piątek, 29 lipca 2016

Pierwszy krok w tył,Uwaga - niewypały!,Na bezdechu i Odpocznijcie, pomyślcie...



Pierwszy krok w tył

Nawet ktoś absolutnie niezdolny do ulegania innym czasem ulega swemu dziecku. W sprawie podwy­żek dla najważniejszych osób w państwie Jarosław Kaczyński uległ swemu ukochanemu dziecku - populizmowi, który w Polsce sam rozpętał.
   Tabloidy mają manierę przypisywania sobie większej roli niż ta, którą w rzeczywistości mają. Ale akurat uzasadnione było twierdzenie dwóch największych polskich tabloidów, że to one powstrzymały PiS i prezesa tej partii. Co daje nam przy okazji wgląd w myślenie Jarosława Kaczyńskiego o swym elektoracie. Wie on doskonale, że poparcia dla jego partii nie zmniejszy ani deptanie konstytucji, ani niszczenie państwa prawa. Może jak pyłek z klap marynarki strzepnąć głosy opo­zycji i uczestników marszu KOD. Może całkowicie zignoro­wać stanowisko Komisji Europejskiej i sugestie prezydenta Obamy, opinie Komisji Weneckiej i Rady Europy. Ale nie jest w stanie zignorować złości ludu, który tak długo sam przeko­nywał, że władzy się nie należy, bo podwyżki dla urzędników są zbędne.
   Po dziewięciu miesiącach rządów PiS najważniejszy czło­wiek w państwie po raz pierwszy się cofnął, po raz pierwszy poczuł granicę swej mocy. Wielki językoznawca Kaczyński mógł narzucić Polsce swój język, a swemu elektoratowi emo­cje. Wielki historyk Kaczyński mógł podjąć próbę rewizji hi­storii, likwidując całe jej rozdziały i realnych bohaterów. Mógł nawet, a co tam, obsadzić w roli pierwszego korepetyto­ra historii, szefa IPN, człowieka, który w bezczelny sposób za­przecza historycznym faktom. Może nawet tolerować próby narzucania woli ministra obrony bohaterom Powstania War­szawskiego, których tak wielką czcią otaczał jego brat. Może traktować prezydenta z buta, a premiera jak marionetkę. Może niemal wszystko. Ale nie zaryzykować gniew ludu PiS-owskiego, któremu nawet wdzięczność za 500 plus nie zneu­tralizuje wściekłości na 5000 plus.
   W tym wypadku vox populi nie jest oczywiście vox de i. Moż­na dyskutować, czy podwyżki należą się prezydentowi Dudzie za łamanie konstytucji, premier Szydło - za łamanie prawa, ministrowi Waszczykowskiemu - za niszczenie reputacji Polski, ministrowi Szyszce - za niszczenie przyrody, ministrowi Błaszczakowi - za wybitnie niemądre wypowiedzi, minister Zalewskiej - za oblanie maturalnego egzaminu z historii i wielu innym. Co nie zmienia faktu, że pensje ważnych urzęd­ników państwowych są w Polsce stanowczo za niskie. I co nie zmienia faktu, że była wicepremier Elżbieta Bieńkowska mia­ła absolutną rację, mówiąc, że za sześć tysięcy żaden wybit­ny fachowiec nie przyjdzie do pracy w państwowym urzędzie. Jarosław Kaczyński jest zbyt inteligentny by nie wiedzieć, że Bieńkowska miała rację. Ale wtedy grano w Polsce inną melo­dię. Kraj jest w ruinie, państwo jest teoretyczne, a ludzie wła­dzy z pogardą traktują zwykłych ludzi. Ośmiorniczki miały Platformę zabić. A wyrwany z kontekstu cytat z Bieńkowskiej miał rząd dobić. Kontekst na potrzeby propagandy wyparo­wał, a sens wypowiedzi został mechanicznie unicestwiony. Dziś za tamten propagandowy ostrzał płaci PiS. Prezes strze­la, elektorat kule nosi.
   Rejterada Kaczyńskiego w sprawie podwyżek - rejterada, bo przecież sam głosował za tym, by sprawa stanęła na po­rządku dziennym - może być dla wielu źródłem Schaden­freude. Ale może też być podstawą do konstatacji smutnych. Najpierw w kwestii samych podwyżek. Jak się cieszyć z za­kwestionowania rozwiązania, które w części jest racjonalne? Może dobrym rozwiązaniem byłoby uchwalenie podwyżek, które zaczną obowiązywać w następnej kadencji? Jeśli nadal będzie rządziło PiS, będzie to nagroda za potwierdzone w wy­borach zaufanie elektoratu. Jeśli do władzy dojdzie inna eki­pa, będzie mogła zachęcić do państwowej pracy prawdziwych fachowców - dzieło naprawy państwa po rządach PiS napraw­dę będzie wymagało wielkiej fachowości. Drugi wniosek, na pierwszy rzut oka również smutny - jeśli Jarosław Kaczyń­ski cofa się wyłącznie przed odruchem wściekłości elektoratu wynikającej z faktu, że ktoś dostanie więcej, to w sprawach wartości miękkich, typu państwo prawa i prawa człowieka, oporów nie będzie miał żadnych. To z kolei prowadziłoby do wniosku, że pozbawić PiS władzy może wyłącznie wywróce­nie się gospodarki.
   I tak, i nie. Prawdopodobnie zmiana władzy w Polsce bę­dzie możliwa dopiero wtedy, gdy lud PiS-owski uzna, że jego oczekiwania zostały zawiedzione, lud nie-PiS-owski zostanie doprowadzony do granic wytrzymałości notorycznym naru­szaniem prawa i zamachem na estetykę, a opozycja zaoferuje Polsce i przywództwo, i pomysł, czyli wizję.
   Opozycja, której część ma kłopoty z księgowością, a część ze zwartością szeregów, na razie nie oferuje ani jednego, ani drugiego. Ale za nami dopiero dziewięć miesięcy „dobrej zmiany”. Wszystko się może zmienić, poza jednym. Rozpusz­czonych po Polsce demonów populizmu nikt nie poskromi.

Uwaga - niewypały!

Za kłamstwo oświęcim­skie - do więzienia. Za kłamstwo jedwabieńskie - do rządu. Za kłam­stwo kieleckie - do IPN.
Takiego festiwalu kłamstwa, głupoty i arogancji rządzą­cych chyba mało kto się spodziewał. Co prawda mówi się, że najgorsze decyzje PiS odkładane są na po wizycie papieża i po Światowych Dniach Młodzieży, ale niektóre dokonania już powodują osłupienie. Wyglądało na to, że PiS nie ma z kim przegrać, aż pojawiła się możliwość, że przegra sam z sobą.

KŁAMSTWO. Kiedy pierwszy raz w „Kropce nad i” usły­szałem kłamstwa i wykręty minister edukacji (!) Anny Za­lewskiej, która (biedactwo) nie potrafiła wykrztusić, kto mordował Żydów w Jedwabnem i w Kielcach, zamiast tego wskazując na bliżej nieokreślonych „antysemitów”, panujące różnice zdań, dyskusyjne opinie etc., sądziłem, że mamy do czynienia po prostu z oportunistką, która nie chce się narazić przełożonym i swoim wyborcom. Miałem nadzieję, że skoro prezes Kaczyński zaledwie kilka dni przedtem w Białymstoku kolejny raz potępił antysemityzm (mówiąc, że nie należy on tylko do prze­szłości), a prezydent Duda jasno powiedział, kto był mor­dercą, a kto ofiarą - to pani minister zostanie co najmniej upomniana, ktoś - premier Szydło, prezes lub prezydent - zdystansuje się od jej zawstydzającej i szkodliwej dla Polski wypowiedzi.
   Dla każdego myślącego człowieka było jasne, że słowa minister pójdą w świat, i lepiej by było dla naszego wize­runku za granicą, gdyby w świat poszła wiadomość, że pol­ska minister została odwołana, ponieważ nie wiedziała, kim byli sprawcy pogromów. Niestety, żaden przedstawi­ciel władz, nawet najskromniejszy portier czy goniec, nie odciął się od wykrętów minister Zalewskiej. Wobec tego stało się to, co każdy głupi mógł przewidzieć. „Słowa, które wyleciały wróblem, powróciły wołem”.
   Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie wystosowało list do prezydenta Dudy, zaprotestował Światowy Kongres Żydów, a to jeszcze nie koniec, bo oliwy do ognia dolał dr Jarosław Szarek, prezes elekt Instytutu Pamięci Narodowej(!), i niektórzy posłowie prawicy. Tym samym dwie oso­by oficjalne, odpowiedzialne za edukację społeczeństwa, zwłaszcza młodzieży, zadekretowały, co należy myśleć o Jedwabnem czy o Kielcach. Wielkie kłamstwo nabrało mocy urzędowej. Zagonili do stodoły i ją podpalili bliżej nieokreśleni antysemici, a nawet Niemcy. To tak (celnie zauważył prof. Śpiewak), jak gdyby powiedzieć, że obozy śmierci organizowali antysemici. Tak będą uważali (przy­najmniej służbowo) wymienieni ostatnio na swoich stano­wiskach kuratorzy oświaty, dyrektorzy szkół, nauczyciele i uczniowie. A co znajdą w internecie lub usłyszą w domu, to inna sprawa. Tak interpretując historię, rząd cofa się o kilkadziesiąt lat, do czasów PRL, kiedy o tych sprawach (podobnie jak o Katyniu czy o powstaniu warszawskim) nie wolno było mówić, zwłaszcza prawdy.
   Wraca dwójmyślenie. Niszczone są wysiłki dwóch pokoleń Polaków i Żydów, żeby ten tragiczny rozdział
naszej wspólnej historii przezwy­ciężyć: wysiłki polityków tej miary co prezydent Lech Kaczyński, Wła­dysław Bartoszewski, Aleksander Kwaśniewski, uczonych, takich jak prof. Jan Grabowski czy prof. Barbara Engelking, specjalnej placówki PAN, ustalenia IPN, starania strony polskiej i dia­spory na rzecz utworzenia Muzeum Historii Żydów Pol­skich, co w sumie miało doprowadzić do prawdy zamiast do kłamstwa i do pojednania zamiast wrogości. Niestety, droga do tego celu okazała się trudniejsza, niż myśleliśmy. Jeszcze jeden skutek: zmarnowane będą miliony złotych, wydawanych corocznie na wizerunek Polski w świecie. Je­dyny pożytek: wiadomo, komu to wszystko zawdzięczamy.

GŁUPOTA. Dobrze dotychczas naoliwiona machina PiS, która wygrała zdecydowanie wybory i wprowadza­ła całodobowo „dobrą zmianę”, nieoczekiwanie zaczęła produkować buble, nawet w oczach swoich sympaty­ków. Odzyskują nadzieję ci, którzy uważali, że PiS bę­dzie rządził do końca świata i jeszcze dłużej. Typowym niewypałem była inicjatywa hojnej podwyżki wynagro­dzeń dla elity władzy - od prezydenta i jego małżonki, poprzez rząd, aż po posłów. W samej idei było racjonal­ne jądro, pensje nie mogą być zamrożone bez końca, a pierwszej damie - jeśli przyjmie - można płacić, choć byłby to precedens. Ale PiS wybrał wariant „na bogato”, obejmujący pierwszą parę, rząd oraz posłów, co wię­cej - dużo i od zaraz. W sumie ponad 20 min złotych rocznie. Zamiast tego trzeba było uchwalić podwyż­kę skromniejszą i obowiązującą od następnej kaden­cji, a nie dogadzać sobie samym. Inicjatywę zgłosiła (a po aferze nazwanej przez Kukiza „koryto plus” wy­cofała) „grupa posłów”, ale trudno sobie wyobrazić, że pomysł nie był konsultowany z zainteresowanymi - z parą prezydencką, z szefową rządu i co najmniej z posłem/prezesem Kaczyńskim. W ciągu 24 godzin ci sami politycy PiS, którzy projekt zachwalali, z rzecz­niczką Klubu PiS Beatą Mazurek i autorami projektu na czele, karnie się od niego odcięli, spuszczając uszy po sobie. Podwyżka? Jaka podwyżka? „Nie ma tematu”. Ale mleko się rozlało, PiS się przestraszył sojuszu popu­lizmu z rozsądkiem. Pomysł trafił do kosza.

APEL SMOLEŃSKI to kolejny niewypał. Zanim jednak trafi (mam nadzieję) do kosza - zepsuje dużo krwi. Nie­przemyślana inicjatywa ministra Macierewicza, poparta przez wszystkich świętych PiS, żeby przy każdym apelu poległych („krew jest niepodzielna”) z udziałem Wojska Polskiego odczytywano także apel „poległych” w kata­strofie smoleńskiej, od początku budziła opory, a potem wręcz sprzeciw (Poznań, Czerwiec ’56) jako niestosowna wobec poległych oraz ich bliskich, a dodatkowo szkodli­wa dla kultu smoleńskiego, który staje się obowiązkowy. W Poznaniu apel smoleński został odczytany „na siłę”, bez zgody organizatorów, ale w Warszawie weterani po­wstania z góry powiedzieli „nie”. Chcą być we własnym gronie, ze swoimi umarłymi. Trudno się dziwić.
Daniel Passent

Na bezdechu

Zaczęły się Światowe Dni Młodzieży i wizyta pa­pieża Franciszka w Kra­kowie. O zagrożeniach mówi się dużo, bo są po­wody. A bezpieczeństwa zagwarantować się nie da. Z wypowiedzi wysokiego rangą oficera dowiedziałem się, że każdy z nas powinien zwracać uwagę na osoby zachowujące się dziwnie, podejrzanie lub wręcz nie­pokojąco. W takich przypadkach należy natychmiast zawiadomić policję.
   Nie żartuję ze spraw bezpieczeństwa, ale od kilku miesięcy groźne zachowania zauważam u wielu osób. Jedną z nich jest Marek Kuchciński, marszałek Sejmu. Mówi tak szybko, że sam nie rozumie co. Życzliwi twierdzą, że gdyby rozu­miał, to nic by nie mówił. Na bezde­chu potrafi przeprowadzić głosowanie nad trzema różnymi ustawami i zanim wyniki wyświetlą się na tablicy, bez­błędnie je podać. Posłów opozycji nie dopuszcza do głosu, bo mu przeszka­dzają. Chociaż czasami, w jakiś perfid­ny sposób, człowiek z PO czy z Nowoczesnej pojawi się na mównicy. Wtedy marszałek demonstruje sali, co po­trafi zrobić z takimi posłami: wprowadzacie obstrukcję pod obrady, odbieram panu (pani) głos, proszę wrócić na miejsce - trzeszczy władczo.
   Zdarza się, że Kuchcińskiego zastępuje wicemarsza­łek Brudziński. Na szczęście trzyma ten sam poziom - cichego entuzjazmu dla wszelkiego rodzaju cham­stwa. Oczywiście tylko u swoich. Uśmiecha się wyrozu­miale, gdy szef jego klubu, profesor nauk humanistycz­nych Ryszard Terlecki w czasie obrad krzyczy do kogoś „zjeżdżaj”. Nie przeszkadza mu, że poseł PiS Piotr Pyzik pokazuje środkowy palec stojącemu na mównicy. Kim jest, do diabła, poseł Pyzik? Wielbicielem Arystofanesa, który ten wulgarny gest opisał w komedii „Chmu­ry” w 423 r. przed naszą erą? Nie, to polski patriota, dla którego dewiza „Bóg, Honor, Ojczyzna” jest życiową busolą, jak pisze sam o sobie.
   W takiej właśnie atmosferze w sali Wysokiej Izby demokratycz­nie wybrana większość uchwaliła 22 lipca - z pewnością dla uczcze­nia drukowanego w Moskwie przez Stalina Manifestu PKWN - że Trybunał Konstytucyjny zachowuje swoją nazwę. Jego kompetencje zawłaszcza zaś Jarosław Kaczyński. Tak zostaliśmy bez konstytucji.
   Kolejną osobą, która powoduje u mnie zaburzenia poznawcze graniczące z rozpaczą, jest Ewa Kurek. Historyczka z doktoratem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i obecna ekspertka TVP. To ona jest autor­ką wypowiedzi o profesorze Bartoszewskim: „Pan Bóg czasem, jak chce kogoś pokarać, to karze człowieka zbyt długim życiem”, i to ona wie, że Pola­cy nie mogli spalić Żydów w Jedwab - nem, bo w 1941 r. nie było państwa polskiego. Rozwinięcie tego idioty­zmu może być porażające. Jedyne w okupowanej Europie Państwo Podziemne w Polsce nie istniało?  
Jacyś bliżej nieznani cudzoziemcy podejrzanie słabą polszczyzną pisali „Pana Tadeusza”, „Dziady”, „Beniowskiego”, „Wesele”? Ale może to już dzisiejsza abderyczna norma, może jak w norwidowskim „Fortepianie Chopina”, w którym ideał sięgnął bruku, jesteśmy świadkami wyrzucania na bruk naszej historii?

Na własne oczy widziałem 63 dni powstania warszaw­skiego - zaczynałem właśnie 8. rok życia. W bramie mojego domu umierali młodzi, nawet kilkunastoletni, powstańcy. Oni z pewnością polegli na polu walki, a nie zginęli w żadnej katastrofie. Pycha i arogancja głuchego dyrygenta z przenośnej plastikowej drabinki oraz jego alter ego Antoniego Macierewicza wciskających apel smoleński do pamięci o powstaniu są po prostu wstręt­ne. Pieczętują brak szacunku dla bohaterów 1944 r. i za­właszczanie ich święta przez PiS. Ciekawe, co się dzieje z Andrzejem Dudą?
Stanisław Tym

Odpocznijcie, pomyślcie...

Być może w sierpniu nowa władza pojedzie wreszcie na urlop i da od siebie odpocząć. Bo końcówka sezonu była, także dla PiS, bardzo nerwowa. Już nie chodzi nawet o sposób uchwalania kolejnej wersji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, bo nocne obrady, ale też coraz bardziej dosadne wyzwiska, obraźliwe gesty, naruszanie regulaminu sejmowego stają się w tej kadencji standardem. Ministrowie także dosypali swoje. Po ubiegłotygodniowych morderczych wizerunkowo występach min. Zalewskiej (Je­dwabne) i min. Błaszczaka (LGBT), tym razem Zbigniew Ziobro, wprowadzając w stupor polski biznes, zapowiedział kolejne podwyższenia kar - w tym do 25 lat więzienia za nadużycia w rozliczaniu podatku VAT. Ale min. Ziobrę przyćmił min. Ma­cierewicz i jego ludzie, przez wiele dni dręcząc powstańców warszawskich, bo ci („będąc pod opieką opozycji") nie chcieli się zgodzić, aby w rocznicę powstania oddać hołd bohaterstwu poległego Lecha Kaczyńskiego. Historykom, zdumionym waria­cjami pisowskiej polityki historycznej, nowo wybrany naczelny historyk kraju, czyli prezes IPN, zasugerował, iż będą musieli się wyrzec antypolskiego „kłamstwa jedwabieńskiego". Relacjonu­ję pobieżnie zaledwie kilkadziesiąt godzin igraszek władzy.

Dotychczas PiS wykazywał całkowitą odporność psycholo­giczną i sondażową na zdarzenia, które za rządów PO ucho­dziłyby za niebywały skandal. Jęczenie opozycji o nepotyzmie nowej władzy, o niekompetencji jej funkcjonariuszy, łamaniu konstytucji, psuciu reputacji Polski za granicą, zadłużaniu kraju i co tam jeszcze zdążyła zwerbalizować, spływały po PiS jak woda po gęsi. Aż tu nagle, niemal w ostatnim dniu przed wa­kacjami, awaria. Nieoczekiwana (rządowa, choć ubrana w pod­pisy poselskie) inicjatywa wielkiej podwyżki wynagrodzeń dla parlamentarzystów, ministrów, także dla pani premier, pana prezydenta z małżonką oraz agentów CBA, która miała spokoj­nie zakończyć pierwszy polityczny sezon władzy, wybuchła Pis w rękach. Operacja, w internecie szybko nazwana „koryto+", po kilkunastu godzinach zastąpiona została nową propozycją - obniżki podwyżki, a potem deklaracją, że o co chodzi, skoro żadnej podwyżki nie ma i nie będzie?
Plan się rozsypał. To widowiskowa porażka, bo dotąd PiS nie zwykł się tak panicznie cofać. Fakt, że inicjatorzy przedurlopowej podwyżki zachowali się nieostrożnie, bo nawet jeśli korekty wynagrodzeń tzw. erki, a zwłaszcza korpusu wiceministrów, dałoby się racjonalnie obronić, podobnie jak uregulowanie statusu „żon stanu" (czytaj s. 26), to raczej nie wobec elektoratu PiS. Jeśli przez lata karmi się swoich wyborców opowieściami o pazerności i zepsuciu władzy, luksusach i ośmiorniczkach, to trudno uzyskać aprobatę dla idei „wy 500+, my 5000+". Były badania, że elektorat PiS naprawdę się zeźlił.

PiS będzie zapewne coraz częściej doświadczać, że „populizowanie" to bardzo skuteczna metoda zdobywania władzy, ale fatalne obciążenie przy jej sprawowaniu. Obietnice wylatywały w kampanii jak wróble, a wracają jak woły. Jeśli pre­zydent Duda i premier Szydło składali publiczne zobowiązanie bezwzględnego obniżenia wieku emerytalnego (choć to spo­łeczny, gospodarczy i finansowy absurd), to choćby minister finansów rwał włosy z głowy, trudno się teraz wyłgać. Jeśli się obiecało frankowiczom, że banki będą musiały wziąć na siebie miliardowe koszty przewalutowania kredytów, to trzeba je teraz przymusić. Choć firmy ratingowe tylko czekają, żeby obciąć wiarygodność kredytową Polski, jeśli władza naruszy stabilność sektora bankowego. Jak się zapowiedziało repolonizację gospo­darki (cokolwiek to znaczy), to trudno się dziwić, że inwestorzy zagraniczni zamrażają swoją aktywność. Jeśli trzeba zebrać pie­niądze na 500+, mieszkania+, płace minimalne+, emerytury+, kwotę wolną od podatku+, kopalnie+ itd., to wiadomo, że będą rosły jawne i ukryte podatki, a przedsiębiorcy zostaną poddani wszechstronnym kontrolom i groźbom. Co raczej nie będzie sprzyjało przedsiębiorczości... PiS niesłychanie zawęził sobie pole manewru. Uporczywa wieloletnia „pedagogika nieodpo­wiedzialności", formatowania tabloidowego wyborcy, będzie się mścić.

Możliwe reakcje władzy są zasadniczo dwie: albo brnąć dalej, organizując polityczne igrzyska przeciw „wrogom,  szkodnikom, zdrajcom, sędziom i profesorom" (tu niedościgłym wzorem pozostanie prezydent Erdogan), albo powoli, ponosząc polityczne koszty, wracać do rzeczywistości, która, niestety, z trudem poddaje się nawet najbardziej wytężonej woli poli­tycznej. Sejm zafundował sobie 44 dni urlopu. Jest czas, żeby władza odpoczęła także od siebie. Przy okazji można sobie to i owo przemyśleć.
Jerzy Baczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz