niedziela, 31 lipca 2016

Grill pod gilotyną



W warszawskim ratuszu panika. Po korytarzach od tygodni krążą plotki, że na jesieni wkroczy do urzędu komisarz i zastąpi prezydent Gronkiewicz-Waltz oraz radę miasta

Renata Kim, Wojciech Cieśla

Warszawa, mod­ny lokal na Powi­ślu. - Grillowanie - mówi znany dzia­łacz samorządowy - to przypiekanie na ruszcie, podsma­żanie, żeby zmiękczyć. A ścinanie - dłoń działacza opada w powietrzu jak gilotyna - to krótkie zakończenie tematu przed podaniem na talerz. Nie wiem, którą op­cję wybierze PiS. Ale ten kucharz, cha, cha, lubi ostre narzędzia.

POPADAM W PARANOJĘ?
Rada Warszawy, jesień 2015 r., jed­na z ostatnich sesji przed wybora­mi. Już wiadomo, że PiS idzie po władzę. Do prezydialnego stołu podchodzi radny Maciej Wąsik, były wiceszef CBA (dziś sekretarz stanu w kancelarii premiera).
- Wyciągał palec i do ludzi z PO za sto­łem mówił: „Wkrótce po pana przyjdzie­my. Po pana też. Nad panem pomyślimy. Pan może spać spokojnie. Taki żarcik, bardzo w jego stylu - opowiada jeden z naszych rozmówców.
   - Maciej Wąsik prowadził batalię, żeby ujawnić wyciągi ze służbowych kart kre­dytowych urzędników ratusza. Zdzi­wił się, bo okazało się, że służbową kartą kredytową płaciliśmy wyłącznie za hote­le. Nie znalazł ośmiorniczek, restaura­cji, Sowy i Przyjaciół - dodaje Jarosław Jóźwiak, wiceprezydent Warszawy.
   Teraz ratusz od miesięcy żyje plotką, że na jesieni wkroczy do urzędu komi­sarz i zastąpi prezydent Gronkiewicz-Waltz oraz radę miasta. Że PiS tylko czeka, żeby skończył się szczyt NATO i z Polski wyjechał papież. Że jesienią przyjdzie CBA i kogoś zabierze. Że za częścią urzędników już chodzi CBA.
   - Kontrole były zawsze, ale nigdy tak intensywne w jednym czasie i tak bardzo nagłaśniane medialnie. Kiedyś były me­rytoryczne, a dzisiaj raczej chodzi o wy­wołanie wrażenia, że w ratuszu dochodzi do nieprawidłowości. Spodziewać się można wszystkiego, bo skoro złe są Try­bunał Konstytucyjny, Komisja Europej­ska, Komisja Wenecka, zły jest Barack Obama i cały świat, to dlaczego prezy­dent Warszawy ma być dobry? Trudno przewidzieć przyszłość, jeśli dziś usta­wy można zmieniać w jedną noc - mówi Jacek Wojciechowicz, pierwszy zastępca prezydenta Warszawy.
   Wiceprezydent Jóźwiak rzuca okiem na redakcyjny dyktafon: - Proszę na­grywać, i tak nas podsłuchują. Popadam w paranoję? Oni nie cofną się przed ni­czym. Ostatnio nasz rzecznik prasowy rozmawiał z panią prezydent, która była na urlopie. Skończyli, rozłączył się. Nag­le oddzwania do niego telefon pani pre­zydent, a on słyszy drugi raz tę samą rozmowę - opowiada.
   Uważa, że warszawski ratusz jest solą w oku działaczy PiS. - To ostatni bastion oporu przeciwko ich wszechwładzy. Sprzeciwia się pomnikowi smoleńskie­mu, źle liczy marsze KOD. Ci bardziej twardogłowi PiS-owcy chcieliby ten opór złamać. Żeby to zrobić, trzeba oczywiście stworzyć wrażenie, że wszyscy dookoła kradną, że ten ratusz to stajnia Augiasza. To jest ich stary scenariusz, już raz go przećwiczyli przy referendum w sprawie odwołania pani prezydent. Li­czą na to, że w takiej atmosferze ludzie zaczną donosić, przynosić różne doku­menty Nie mamy się czego obawiać, ale nerwowość jest. Kilku dyrektorów pyta­ło mnie, jak to będzie. Pytają nawet kie­rowcy. Ja odpowiadam prosto: nic się nie zmienia, pracujemy dalej.
   - Jest nerwówka. Nie wiadomo, co się zdarzy. Gdy pracownicy idą na spotka­nie i ktoś mówi, że zrobimy jakiś pro­jekt w przyszłym roku, odpowiadają: nie wiadomo, czy w przyszłym roku będzie­my tu pracować. Wszyscy czują, że coś się wydarzy - dodaje urzędniczka jedne­go z biur w ratuszu. - Nie mają niczego na sumieniu, ale na wszelki wypadek nie podejmują żadnych decyzji. Boją się, że ktoś przyjdzie i przyczepi się do jakiejś faktury. Dziś do rangi problemu ura­sta to, w jakiej firmie zamówić worki na śmieci, nie mówiąc już o ważniejszych sprawach. Urzędnicy boją się aresztowa­nia, mówią: co z tego, że mnie wypuszczą po kilku godzinach? Nic nie zrobiłem, ale wszyscy zobaczą w telewizji, jak mnie prowadzą w kajdankach.

BOMBA NIE DO ROZBROJENIA
- PiS-owcy odgrażali się zawsze, traktowaliśmy to jako coś normal­nego, zwykłe gadulstwo. Ale od kiedy za-częli rządzić naszym krajem, przeszli od słów do czynów. Przewodniczący klubu PiS w radzie Warszawy, Cezary Jurkie­wicz, straszy, że będą kontrole, po czym one są - mówi dr Michał Czaykowski, warszawski radny PO.
   Działacz warszawskiej PO: - CBA trałuje teraz urzędy marszałkowskie, coś ciekawego zawsze znajdzie. Wte­dy ta wiedza będzie - cytując klasyka - porażająca.
   Atmosfera wokół ratusza rzeczywiście gęstnieje. Od początku roku CBA bada kwestię reprywatyzacji stołecznych nie­ruchomości, analizuje oświadczenia ma­jątkowe najważniejszych urzędników. Kolejna kontrola działa w Miejskim Przedsiębiorstwie Oczyszczania (cho­dzi o działanie systemu gospodarowania odpadami). Czwarta zajmuje się leasin­giem samochodów dla ratusza.
   Urzędnicy najbardziej boją się spra­wy zwrotów nieruchomości. To tyka­jąca bomba, której nie da się rozbroić. Dlaczego?
   Na warszawskim rynku cena metra mieszkania w dobrym miejscu zaczyna się od kilkunastu tysięcy. Na rynku wtór­nym najlepsze kąski to przedwojenne kamienice. Jest ich mało (bo wojna i po­wstanie), więc nawet zniszczone trzyma­ją cenę. W 1945 roku niemal wszystkie zostały odebrane właścicielom na mocy dekretu Bieruta. Po 1989 roku o zwrot kamienic zaczęli się starać spadkobier­cy właścicieli i ci, którzy odkupili od nich roszczenia. Dziś najczęściej wygrywa­ją z miastem w sądzie sprawy o zwrot budynków (w Warszawie jest ich wciąż niemal 2 tysiące). Lekko licząc, chodzi o jakieś 20-40 miliardów złotych.
   Warszawski radny: - Reprywatyzacja?
Dziwna koincydencja zdarzeń, miejsc i osób. Wie pan, jakie jest najcenniejsze dzieło sztuki w Warszawie? Przedwojen­ny papier z bazaru na Kole. Taki, na któ­rym nieuczciwi „roszczeniowcy” mogą sfałszować dowolny dokument.
PANI ZIUTA, LAT 140
Urzędnik z ratusza: - Na zwrotach kamienic najczęściej nie zarabia­ją spadkobiercy, ale ci, którzy skupują roszczenia za śmieszne pieniądze.
   Radny PO z Warszawy: - Działają w grupie: ktoś skupuje roszczenia, ktoś inny podpisuje protokół zwrotu, ktoś inny zarządza odzyskaną nieruchomoś­cią, ktoś inny sprzedażą. Te same nazwi­ska: pan M., pan F., bracia N., mecenas X. Całe miasto wie, że na reprywatyzacji ko­rzystają najczęściej ci, którzy kupili pra­wa do nieruchomości. Że to nie ma nic wspólnego z wyrównywaniem krzywd. Że ktoś z ratusza przez lata im pomagał. Ktoś z podwładnych Gronkiewicz.
   Czarne chmury nad sprawą roszczeń zbierają się przez lata. Dłużej, niż urzę­duje ekipa Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Urzędnicy po cichu opowiadają dzienni­karzom, że z ratusza wyciekają informa­cje, dzięki którym różni ludzie docierają do spadkobierców kamienic w prestiżo­wych punktach. Że miasto zwraca lekką ręką kamienice w czasie woj ny doszczęt­nie zniszczone i potem odbudowane. Że prokuratury w skandaliczny sposób umarzają sprawę „roszczeniowców”.
   Wysoki rangą urzędnik ratusza: - My w roszczeniach jesteśmy ostatnim ogni­wem, które dostaje po plecach. Nie ma na przykład wszystkich właścicieli, do sądu idzie ktoś, kto ma udziały w kamie­nicy i mówi, że pani Ziuta ma resztę, ale nie jest znane jej miejsce pobytu i pro­si o ustanowienie dla niej kuratora. Sąd to łyka jak pelikan. Mimo że pani Ziuta ma 140 lat i nie ma szans, by jeszcze żyła, przyznaje jej kuratora. My jesteśmy tą decyzją związani, a oni ruszają do nas po kamienicę.
   - Wiedza o tych numerach jest po­wszechna - uważa jeden z radnych PO.
- Część z tych cwaniaczków prześwietla­ły policja, prokuratury, CBA. I nic. Albo umorzenie, albo cisza. Ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że przez lata służby w Warszawie były bierne. To jest nagon­ka PiS? Tak. W sprawie reprywatyzacji państwo nie zadziałało? Tak.

NARZĘDZIE W RĘKACH PIS
Pierwsza zmiana nastrojów w ra­tuszu następuje jesienią 2015 r., gdy PO przegrywa wybory. Jeden z war­szawskich radnych rozrysowuje sytua­cję długopisem na bibułkowej serwetce. Strzałki i inicjały jak szkic z pola bitwy:
- To moment, w którym już wiadomo, że w partii zmienia się władza, Schetyna (strzałka) zaraz zaatakuje, a HGW, z któ­rą się nie cierpią (strzałka), straci para­sol ochronny. Wtedy po raz pierwszy pojawia się plotka, że PiS będzie chciał rozwiązać samorząd, Że stworzy wo­jewództwo warszawskie. To nie prze­chodzi, na jakiś czas jest spokój. Ale na początku tego roku (strzałka) do ratusza wchodzi CBA. Zaczynają się kontrole. I wtedy (kolejna strzałka) robi się głoś­no o działce Duńczyka.
    „Działka Duńczyka” - tak w ratuszu określa się działkę tuż obok Pałacu Kul­tury, na której miał stanąć 245-metrowy wieżowiec. Miasto oddało ją w prywat­ne ręce, choć nie powinno. Kupiec, który w czasie wojny nabył od warszawian­ki dwie trzecie kamienicy przy Chmiel­nej 70, był obcokrajowcem, obywatelem Danii. I skarb państwa nie był mu nic winien.
   Radny, znad serwetki: - W tym mo­mencie zaczął się strach. Gdy wios­ną tego roku numer z Duńczykiem opisała „Gazeta Wyborcza”, nagle ktoś się zorientował, że skandale reprywa­tyzacyjne uderzają w najważniejszych urzędników. Gdy dwa lata temu próbo­wano odwołać HGW, pracował dla niej sztab PR-owców. Dziś jest sama. Dlatego ratusz próbuje sprawę przeczekać. Ale pomysł, który działał przez 10 lat, tym razem nie zadziała. Mleko się rozlało.
   W ratuszu boją się CBA, ale nienawi­dzą Jana Śpiewaka. To enfant terrib­le warszawskiej polityki. Radny, szef niedużego stowarzyszenia Miasto Jest Nasze (MJN). - Przy nim PiS-owcy to potulne, niezbyt bystre misie - wzdy­cha jeden z urzędników. - Gdyby ludzie z jego otoczenia nie byli z nim, byliby w Partii Razem lub u Korwina. Dwudziestolatkowie serwujący proste recepty, jak oczyścić miasto ze zła.
   Rzeczywiście: to nie PiS, ale Śpiewak wraz z ludźmi ze stowarzyszenia bom­bardują ratusz trudnymi pytaniami. To Miasto Jest Nasze donosi na urzędników do prokuratury. Organizuje happeningi, pikiety, konferencje. Wyciąga, że na 36 dyrektorów biur w stołecznym ratuszu tylko 23 składa oświadczenia majątkowe. I tylko 67 z 254 naczelników. Że przez dwie kadencje rządów PO nie uchwaliła ustawy o zwrotach nieruchomości.
   Jan Śpiewak bezpardonowo ataku­je Biuro Gospodarowania Nieruchomoś­ciami (BGN). To przez BGN przechodzą sprawy podejrzanych roszczeń. Śpiewak oskarża: szef BGN nie składa oświadczeń majątkowych, ma firmę na boku, a jego były zastępca sam sobie oddał kamienicę.
   - Śpiewak korzysta z nimbu gościa, który może powiedzieć wszystko. Może robi to świadomie, a być może jest poży­tecznym idiotą PiS. Ale jak nikt wystawia piłki dla CBA - mówi jeden z warszaw­skich urzędników. - Bez przerwy oskarża ludzi o to, że biorą łapówki. Manipuluje danymi. Mówi o lobby roszczeniowo-deweloperskim, które nie istnieje, bo de­weloperzy i „roszczeniowcy” mają różne interesy. To tak, jakby powiedzieć, że złodziej samochodów i dealer samocho­dów to ta sama banda, bo na koniec i tak obaj zarabiają na samochodach.
   Wysoki rangą urzędnik ratusza: - Śpie­wak kiedyś był stażystą w sztabie pani prezydent, potem coś mu się przekręci­ło. W czasie kampanii samorządowej PiS obiecywało mu, że zostanie wiceprezy­dentem z ramienia ruchów miejskich. To się nie udało. Ale wciąż ma ambicje. Czasem myślę, że jest mniej lub bardziej świadomym narzędziem w rękach PiS.
   - Ratusz mnie nie cierpi? Miło mi to słyszeć - żartuje Jan Śpiewak. - To, co robi Miasto Jest Nasze, to nie wysta­wianie piłek PiS. To troska o to, kto i jak rządzi Warszawą. Pamiętacie film „Spot­light”? Tam przez lata w dużym mieście wszyscy wiedzieli oraz wszyscy milczeli na temat pedofilii. W Warszawie wszyscy wiedzieli i wszyscy milczeli o reprywaty­zacji i zwrotach nieruchomości. My jako pierwsi ruszyliśmy do przodu tę sprawę.

PIĘĆ MYKÓW
- Myków na przejęcie miasta jest kilka. A dokładnie pięć - w modnym lokalu działacz samorządowy z każdym mykiem odgina po jednym palcu. - Je­den: śmierć prezydenta. Dwa: rezygna­cja. Dziś wydaje się niemożliwa, ale gdy będą areszty, być może odejdzie. HGW raczej nie zatrzymają, ale przecież oso­biście nadzorowała BGN. Trzy: odwo­łanie za notoryczne łamanie prawa. To da się zrobić wyrokami w sądach admi­nistracyjnych, choć to potrwa. Cztery: zmiana ustawą ustroju Warszawy. PiS ogłosi, że wchodzi w życie z dniem dzi­siejszym, w związku z czym wynik po­przednich wyborów nie obowiązuje. Powód? Znajdzie się. Pięć: referendum za odwołaniem prezydenta. Też da się zrobić. Możliwości jest wiele.
   - Teraz krąży historia o komisarzu, który wejdzie do ratusza jesienią - doda­je wiceprezydent Jóźwiak. - Najgorszy scenariusz? Że aresztują panią prezy­dent i cały zarząd miasta. Ale o zatrzy­maniu decyduje sąd, muszą być jakieś powody. Ale oni są na tyle szaleni, że nie mogę tego wykluczyć.
   Działacz PiS znający kulisy partii na Nowogrodzkiej: - Nakręcanie się na HGW to oddolna inicjatywa. Prezes nie chce frontalnego ataku, na razie nie ma kandydata na prezydenta. Potencjalne­go kandydata Jacka Sasina trzyma krót­ko frakcja Mariusza Kamińskiego z CBA, właśnie wszczęli mu kontrolę oświad­czeń majątkowych. Poza tym Sasin nie ma swoich ludzi, to wódz bez wojska. Mówi się, że być może postawimy na Jarka Krajewskiego, młodego posła PiS z Warszawy. Ma być w komisji śledczej do sprawy Amber Gold, gęba się opatrzy, dziennikarze go lubią, zawsze odbiera telefon. Jeśli się wykaże, może być naszą młodą twarzą w stolicy.
   Poseł PO: - Są różne plotki, w więk­szości pochodzą od działaczy PiS bar­dzo niskiego szczebla. Ja myślę, że im po prostu polecono, by szerzyli dezinfor­mację, tworzyli atmosferę zagrożenia, wszechogarniającego spisku, tajnych informacji, które zaraz się pojawią. Ale z drugiej strony chodzi o podniesienie morale własnych działaczy. Pokazanie im, że lada chwila pojawią się nowe sta­nowiska, które będzie można objąć.

DNI SĄ POLICZONE
Jeden z radnych: - Zgodnie z ter­minarzem wybory w Warszawie są za dwa lata, PiS-owcy wiedzą, że nie mają szans wygrać w bastionie PO. Próbu­ją więc stworzyć atmosferę, że wszyscy z obecnej ekipy w ratuszu kradną, mają nadzieję, że w społeczeństwie pojawi się pragnienie sanacji, ludzie będą chcieli zmiany. Na to grają, będą opowiadać, że odrodził się układ warszawski.
   Radny opozycji: - Pytanie, czy PiS uchwali ustawę reprywatyzacyjną. To będzie sprawdzian, czy w Warszawie chodzi jedynie o nagonkę polityczną.
I czy przepchną ustawę o oświadcze­niach majątkowych. Tak, żeby stołeczni urzędnicy musieli złożyć oświadczenia o swoim majątku na trzy lata wstecz.
   Grill rozpalony przez CBA skwier­czy. Urzędnicy cierpią z powodu grilla, ale bardziej boją się gilotyny. Czwartek 21 lipca, popołudnie. Sezon ogórkowy. Hanna Gronkiewicz-Waltz na urlopie poza Warszawą. Prokuratura rejonowa wszczyna śledztwo dotyczące bezprzetargowej sprzedaży lokali użytkowych w dzielnicy Śródmieście, zawiadomie­nie składają działacze Miasto Jest Nasze.
   Warszawski radny: - W dzielnicach zdajemy sobie sprawę, że nasze dni są policzone. Pytanie tylko, kiedy i w jaki sposób to zrobią.
Współpraca Weronika Bruździak-Gębura, Rafał Gębura

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz