Pętla się
zaciska bal na „titanicu” powoli dobiega końca
Z Mateuszem Dallalim rozmawia
Marcin Kowalski
Jadł pan kiedyś w restauracji
Adama Gesslera?
- Raz w życiu, w namiocie za
Rotundą w centrum Warszawy. Restauracją raczej bym tego nie nazwał. Zamówiłem
bułgesslerkę, czyli dużą bułę z karkówką i smażoną cebulką. Zapłaciłem 8 zł.
Poszedłem tam nie z głodu, potrzebowałem paragonu.
Po co?
- Żeby sprawdzić dane właściciela
namiotu. Od dwóch lat szukam majątku i źródeł dochodu Adama Gesslera. Zalega
Warszawie ponad 32 min zł. Jestem urzędnikiem, mam obowiązek przyczynić się do
tego, by warszawiacy ten dług odzyskali.
A poza tym bardzo bym chciał, żeby
lista osób i firm poszkodowanych przez Gesslera w ciągu ostatnich 20 lat już
się nie powiększyła.
Co pan wyczytał z paragonu za
bułkę?
- Że knajpa w namiocie i w lokalu
należy do spółki formalnie niepowiązanej z Gesslerem. Podobnie jak
Restauracja Autorska Adama Gesslera w Katowicach czy restauracja Gessler - U
Kucharzy w Sopocie, przy Monciaku. Nominalni właściciele tych lokali
twierdzą, że Gessler jest tylko ich doradcą albo charytatywnie tworzy menu.
Dlatego komornik nie może egzekwować od nich ani złotówki. To wyjątkowo
cyniczne i bezczelne.
Gessler przez lata prowadzenia
działalności gospodarczej wyrobił sobie nazwisko i markę handlową. Chyba nie
udostępnia ich za darmo, z dobroci
serca? Czy w ogóle ma jakiś majątek?
- Zacznijmy od kwestii formalnej -
zajmuję się Adamem Zbigniewem Gesslerem, rocznik 1955. To ważne, ponieważ jego
syn również ma na imię Adam, jest prezesem i wspólnikiem w kilku spółkach.
Panowie ściśle ze sobą współpracują, sprytnie wykorzystują zbieżność imion.
Prawo jest bezradne, bo w Polsce dzieci mają obowiązek wspomagać finansowo
rodziców. A Gessler senior dostaje co miesiąc do ręki od Adama Szczęsnego
kilkadziesiąt tysięcy złotych w gotówce. Oficjalnie nie posiada żadnego
majątku, nie ma konta w banku ani nawet prawa jazdy. Jak na bezdomnego i
bezrobotnego wiedzie całkiem udane życie. Nosi drogie ubrania, stołuje się w
najlepszych restauracjach, śpi w najdroższych hotelach, jego głównym środkiem
transportu są samoloty, a jeśli już jedzie gdzieś autem, to w grę wchodzi
luksusowa limuzyna.
- Pętla się zaciska, bal na „Titanicu”
powoli dobiega końca. 18 października próbował odwlec licytację domu i rzutem
na taśmę złożył wniosek o wykluczenie całego składu sędziowskiego. Wielokrotnie
stosował ten chwyt, często się udawało. Ale nie tym razem. Kiedy wniosek
przepadł, nie czekając na orzeczenie, wybiegł z sali sądowej. Trudno się
dziwić. Poniósł bolesną i symboliczną porażkę.
Zdążyliście spojrzeć sobie w
oczy?
- Siedzieliśmy na sali obok
siebie. Wie, kim jestem, ale udawał, że mnie nie widzi.
Trudno się dziwić - przez
ostatnie dwa lata tropi go pan po całej Polsce w dzień i w nocy.
- Bez przesady, głównie w dzień,
czasem muszę poświęcić popołudnie. Zaczęło się w maju dwa lata temu. Byłem
wtedy specjalistą w dziale kontroli wewnętrznej Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami
w dzielnicy Śródmieście m.st. Warszawy. W telewizji zobaczyłem konferencję
prasową ministrów Joanny Muchy i Marka Sawickiego promujących Euro 2012. Razem
z nimi wystąpił Adam Gessler, opowiadał o promocji Polski przez kuchnię podczas
mistrzostw. Spoglądałem z niedowierzaniem, z tyłu głowy kołatała myśl, że ten
facet ma potężne długi wobec miasta. Następnego dnia poprosiłem Małgorzatę
Mazur, dyrektorkę ZGN Śródmieście, o możliwość przejrzenia dokumentacji
związanej z zadłużeniem Gesslera. W segregatorze znalazłem raport sporządzony
przez prywatnego detektywa - 40 stron opisu jego spółek i biznesów z konkluzją,
że nie ma większych szans na windykację, ponieważ dłużnik nic nie posiada, choć
prowadzi luksusowy tryb życia. To zdanie nie dawało mi spokoju. Jest dłużnikiem
skarbu państwa, zalega podatnikom Warszawy ponad 32 min zł, a pokazuje się w
telewizji z ministrami, firmuje marko- we restauracje, powstają o nim książki.
Kim jest Adam Gessler? Geniuszem, który padł ofiarą urzędników, czy oszustem
tak bezkarnym, że aż bezczelnym?
No właśnie: kim?
- Pierwszych ludzi oszukał już w
latach 80. Ze szczegółami opisał to Adam Grzeszak, ówczesny reporter tygodnika
„Motor”, a dziś dziennikarz tygodnika „Polityka”. Odszukałem te artykuły w
Bibliotece Narodowej.
Co z nich wynika?
- Że Gessler w 1984 roku był
współwłaścicielem zarejestrowanego w Ciechanowie Przedsiębiorstwa
Powierniczo-Konsultingowego HAVIT GBH. Miał biuro wwarszawsłam
hotelu Polonia w Alejach Jerozolimskich. Zjawiło się w nim kilkuset chętnych,
którzy chcieli zmienić w swoich żukach, polonezach, a nawet trabantach silniki
benzynowe na oszczędniejsze ropniaki. Wpłacili zaliczki w dolarach, ale
zostały one wytransferowane na zagraniczne konto duńskiego partnera Gesslera.
Kiedy klienci nie mogli się doprosić ani o silniki, ani o pieniądze, poszli na
milicję. Gessler został aresztowany i w niezbyt chlubny sposób
zadebiutował w głównym wydaniu „Dziennika telewizyjnego”. Cztery miesiące
później z aresztu wyciągnął go ojciec, Zbigniew Gessler, cukiernik i wpływowy
działacz Stronnictwa Demokratycznego, poseł na Sejm PRL. Adam Gessler miał dużo
szczęścia, władza uchwaliła amnestię i na tej podstawie sprawa została
umorzona.
Czytałem, że Zbigniew Gessler
był restauratorem pochodzącym z patrycjuszowskiej rodziny żydowskiej. Prawda?
- Syn dorobił taką legendę. Na
stronie internetowej restauracji Gesslera w Hotelu Francuskim w Krakowie jest
takie zdanie: „Adam Gessler, restaurator w czwartym pokoleniu, wielka postać
europejskiej gastronomii”. Żyje jeszcze całkiem sporo ludzi, którzy pamiętają
Zbigniewa Gesslera. Miał on cukiernie przy Rynku Starego Miasta
na Marszałkowskiej oraz mały
zakład w peerelowskim, obskurnym pawilonie na Bielanach. Starsi warszawiacy do
dzisiaj wspominają jego wypieki. Restauracji nie prowadził nigdy.
Jeśli zaś chodzi o
„patrycjuszowskie pochodzenie żydowskie” - ten motyw pojawił się w
opowieściach Adama Gesslera, kiedy planował zrobić interes na rozlewaniu
wódek. Rozpowiadał na lewo i prawo, że jest krewnym właścicieli znanej na
świecie marki Altvater
Gessłer należącej do austriackiej rodziny Gesslerów.
Interes nie wypalił, bo przedstawiciel rzeczywistych spadkobierców - Elek
Gessler
- aż z Nowego Jorku przyleciał do
Warszawy, wynajął adwokata, a potem spotkał się z Adamem Gesslerem i postawił
sprawę jasno: „Jeżeli nie przestaniesz się powoływać na nieistniejące
pokrewieństwo oraz będziesz próbował wykorzystać markę Altvater do swoich celów, zapłacisz odszkodowanie”. Poskutkowało.
Adam Gessler skupił się głównie na prowadzeniu restauracji.
Ma wykształcenie
gastronomiczne?
- Nie ma. Jest absolwentem Liceum
Zakonu Pijarów w Krakowie. Wielokrotnie mówił publicznie, nawet przed sądem,
że ukończył „reżyserię teatralną i filmową”. To prawda. Studiował reżyserię,
ale porzucił uczelnię przed obroną dyplomu. Dyrektor Bałtyckiego Teatru
Dramatycznego im. Juliusza Słowackiego w Koszalinie zlecił mu w 1987 roku
wyreżyserowanie „Snu srebrnego Salomei”. Na tym epizod reżyserski w jego
życiorysie się kończy. Wrócił do Warszawy w 1988 roku i zaczął działalność w
branży kulinarnej.
Trudno zliczyć bary i
restauracje, które prowadził.
- Mnie głównie interesuje
działalność w dwóch lokalach miejskich - przy Senatorskiej 37 (restauracja
Gessler w Ogrodzie) i na Rynku Starego Miasta 21 (słynna restauracja Pod
Krokodylem). Ale badam również inne wątki jego działalności, także poza
Warszawą.
Jak można, wynajmując dwa
lokale, zrobić ponad 32 min zł długu?
- Pod Krokodylem to były tak
naprawdę trzy lokale - w piwnicy Karczma Wojtkowice Stare 9, na parterze
culdemia i kawiarnia Przy Piecu, a na piętrze Dom Restauracyjny Gessler.
Powierzchnia -1,2 tys. metrów kwadratowych, łącznie 29 pomieszczeń w samym
sercu Warszawy.
Schemat zadłużania był prosty.
Przez pierwsze miesiące Gessler wywiązywał się z umowy, po czym nagle
przestawał płacić. Na wezwania do zapłaty i do opuszczenia lokalu nie reagował.
Twierdził, że ratusz nie rozliczył się z nim z
nakładów poniesionych na remont lokali. Swój patent nazwał „odmieszkiwaniem”.
Ale w sądach przegrywał
prawomocnie wszystkie sprawy, bo nie był w stanie udowodnić swoich pretensji.
Po czasie okazało się, że chwyt z rzekomym
nierozliczeniem nakładów był tylko pretekstem do prowadzenia działalności
gospodarczej kosztem podatników.
Stołowali się u niego politycy,
przywódcy państw i Kościołów, dyplomaci, biznesmeni, wpływowi dziennikarze.
Dostać stolik graniczyło z cudem. Sława lokali Gesslera szła w Polskę dzięki
telewizji publicznej, która tak chętnie udostępniała mu antenę.
Korzystał też z łaskawości
komorników, którzy wykazywali się wobec niego niepojętą łagodnością. Z
Krokodyla został eksmitowany w październiku 2007 r. - po 12 latach od zaprzestania
płacenia czynszu. Do dziś publicznie oznajmia, że „nie jest nikomu nic
winien”. Sprawy sądowe odwlekał w nieskończoność, a w międzyczasie zarabiał
wielkie pieniądze, z których samorząd nie ujrzał ani grosza.
Czyli jednak geniusz.
- Przecież to nie on gotował,
tylko świetni kucharze, na których nie szczędził grosza.
Kucharz zawsze dostawał pensję w terminie
plus premię, w przeciwieństwie do kelnerów czy sprzątaczek Gessler miał dar
wynajdywania wirtuozów kuchni i robił wszystko, żeby nie popadać z nimi w
konflikt. Co przy jego wybuchowym charakterze nie jest łatwe. Gorzej mieli
inni pracownicy restauracji. No i dostawcy, którzy za swój towar często nie
otrzymywali należności.
Innym podmiotom, od których
wynajmował lokale, płacił?
- Kiedy czuł, że ma do czynienia z
silnym partnerem, płacił. Tak było w Hotelu Europejskim na Krakowskim
Przedmieściu w Warszawie, gdzie się mieściły słynne Przekąski Zakąski czy
restauracja U Kucharzy. Spółka reprezentująca spadkobierców przedwojennych
właścicieli nie pozwoliłaby na zaległości, a obie marki Gessler traktuje bardzo
prestiżowo.
Ale już ze Stowarzyszeniem Filmowców
Polskich, od których wynajmował kultowy Ściek przy Trębackiej 3 (gościła tam
śmietanka aktorska, z Janem Himilsbachem na czele), nigdy się nie rozliczył,
umowa została wypowiedziana. Podobnie ze Stowarzyszeniem Historyków Sztuki, od
którego wynajmował piwnice dzisiejszej restauracji U Fukiera. Po bezskutecznych wezwaniach do uregulowania 150 tys. zł
zaległości sprawa trafiła do sądu.
Identyczny los spotkał Związek
Rzemiosła Polskiego przy ul. Miodowej 14: przez kilka lat nie mogli odzyskać swojego
lokalu. Stracili na tym prawie 200 tys. zł.
W Warszawskiej Spółdzielni
Inwalidów Gessler zamówił obrusy i ubrania.
Spośród wielu długów, jakie
Gessler narobił w całej Polsce, jeden mnie szczególnie poruszył. W Warszawskiej
Spółdzielni Inwalidów zamówił obrusy i ubrania do swoich restauracji za kilkanaście
tysięcy złotych. Niepełnosprawni, skromnie zarabiający, wykonali zlecenie, ale
należności wtedy 8 tys. zł - nigdy nie
zobaczyli.
Na jaką kwotę szacuje pan długi
Gesslera?
- Będę ostrożny i podam sumę
raczej niedoszacowaną niż przesadzoną - między 45 a 50
min zł. Moja lista osób i
podmiotów poszkodowanych przez Adama Gesslera liczy na razie 55 pozycji,
przynajmniej raz w miesiącu ją aktualizuję. Najwięcej zalega miastu Warszawa,
ma spore zaległości podatkowe wobec skarbu państwa. Ciągle spotykam się z
kolejnymi poszkodowanymi, każdy z przypadków weryfikuję.
Wierzyciele padli ofiarą
biznesowych błędów czy oszustwa z premedytacją?
- Nie ma mowy o przypadku.
Dokumenty i relacje ofiar jasno wskazują, że Adam Gessler działał celowo w
imieniu swoim lub spółek, które kontrolował. Uczynił z tego sposób na dostatnie
życie. Nie płaci kontrahentom zobowiązań za lokale, za towary i usługi liczone
w miliony, ale też drobnych kwot, kilkusetzłotowych. Jeden z moich świadków
widział robotnika błagającego na kolanach w knajpie pełnej ludzi o zaległe
wynagrodzenie za przeprowadzone prace w lokalu - miał dzieci na utrzymaniu.
Przecież wypłata dla takiego pracownika to rachunki z trzech, może czterech
stolików w restauracji, mimo to nie dostał pieniędzy. Inwalidzi ze spółdzielni
też ich nie dostali, i nie dlatego, że firma Gesslera miała puste konto. W
Kazimierzu Dolnym kupił w 1997 roku zabytkowy hotel - słynną Esterkę, zamierzał
go remontować. Najął grapę architektów i archeologów. Po wykonaniu zlecenia
nigdy nie ujrzeli wynagrodzeń.
Inny przykład - sprawa z 1995
roku, Gminna Spółdzielnia w Bielanach, powiat sokołowski. Gessler zamierzał
prowadzić tam zajazd. Zlecił prezesowi GS-u remont lokalu. Najął ludzi,
wykonali roboty. Gdy skończyli, oświadczył, że rezygnuje i za nic nie zamierza
płacić. Straty GS-u wynosiły prawie 30 tys. zł. Pomimo wygranej sprawy w
sądzie spółdzielnia nie mogła nic odzyskać, aż w końcu z tego powodu upadła.
Ludzie poszli na brak. W tym czasie Gesslerowi świetnie się wiodło, dzienne robił
gigantyczne obroty. Tak działa jego system.
Gdzie jest policja,
prokuratura, sąd?
Po wielu latach bezruchu coś
zaczyna się dziać. 29 listopada Adam Gessler został skazany na 1,5 roku
więzienia w zawieszeniu za świadome wprowadzenie w błąd notariusza i za
działanie na szkodę spółki. Wyrok mógłby być wyższy, jednak część zarzutów się
przedawniła, bo sprawa dotyczy przestępstw popełnionych 13 lat temu. To już
drugi wyrok skazujący w tym roku – w kwietniu za zniszczenie zabytkowych
piwnic na Rynku Starego Miasta w Warszawie, będących pod ochroną UNESCO, dostał
rok więzienia, również w zawieszeniu. Sprawa ciągnęła się przez 19 lat! Ostatnio
„Puls Biznesu" poinformował, że śledczy z prokuratury badają, czy jedna ze
spółek Gesslera nie uciekła z majątkiem na Cypr.
Wiem też o kilku innych postępowaniach,
ale ze względu na dobro śledztwa nie mogę nic więcej powiedzieć
Przyjdzie taki dzień, że
przestanie się pan zajmować Gesslerem?
- Kiedyś na pewno, ale jeszcze go
nie widać na horyzoncie. Ciągle mam coś do roboty. Przykład z ostatnich dni -11
listopada Adam Gessler był szefem jury w konkursie na najlepszą potrawę z gęsi
w Hotelu pod Orłem w Bydgoszczy. Dowiedziałem się o tym po fakcie, ale
natychmiast zareagowałem. Ustaliłem, kto go zaprosił. Zapytałem, czy dostał
jakąś gratyfikację. Poinformowałem dyrektorkę hotelu, że ten pan jest karany,
ma olbrzymie długi, których nie spłaca, a także ciągnie za sobą fatalną
reputację - wyjątkowo nietrafiony kandydat do uświetniania jakichkolwiek
promocji.
Po co takie donosy?
- Nie donosy, tylko ostrzeżenia.
Żeby nie było kolejnych poszkodowanych. Wyręczam dziennikarzy, którzy powinni
w takich przypadkach reagować. W wielu miastach Polski już się nie boją pisać
o Gesslerze, kilka lat temu było z tym różnie. Każde jego słowo wchłaniali jak
gąbka, bez żadnej weryfikacji. A czasem wystarczy jeden telefon, żeby obnażyć
kłamstwa.
W 2011 roku w książce Małgorzaty
Pietkiewicz „Imperium Gessler od kuchni” mówił: „W związku z prezydencją
Polska zobowiązana jest przyjąć w ambasadach najważniejsze osoby w danym
państwie europejskim. Ambasada polska w Sztokholmie przyjmie na oficjalnym
obiedzie królową Sylwię wraz z małżonkiem. Mam zadanie ułożenia i przygotowania
menu. Niedługo potem wydam z tej samej okazji w ambasadzie w Paryżu obiad dla
Nicolasa Sarkozy’ego, będę też gotował dla premiera Irlandii na przyjęciu w
ambasadzie w Dublinie. Przygotowuję menu bardzo polskie...”.
Zapytałem w MSZ oraz w ambasadach,
czy to prawda. Otrzymałem oficjalne dementi. Ambasador w Irlandii napisał:
„Jestem zdumiony. Informuję, że Ambasada RP w Dublinie nie podejmowała
współpracy z p. Adamem Gesslerem i nigdy nie miała takiej intencji. Co więcej,
nigdy nie były w tej sprawie prowadzone żadne rozmowy. Zapewniam tym samym, że
ponieważ znamy już uprzednią działalność p. Adama Gesslera, nie byłby on nigdy
mile widziany jako współpracownik Ambasady RP w Dublinie”.
Krótko mówiąc - lata, kiedy
stołowała się u Gesslera elita miasta i państwa, minęły. W maju br. stracił
restaurację w Londynie, którą prowadził od 2010 r. za pośrednictwem syna Adama
Szczęsnego i przy pomocy pasierba, oraz wszystkie lokale przy Krakowskim
Przedmieściu w Warszawie. Hotel Francuski w Krakowie ledwie zipie:
opustoszały, zaniedbany, obskurny. Dzisiaj Gessler powoli jest traktowany jak
zwykły śmiertelnik. Tylko dlaczego trzeba było na to czekać ponad 20 lat?
No właśnie. Dlaczego?
- Jakieś zdolności aktorskie i
reżyserskie bez wątpienia posiada. Wyreżyserował i zagrał główną rolę w
spektaklu, w którym czasem świadomie, a czasem nie grali wielcy tego świata.
Nie będę wymieniał nazwisk, ale wśród ludzi hołubiących Gesslera można znaleźć
polityków z pierwszych stron gazet i wszystkich opcji politycznych, znamienitych
duchownych, dyplomatów, biznesmenów, wpływowych przedstawicieli mediów. To mu
dawało poczucie nietykalności, zwiększało tupet i arogancję. Wielu poszkodowanych
nie dochodzi swoich należności, bo wciąż mają wrażenie, że nie mają szans w
zderzeniu z kimś tak ważnym. Udzielam tego wywiadu również po to, żeby im powiedzieć,
że są w błędzie. Gessler nie jest nad- człowiekiem.
Miał pan naciski, żeby
odpuścić? Rady, żeby nie nadepnąć komuś na odcisk?
- Od początku mam wsparcie
zwierzchników, nikt na mnie nie naciskał ani mi nie groził. Lokalnych układów'
nie znam, mam 35 lat, z czego 26 spędziłem za granicą - w Tunezji. Skończyłem
w Tunisie romanistykę, pracowałem w polskiej ambasadzie jako tłumacz i
asystent ambasadora.
Jest pan synem dyplomaty?
- Inżyniera elektryka -
Tunezyjczyka, a od niedawna również Polaka - który pierwsze w życiu plastikowe,
liche sandałki założył w wieku 13 lat - zima czy lato, biegał na bosaka. Do
szkoły miał cztery kilometry, do studni - prawie dwa. Bywało, że z głodu jadł
pustynne myszy.
Ojciec do Polski przyjechał w 1967
roku, Tunezja wyszukiwała wtedy uczniów, żeby wysłać ich na studia zagraniczne.
Został zakwalifikowany do grupy najzdolniejszych. Wiedział, że nauka jest dla
niego jedyną szansą. Polskiego nauczył się płynnie w rok. Był i pozostał
humanistą, chciał studiować filologię, ale został skierowany na wydział
elektryczny, specjalizacja - wysokie napięcie. Na Śląsku poznał moją matkę.
Pobrali się, a kiedy skończyłem dwa lata, polecieliśmy do Tunezji. Mogliśmy
zostać w Polsce i prowadzić w miarę dostatnie życie, ale był związany ze swoją
starą matką, którą bardzo kochał, zobowiązał się do powrotu. Inni nie mieli
takich skrupułów. Z grupy 50 osób, które z nim wyjeżdżały na studia, tylko dwie
je ukończyły - zdecydowana większość pozostała w Europie.
Ojciec był w Tunezji dyrektorem
dystryktu w Państwowym Przedsiębiorstwie Elektryczności i Gazu. To prestiżowe
i podatne na korupcję stanowisko. Ale tato miał opinię nieprzekupnego, dziwaka,
bo nigdy nie brał łapówek. Przez to żyliśmy skromnie.
Dlatego przyjechał pan do
Polski?
- Zakochałem się w pięknej
pianistce, która przyleciała do ambasady na koncert. Spędziła tydzień w
Tunisie, ja się nią opiekowałem. Kiedy wróciła do Polski, nie mogłem sobie
znaleźć miejsca. Z czterema walizkami przyleciałem do Warszawy.
Na początku byłem bezrobotny,
potem zostałem popychadłem w sklepie sportowym w centrum handlowym za kilkaset
złotych na rękę. Dobra szkoła życia. Rozglądałem się za czymś w zawodzie.
Znalazłem ogłoszenie, że szukają sekretarki w Zakładzie Gospodarowania
Nieruchomościami Dzielnicy Śródmieście w Warszawie. Wysłałem CV, zaprosili
mnie na rozmowę. Trafiłem do działu kontroli wewnętrznej, zostałem nie sekretarką,
tylko inspektorem. W ramach obowiązków' współpracowałem ściśle z działem
windykacji, który „obsługiwał” wielu znanych i notorycznych warszawskich
dłużników, jak np. Biuro Projektowe „Stolica” czy spółkę TA VITA.
Dwa miesiące temu, po siedmiu
latach pracy w ZGN-ie, przeszedłem do Urzędu Dzielnicy Śródmieście, na
stanowisko rzecznika prasowego.
Burmistrz Wojciech Bartelski
zgodził się, żebym kontynuował sprawę Adama Gesslera. Mam jego poparcie. Więc
kontynuuję.
Gessler nie stał się pańską obsesją?
- Niektórzy mogą tak myśleć. Nie
śnię o nim po nocach, nie myślę o nim przy goleniu. Robię, co mogę, w ramach
skromnych urzędniczych możliwości, by ukrócić jego bezkarność. Nie dostaję za
to premii ani dodatkowego wynagrodzenia. Robię to z poczucia obowiązku - jako
warszawiak, obywatel tego kraju i urzędnik. I dopóki zajmuję się służbowo tą
sprawą, nie odpuszczę.
Ta bułgesslerka była chociaż
smaczna?
- Bardzo smaczna. Jadłem i
myślałem, co się wydarzyło w życiu Adama Gesslera, że tak zmarnował swój
geniusz. Mógłby być milionerem, a ma astronomiczne długi, zszargane na zawsze
nazwisko i masę poszkodowanych ludzi na sumieniu.
PS Próbowałem skontaktować się
z Adamem Gesslerem i poprosić o komentarz do zarzutów stawianych przez
Mateusza Dallalego. Telefonu komórkowego nie odbiera. Nagrałem się na pocztę
głosową - nie oddzwonił. Wysłałem wiadomość SMS - nie odpowiedział.
Poprosiłem wspólnego znajomego, żeby przekazał moją prośbę o rozmowę. Gessler
mu odpowiedział, że nie jest tym zainteresowany
Mateusz Dallali
urodzony w Warszawie, absolwent
uniwersytetu w Tunisie. Urzędnik samorządowy - pracownik działu kontroli
wewnętrznej i skarg Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami Dzielnicy
Śródmieście, od niedawna rzecznik prasowy Urzędu Dzielnicy Śródmieście m.st.
Warszawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz