wtorek, 21 października 2014

Po nitce do Falenty



Markowi Falencie, głównemu podejrzanemu w aferze podsłuchowej, grunt usuwa się spod nóg. Jego biznesowy partner zaczął sypać, a dwaj współpracownicy właśnie usłyszeli zarzuty dotyczące stosowania podsłuchów i podszywania się pod ABW.

MICHAŁ KRZYMOWSKI

Na pierwszy rzut oka Marek Falenta jest w wyśmie­nitej formie. Mimo że ma status podejrzanego w aferze podsłuchowej, to zachowuje się jak celebryta. Występuje w programach telewizyjnych i udziela się na Twitterze. Zaczął nawet prowadzić blog, na którym pi­sze o sobie tak: „Nazywam się Marek Falenta i jestem nie­winny”. Na zdjęciu jego pogodna twarz.
Linia obrony, którą Falenta przyjął w ostatnich tygo­dniach, jest konsekwentna: on, uczciwy przedsiębiorca za­trudniający dwa tysiące osób, chciał tylko sprzedawać tani węgiel, a w aferę wrobiły go służby specjalne, którym po­trzebny był kozioł ofiarny.
Problem z Falentą zaczyna się po sprawdzeniu, w jakim kontekście jego nazwisko pada w aktach prokuratorskich w śledztwach rozsianych po całym kraju. Tu Marek Falen­ta, 38-letni inwestor notowany w pierwszej setce najbogat­szych Polaków, ma zupełnie inną twarz.

Węglowy dyrektor sypie
Bydgoszcz. Kilkanaście dni przed publikacją pierw­szych nagrań funkcjonariusze Centralnego Biura Śled­czego weszli do Składów Węgla, których Marek Falenta jest współwłaścicielem. Cios był potężny. Spółka szyko­wała się do giełdowego debiutu, a z jej siedziby 'wypro­wadzono Marcina W., dyrektora generalnego firmy.
Został przewieziony do prokuratury, gdzie usłyszał 18 zarzutów, w tym zarzut kierowania grupą przestępczą.
Do dziś siedzi w areszcie.
Z akt śledztwa prowadzonego przez Prokuraturę Okrę­gową w Bydgoszczy wynika, że Marcin W. poszedł na współpracę z prokuraturą. Świadczy o tym szczegółowość zeznań, a także to, że w protokole przesłuchań pojawia­ją się sformułowania typu: „chciałbym dalej wyjaśnić...”,  które wskazują, że mówi sam z siebie i śledczy nie muszą go ciągnąć za język.
W. obciąża w zeznaniach Falentę i opowiada o relacjach z nim. Twier­dzi na przykład, że inwestor chwali! mu się swoimi kontaktami w Agencji Bez­pieczeństwa Wewnętrznego, która miała roztaczać nad nim nieoficjalną ochronę kontrwywiadowczą. Taki parasol - ze­znaje W. - podobno kosztował Falentę 6 tys. zl miesięcznie. Kto konkretnie miał przyjmować te pieniądze? Tego węglo­wy dyrektor nie zdradza. Opowiada za to, że bezpieczeństwem inwestora zajmuje się człowiek o pseudonimie Bankowiec. W. zna go z wyglądu, ale nie umie podać jego nazwiska. Twierdzi też, że Falenta doradzał mu zorganizowanie podobnej osłony dla siebie. Miał przekonywać, że w Bydgoszczy, gdzie W. rezydował, koszt takiego parasola byłby niższy.
W. przyznaje, że Falenta imponował mu swoją dbałością o rozmaite szczegóły. Miał korzystać z usług profesjonalnego trenera-psychologa, który przygotowy­wał go do publicznych wystąpień. Płacił za pozycjonowanie siebie i swoich bizne­sów w internecie - dzięki temu po wstu­kaniu jego nazwiska w wyszukiwarkę Google na pierwszych miejscach miały się wyświetlać linki odsyłające do arty­kułów przedstawiających go wyłącznie w pozytywnym świetle.
Falenta miał też dbać o swoją repu­tację wśród dziennikarzy zajmujących się tematyką ekonomiczną. Część z nico - utrzymuje W. - biznesmen miał nawet opłacać. Na pytanie śledczego, czy w tej grupie był także Piotr Nisztor, który przy­niósł do redakcji „Wprost” nagrania po­lityków, dyrektor Składów odpowiada, że nie. Ale - jak mówi - Falenta miał na dziennikarza duży wpływ. Z czego ten wpływ wynikał, niewiadomo.
Oddzielny wątek w zeznaniach aresz­towanego dyrektora stanowi sprawa podsłuchu znalezionego w siedzibie konkurencyjnych firm węglowych Krex i Energo. Tę historię opisaliśmy w„Newsweeku” już kilka miesięcy temu: pod ko­niec kwietnia 2014 roku do Kreksu do­ręczono teczkę z dokumentami, w której była zaszyta elektroniczna pluskwa. Przesyłka miała być nadana przez jedną z firm Falenty, a doręczył ją współpracu­jący z nim prawnik. W. twierdzi w swo­ich zeznaniach, że Krex i Energo tak czy inaczej stały na przegranej pozycji w konfrontacji ze Składami i inwigilo­wanie ich było bez sensu. Falenta posta­wił jednak na swoim, bo - jak zeznaje W. - chciał wiedzieć, w jaki sposób ludzie z konkurencji będą reagować na kolejne niepowodzenia.

Głęboka sieć
Czy opowieści węglowego dyrektora są wiarygodne? Śledczy z Bydgoszczy, któ­rych o to spytaliśmy, zasłaniają się ta­jemnicą postępowania, ale nieoficjalnie wiadomo, że zeznania W. oceniają jako wartościowe. Przesłano je już do War­szawy, gdzie toczy się śledztwo w sprawie afery podsłuchowej rozpętanej po pub­likacji „Wprost”. Na opowieści dyrekto­ra W. trzeba jednak nałożyć kilka filtrów. Po pierwsze, ma on przed sobą perspek­tywę wieloletniej odsiadki i na pewno chce się wykazać przed prokuratorami w nadziei na łagodniejszy wymiar kary. W związku z tym może koloryzować. Je­den z moich rozmówców twierdzi wręcz, że stawką jest status świadka koronne­go, o który W. zabiega. Po drugie, dyrek­tor zapewne wybiela samego siebie - tak może być w przypadku historii z pod­słuchem znalezionym w Bielsku Podla­skim, któremu rzekomo się sprzeciwiał. I wreszcie, zeznania dyrektora w wie­lu miejscach odnoszą się do opowieści samego Falenty, które także mogły być przesadzone.
Są jednak sprawy, które znajdu­ją potwierdzenie w innych źródłach. Chociażby troska Falenty o ochronę kontrwywiadowczą i kwestia jego kon­taktów z ludźmi służb specjalnych. „Puls Biznesu” już kilka dni po publikacji pierwszej części nagrań poruszył ten wą­tek. Gazeta zacytowała wówczas anoni­mowego menedżera współpracującego z Falentą: „Mówił mi, że jest bezpiecz­ny, bo ma ochronę służb. Rzeczywiście bardzo dużo wiedział, nieraz zaskakiwał mnie informacjami, a jednocześnie czuł się pewnie”. Dodajmy, że tym menedże­rem z pewnością nie był W., który wtedy już siedział w areszcie.
Prawdą jest też to, że Falenta korzystał z usług trenera NLP (programowania neurolingwistycznego), który pracował z nim nad pewnością siebie i technikami komunikacyjnymi. Wiadomo także, że inwestor przywiązywał dużą wagę do po­zycjonowania w internecie. Jak opowiada jeden z jego znajomych, Falenta miał na tym punkcie obsesję. Twierdził, że dzięki narzędziom internetowym, z których ko­rzysta, politycy mogliby z łatwością wy­grywać wszystkie wybory.
Za wiarygodnością W. przemawia coś jeszcze: badana przez Prokuraturę Okrę­gową w Gdańsku historia anonimu opi­sującego rzekome problemy finansowe wspomnianej wyżej spółki węglowej Energo. List jakiś czas temu trafił do banku, w którym firma zaciągnęła kredyt kupiecki. Mimo że był podpisany „nie­zadowolona pracownica”, to w rzeczywi­stości było to dzieło profesjonalistów. Jak wykazało śledztwo, anonim wysłano za pośrednictwem systemu TOR obsługują­cego tzw. głęboką sieć, z której korzystali m.in. hakerzy w serialu „Flouse of Car­ds” oraz Lisbeth Salander w trylogii „Mil­lennium” Stiega Larssona. Przesyłanie e-maili za pośrednictwem TOR można porównać do łańcuszka połączeń telefo­nicznych: jeden telefon dzwoni na dru­gi, ten przekazuje połączenie na kolejny i tak kilka razy z rzędu. Dzięki temu za­ciera się sieciowy adres IP nadawcy, któ­ry pozostaje anonimowy.
Jaki to wszystko ma związek z aresz­towanym dyrektorem? Taki, że podczas przeszukania w jego komputerze odnale­ziono pierwowzór anonimu, co pokazuje, że ostra rywalizacja węglowych firm nie była obca Marcinowi W.
Falenta, którego poprosiliśmy o ko­mentarz, sugeruje, że zeznania dyrektora to efekt aresztu wydobywczego. - Trudno jest odnieść się do wyjaśnień człowieka, który wiele miesięcy spędził w areszcie. Po raz kolejny oświadczam, że nie zle­całem nikomu żadnych podsłuchów. Ni­gdy nie opłacałem się funkcjonariuszom służb ani żadnym dziennikarzom - mówi. Zapewnia też, że inwigilacja konkuren­cji nie należała nigdy do jego zwyczajów biznesowych.

Pluskwa w ścianie
Bielsk Podlaski, miesiąc temu. Do siedzi­by Kreksu i Energo wchodzi policja. Je­den z funkcjonariuszy pyta o miejsce, w którym stoi kserokopiarka. Ekipa techników odsuwa urządzenie i wydłu­buje ze ściany pluskwę. A więc znowu podsłuch. Sprawę bada obecnie Prokura­tura Okręgowa w Białymstoku. - Śledz­two jest rozwojowe, na razie dwie osoby usłyszały w nim zarzuty - mówi „Newsweekowi” Iwona Kruszewska prowadząca to postępowanie.
Pierwszą z tych osób jest Adam D., skompromitowany bydgoski mecenas, który dwa lata temu został przyłapany na próbie wniesienia amfetaminy na spotka­nie z siedzącym w areszcie klientem. To właśnie on odebrał wspomnianą teczkę z zaszytą pluskwą w warszawskim biu­rze Falenty i zawiózł ją do Bielska Pod­laskiego. Jego adwokat nie komentuje śledztwa, przyznaje jedynie, że Aclam D. odmówił składania wyjaśnień.
Drugi z podejrzanych, Bogusław T., usłyszał dwa zarzuty: stosowanie pod­słuchu i fałszywe podawanie się za funk­cjonariusza publicznego. Jak ustalił „Newsweek”, T. jest byłym oficerem wroc­ławskiej delegatury Agencji Bezpieczeń­stwa Wewnętrznego. W 2011 r. przeszedł na emeryturę, a dziś prowadzi biuro de­tektywistyczne i pracuje m.in. dla spó­łek Falenty. Historia kontaktów tego byłego oficera z firmami z Bielska Pod­laskiego jest bardzo ciekawa. Opowiada śledczy: - Bogusław T. umówił się z jed­nym z menedżerów Kreksu i przedstawił się jako aktualny funkcjonariusz służb specjalnych. Najpierw powiedział, że jest z Agencji Wywiadu, a potem że z ABW. Chciał pozyskiwać informacje ze spółki.
Jak się dowiedzieliśmy, prokuratorzy na podstawie analizy billingów ustalili, że Bogusław T. był w kontakcie telefonicz­nym z Falentą.
Falenta nie wypiera się kontaktów z oboma podejrzanymi. - Adam D. obsłu­giwał Składy Węgla pod kątem prawnym, a Bogusław T. sprawdzał w naszej gru­pie firm wiarygodność jej pracowników - kontrahentów. Miałem z nimi spora­dyczny kontakt i zawsze były to formal­ne relacje służbowe. Nigdy nie zleciłem im inwigilowania kogokolwiek. O spra­wie podsłuchu w teczce dowiedziałem się z mediów - twierdzi.

Hipoteza: wykup
Warszawa. Z ustaleń prokuratury pro­wadzącej śledztwo dotyczące afery pod­słuchowej wynika, że kelnerzy nagrali w lokalach co najmniej 60 polityków i bi­znesmenów. Jak słyszymy, osobą, która pojawia się na taśmach najczęściej, jest miliarder Jan Kulczyk, który większość swoich rozmówców przyjmował w7 re­stauracji Amber Room. Zdaniem proku­ratury kelnerzy zakładali podsłuch na zlecenie Falenty.
Dlaczego te nagrania trafiły do me­diów? Śledczy odpowiada: - Pierwszym motywem była zemsta za wejście CBŚ do jego firmy, ale ostatecznie zadecy­dował przypadek. W tygodniu poprze­dzającym publikację pierwszych nagrań Piotr Nisztor szykował artykuł o proble­mach Składów Węgla. Tekst mógł osta­tecznie pokrzyżować plany giełdowego debiutu spółki. Nasza hipoteza zakłada, że Falenta się o tym dowiedział i posta­nowił wykupić się taśmami. Dał Nisz- torowi nagrania polityków i w zamian poprosił o odstąpienie od publikacji ar­tykułu o Składach. Nie przewidział tylko, że podsłuchane rozmowy rozpętają taką aferę.
Nisztor, którego poprosiliśmy o ko­mentarz do tej hipotezy, mówi, że to tylko spekulacje prokuratury. - Organa ściga­nia chyba nie mają precyzyjnego obra­zu sytuacji i na siłę starają się dopasować rozwiązanie zagadki do postawionej tezy - twierdzi. Ale przyznaje, że rzeczywiście zbierał materiały do artykułu o Składach Węgla i spotykał się w tej sprawie z Fa­lentą, który nawet zdążył już autoryzo­wać swoje wypowiedzi.
Jego artykuł o Składach Węgla osta­tecznie ukazał się w „Pulsie Biznesu” tyle że z opóźnieniem. Już po publikacji „Wprost”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz