czwartek, 15 lutego 2018

Pokrętła prezesa



Polityka polega na zastawianiu pułapek na przeciwnika. Partia Jarosława Kaczyńskiego jest biegła w tej sztuce, ale nieźle też wychodzi jej zakładanie sideł na samą siebie.

Sprawa z nowelizacją usta­wy o IPN pokazuje, że PiS ma wciąż w swoim kodzie gen autodestrukcji, nawet jeśli - jak w tym przypadku - rujnowa­nie międzynarodowych relacji Polski może przynieść jakieś polityczne punkty w kraju. Rządzący zresztą znowu spró­bowali starej metody moralnego szanta­żu: sami sprowokowali kryzys i potężną awanturę, a potem żądali, żeby także ich przeciwnicy popierali politykę rzą­du utożsamianego z Polską, inne stano­wisko nazywając zdradą. Na zasadzie: wywołaliśmy awanturę, rzeczywiście może należało zrobić inaczej, nie w tym momencie, ale stało się i teraz musicie być murem za rządem i żyrować poli­tykę, do której nie przykładaliście ręki, bo ojczyzna, czyli my, wzywa. Za któ­rymś jednak razem retoryka PiS zosta­nie w końcu zdemaskowana i odrzucona. Coś działa dziesięć razy i budzi aplauz, a za jedenastym, nie wiadomo dlaczego, jest nagle wygwizdane i wyszydzone.
   Nawet kiedy może się wydawać, że PiS ma swój kolejny cwaniacki, marketingowo wykoncypowany sukces, właściwie zawsze po jakimś czasie objawiają się niepożąda­ne skutki. Atak PiS na koalicjantów - LPR i Samoobronę - w drugiej połowie 2007 r. doprowadził co prawda do faktycznej li­kwidacji obu partii, przejęcia części ich elektoratów, ale jednak nie dał zwycię­stwa wyborczego i odsunął Kaczyńskiego na długie lata od władzy. Także po 2015 r. to, co zrazu wydaje się genialnym posunię­ciem i daje krótkoterminowe przyrosty notowań, skumulowane w dłuższym okresie może przynieść przełom i zjazd w sondażach. Każdy, kto zna dzieje III RP, wie o tym doskonale. Najlepsza passa nie trwa wiecznie, o czym mogła się przeko­nać Platforma, która w okresie rządów miała jeszcze lepsze notowania niż PiS.
   Przyjrzyjmy się zatem pułapkom, któ­re zafundował sobie PiS, najpierw idąc do zwycięstwa w 2015 r., a potem sprawu­jąc władzę już przeszło dwa lata.

Pułapka smoleńska. Religia smoleńska stała się kamieniem węgielnym całej for­macji i jej rozproszonych ideologii, ob­jawiała się i objawia w swoich liturgiach, miesięcznicach, obrzędach i zaklęciach. Od momentu przejęcia władzy przez PiS cała odpowiedzialność za udowodnienie tezy o zamachu w Smoleńsku spadła wła­śnie na władzę, która nie jest w stanie poka­zać - bo to jest niemożliwość ontologiczna - że miała rację. Że pułapka się zatrzasku­je, zrozumiał Jarosław Kaczyński, który już zapowiedział koniec marszów comie­sięcznych, jak też zamknięcie dochodzeń śledczych i objaśniających. Z mglistym stwierdzeniem, że to zakończenie będzie miało miejsce bez względu na osiągnięty stan prawdy o Smoleńsku. W ostatnich wypowiedziach szefa PiS, po kolejnym po­twierdzeniu przez podkomisję, że trzyma się tezy o wybuchach w tupolewie, widać jeszcze większą ostrożność. Punkt cięż­kości wyraźnie przesuwa się w kierunku upamiętniania Lecha Kaczyńskiego, bez względu na przyczyny katastrofy.
   Niemniej ta pułapka będzie jeszcze dłu­go szczerzyła zęby, za dużo zainwestowano w tę legendę, zbyt wiele było kompromi­tacji i bezradności, także irracjonalności. A też Antoni Macierewicz, jako główny kapłan i organizator pisowskich docho­dzeń smoleńskich, sam w sobie jest nadal pułapką, gdyż może traktować pozycję szefa podkomisji jako szansę powrotu do wielkiej polityki, a nawet do samo­dzielnej gry. Dlatego to pułapka niejako podwójna: grozi kompromitacją z zama­chem, i osobno - wciąż niewykluczoną zemstą Macierewicza, który może stanąć otwarcie na czele frakcji smoleńskiej, jeśli Kaczyński nie zgodzi się na oficjalne przy­jęcie rozstrzygnięcia o „ruskim zamachu”.

Pułapka radykalizmu. Jarosław Kaczyń­ski trzyma się żelaznej zasady, że na prawo od PiS nie może powstać znacząca, samo­dzielna formacja polityczna. Takie próby, aby okrążyć Kaczyńskiego od strony pra­wej, występują. Jedną z odpowiedzi PiS jest bagatelizowanie lub nawet tolerowanie radykalizmów, które objawiają się w tych miejscach. Chodzi o to, by nie budować napędzających konkurencję barykad, by rozwadniać scenę polityczną po prawej stronie, ile się da. Więcej, przez lata trwał flirt PiS, a zwłaszcza niektórych jego dzia­łaczy, ze środowiskami kibicowskimi, przy­mykano oczy na ekscesy nacjonalistyczne, niektóre bardzo brutalne, na wchodzenie ONR do kościołów i na udział w proce­sjach, na organizowanie manifestacji tzw. niepodległościowych, na obecność haseł i wezwań nacjonalistycznych i kse­nofobicznych. Dopiero skandal wykryty przez dziennikarzy, a pokazujący faszy­stowskie i prohitlerowskie obrzędy jednej z organizacji na Śląsku, musiał być przez władze jakoś wyraźniej skwitowany.
   Ta pułapka ma dwa wejścia. Pierwsze to ryzyko kontynuowania tej gry oswajania i bagatelizowania prawicy nacjonalistycz­nej, ale też - chcąc nie chcąc - przejmo­wania wielu treści, które stamtąd płyną. To nieustanna licytacja w szerzeniu i defi­niowaniu na okrągło patriotyzmu, relacji z obcymi, manifestacji „naszyzmu” i swojskości. I tak się dzieje. Drugie wejście do tej pułapki polega na tym, że takie trzymanie się ściany po prawej stronie utrudnia wy­chylenie w drugą, w kierunku centrowym, nie mówiąc już o ewentualnym łagodzeniu relacji z Europą czy z poszczególnymi są­siadami Polski. Każda partia ma określo­ny zasięg ramion. PiS próbuje objąć coraz więcej, dlatego może trzymać coraz słabiej.

Pułapka łagodności. Jak wiadomo, gdy zbliżają się wybory, Jarosław Kaczyński za­wsze się ociepla, chowa się razem z naj­większymi awanturnikami ze swojej partii, wysuwa na przód postaci miękkie i pozor­nie koncyliacyjne. I zawsze - co jest wciąż niezrozumiałym fenomenem społecznym - to działało, więc i teraz być może zadzia­ła. Rekonstrukcja rządu, Morawiecki jako człowiek cywilizowany i europejski, Ma­cierewicz w odstawce i tak dalej.
W tej łagodności jest jednak pułapka. Łatwiej było mówić miękko i ciepło, gdy szło się do władzy. Gdy rządzącym można było zarzucić cokolwiek, a Polskę pokazy­wać w ruinie, czy też wcześniej, w 2010 r., w kampanii prezydenckiej słać apele do braci Moskali. Teraz jednak za władzą, za Jarosławem Kaczyńskim stoją fakty, czy­ny, decyzje, które są krytykowane w kra­ju i na świecie. I są krytykowane wedle kryteriów i aksjomatów podstawowych dla demokracji i państwa prawa. Łagod­ność, która nie odnosi się do tego wymia­ru, zasłania go, bierze niejako w nawias, jest z definicji nieszczera. I bez przerwy tak łagodni politycy nowej zmiany, jak sztandarowy premier Morawiecki czy minister Czaputowicz, muszą wycofywać się ze swoich pojednawczych deklaracji bądź je dezawuować, mówiąc językiem jak twardego rdzenia PiS. Z każdym dniem rośnie ten nawis fałszu, hipokryzji, specy­ficznego dwujęzyka: osobno do wewnątrz, osobno na zewnątrz. To się może jakiś czas udawać, ale w końcu przychodzi kryzys, pomieszanie przekazów, komunikacyjny chaos, który dochodzi do ogółu.
   A pułapka zagraża także z drugiej stro­ny - pisowskich radykałów (jeśli w tej ra­dykalnej partii może być jeszcze skrzydło radykalne), którzy po wstrzymaniu rewo­lucji przez Kaczyńskiego są już na ostat­nich nogach, a na tłumaczenia kolejnych decyzji prezesa kończą im się pomysły. Część prorządowych mediów przestrze­ga, że zmiana kursu obozu władzy jest źle odbierana w „tożsamościowych” dołach, że ludzie nie rozumieją ludzkiego oblicza szefa PiS, że już było tak blisko szczęścia, czyli dobicia elit, a nagle wszystko się rozłazi. Wciąż jeszcze panuje wyuczona latami dyscyplina, ale część prawicowych środowisk już nie daje prezesowi absolut­nej gwarancji lojalności.

Pułapka europejska. Nie ma łagodno­ści i ocieplenia bez poprawy relacji Polski w ramach Unii Europejskiej, jak i w ogóle na świecie, zwłaszcza z Niemcami i Ukra­iną. Polityka ta jest trudna, jako że radyka­lizm esencji politycznej PiS, jego ideologii i praktyki, jest naturalnie sprzeczny z po­lityką dogadywania się, ustępstw i kom­promisów. Jak również ze względu na po­szukiwanie jakiejś strategii geopolitycznej. Polska pod rządami Jarosława Kaczyńskie­go wpadła w pułapkę swojej „podmioto­wości”, wyobrażenia o nadzwyczajnej sprawczości, pychy, że można w Europie tak politykować jak przy Nowogrodzkiej czy Wiejskiej w Warszawie.
   Trzeba tu przypomnieć te wszystkie majaki polskiej polityki zagranicznej, która najpierw szukała superprzyjaźni z Londynem, równolegle zachwycała się Ankarą, a już zwłaszcza Orbanem, ry­sowała wizję Międzymorza i obsadzała Polskę w roli lidera regionu. Jednocześnie napinała lub wręcz niszczyła dobre kiedyś relacje z Brukselą, z Niemcami i Francją, właściwie na dobrą sprawę ze wszystkimi; ostatnio z Izraelem i USA. Czym większa i silniejsza ma być Polska Kaczyńskiego, tym bardziej jest słaba i osamotniona - tak szczerzy zęby ta pułapka.
   Wiadomo, tu chodzi przede wszystkim o walkę w kraju, ale dramatyczne koszty tej gry spadną także na elektorat PiS. Tej pułapki zresztą Kaczyński może obawia się najbardziej. Tego, że nawet jeśli wybroni się od punktu 7. traktatu europejskiego, to może się okazać winnym obniżenia dotacji dla Polski w następnym unijnym budżecie - co może nastąpić niezależ­nie od innych procedur (są takie sygnały z Brukseli). A to już konkretne miliardy euro. Tu już kończą się żarty. Są opinie, także w samym PiS, że cała zmiana z Mo- rawieckim wynika z obaw Kaczyńskiego, że te dotacje, także dla polskiego rolnic­twa, zostaną wyraźnie zmniejszone.

Pułapka historyczna. Również w histo­rii PiS szuka siły i chwały. Polityka histo­ryczna tego etapu ma polegać na odej­ściu od polityki wstydu za przeszłość, tzn. za niechwalebne ponoć czyny i zda­rzenia, które obciążają pamięć Polaków na rzecz polityki nieograniczonej dumy. Pułapka polega na tym, że jednowymiarowa i partyjnie użyteczna polityka hi­storyczna jest tak nieporadna, żenująca i bezpardonowa, że samemu PiS może przynieść tylko szkody. Ba, ośmieszyć jego bohaterów z Lechem Kaczyńskim na czele, już od dawna forsowanym na historycznego lidera Solidarności. Długo wydaje się, że można bezkarnie „wciskać kit”, który wchodzi jak w ma­sło, ale nagle pojawia się gromki śmiech i wszystko się sypie. Im PiS aktywniej testuje tę granicę, tym większe prawdo­podobieństwo, że ją przekroczy.

Pułapka socjalu. Wszyscy przyznają, że 500 plus było genialnym posunięciem, że było słuszne i że jest już nie do wyco­fania, ewentualnie do poszerzenia. PiS nadyma się i szykuje kolejne prezenty, zwłaszcza program mieszkaniowy, za który zapłacą przede wszystkim ci wszyscy, któ­rzy ich nigdy nie dostaną. Zapewne - przy panującej koniunkturze gospodarczej i przeniesieniu w czasie wielu kosztów - takie manewry socjalne dadzą sondażo­wy efekt. Zwłaszcza że można odwołać się do argumentu: jak obiecujemy, to dajemy, jesteśmy piekielnie skuteczni - za pienią­dze podatników.
   Pułapka jednak czyha za rogiem. Gdy gospodarka się kręci, można być hojnym i rozrzutnym na zapas, ale nawet lekkie zahamowanie rozwoju może mieć dra­matyczne skutki i sprowadzić zapowiedzi premiera Morawieckiego, jego plan moder­nizacji, innowacji oraz samochodu elek­trycznego, do pułapu realnych możliwości, a raczej niemożliwości. Rzecz w tym, że jak się raz zacznie rozdawać publiczne środki, to trzeba to robić coraz hojniej. A ponieważ PiS rozdaje pieniądze ludzi, trzeba od tych ludzi brać coraz więcej. Przez jakiś czas udaje się do jednej kieszeni głośno wrzu­cać, z drugiej cicho wyjmować, tak żeby ich właściciele się nie połapali. Ale w końcu, jak zawsze, połapią się.

Pułapka Kaczyńskiego. Rzecz w tym, że Jarosław Kaczyński sam na siebie za­stawia od lat pułapkę - po prostu jest, jaki jest, i nie potrafi być inny. Odpowiada coraz bardziej jednoosobowo za stan pol­skiej polityki, jej kierunki i błędy, w tym te już lub potencjalnie katastrofalne. Pa­nuje opinia, że przyjął wygodną pozycję, bo działa bez żadnego urzędowego umo­cowania i nie będzie go można postawić przed Trybunałem Stanu. Ale symbolicz­nie, w zbiorowej wyobraźni, Kaczyński odpowie najbardziej.
   Gra toczy się również o ludzi, których wciągnął w swoje imaginarium. To wielka odpowiedzialność Kaczyńskiego. Posłom, którzy załapią się do Sejmu, nic nie zagra­ża, ale tysiące tych, którzy postawili, cza­sami z jakąś wręcz straceńczą gorliwością, na nowe rządy i oddali się im całkowicie, po oddaniu władzy przez PiS czeka przy­kry czas. Takie są emocje i logika głębokich podziałów, na jakie liczył i zgodził się PiS, ponieważ było to politycznie użyteczne.
   Ci, którzy z ręki dzisiejszej władzy - z pełną świadomością, czym ona jest - wzięli posady w ministerstwach, mediach publicznych, KRS, sądach, na uczelniach, w urzędach, teatrach, służbach, muszą się liczyć z konsekwen­cjami. Jeśli uwierzyli, że to zwyczajna władza, po której nastąpi rutynowa, nudna zmiana, jak we Francji czy Da­nii, to znaczy, że są naiwni i niczego nie rozumieją. Kiedy PiS przegra wybory, nastąpi „rzeź” do poziomu pracowni­ków recepcji. Nikt po 1989 r. nie grał dotąd tak ostro jak PiS. To i riposta nie będzie standardowa.
   Zapewne także dlatego partia rządzą­ca gra na przemian tak bezceremonial­nie, grubo, a potem pozornie łagodniej. Kaczyński próbuje w ten sposób maksy­malnie oddalić lub osłabić nieuchron­ną polityczną zemstę i odwrócenie politycznego wektora. Chce tak dalece zmienić kraj i społeczne przekonania, aby późniejsza chęć radykalnego od­wetu nie miała wystarczającego popar­cia. Chce nadać swojej władzy pozory
normalności, zalegitymizować ją, włączyć się - już po przyklepaniu kilku zasadni­czych zmian ustrojowych - do „debaty i dialogu”. To nie tylko wabienie nowych wyborców, ale przekaz do ludzi, których już wciągnął do swojej gry, aby się nie bali odwetu, bo zostaną ulokowani w bez­piecznej sferze demokratycznej normal­ności; to PiS na trwałe określi mainstre­am. I chociaż to nieprawda, wielu z tych, którzy zgłosili akces do obozu władzy, w to uwierzyło. Ale czy będą wierzyć za­wsze? To jest pułapka Kaczyńskiego.
   Istnieje tendencja, aby w każdej no­wej władzy doszukiwać się wyjątkowej racji, której nie mieli poprzednicy, nie­dostępnej dla innych wiedzy o społe­czeństwie, świeżo odkrytego kamienia filozoficznego. Teraz jego przechodnim posiadaczem jest PiS, jako odkrywca konserwatywnej tożsamości, godności, wsobności, wspólnoty i tradycji. Wcze­śniej, korzystając z tej samej z grubsza populacji, właścicielem duszy narodu była Platforma, propagując indywidu­alizm, europejskość, otwartość i roz­wój infrastruktury.
   Kiedy Kaczyński w końcu przegra, od razu pojawią się komentarze także dzisiejszych chwalców - że musiał prze­grać, bo był za bardzo zaściankowy, nie czytał znaków czasu, za bardzo patrzył w przeszłość, nie doceniał odwiecznych wolnościowych aspiracji Polaków, lan­sował kuriozalną demokrację po turecku itd. Już teraz można pisać takie teksty, będą jak znalazł. Wszystkie dzisiejsze „pozytywy” PiS, tak adorowane także przez teoretycznych przeciwników tej partii, zmienią znak na minus, staną się niemądre, niemoralne, zbyt kosz­towne i bezsensowne. Tak jak po 2015 r. okazało się, że Platforma przez osiem lat tylko szkodziła, knuła i „nie zrobiła niczego”. Biorąc pod uwagę retorykę, można powiedzieć, że nazwa „nieudacz­nicy i złodzieje” jest w polskiej polity­ce przechodnia.
   Kaczyński jest zbyt inteligentny, aby nie rozumieć, w jakim materiale pracu­je, jak chimerycznym, podatnym na na­stroje, kapryśnym. Wszystkie jego ruchy pokazują, że to wie. Suwakami na kon­soli dozuje Szydło, Morawieckiego, Ma­cierewicza, Rydzyka, a na pokrętłach ma Ziobrę i Gowina, gdy wpatruje się we wskazówkę na skali sondaży. Ale uruchomione przez niego mechanizmy, pułapki, na jakie musiał przy swojej polityce natrafić, a część sam założyć, powodują, że jego władza - tak dzisiaj imponująca - ma wmontowane w wielu miejscach ładunki destrukcji. W końcu suwaki i pokrętła przestaną działać.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz