czwartek, 12 grudnia 2013

Miłosierdzie jak na lekarstwo



Rzecznik papieża Franciszka: To sprawa polska Arcybiskup Głódź: My nie mówimy dziennikarzom, co robimy w Kościele


Ksiądz zadzwonił do rodziców zaraz po tym, gdy dziewczynka wybiegła z jego mieszkania:
-Ola wyszła już z plebanii, ale była jakaś dziwna i pobiegła do lasu. Idźcie jej poszukać.
Nie zdążyli się ubrać, gdy córka pojawiła się w domu, czuć było od niej alkohol, wymioto­wała. Matka zmusiła ją, by opowiedziała, co się stało.
-Proboszcz dał mi wódki z sokiem, a po­tem obłapiał - płakała Ola. Opowiadała, jak przyciągnął ją do siebie, posadził na kolanach i zaczął całować. Była w szoku, a ksiądz robił, co chciał. Kiedy wsunął rękę pod bluzkę, wy­rwała się i uciekła.
Gospodyni domowa i kierowca śmieciarki z Bojana, wsi koło Gdyni, mają piątkę dzieci. Ola, najstarsza, kilka dni wcześniej skończyła 15 lat. Poszła do księdza na plebanię, bo ją za­prosił podczas piątkowej spowiedzi, mieli po­gadać o jej problemach.
Jeszcze w nocy ojciec zadzwonił do księdza i spytał, czy to prawda. Usłyszał: „Wymalowa­liście to sobie”.
Koło drugiej w nocy ksiądz wysiał do Oli SMS-a: „Naskarżyłaś na mnie”.

To ona

W poniedziałek rodzice Oli poszli poradzić się nauczycieli z gimnazjum. „Powinniście iść na po­licję” - usłyszeli. Na początku stycznia prokura­tor postawił Mirosławowi Bużanowi, probosz­czowi z Bojana, dwa zarzuty: dokonania innej czynności seksualnej i rozpijania 15-latki. Gdyby zrobił to tydzień wcześniej, miałby sprawę o pe­dofilię. Na chwilę trafił do aresztu. Wpłacił 10 ty­sięcy złotych poręczenia, wyszedł, ale co tydzień musiał meldować się na komendzie policji.
15 stycznia - o sprawie było już głośno - te. Bużan tłumaczył dziennikarzom: „Chciałem pomóc nastolatce, która miała myśli samobój­cze, i spotkała mnie taka nagroda. To ona pro­siła o spotkanie. Przecież nie mogłem odmó­wić osobie, która myślała o tym, by targnąć się na swoje życie. Przyszła do mnie pijana. Roz­mawialiśmy, uspokoiła się. Sam ją wyprosiłem, spieszyłem się na spotkanie”.
Metropolita Gdański Sławoj Leszek Głódź wysłał proboszcza na urlop, ale po miesiącu ten wrócił i zajął się parafialną robotą - odpra­wiał msze, udzielał ślubów, spowiadał doro­słych i dzieci.


Ks. Bużan jest już wtedy bardzo zajęty. Jako dyrektor ds. budownictwa sakralnego w archi­diecezji gdańskiej buduje nową siedzibę arcy­biskupowi Leszkowi Głódziowi. 7 grudnia 2009, dwa dni po tym, gdy Ola uciekła mu z kolan, bierze udział w uroczystości położenia kamienia węgielnego.

Przerobienie drewnianego pałacyku po dawnej szkole na nową siedzibę arcybiskupa pochłonęło miliony złotych. Marszałek woje­wództwa dołożył się do nowych okien, a pre­zydent Gdańska na powiększenie ogrodu po­darował za 4,5 tys. zł działkę wartą 450 tys.
-Siedziba jest tam, gdzie jest biskup - uci­nał Głódź wszelkie pytania o przyczyny prze­prowadzki z Oliwy na Orunię.
Najpewniej nowy biskup nie chciał miesz­kać na „spalonej” ziemi. Hipoteka działki, na której stoją katedra oliwska, pałac biskupi i za­budowania kurii, jest obciążona na 21 min zł za niespłacone kredyty. A to nie wszystkie długi, które odziedziczył Leszek Głódź po swoim po­przedniku Tadeuszu Goęłowskim. - Diecezja musi zwrócić skarbowi państwa prawie 7 min zł za niezapłacone podatki.
Kurię obciążają długi kościelnego wydawnictwa Stella Maris. Pod koniec lat 90. grupa biznesmenów wpłacała wydawnictwu pienią­dze za fikcyjne usługi. Gotówka miała być przeznaczona na potrzeby Kościoła lub na pa­pier. W rzeczywistości pieniądze wracały do oskarżonych po odjęciu 10 proc. prowizji dla wydawnictwa. Według prokuratorów skarb państwa stracił ponad 65 min zł.
Aby spłacić długi, biskup Głódź opodatko­wał księży z diecezji - co miesiąc muszą wpła­cać do kasy kurii 50 zł, a proboszczowie do­datkowo 5 gr od każdego parafianina. Metro­polita zabiera też połowę wpływów za nadaj­niki telefonii komórkowej zamontowane na kościelnych wieżach.
Do pałacyku na Oruni arcybiskup przepro­wadził się w styczniu 2011 roku. Trzy miesiące później Mirosław Bużan dostał awans na ka­nonika, prałata kapituły kolegiackiej utworzo­nej przy nowej rezydencji metropolity. W Ko­ściele to prestiżowe stanowisko. Kodeks prawa kanonicznego mówi, że godność kanonika jest nadawana „kapłanom odznaczającym się na­uką i prawością życia, którzy chwalebnie wy­pełniają posługę”.
Biskupowi nie przeszkadza, że przed sądem toczy się sprawa o molestowanie 15-latki. Ksiądz budowniczy wchodzi do grona najbliż­szych współpracowników metropolity.
Mirosław Bużan skończył w tym roku 50 lat. Zanim trafił do Bojana, otworzył ośrodek kolonijny w Nadolu. W Bojanie (w wiosce mieszka 2500 osób) zbudował okazałą świąty­nię z przedszkolem na tyłach kościoła.


7 czerwca 2011 roku sędzia Grzegorz Kachel z Wejherowa uznał proboszcza za winnego molestowania seksualnego i rozpijania nielet­niej. Dostał rok i cztery miesiące więzienia z zawieszeniem na cztery lata oraz zakaz pra­cy z dziećmi przez dwa lata. - Smutnym obli­czem tej sprawy są próby nakłonienia rodzi­ców pokrzywdzonej do zmiany zeznań, żeby sprawa nie trafiła przed oblicze wymiaru spra­wiedliwości. Z podwójnym smutkiem należy stwierdzić, że uczestniczyły w tym osoby świeckie, ale i duchowni - uzasadnił swój wy­rok.
Sąd apelacyjny utrzymuje wyrok w mocy. Bużanowi nie pomogła zmiana adwokatów
zaangażował dwóch uniwersyteckich profe­sorów: Wojciecha Cieślaka z Gdańska i Piotra Kruszyńskiego z Warszawy.
Dopiero wtedy Leszek Głódź mianuje w Bo­janie nowego proboszcza, a Bużanowi pozwala zamieszkać w Nadolu, na terenie katolickiego ośrodka kolonijnego Tyberiada. Tam w czerw­cu 2012 roku Bużan razem z bratem i dwiema koleżankami rejestruje fundację Tyberiada Dzieciom. Zostaje prezesem.
Kilka dni po rejestracji fundacji prezes ks. Bużan kładzie na biurku prokuratora z Wejhe­rowa cztery dyktafony, na każdym nagrana jest jedna rozmowa.
-Musiałem się bronić i udowodnić, że oskarżenie było spiskiem - tłumaczy.
Poprosił o pomoc siostrzeńca Sebastiana i jego kolegę Darka. Mieli „omotać” 17-letnią już wówczas Olę i wyciągnąć z niej prawdę. Na nagraniach nastolatka opowiada nowym kole­gom, że do molestowania nie doszło, piwo wy­piła przed wizytą na plebanii, a za oskarżenie księdza miał zapłacić jej rodzicom skłócony z proboszczem biznesmen.
Ostatnia rozmowa kończy się dialogiem Se­bastiana z nastolatką. - Kiedy skończy się to całe wypytywanie i męczenie? - mówi dziew­częcy głos. - Mówisz i masz - odpowiada Seba­stian. - Ten ksiądz to mój dobry znajomy i wła­śnie przyznałaś się do wszystkiego, więc wybacz mi, ale muszę to zgłosić na policję. - Nie wierzę, no. Jak mogłeś to zrobić! - To chyba, kurwa, ja powinienem, kurwa, spytać, jak ty mogłaś to zrobić. - Weź, spierdalaj. Zobaczysz, będziesz miał problemy. - Chyba jesteś śmieszna, nie? Czekam z niecierpliwością, nie?
Z dyktafonami Bużan przynosi ekspertyzę biegłego sądowego Bogdana Rozborskiego z la­boratorium fonoskopii z Łodzi, który potwier­dza autentyczność nagrań.


Gdy taśmy trafiają do prokuratury, grupa pa­rafian zbiera podpisy pod petycją do arcybi­skupa Głódzia - chcą przywrócenia niesłusznie oskarżonego proboszcza. Na liście jest ponad 2 tys. nazwisk
Prokuratorzy wszczynają śledztwo w spra­wie fałszywego oskarżenia i wysyłają nagrania do zbadania.
Ola upiera się, że nie zna Sebastiana, i pro­si, aby sprawdzić logowanie jej telefonu w mo­mencie dokonywania nagrań. Okazuje się, że komórka była kilkadziesiąt kilometrów od miejsc, w których nastolatka miała się spoty­kać z krewnym księdza. Prokurator zleca kon­frontację. Wśród pierwszej czwórki dziewcząt jest Ola, do drugiej włączono jej siostrę, są bar­dzo podobne. Siostrzeniec wskazuje zupełnie inną osobę. Na okazanie doprowadzany jest ze skutymi nogami i rękoma - siedzi w areszcie w sprawie o handel narkotykami. (Dziś odby­wa już karę).
Gdy śledczy mówią Darkowi, że Sebastian nie rozpoznał Oli - pęka i przyznaje, że nagra­nia były sfabrykowane. Wystąpiła w nich inna dziewczyna. Biegli także potwierdzają, że głos nie należy do Oli.
w tym samym czasie umierał mój ojciec. Zo­stałem zeszmacony, wyrzucony poza nawias. Ciągle zadaję sobie pytanie o sens cierpienia. Człowiek pokutuje, jeśli zawini. A w moim przypadku? Jestem niewinny, wszystko zo­stało ukartowane. Odebrano mi wszystko, co zbudowałem, całe życie. Nie mam kościoła, nie mam parafian.
- Co ksiądz zamierza robić?
- Chcę wrócić do Bojana, na moją parafię, jako proboszcz, a potem stamtąd odejść, ale sam, z godnością. Najważniejsze dla mnie to odzyskanie dobrego imienia.

To sprawa polska

3 października adwokat Bogusław Senyszyn skończył pisać pozew o zadośćuczynienie za poniesione krzywdy. Jeden przeciwko księdzu Bużanowi, adresatem drugiego jest archidie­cezja gdańska. Chce ponad 100 tys. zł od każ­dego z pozwanych. - Moja klientka leczy' się w poradni psychologicznej - tłumaczy. - Nie dość, że została skrzywdzona, to stała się obiektem złośliwej dyskredytacji ze strony pa­rafian księdza Bużana, a potem oskarżona przez niego w wyniku prowokacji. Od tamtej sobotniej nocy to dziecko nie zaznało spoko­ju. W jej przypadku Kościół nie zrobił nic, aby wesprzeć i chronić ofiarę seksualnych nad­użyć księdza.
Dzwonimy do watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary. Słuchamy parę chwil radosnych dzwonków i dowiadujemy się, że kongregacja nie ma biura prasowego ani rzecznika. Radzą, żeby dzwonić do biura Federica Lombardiego, rzecznika prasowego papieża Franciszka.
Prokurator 3 kwietnia 2013 roku umarza postępowanie w sprawie fałszywego oskarże­nia i wszczyna kolejne - Sebastianowi i Darko­wi grożą trzy lata więzienia za tworzenie fał­szywych dowodów. Udało się także odnaleźć dziewczynę, która podszyła się pod Olę. Do końca roku do sądu powinien wpłynąć akt oskarżenia.

Wrobiony

Ksiądz nie uznał decyzji prokuratury, powta­rzał wszystkim, że biegły, którego on wynajął, uznał nagrania za autentyczne.
Docieramy do tego biegłego. - Zajmowałem się tylko spisywaniem wypowiedzi z nośnika.
- mówi nam Bogdan Rozborski. - Identyfika­cji osoby nie przeprowadzałem, bo nie miałem próbek głosowych do porównania. To nie było przedmiotem zlecenia. Sprawdzałem, czy na­grania nie były klejone.
Ksiądz Bużan upiera się, że został wrobio­ny. Odgraża się, że puści rozmowy w internecie, żeby wszyscy przekonali się o prawdzie, i chce walczyć o sprawiedliwość przed Trybu­nałem Praw Człowieka w Strasburgu.
Mimo wyroku ks. Bużan nie przestał być kierownikiem katolickiego ośrodka kolonijne­go Tyberiada. Mieszka w piętrowej willi Obok pawilon na 150 osób dla dzieci i młodzieży z kaplicą na poddaszu i boisko.
Do Nadoła przyjeżdżamy rano. Rozmowa jest trudna. Co kilka zdań zapada milczenie.
- Myślę o tym codziennie - mówi, przeciera­jąc zaczerwienione oczy. Miał gości i położył się spać o szóstej rano. - Człowiek nieraz był blisko bardzo czarnych myśli. Zwłaszcza że
Dzwonimy. Osoba, która odbiera, cierpliwie słucha, notuje nazwisko księdza Mirosława Bużana i nazwę diecezji.
- Stolica Apostolska nie ma nic do czynie­nia z tą sprawą - słyszymy po chwili. - Należy rozmawiać z nuncjuszem apostolskim Celestinem Migliore.
- Ale nuncjusz nie chce rozmawiać
- Widocznie nuncjusz nie chce komento­wać lej sprawy.
- Z kim w takim razie rozmawiać?
- To sprawa polska, więc z nuncjuszem ar­cybiskupem Migliore.

Nuncjusz nie ma podstaw

Z sekretarzem nuncjusza Migliorego księdzem Jerzym Trelą rozmawiamy trzy razy - pierwszy na dzień przed telefonem do Watykanu. Ksiądz mówi, że nie przypomina sobie takiej sprawy. Na pytanie, czy nuncjusz nie spotkał­by się z nami w sprawie księdza Bużana, odpo­wiada, że nie.
- A gdybyśmy byli parafianami, którzy chcą porozmawiać o księdzu z wyrokiem za mole­stowanie 15-latki.
- Odesłałby was do biskupa miejsca.
Tydzień później prosimy, aby sekretarz do­wiedział się, czy7 nuncjusz zna sprawę księdza Bużana i czy powiadomił kongregację zgodnie z obowiązującymi w Kościele przepisami.
Sekretarz broni się: - Skarga mogła pójść bezpośrednio do Watykanu.
Obiecuje jednak, że porozmawia z nuncju­szem.
- Nie mówi wam całej prawdy, nawet jak dokument trafiłby do kongregacji, do nuncja­tury wpłynęłaby notatka - powie nam znajo­my ksiądz.
Po dwóch dniach mamy odpowiedź Celestina Migliorego.
- Według naszych informacji zarzut pedo­filii nie dotyczy tego księdza, więc nie ma pod­staw, by informować kongregację i wszczynać postępowanie - informuje ks. Trela.
- Przecież jest prawomocny wyrok w spra­wie molestowania 15-latki.
- Według informacji, jakie posiada nun­cjusz, nie ma podstaw. Porozmawiajcie z bi­skupem miejsca, na pewno coś zrobił.
Biskup miejsca Leszek Głódź zareagował dwa razy. Gdy sprawa wyszła na jaw, w stycz­niu 2010 roku, wysłał Bużana na miesięczny urlop. A po uprawomocnieniu wyroku, 15 grudnia 2011 roku, mianował na jego miejsce nowego proboszcza. Pozwolił też Bużanowi za­mieszkać w ośrodku kolonijnym i założyć tam fundację Tyberiada Dzieciom.
To wszystko, co zrobił Leszek Głódź w spra­wie ks. Bużana.

Biskup jest odpowiedzialny

A co powinien był zrobić? Kodeks prawa ka­nonicznego za pedofilię uznaje nadużycia sek­sualne wobec dzieci do 18. roku życia. W 2001 roku Jan Paweł II nadał pedofilii rangę cięż­kiego przestępstwa i włączył do kompetencji Kongregacji Nauki Wiary, która uzyskała uprawnienia sądu. Jeśli księdzu udowodni się winę, prawie zawsze jest wydalany ze stanu ka­płańskiego. Co więcej, zarzut przedawnia się dopiero po 20 latach, liczonych od pełnoletności dziecka.
W 2011 roku, już za Benedykta XVI, kon­gregacja przygotowała wytyczne dla episkopa­tów. W dokumencie napisano, że przede wszystkim na biskupach spoczywa odpowie­dzialność za przypadki pedofilii, i jeśli śledz­two potwierdzi przestępstwa, biskup ma obo­wiązek przekazać dokumenty do biura nun­cjusza apostolskiego, który kieruje je do Kon­gregacji Nauki Wiary.
W wytycznych podkreślono, że podstawą do podjęcia postępowania kanonicznego mo­że być także informacja od państwowych or­ganów ścigania, a tym bardziej prawomocny wyrok.

Ból i wstyd

Wobec Mirosława Bużana nie toczyło się żad­ne kościelne dochodzenie, nikt z diecezji nie zwrócił się także o wyjaśnienia do Oli i jej ro­dziców.
Jedynie dziekan Franciszek Rompa z Kielna, któremu podlegało probostwo Bużana, za­prasza rodziców na wizytę. Namawia ich: „Nie o Bużana chodzi, przyjedźcie, porozmawiamy”. Myśleli, że dziekan chce pomóc. Ola miała wkrótce iść do bierzmowania. Zamiast wspar­cia usłyszeli, żeby zostawić księdza Mirosława w sutannie.
Polscy biskupi, w tym Leszek Głódź, który jest jedną z ważniejszych osób w Konferencji Episkopatu Polski, ogłosili na początku paź­dziernika aneks do papieskich wytycznych z 2011 roku.
„Troska o ofiary nadużyć seksualnych to podstawowy akt sprawiedliwości ze strony wspólnoty Kościoła odczuwającej ból i wstyd z powodu krzywdy wyrządzonej dzieciom
- młodzieży” - napisali w dokumencie biskupi.
Leszek Głódź zgadza się z nami porozma­wiać na temat proboszcza z Bojana.
- Dlaczego ksiądz arcybiskup nie powiado­mił nuncjusza apostolskiego o przypadku Mi­rosława Bużana?
- To nie jest pedofilia, jego nie dotyczy ten zarzut - odpowiada zirytowany.
- Jak to? Ola miała 15 lat. Kościół klasyfikuje to jako pedofilię, a ksiądz biskup nie wszczął żadnego postępowania.
- My nie mówimy dziennikarzom, co robi­my w Kościele.
- Ta sprawa powinna być przedłożona kon­gregacji - naciskamy.
- W Kościele jest to, co Kościół uważa, a nie
wy.

Dowody leżały w kurii

Wiosną anonimowi księża opowiedzieli dzien­nikarce „Wprost”, jak Leszek Głódź kupczy stanowiskami, pije, poniża i dręczy kapłanów. Przestali milczeć, gdy kapelan biskupa, młody ksiądz, nie wytrzymał psychicznie życia u bo­ku metropolity i uciekł z rezydencji.
Nikt się jednak nie odw7ażył poskarżyć się na biskupa. Jedynie ks. Adam Swieżyński, były wykładowca gdańskiego seminarium, dziś pro­fesor filozofii Uniwersytetu Kardynała Stefa­na Wyszyńskiego, umówił się na spotkanie z nuncjuszem. Przez metropolitę stracił wszystko - gdy Leszek Głódź pojawił się w Gdańsku, pozbawił go stanowisk i mieszka­nia - za karę. Filozof ośmielił się bronić rekto­ra seminarium usuniętego przez metropolitę.
Audiencja u Celestina Migliorego trwała go­dzinę, nuncjusz spokojnie słuchał, po czym oświadczył, że dopóki nie zdobędzie dowodów przeciwko Leszkowi Głódziowi, nic nie zrobi. Profesor był zdziwiony. Dowody istniały i leżały w kurii - kapelan, gdy wrócił do zdrowia, zażądał spisania swoich zeznań przy świadkach. Były7 bardzo szczegółowa, bo ksiądz prowadził dzien­nik skrupulatnie notował, co mówił i robił arcy­biskup. Jałt kazał mu grać w nocy na akordeonie, wyzywał go od zawszonych gnojów itp.
Nuncjusz na zakończenie spotkania zapew­nił ks. Świeżyńskiego, że rozmowa pozostanie w tajemnicy. Następnego dnia rano filozof do­wiedział się, że w gdańskiej kurii wszyscy już wiedzieli o jego wizycie u Migliorego. Wiedzie­li też, że nic nie wskórał.


Nuncjusz apostolski zna gdańskiego biskupa z Watykanu - na tyle dobrze, że poświęcił no­wą siedzibę. Głódź ma sporo rzymskich znajo­mości, wiele lat pracował w Kongregacji ds. Kościołów Wschodnich. Gdy na Euro 2012 re­prezentacja Włoch grała w Gdańsku, na Oruni oprócz Celestina Migliorego gościł kardynał Tarcisio Bertone. Wieloletni sekretarz stanu (premier Watykanu), odszedł z urzędu, gdy pa­pieżem został argentyński jezuita.
Dwa lata temu gdański kleryk i absolwent farmacji wpadł na promocyjny pomysł - do opakowania przypominającego lek na serce włożył różaniec i obrazek z Jezusem. Preparat nazwano Miserikordyna (misericordia - po ła­cinie miłosierdzie). Jesienią arcybiskup Głódź podsunął go nowo mianowanemu jałmużnikowi papieskiemu Konradowi Krzyżanowskiemu, który z kolei podsunął go papieżowi. Francisz­ka ubawiła ulotka dołączona do „leku” i 17 li­stopada, po modlitwie Anioł Pański, rozdano pielgrzymom, którzy przyszli na plac św. Pio­tra, 30 tysięcy papieskiej wersji Miserikordyny. - Chciałbym polecić wam lekarstwo - po­wiedział z balkonu i wskazał pudełko z gdań­skim specyfikiem. - Nie zapomnijcie jej wziąć, bo robi dobrze na serce, duszę i jest dobra na całe życie.
Od kilku tygodni cały świat chce zażywać Miserikordynę wymyśloną w diecezji arcybi­skupa Leszka Głódzia. 

1 komentarz:

  1. Brak komentarzy, to też komentarz. Politykę tworzą tylko ludzie i aż ludzie, także w hierarchii Kościoła katolickiego. Stan faktyczny znany jest jedynie tym, którzy brali w opisywanych zdarzeniach udział. Bez znajomości materiału źródłowego i materiału dowodowego nie da się ocenić bezstronnie przedstawionych relacji. Relacje są sprzeczne, jest wiele niejasności, a emocje nie są pożądane.

    OdpowiedzUsuń