżkami!
/ I pomyśleć, że był czas, / gdy taki ktoś był przywódcą mas. / Ten naród jest potwornie głupi!”.
   Kaczyński to Gnom wykapany. To się uśmiechnie do gospodyń wiejskich i po­wie im coś o przemyśle ciężkim, kiedy in­dziej wezwie na otomanę Piotra Zarembę i Michała Karnowskiego, żeby im szep­nąć do ucha miłe słówko o Mieczysła­wie Moczarze („za jego czasów wolno już było śpiewać »Marsz Mokotowa«” - cyt. za „Alfabet braci Kaczyńskich”). Kie­dy indziej jednak „z wściekłości zatupie nóżkami” i nazwie wszystkich „gorszym sortem” albo „zdradzieckimi mordami”. Na dodatek Kaczyński - podobnie jak Go­mułka - jest skromny. Też go wożą wszę­dzie partyjnym taborem, podczas gdy jego ludzie po dwóch latach rządów rozjeżdżają się własnymi Jagułarami (i nie o markę tu chodzi, ale o styl).

CISI
Najważniejsi w menażerii Gnoma byli i są Cisi („Nas nie powstrzyma nawet kon­stytucja” -jak pisał o nich Szpotański w la­tach 60. i tak zostało do dziś). W czasach Gomułki i Moczara Cisi zasiedlali głów­nie MSW, za Kaczyńskiego są wszędzie. Od Błaszczaka i Brudzińskiego po Sadurską i Przyłębską, od resortów siłowych po spółki skarbu państwa - bardzo liczny ga­tunek. Żyją tylko dzięki Gnomowi, poczu­cie własnej wartości otrzymali wyłącznie z jego ręki. No, bo faktycznie - skąd by je mieli wziąć? Wykształcenie kiepskie, wcześniejsze osiągnięcia zawodowe żad­ne, kompetencje - jak wyżej. Wierność Kaczyńskiemu dała im realną pozycję, za­pewniła władzę. Gdyby na jakimkolwiek etapie go porzucili, skazani by byli na ży­cie na zupełnym marginesie. Dlatego nie­lojalność nawet im nie wpadnie do głowy; w przeciwieństwie do Kurskiego, Bielana czy Ziobry nigdy nie mieli ambicji, żeby się zbuntować, bo nie widzieli dla siebie w życiu alternatywy poza służbą Gnomo­wi. Ten gatunek Kaczyński ceni najbar­dziej -jest dla niego najbardziej użyteczny.

GĘGACZE
Kolejny gatunek to Gęgacze. Warto zwrócić uwagę, że tu największa jest chy­ba różnica między czasami opisywanymi przez Szpotańskiego a dzisiejszą norma­lizacją. Gęg - czyli dawna polska inteli­gencja - stawiał się Gnomowi-Gomułce, nawet jeśli w sposób przesadnie udramatyzowany („Gdybym był Gęgacz, Gęgacz jak się patrzy, / z małpią zręcznością wdra­pałbym się na krzyż, / ale pluszowy, bo to ważne przecie / wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie. / Z krzyża okrzyki rzucałbym rozpaczy, / tak jak to bywa w zwyczaju Gęgaczy”). Dzisiejsi prawicowi Gęgacze zo­stali jednak - o zgrozo! - uwiedzeni przez Gnoma. Czy Jarosław Kaczyński może się wydać charyzmatyczny dorosłemu inteligentowi, z własną pozycją publicz­ną, zawodową? Czy może w kimś takim wywołać prawdziwą namiętność? Byście się zdziwili. Dziwna charyzma, może tro­chę niezdrowa, ale faktyczna. Dali mu się uwieść klasyczni polscy inteligenci z do­robkiem, pozycją, a jednocześnie jakąś za­drą - kompleksem (np. wobec Zachodu), resentymentem, poczuciem zranienia, niedocenienia, wkurzenia. Intelektuali­ści (Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski), wybitni twórcy (Jarosław Marek Rymkiewicz, Antoni Libera), ludzie o za­wodowej lub finansowej pozycji (Mate­usz Morawiecki), ludzie znaczący kiedyś w polityce (Jacek Saryusz-Wolski).
   Jak uwiedzione damy z wielkich powie­ści XIX w. - Madame Bovary, Anna Ka­renina - także Saryusz-Wolski, Legutko, Krasnodębski sądzą, że upadają z wdzię­kiem. W rzeczywistości coraz mniej się szanują, coraz bardziej śmiesznie i bez ograniczeń wyznają kult Gnoma. O ile Cisi potrzebni są Kaczyńskiemu jako aparat i pałka, uległe narzędzie sprawowania wła­dzy, to uwiedzionych przez siebie Gęgaczy potrzebuje tak, jak Stalin potrzebował Prokofiewa czy Szostakowicza - jako przy­twierdzoną do rydwanu władcy błyskot­kę, która ma oślepiać plebs. Potwierdzać geniusz Gnoma, skoro uwierzyli w nie­go ludzie, którym inteligencji, talentu lub choćby sprawności nie można odmówić.

PISZCZYKI
Kolejny gatunek sportretował już nie Szpotański, ale Andrzej Munk w kongenialnym filmie „Zezowate szczęś­cie” z 1960 r. - a więc także z czasów Go- mułkowskiej normalizacji. To Piszczyki (od Jana Piszczyka, modelowego oportunisty, który w dodatku miewa pecha, więc czasem wychodzi na bohatera).
   W gwardii Kaczyńskiego zawsze było Piszczyków bez liku. Począwszy od śp. Zbigniewa Wassermanna, który zanim zo­stał antykomunistą u Kaczyńskiego, wziął chyba ostatnie w PRL polityczne zlece­nie na oskarżanie w 1989 r. działaczy ru­chu Wolność i Pokój za okupację studium wojskowego UJ. Żaden z szanujących się prokuratorów w ostatnich dniach reżymu już takich zleceń nie brał, bo nie musiał, a Wassermann - bardzo nieudolny, ale wciąż starający się wybić komunistyczny prokurator - zlecenie wziął. Był też sędzia Kryże, który skazywał opozycjonistów w PRL, a potem uczył ministrów pierw­szego rządu Jarosława Kaczyńskiego, jak rozprawiać się z polityczną opozycją w demokracji. Jest Stanisław Piotrowicz, który w stanie wojennym oskarżał pod­ziemnych drukarzy i kolporterów bibuły, a kiedy władza się zmieniła z czerwonej na czarną, bronił przed karą (choć nadal był prokuratorem) księdza pedofila z Tylawy.
   Piszczyki Kaczyńskiego to koniunk­turaliści, ale z fanatyczną nadwyżką. Zawsze gotowi najgłośniej krzyczeć: „Wodzu, prowadź na Kowno!”. Obojęt­nie, jaki to byłby akurat wódz i gdzie tym razem leżałoby Kowno.

BRUTUSIKI I INNI
Do tego dochodzą brutusiki vel synowie marnotrawni (choć Są też i córy): Ziobro, Kurski, Bielan, Mular­czyk, Kępa. Uczestnicy nieudanych bun­tów, którzy przez moment mieli nadzieję zastąpić wodza lub choćby usamodzielnić się od niego mentalnie (też zbrodnia), ale wyłącznie wówczas, gdy wódz wydawał się martwy lub śmiertelnie ranny. Kiedy wódz ożył, wyprosili sobie powrót do jego łask. Kaczyński ceni sobie ich słabość, dzięki której wie, że może nimi sterować i napuszczać ich wzajemnie na siebie.
   Są też u Gnoma liczne Markietanki - Hofman, Mastalerek, Girzyński... Politycy upadli, po drobnych i większych przekrętach, kompromitacjach, wlo­ką się za taborem władzy, licząc, że Ka­czyński im kiedyś odpuści. Prześcigają się w lojalnościach i hołdach (Gnom nie odpowiada) i zgarniają resztki ze stołu władzy (kontrakty ze spółkami skarbu państwa albo z firmami kumpli przyssa­nymi do spółek, polecanie przyjaciół do obsady stanowisk w centrali albo w tere­nie). Z różnych powodów Kaczyński uwa­ża ich za mniej użytecznych niż Ziobrę, Kurskiego, Bielana.
   Ostatni gatunek to wnuczęta Aurory (określenie oczywiście z Herberta i nie chodzi tu o grecką boginię, ale o krążow­nik, który rozpoczął bolszewicki pucz) - bracia Karnowscy, Dawid Wildstein, Samuel Pereira... Ponieważ spóźnili się na walkę z komuną, łączą ich dziwne mo­menty „formacyjne” - np. przejście Aleja­mi Ujazdowskimi w marszu na Belweder w 1993 r. połączone z paleniem kukły Bol­ka i przeżywane przez nich jak stan wo­jenny. Wnuczęta Aurory nie pamiętają PRL, o stalinizmie nie czytali wiele, więc nie wstydzą się go powtarzać. Przebijają prostotą i fanatyzmem wszystkich star­szych ludzi Gnoma. Świetnie nadają się do każdej dintojry. Nie mają ograniczeń, służą rewolucji. Co nie przeszkadza im kolekcjonowwać stanowiska i szaleć po hipsterskich knajpach Warszawy.

ŚWIECKIE ODPUSZCZANIE GRZECHÓW
Kluczem do pozyskiwania ich wszyst­kich, starszych i młodszych, jest szatański pomysł Gnoma-Kaczyńskiego na świeckie odpuszczanie grzechów. Cichym odpusz­cza grzech kryminalnego braku charak­teru, talentów i kompetencji. Piszczykom - biograficzne uwikłania w PRL. Brutusikom - zdrady. Wnuczętom Aurory - nihilizm. Uwiedzeni Gęgacze znajdują u Gnoma odpuszczenie swojego „inteligen­ckiego hamletyzowania” (Antoni Libera), a czasem biograficznych wpadek (Rym­kiewicz). I tylko Markietanki - Hofman, Mastalerek, Girzyński - bez końca czeka­ją na odpuszczenie grzechów, które wciąż z Nowogrodzkiej nie nadchodzi.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz