sobota, 30 lipca 2016

Wtyczka bez właściwości



Ślepo wierzy w prezesa. Jest uważany za jego wtyczkę w rządzie. Ale gdy wierny cień Kaczyńskiego ostatnio przemówił własnym głosem, zrobiło się gorąco

Aleksandra Pawlicka

Pierwszą decyzją, jaką pod­jął Mariusz Błaszczak, gdy został ministrem spraw we­wnętrznych, było zaprosze­nie egzorcysty.
   - Ksiądz przyszedł odprawić egzorcyzmy, aby wyplenić złe duchy po poprzed­nikach. Dopiero gdy poświęcił gabinet, minister Błaszczak mógł zacząć w nim urzędować - opowiada były już pracow­nik resortu. Trochę to dziwne, bo przecież jego poprzedniczka Teresa Piotrowska, minister w rządzie Ewy Kopacz, była w re­sorcie nazywana katechetką, bo skończyła studia teologiczne.
   - Ale widać minister Błaszczak posta­nowił w sposób dosłowny wcielić w życie doktrynę swego szefa: „Polska zaczyna się od PiS. Wszystko, co przedtem, należy wypalić ogniem do żywego” - mówi mój rozmówca.

NIEROZUM
Jego znak rozpoznawczy to wręcz ślepa wiara w prezesa PiS. W partii mó­wią o nim: „przezroczysty”, „mister nobo­dy”. Ale też: „solidna firma, choć prochu nie wymyśli, to jeśli dostanie recepturę, będzie go produkować”.
   Jeden z dawnych partyjnych kolegów Błaszczaka: - Mariusz to przedłużenie Ka­czyńskiego, ale w zupełnie innym stylu niż Adam Lipiński, który też jest człowiekiem cienia, ale ma swoje zdanie, intelektual­ny wkład w partię. Mariusz zatrzymuje się tuż przed momentem intelektualnego przetrawienia treści. On potrafi tylko spi­jać z ust prezesa.
   Współpracownicy Błaszczaka zgodnie powtarzają, że zawsze pojawia się i zni­ka wraz z Jarosławem. Gdy Kaczyński postanawia wycofać się z pierwszej linii frontu na kilka dni, wycofuje się i Błasz­czak. - I wyłania się dopiero wtedy, gdy dostaje od szefa wytyczne - opowiada mój rozmówca.
   Pytanie, czy to, co mówił w czasie kon­ferencji prasowej po zamachach w Nicei, również było efektem ustaleń z Kaczyń­skim? Błaszczak błysnął wyjątkową nie­kompetencją, a jego diagnoza przyczyn zamachów we Francji wprawiła pol­ską i zachodnią opinię publiczną w zdu­mienie. Szef MSW mówił o kwiatkach malowanych na chodnikach kredkami w kolorach tęczy, co dla niego jest „wy­raźnym nawiązaniem do LGBT”, oraz o „ideologii multi-kulti, która króluje na Zachodzie i przynosi tragiczne rezultaty”.
   Ambasador Francji w Polsce Pierre Buhler dyplomatycznie skwitował, że ta­kie tłumaczenie źródeł terroryzmu jest trudne do zaakceptowania. Krytykowali też polscy politycy. Dawny kolega partyj­ny Ludwik Dorn stwierdził, że takie wypo­wiedzi to „polityczna nekrofilia”, a samego Błaszczaka nazwał „chodzącą niekompe­tencją i nierozumem”. Adrian Zandberg, lider Partii Razem, dodał: „Ci, którzy przy okazji zamachów wykorzystują sytuację, by rozkręcać nienawiść, nie mówią jedne­go: jakie mają rozwiązanie? Rozumiem, że dla ministra Błaszczaka idealnym roz­wiązaniem jest homogeniczna etnicznie Polska, w której wszyscy są białymi kato­likami. Czy tych, którzy są inni, wyznają inną religię, mają ciemniejszy kolor skó­ry, chciałby zapędzić jak przed kilkudzie­sięciu laty do stodoły?”.
   Minister Błaszczak nie odpowiadał na te zarzuty. Nie chciał też rozmawiać z „Newsweekiem”, tłumacząc się brakiem czasu.
   - Wydaje mi się, że powiedział po pro­stu to, co myśli większość ludzi w PiS, a że nie ma w swoim otoczeniu sprawne­go PR-owca, to nie miał z kim swojego wy­stępu skonsultować - mówi polityk PiS.
- Gdy Błaszczak zaczynał pojawiać się w mediach jako poseł, nosił ze sobą na­wet specjalne chusteczki, aby zawsze móc się przypudrować i nie świecić się na wi­zji. Dziś jako minister zapomina, że gdy otwiera się usta, to trzeba wiedzieć, co się chce powiedzieć.

WYCINKI
Błaszczak uważany jest za wtyczkę prezesa w rządzie. Ma kontrolować Be­atę Szydło i być przeciwwagą dla Zbignie­wa Ziobry. Gdy Ziobro jakiś czas temu odszedł z PiS i dryfował na obrzeżach po­lityki, Błaszczak triumfował: „Może prze­każę panu Ziobrze chusteczkę, żeby otarł łzy, bo tak odbieram jego lamenty”. Z zasa­dy jest nieufny wobec każdego, kto mógł­by stanowić zagrożenie dla prezesa.
   - Rolą Błaszczaka jest patrzenie wszyst­kim na ręce. W partii mówi się, że to on przygotowuje dla prezesa słynne teczki na każdego. Zbiera wycinki z gazet - opowia­da były polityk PiS. - Gdyby ktoś próbował w partii wybić się na niepodległość, Błasz­czak ma być jak dzwonek alarmowy. Jeśli na posiedzeniu rządu dochodzi do spię­cia, to on informuje o tym centralę partii na Nowogrodzkiej, zanim jeszcze Szydło zdąży sięgnąć po telefon.
   Ta ścisła współpraca zaczęła się w cza­sach, gdy Błaszczak był szefem Kancelarii Premiera w rządzie Jarosława Kaczyń­skiego. Funkcję tę pełnił najpierw u Kazi­mierza Marcinkiewicza, a gdy ten okazał się zbyt niezależny i został zmuszony do dymisji na rzecz szefa partii, Błaszczak awansował na jednego z najbliższych współpracowników prezesa PiS. W latach 2006-2007 spędzali ze sobą całe dnie. Szef kancelarii przyjeżdżał do pracy przed go­dziną 9 i pracował do 21. - Potem odsyłał do domu wszystkich pracowników i sam szedł do gabinetu premiera na rozmowy w cztery oczy albo w najbardziej zaufa­nym gronie. Czasami przeciągały się do północy, najczęściej kończyły ok. godz. 23 - mówi współpracownik Błaszczaka z tamtego okresu.
   Pod koniec rządów PiS Błaszczak do­stąpił zaszczytu, który jest marzeniem każdego członka PiS - przeszedł z preze­sem na „ty”. Stało się to w momencie, gdy miał zaledwie 38 lat, a prezes zwykle jest po imieniu tylko z zaufanymi osobami po czterdziestce.
   Błaszczak z Kaczyńskim zna się od cza­sów Porozumienia Centrum. Wtedy mło­dego i skromnego działacza z Legionowa przyprowadził do Kaczyńskiego Przemy­sław Gosiewski. Przetrwali razem chude lata 90., gdy PC było poza parlamentem. Potem razem tworzyli PiS. Gdy Lech Ka­czyński został prezydentem stolicy, Błaszczakowi przypadła funkcja burmistrza warszawskiego Śródmieścia.
   - Cały czas pchał go Gosiewski. Także wsadzenie Błaszczaka do Kancelarii Pre­miera było jego pomysłem, a że Kaczyń­ski ufał Przemkowi, to korzystał na tym i Błaszczak - opowiada polityk PiS.
   O Gosiewskim, który w 2010 r. zginął w katastrofie smoleńskiej, Błaszczak sta­le pamięta. W 2015 r. współorganizował w Sejmie konferencję „Dla Ciebie Polsko, Ojczyzno moja. Przemysław Gosiewski (1964-2010)”. Wzięło w niej udział tysiąc osób, także prezes PiS i szef Radia Maryja.
   - Przemka i Mariusza jedna rzecz na pewno różni. Przemek był rasowym po­litykiem, lansował wiernych sobie ludzi, budując w ten sposób własną siłę w partii. Mariusz tej umiejętności na ma. To czło­wiek pozbawiony ambicji politycznych - mówi były współpracownik Błaszczaka.
   W oczach współpracowników to wada, ale w ocenie Kaczyńskiego zaleta. Dzięki niej Błaszczak jest żołnierzem absolut­nie bezpiecznym, niestanowiącym za­grożenia dla swojego generała. Wykona każdy rozkaz, nie zbuntuje niezadowo­lonych, nie dokona wolty, nie odejdzie z partii, nie wbije noża w plecy. Partyj­ni koledzy mówią o nim czasami z kpiną „Płaszczak”. A jednocześnie zazdroszczą, bo Błaszczak należy do grona nielicznych wybrańców, którzy mają numer prywat­nej komórki prezesa oraz prawo dzwo­nienia o każdej porze.

KLAMKA
- Błaszczak przypomina trochę Le­cha Kaczyńskiego. Bardziej urzęd­nik niż polityk. Sumienny, pracowity, uprzejmy, kochają go wszystkie sekretar­ki, bo prędzej sam zaparzy kawę, niż miał­by je opieprzyć za jej brak - mówi polityk PiS. A do tego jest skromny. Przez lata jeź­dził zielonym fiatem punto i od święta złotym polonezem. To drugie auto odzie­dziczył po ojcu, który pracował w FSO. Całkiem niedawno stare samochody za­mienił na fiata 500 w wersji kombi.
   Błaszczaka i prezesa Kaczyńskiego łą­czy także sceptyczny stosunek do internetu oraz mediów społecznościowych. Szef MSWiA ma konto na Twitterze od 2010 r., a na nim zaledwie 11 wpisów, przy czym przez pierwsze pięć lat były tylko dwa sprowadzające się do „Witam serdecznie”. Pozostałe pochodzą z 2015 i 2016 r. i - po­dobnie jak informacje zamieszczane na profilu ministra na Facebooku - dotyczą głównie konferencji i oficjalnych spotkań ministra. Osobistych komentarzy nie ma.
   Przede wszystkim jednak Błaszczak ma dobre notowania u Tadeusza Rydzyka - nie wykorzystuje ich do budowania włas­nej pozycji politycznej. Błaszczak jedzie do Rydzyka, gdy trzeba załatwić sprawy istotne dla partii. I nie zniechęca się na­wet wtedy, gdy przychodzi mu pocałować klamkę. Tak było w 2014 r. przed eurowyborami, gdy z Joachimem Brudzińskim pojechali do Drohiczyna, aby udobruchać goszczącego tam ojca Tadeusza, mające­go do PiS pretensje o przyznanie marnych miejsc na listach wyborczych wybrańcom Radia Maryja. Rydzyk nawet się z nimi nie przywitał, wymawiając się bólem głowy.
   - Brudziński był wtedy wściekły, a Błaszczak spokojnie tłumaczył, że to tyl­ko chwilowe napięcie z Toruniem - opo­wiada polityk PiS.
Błaszczak towarzyszy prezesowi w piel­grzymkach Radia Maryja na Jasną Górę, w urodzinowych fetach tego radia w To­runiu, w spotkaniach w siedzibie redemp­torystów w Rembertowie. Czasami takie narady trwają nawet do północy.
   - Jego pozycja u prezesa jest dziś na­prawdę silna. Jeśli dodać do tego fakt, że stoi na czele kluczowego resortu, to może poczuł się wreszcie na tyle silny, że po­stanowił mówić własnym głosem? - za­stanawia się mój rozmówca, komentując ostatnie wystąpienie ministra. - Może uznał, że skoro inni mogą walić na odlew, zyskując w ten sposób popularność, to dlaczego nie on? Skoro obowiązuje zasada im ostrzej, tyle lepiej, to dlaczego i on nie miałby zaistnieć w mediach?
   Błaszczak zanim został ministrem, był właściwie tylko raz bohaterem medial­nego skandalu. Gdy w 2011 r. wyszedł ze studia weekendowego programu Moni­ki Olejnik i groził jej skargą do Rady Etyki Mediów za napastliwe jego zdaniem za­chowanie dziennikarki.
   Jako minister przed kredkami i multi-kulti wsławił się interwencją w sprawie zatrzymania córki radnej PiS, która wraz z rodziną organizowała kontrpikietę do Marszu Równości w Gdańsku. Uczest­nicy tej pikiety obrzucali wyzwiskami uczestników marszu, a w policjantów rzu­cali kamieniami i petardami. Gdy poli­cja obezwładniła córkę radnej, minister uznał, że „inna metoda powinna być sto­sowana wobec osiłków, a inna wobec słab­szych”, i jako zwierzchnik policji wszczął wewnętrzne dochodzenie w tej sprawie. Dał tym jasno do zrozumienia, że w pań­stwie PiS „naszych” ruszać nie można.
   Na celowniku znaleźli się za to ci, któ­rych bronią są kolorowe kredki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz