wtorek, 31 grudnia 2013

Schyłek systemu Tuska



System władzy stworzony przez lidera PO nie jest polską normą, ale osobliwością. I jako osobliwość powstał, gdy równocześnie zaistniały trzy zjawiska: populistyczne emocje, wodzowska partia i amorficzne społeczeństwo.

Boję się tego nowoczesnego typu polityka, który całkowicie rezygnuje z treści” - mówi prezydent Niemiec Joachim Gauck, znany ze swego przywiązania do tradycyjnego stylu uprawiania polityki. W Polsce nietrudno zrozumieć istotę jego obawy. Od przeszło sześciu lat nad polską polityką panuje człowiek, którego karierę napędza programowy brak poglądów, pokrętność formułowanych opinii i obsesja eliminowania rywali.

System stworzony przez Donalda Tuska wywrócił nasze potoczne mniemania władzy. Zdroworozsądkowo wyobrażamy sobie, że każda władza niesie z sobą jakiś bagaż własnego politycznego projektu: może to być plan reform państwa, ideologiczna wizja sprawiedliwości, lecz równie dobrze pragnienie odwetu za doznane upokorzenia. Balcerowicz chciał transformacji gospodarczej , Miller ratował PZPR-owskich rozbitków ich dziedzictwo, Buzek robił cztery reformy, a Kaczyński próbował wcielić własną wizję ideologiczną. Wszystko jedno co. Ale wydaje nam się, że władza zawsze ma na oku jakiś szlachetny albo i niecny cel (który czasem ze względów taktycznych może nawet ukrywać), a silne przywództwo to w polityce nic innego jak kluczowe narzędzie osiągnięcia tego celu. Tymczasem od 2007 r. Polska jest laboratorium radykalnego eksperymentu politycznego. System Tuska to w swoim rdzeniu pomysł na władzę, która nie niesie z sobą żadnego bagażu politycznej treści, a jej programem jest wyrzeczenie się jakichkolwiek - choćby średniookresowych - planów i celów. Poza jednym, który wobec tego staje się jądrem i sensem zarówno polityki partyjnej, jak i państwowej: codzienną i nigdy niekończącą się walką o osobistą dominację samego Tuska. „Lider jest jeden” - wielkimi literami na swej czołówce obwieszczała „Gazeta Wyborcza” po usunięciu Schetyny z regionalnych władz partyjnych na Dolnym Śląsku. I to, że taki tytuł znajdzie się na czołówce głównych mediów, może sprawiać wrażenie, iż system Tuska nadal działa. Nawet gdyby wokół panował wielki pożar.


Celem władza jednego człowieka
Takie przekonanie jest jednak oparte na złudzeniu. System Tuska nie może istnieć w próżni. Do swego efektywnego działania wymaga sprzyjającego mu otoczenia, pewnych istotnych warunków, które ciągle na nowo muszą być spełniane. Od początku głównym filarem systemu Tuska były ludowe emocje i wyobrażenia na temat polityki. W końcu, skoro jedynym celem władzy jest władza jednego człowieka, system może trwać tylko wtedy, jeśli człowiek ów wyzwala i ogniskuje z jakichś powodów zbiorowe emocje istotnej części społeczeństwa. To zresztą typowy schemat legitymizacji władzy różnej maści przywódców populistycznych, w skrajnych postaciach - nawet tyranów. Populizm Tuska bazował głównie na trzech ludowych emocjach. Po pierwsze na strachu przed powrotem do władzy Kaczyńskiego; w tej mierze Tusk skonstruował znany i sprawny mechanizm pobudzania wszelkich najgłupszych nawet obaw i najniższych zbiorowych namiętności. Po drugie na zadowoleniu, iż Tusk jako pierwszy w istocie premier po odzyskaniu wolności ostentacyjnie odcina się od znienawidzonej społecznie doktryny „bolesnych, lecz nieuchronnych reform”. I po trzecie - na tęsknocie za przywódcą, który trzymając za twarz swoich ludzi, potrafi dopilnować, aby ci nie obijali się i nie kradli, a w razie czego bez litości będzie ich karać. Pod tym względem Tusk bywał perfekcyjny: wygłaszał moralizatorskie mowy, pomiatał ostentacyjnie swoimi ministrami, mianował i wyrzucał ludzi ze stanowisk bez powodu, zaś realne afery korupcyjne w swoich szeregach (z aferą hazardową na czele) potrafił przekształcać w popisy swojej despotycznej władzy i surowości. Wszystko to ku niekłamanej uciesze pospólstwa, od zarania dziejów rozmiłowanego przecież w scenach upokarzania dygnitarzy.

Lęk przed chaosem, jaki nieść ma Kaczyński jest - co prawda - nadal kluczowym czyn­nikiem emocjonalnego spoiwa Platformy, a jego pobudzanie pozostaje najważniejszym celem prorządowej propagandy. Jednak lęk ów mocno stępiał, nabierając przez lata rytualnego charakteru, a jak pokazuje Diag­noza Społeczna 2013, znacznie rzadziej od­czuwają go najmłodsi wyborcy, dla których konflikty z czasów rządu Kaczyńskiego nie stanowią już punktu odniesienia. Co wię­cej, czołowi „medianci” obozu Tuska (czyli ci najcenniejsi spośród uczestników widowi­ska politycznego, którzy potrafią ściągać na siebie największą uwagę) zwykli od jakiegoś czasu a to publicznie narzekać, iż Tusk nie potrafi już „ochronić ojczyzny przed PIS”, a to wyłamywać się ze zwartego dotąd frontu i - wbrew wszelkim regułom - pozwalać so­bie na pochwały samego Kaczyńskiego (jak Michnik przy okazji rewolty w Kijowie) albo nawet na nagłe wybuchy antyplatformowych namiętności (jak Holland i jej słynni „oszuści z PO”). Takie przypadki czynią obozowi Tu­ska niepowetowane szkody, obniżając emo­cjonalne napięcie i niszcząc w ten sposób najsilniejsze platformowe spoiwo.
Konflikt o wiek emerytalny, w którym rzecznikiem większości opinii publicznej stała się „Solidarność”, zapoczątkował spadek społecznego zadowolenia z braku „bolesnych reform”. Co prawda sam Tusk wydaje się nadal uważać, że jego doktryna antyreformatorska stanowi najlepsze na­rzędzie minimalizowania konfliktów na tle socjalnym, to jednak od czasu do czasu po­gląd ów zaczął przegrywać z narastającym strachem premiera przed pogłębiającą się nierównowagą finansową państwa. Skutkuje to polityką chaotycznej niekonsekwencji, czego efektem jest niemal powszechne już dziś ludowe przekonanie, że „za Tuska żyje się coraz gorzej”. Ale szczególnie groźne dla systemu jest załamanie się ludowej ufności w to, że szef rządu jest biczem bożym na korupcję we własnym obozie. Tusk, który niegdyś ze zręcznością obracał wizerunkowo afery na swoją rzecz, od jakiegoś czasu wygląda na figurę nieporadną i uwikłaną w takie zależności, które nie pozwalają mu już - jak dawniej - podejmować w takich ra­zach kroków ostentacyjnie widowiskowych.
Zaczęło się to od niejasności rodzinnych w aferze Amber Gold i osiągnęło apogeum, kiedy Tusk publicznie przyznał, że nie chce (bądź nie może?) zrobić niczego w sprawie kupowania głosów w wyborach partyjnych za stanowiska w państwowych spółkach na Dolnym Śląsku. Następujący w ostatnich ty­godniach wysyp afer w Platformie - z korup­cją informatyczną w MSW i MSZ na czele - zaczyna przypominać do złudzenia końcowy okres rządu Millera, a nieprofesjonalne kroki podejmowane przez Tuska (np. tajemnicza narada z działaczami partyjnymi na temat afery krakowskiej) tylko takie wrażenie po­tęgują. Jest jasne, że cała populistyczna pod­stawa systemu Tuska znalazła się w kryzysie.
Drugi filar jego systemu to zaplecze po­lityczne: miało być ono zawsze bezpieczne i posłuszne. Właściwości te ujawniały się w sposób spektakularny, gdy nieoczekiwa­nie następował kryzys (mogła nim być rów­nie dobrze afera hazardowa, jak i rewolucja w Kijowie) i nawet najwyżsi rangą oficjele oraz rzecznicy PO uciekali przed dziennikarzami albo wili się, nie wiedząc, jak wyglądać ma teraz partyjna prawda. Jak również wtedy, gdy Tusk - dla umocnienia strachu w partii - przeprowadzał swoją kolejną „egzekucję” (by posłużyć się terminem prof. Pawła Śpiewaka) któregoś z realnych albo wyimaginowanych wrogów wewnętrznych, zaś osoby piastujące nawet najwyższe funkcje państwowe (np. marszałka Sejmu) wyczekiwały na moment, kiedy wolno już będzie bezkarnie rzucić się na wskazaną przez Tuska ofiarę. W szerszym jed­nak sensie kluczową cechą zaplecza premiera był stan jego bezaltematywności, stwarzający gwarancje bezpieczeństwa całego systemu.
   Aleksander Smolar mówił niegdyś, że brzy­dzi się Platformą, ale na nią zagłosuje, bo to ostatnia obrona przed PiS. Jednym z central­nych założeń systemu było właśnie to, że tzw. młodzi, wykształceni, z wielkich miast nigdy nie porzucą Tuska, bo jest on dla nich jedy­nym gwarantem elementarnego porządku, niemal jak monarcha, dla którego władzy al­ternatywą pozostaje tylko chaos uosabiany przez rewolucjonistę Kaczyńskiego. Jako ów najwyższy gwarant ładu Tusk z natury rze­czy musi być również polityczną lokomotywą całego obozu. Stąd idea „tuskobusu” i cały znany schemat kampanii piarowskich PO, u których podstawy zawsze leżało sformuło­wane przez Igora Ostachowicza założenie, iż partia jest niczym, a Tusk wszystkim. Tym­czasem już na pierwszy rzut oka widać, że premier - w najlepszym razie - nie stanowi już dzisiaj napędu całego obozu, a w najgor­szym, ściągając na siebie nadmiar złych spo­łecznych emocji, stanowi dlań coraz większe obciążenie. Nie jest przypadkiem, że podczas ostatniej rekonstrukcji rządu po raz pierwszy zaczęła dominować opinia, iż tylko „rekon­strukcja premiera” (jak się wyraził Ryszard Kalisz) dawałaby jakieś szanse na odwróce­nie schyłkowych trendów, jakim ulega dziś Platforma.

Zagrożenia dla systemu Tuska
Rządowy zamach na pieniądze zgromadzone w OFE dokonał na zapleczu PO prawdziwych spustoszeń. Ochrona własności i nienaru­szalność lokat to wartości wyznawane przez najtwardsze i najbardziej ideowe jądro elek­toratu Tuska. Tb do nich właśnie odwołał się Leszek Balcerowicz - kluczowy autorytet tych środowisk, gdy z właściwą sobie deter­minacją i pracowitością objeżdżał dziesiątki uniwersytetów i głosił tam do setek młodych inteligentów prelekcje na temat „najbardziej oszukańczego rządu po 1989 r.”, wymachu­jąc przy tym komentarzem „The Wall Street Journal” określającym politykę Tuska mianem szwindlu („swindle”). Po raz pierwszy ktoś przeprowadził tak rozległą akcję dywersyjną na tyłach Platformy. A jej rezultatem jest nie tylko wysyp antyrządowych inicjatyw - takich jak akcja „Niezaglosuje.pl” - organizowanych
przez „młodych, wykształconych, z wielkich miast” i napływ młodych do tworzącej się Polski Razem Jarosława Go wina, ale przede wszystkim upadek morale całego obozu. Nie bez powodu podejrzenie solidarności z Balce­rowiczem jest dziś najgorliwiej śledzoną i napiętnowaną formą zdrady wewnątrz obozu Tuska. Zaś obraz przemian na partyjnym zapleczu uzupełnia fakt, że Schetyna - jak łatwo było przewidzieć - okazał się pierw­szym wyznaczonym do egzekucji konkuren­tem, który postawił Tuskowi beznadziejny co prawda, lecz przewlekły opór, używając przy tym metod prowokacji oraz rozległej intrygi personalnej, czyli takich, jakie dotąd były stosowane wyłącznie przez lidera w akcjach wykańczania jego konkurentów.
Niski potencjał społecznej samoorgani­zacji i zablokowana scena partyjna stano­wiły trzeci filar systemu Tuska. Wedle tego modelu władza potrzebuje społeczeństwa rozedrganego emocjonalnie, lecz zdepolityzowanego, a więc niechętnego wszelkim formom samoorganizacji dla celów publicz­nych. Kampanie propagandowe prowadzone przez rząd i PO zręcznie od lat propagują rze­komo „obywatelski” ideał Polaka zajętego
na tyle swoją pracą i życiem rodzinnym, że niemającego ani czasu, ani ochoty na zawra­canie sobie głowy polityką. Taką samą nie­chęć do polityki ma zresztą sam Tusk (rzecz jasna, nie ten realny, ale ten ze świadomie konstruowanego wizerunku piarowskiego); najchętniej zająłby się on wnukiem, piłką i pomaganiem ludziom w ich życiowych kłopotach. Dla systemu Tuska szczególnie niebezpieczne muszą być więc takie inicja­tywy, których nie tylko nie da się wpisać w krąg zwalczanych „sił ciemności” dowo­dzonych przez Kaczyńskiego, lecz które na dodatek angażują ludzi z kręgu mieszczań­stwa i klasy średniej właśnie ze względu na owe problemy życia codziennego. Dlatego tak poważnie uderzyła w system inicjatywa Elbanowskich „Ratuj Maluchy”. Ani dwie ko­lejne minister edukacji (słynące ze słabego słuchu społecznego), ani nawet sam premier nie rozpoznali natury i potencjału tego ru­chu. Błędnie bowiem sądzili, że ignorując i ośmieszając listy profesorów przeciw no­wym programom nauczania albo głodówkę w obronie kursu historii, prowadzą rutynową batalię ideologiczną przeciw PiS, dla której szkoła jest tylko jeszcze jedną areną.

Blokadę sceny politycznej gwarantował rady­kalnie bipolarny rozdział społecznych emo­cji, jaki ukształtował się w krótkim okresie premierostwa Kaczyńskiego. Wzmocniło ją zaś budżetowe finansowanie partii par­lamentarnych, zaprojektowane co prawda we własnym interesie przez PiS, lecz służące także doskonale umocnieniu systemu Tuska. Ale właśnie na naszych oczach chwieje się ustrój dwupartyjny, z którym kiedyś wią­zać można było nadzieje na racjonalizację tak anarchicznej niegdyś polskiej polityki. Przyniósł on jednak zdecydowanie więcej zła. Stworzył partie wodzowskie, odmóżdżył parlamentarzystów, zastąpił debatę pyskówką, a niezbędne reformy państwa - nieznośnym piarem. Zaś w narodzie po­budził złe instynkty i niskie namiętności. Równia pochyła - wyraźna, choć dotąd nie nazbyt jeszcze stroma - na którą wstąpiła właśnie Platforma, jest sygnałem, że każdy może dzisiaj próbować zatknąć na jej daw­nych terytoriach swój sztandar. Na razie z powodzeniem czyni to Leszek Miller, który - to zaiste zdumiewające - skleił na
nowo obóz postkomunistyczny, rzucając wy­zwanie upływającemu czasowi. Trudno było kiedykolwiek przypuścić, że w ćwierć wieku po upadku komunizmu i dekadę po aferze Rywina I sekretarz ze Skierniewic i słynny biorca moskiewskich pieniędzy znajdzie się jeszcze raz na fali wschodzącej! Dziś Miller myśli o zostaniu liderem obozu antykaczyńskiego i w każdym razie nie jest to myślenie kompletnie wyzbyte realizmu. Jednak także Gowin ma absolutną rację, że właśnie teraz podejmuje swoją życiową próbę w polityce.
Powtórzmy: system władzy stworzony przez Donalda Tuska nie jest polską normą, ale - co najmniej - osobliwością. A być może nawet poważną anomalią. I jako osob­liwość mógł zaistnieć tylko dzięki temu, że w Polsce wystąpiły jednocześnie wszystkie warunki jego możliwości: populistyczne emocje, wodzowska partia i amorficzne społeczeństwo. Dziś jednak widać wyraź­nie, że środowisko stało się dla systemu Tuska mniej przyjazne, przez co zaczął on trzeszczeć, a gdzieniegdzie nawet się kru­szyć. Zaś sam Donald Tusk - konstruktor, głowa i sworzeń całego systemu - najwy­raźniej nie wie, jak go ocalić.

WSieci

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz