niedziela, 12 maja 2019

Lekcja pokazowa



Strajki i protesty przy populistycznych rządach to nowe doświadczenie. Przekonali się o tym wcześniej lekarze, opiekunowie osób niepełnosprawnych, a ostatnio - najdobitniej - nauczyciele. Czy jest sposób na PiS?

Obóz rządzący postanowił ostentacyjnie złamać strajk nauczycielski. Miała to być demonstracja siły pokazowa lekcja stanow­czości, a zarazem przestroga dla in­nych grup zawodowych i społecznych. Typowa liberalna władza zapewne nie wytrzymałaby spowodowanego straj­kiem społecznego napięcia i chciałaby się jakoś dogadać. Ale PiS z napięcia wręcz żyje, z konfliktu czerpie energię, bo to pozwala dzielić i wykluczać, czyli daje instrumenty do podtrzymania poli­tycznej dynamiki.
   Populistyczny rząd - to reguła dla ta­kiej formy władzy - traktuje sam siebie jako tak mocną emanację suwerena, że nie toleruje konkurencji w postaci in­nych wspólnot, organizacji, związków, zwłaszcza występujących z roszcze­niami. To PiS „suwerennie” decyduje, kto, kiedy i ile dostaje z kasy państwa. Samowolne wystąpienia - w takiej optyce - muszą być przykładnie karane, bo zakłócają polityczną logikę rozdaw­nictwa, według której środki z budżetu kierowane są w taki sposób, aby rządząca partia mogła osiągnąć korzystne wybor­czo cele.
   Miliardy złotych na emerytalne „trzy­nastki”, choć pod względem systemo­wym niczego nie zmieniają ani trwale nie poprawiają, mają zapewnić przychyl­ność w ściśle określonym dniu - 26 maja, czyli podczas wyborów europejskich.
Rozszerzenie programu 500 plus ma przynieść efekt w październiku. Wypła­ty od lipca powinny być, według tego planu, skonsumowane przez rodziny w wakacje i wytworzyć dobre dla władzy nastroje na jesieni, kiedy odbędą się wy­bory do polskiego parlamentu. Za to zgo­da na postulowane przez oświatowe związki podwyżki dla nauczycieli nie załatwiłaby żadnego politycznego inte­resu. Ustępstwa PiS już w czasie trwania strajku pokazałyby po pierwsze słabość rządzących, a po drugie - nic by władzy nie dały pod względem wyborczym. Nauczyciele potraktowaliby podwyżki jako ciężko wywalczone i słusznie im się należące, a o wdzięczności wobec władzy, przekładającej się na stosow­ne decyzje wyborcze, trudno by było mówić. Zresztą cały nauczycielski stan jest w PiS postrzegany jako środowisko ogólnie nieprzyjazne tej partii, „dobra” jest tylko oświatowa Solidarność, z któ­rą zresztą rząd „się dogadał”.

Poprzednia wojna
Wydawałoby się, że rządy populi­styczne, w typie PiS, powinny ulegać postulatom pracowniczym. Paradoks polega na tym, że jest odwrotnie. Takie rządy nakierowane są ogólnie na naród, na wielkie klasy społeczne, dzielą spo­łeczeństwo na miasto i wieś, na elity i lud, na „zdrowe rodziny” i np. LGBT, na patriotów i wykorzenionych. Struk­tura branżowa, trwałe zmiany systemo­we, zawsze muszą ustąpić ideologiczne­mu planowi.
   Tak jak PiS usiłuje się porozumieć z suwerenem ponad „wrogimi mediami”, tak też dostarcza środków pieniężnych bez­pośrednio, ponad procedurami, które zawierałyby jakieś warunki i limity. PiS z zasady nie negocjuje tego, co zamie­rza dać, bo zniszczyłoby to wizerunek „wielkiego dobroczyńcy”, który sam wszystko ogarnia, kierując się wyższymi wartościami i motywami. Rzeczywiste usprawnianie państwowych syste­mów, np. emerytalnego, ochrony zdro­wia, sądownictwa, pomocy społecznej czy edukacji, jest bardzo trudne, bywa kosztowne, a zysk polityczny nie przy­chodzi od razu, a często nie pojawia się wcale, nawet jeśli państwo jako całość zaczyna działać lepiej. Nie ma efek­tu propagandowego.
   A chodzi o to, aby za każdym razem obywatel, kiedy otwiera portfel, wie­dział, kto mu - chciałoby się powie­dzieć, osobiście („jarkowe”) - wkłada do niego pieniądze. PiS odkrył już kil­ka lat temu, że pieniądze dane ekstra, z odpowiednim rozgłosem, działa­ją lepiej niż podwyżki pensji czy ulgi podatkowe. Przecież program 500 plus mógł zostać zrealizowany, i to znacz­nie bardziej społecznie sprawiedliwie (bo trafiłby do najbardziej potrzebują­cych), w formie ulgi, ale nie byłoby wte­dy efektu, że „władza daje”. Mówiłoby się co najwyżej, że „władza mniej zabiera", a to kolosalna różnica - w politycznym marketingu. Kopernikańskie odkrycie PiS polega na zauważaniu tej różnicy. Z tego punktu widzenia można sobie wyobrazić, że wkrótce spece władzy od PR wymyślą dodatkowe świadczenie dla nauczycieli, np. „klasówkowe”, jako specjalny dodatek do pensji, bo to mie­ściłoby się dokładnie w politycznej filo­zofii władzy - to ona daje ekstra.
   Przy okazji strajku nauczycielskiego widać było tę tendencję jaskrawo. Rzą­dzący politycy mówili, że nie ma sensu dosypywanie nauczycielom pieniędzy do pensji, bo tylko utrwali to całą pato­logię polskiej edukacji. Było to jednocze­śnie przyznanie się do całkowitej porażki „systemowej” reformy oświaty, do zmar­nowania w tej mierze całych czterech lat.
   Wiele wskazuje na to, że organizato­rzy strajku nauczycieli przygotowali się do „poprzedniej wojny”: liczyli na po­rozumienie z rządem w ciągu kilku dni od rozpoczęcia protestu, zapewne jesz­cze przed egzaminem gimnazjalnym. Kiedy przełom nie następował, widać było, że nie ma planu B ani C. Sądzili, że władza się ugnie, bo tak się działo wcześniej, ale ta populistyczna nie działa według znanych reguł i tego nauczycie­le nie wzięli pod uwagę. Rząd rozpoczął za to wielką akcję dyfamacyjną, uru­chomił ten rodzaj „hejtu”, jaki był użyty wobec środowiska sędziowskiego. Bo też cechą takiej władzy jak PiS jest skrajne upolitycznienie wszystkiego i narzuce­nie innym tej wizji.
   W efekcie także dziennikarze zaczęli opisywać nauczycieli tak, jakby mieli oni wziąć udział w najbliższych wyborach i prowadzili kampanię. Świadczyły o tym niezliczone sondaże - czy społeczna sympatia jest po ich stronie, czy się od­wraca, kogo ludzie winią za brak porozu­mienia, jak zmienia się wizerunek środo­wiska itp. PiS-owi udało się przekształcić spór zbiorowy o płace w pewnym seg­mencie sfery budżetowej w polityczny konflikt z opozycją.

Milczenie prezesa
Sami pedagodzy zauważyli tę pu­łapkę i w drugiej fazie strajku często powtarzali, że polityka nie ma dla nich znaczenia, że walczą tylko o prawo do przyzwoitego życia dla siebie i swo­ich rodzin, że nie powinno im się od­bierać prawa do zwykłego płacowego protestu, bo oznacza to, że namawia się ich do życia za marne pensje. Ale było już za późno. W prasie pojawiły się stwier­dzenia w rodzaju „milczenie prezesa o strajku bardzo źle mu wróży”, „strajk traci sens”.
   Także opozycja, w oględny sposób, za­chęciła do zawieszenia akcji, co w końcu się stało. Nie zabrakło przekazów o sta­łej konstrukcji: „nauczyciele przegrali”, „rząd wygrał z Broniarzem” itp. - na tej samej zasadzie demokratyczna opozy­cja kiedyś „przegrała z PiS” w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Słychać było komentarze, że „opinia publiczna odwróciła się od nauczycieli”, chociaż sondaże na początku strajku dawały ok. 52 proc. poparcia dla strajku, a pod koniec ok. 48 proc., co jak na uciążliwo­ści związane z niepewnością, co do prze­prowadzenia egzaminów czy z brakiem opieki dla dzieci, jest spadkiem niedu­żym. Ale mówiono o „niekorzystnym przełomie”, a najnowszy sondaż IBRIS dla „Rzeczpospolitej” przynosi swoiste podsumowanie: zdaniem respondentów na strajku najbardziej zyskali rząd i PiS, a najwięcej stracili nauczyciele i opozy­cja. To wskazówka dla władzy, jak postę­pować w przyszłości.
   W rezultacie pojawia się zasadnicze pytanie: czy rzeczywiście strajk, ten czy inny, traci sens, kiedy władza nie podej­muje negocjacji, a prezes partii rządzą­cej milczy? Z pragmatycznego punktu widzenia być może tak. Ale oznacza to, że przy populistycznym rządzie z zasady może nie wyjść żaden strajk - wystarczy, że władza go zignoruje, a sondaże wyka­żą, że protestujący tracą poparcie. W ten sposób może się zdarzyć, że żadna grupa zawodowa, zwłaszcza ze sfery budżeto­wej, nie będzie mogła wystąpić o zmiany warunków pracy. Przy sejmowym pro­teście opiekunów osób niepełnospraw­nych chodziło, w skali wydatków bu­dżetowych rządu PiS, o grosze. Sprawa dotyczyła najbardziej pokrzywdzonych przez życie, a i tak partia Kaczyńskiego nie ustąpiła na krok. Wydawało się wte­dy, że PiS popełnia polityczne samobój­stwo, a notowania partii i tak wzrosły.
   Ten stan zaniepokoił nawet niektórych lewicowych publicystów i polityków, sprzyjających socjalnej wizji PiS. Partia Kaczyńskiego w sprawie nauczycielskie­go strajku przykro ich rozczarowała, tak jakby dotąd nie dostrzegli, że populizm nie oznacza automatycznie lewicowości propracowniczego kursu. Aby złagodzić dysonans poznawczy, próbowali - naiw­nie - skierować pretensje do poszczegól­nych osób, np. wobec wicepremier Beaty Szydło, tak jakby miała ona jakikolwiek wpływ na istotne decyzje.

Dwa warianty
Jeśli analizować na chłodno z punktu widzenia nauczycieli, to ewentualne od­wieszenie strajku we wrześniu, jeśli ma być skuteczne, musi być zaplanowane znacz­nie lepiej niż protest kwietniowy. Można rozważać dwa warianty protestu.
   Pierwszy wariant: zbiorowy spór związ­ków z rządem o zarobki. Wtedy nauczycie­le powinni się przygotować na bardzo długi, nawet np. dwumiesięczny strajk (być może już po wyborach, gdyby PiS objął władzę na drugą kadencję, a tym samym obietnice opozycji wobec tej grupy zawo­dowej stracą aktualność), bo chyba tylko długość trwania akcji może być skutecz­nym argumentem. Próba bowiem naci­skania innymi instrumentami, np. termi­nami egzaminów, uruchomiła awanturę („uczniowie - zakładnicy”), której wystra­szyli się sami nauczyciele. Z czysto prag­matycznego punktu widzenia dla przyszłe­go powodzenia protestu korzystne jest też jego odpolitycznienie. W tym wariancie nauczyciele raczej nie powinni wdawać się w bliższe związki z opozycją, która, bacząc na swoje wyborcze interesy, ponownie może ich nagle „poprosić” o zakończenie strajku. Zapewne pomogłyby jakieś prote­sty solidarnościowe w sferze budżetowej, choć o to w dzisiejszej rzeczywistości spo­łecznej jest bardzo trudno. Na pewno zaś przydałoby się zgromadzenie pokaźnego funduszu strajkowego, także solidniejsze i lepiej uzgodnione wsparcie ze strony samorządów. Zaletą czystego sporu zbio­rowego o zarobki jest jasność co do tego, o co się toczy spór i jakie są warunki jego zakończenia. Wada polega na tym, że na­uczycielom znowu zacznie się zarzucać, że chodzi im tylko o pieniądze.
   Wariant drugi: uspołecznienie sporu, schowanie kwestii zarobków, przynaj­mniej w pierwszej fazie, na dalszy plan. Polegałoby to na budowaniu sojuszu na­uczycieli, uczniów i rodziców przeciwko dramatycznie złej „reformie” szkolnej, chaosowi dwóch roczników, bałaganowi programowemu. Pensje nauczycieli byłyby potraktowane tylko jako część ogólniejsze­go planu dofinansowania polskiej szkoły, a co za tym idzie także przyszłości dzieci.
W tym wariancie miałoby sens zorganizo­wanie cyklu „okrągłych stołów”, połączo­nych z szerszą akcją nagłaśniającą, współ­pracą z młodzieżą, spotkaniami w szkole, ankietami - i to jeszcze w maju, czerwcu, przed końcem roku szkolnego. Chodziłoby o zbudowanie przeciwko narracji populi­stycznej kontrnarracji, apelującej do do­bra ogólnego, którego nauczyciele byliby wyrazicielami i obrońcami.
   Taka akcja miałaby szansę wysoko pod­nieść polityczne koszty dla PiS, gdyby na­dal nie chciał porozumienia. Zaletą tego wariantu jest stworzenie sytuacji, w któ­rej trudniej jest zarzucać nauczycielom finansową interesowność, bo chodziłoby o całościową wizję polskiej szkoły. Pewną wadą jest jednak to, że spór się nieco roz­mywa w ogólnych rozważaniach, dysku­sjach i opcjach. Rząd może nawet chętnie przystąpić do takiej debaty, np. o pensum. Trudniej wyznaczyć tu granice sporu i wa­runki jego zakończenia. Mogłaby to jednak być faza zbierania społecznego kapitału przed ostrzejszym etapem protestu.
   Wybór wariantu (pewnie także formy protestu) będzie pewnie zależał od rozwo­ju wydarzeń oraz - jednak - od politycznej dynamiki. Najlepiej byłoby, aby w czasie, jaki pozostał do września, rząd dogadał się z nauczycielskimi związkami, co dopro­wadziłoby do satysfakcjonującego kom­promisu. Ale jest to dalece nieprawdo­podobne. W PiS słychać głosy, że strajk nauczycieli w sumie pomógł tej partii, bo spadające sondaże znowu podskoczy­ły (jak po proteście osób niepełnospraw­nych). Władza jeszcze raz pokazała swoją siłę, co się spodobało twardemu, ale naj­wyraźniej i temu bardziej miękkiemu elek­toratowi. Nauczyciele, zaliczeni do nielubianej elity, stali się kolejnymi wrogami, których postulaty grożą wielkim planom poprawy bytu wszystkich Polaków.
   Chyba że zwycięży kalkulacja, iż lepiej „zneutralizować temat szkolny” na kilka tygodni przed wyborami. Z drugiej jednak strony PiS jest sprawny w wykorzystywa­niu kryzysów. Już teraz można sobie wy­obrazić narrację w rodzaju, że „nauczy­ciele zamiast pomóc uczniom w trudnej sytuacji, w newralgicznym momencie reformy, postanowili walczyć o swoje przy­wileje, a opozycja wobec krzywdy dzieci zaciera ręce”. Politycy PiS wytrenowali się w politycznej bezwzględności i jeśli ktoś staje z nimi w szranki, musi się wykazać podobnymi cechami, bo inaczej nie osią­gnie swoich celów.

Zadanie domowe
Niektórzy komentatorzy, także prawico­wi, zauważają, że złamanie kwietniowego strajku w oświacie to pyrrusowe zwycię­stwo władzy, gdyż upokorzeni nauczyciele na zawsze wypadli z kręgu oddziaływania PiS. I jeszcze kiedyś uderzy to w rządzą­cych, bo zabraknie tych ważnych 2-3 proc. w wyborach. Może się tak stać, ale i to nie jest przesądzone. Mechanizmy psycho­logii społecznej są skomplikowane. Fru­stracje z powodu nieudanych protestów mogą się różnie odłożyć. Nawet skierować się przeciwko organizatorom.
   Już słychać, że pozycja szefa ZNP Sła­womira Broniarza trochę osłabła, a w tym roku, w listopadzie, są wybory przewod­niczącego związku. Jeśli we wrześniu do odwieszonego strajku przystąpi mniej niż 50 proc. szkół (co MEN przedstawi zapewne jako 20 proc.), PiS złapie wiatr w żagle. Poza tym jest tak, że im mniejszy strajk, tym często bardziej się radykalizuje. Przy pierwszej strajkowej głodówce PiS znajdzie się w domu, bo będzie mógł wykazać tak cenioną przez elektorat „siłę i bezwzględność”. PiS może się przestra­szyć tylko skali determinacji protestów oraz społecznego dla nich poparcia. To lek­cja z kwietnia.
   Strajkujący i opozycja mogą mieć jed­ną wspólną obserwację. PiS, jak każda populistyczna formacja, nie liczy się z ni­czym, co realnie nie zagraża jej władzy, nie istnieje kategoria „nie wypada” ani państwowy dobrostan ponad podziałami. PiS może oddzielnie zawieść wszystkich i ze wszystkimi walczyć, po to, aby ogólnie dotrzymać „obietnic danych suwerenowi”. Dopóki zarówno strajkujący, protestujący, jak i opozycja nie zrozumieją dokładnie natury tej populistycznej bezwzględności, będą przegrywać, choć może i moralnie zwyciężać.
   Zatrzymanie się w pół kroku, wycofa­nie się z konfrontacji, jeśli koszty wydają się zbyt duże, jest częścią inteligenc­kiego etosu z dawnych czasów. Jednak rozpoczynanie we wrześniu nowego strajku w oświacie bez bardzo precy­zyjnego planu jego przeprowadzenia (organizacyjnie, propagandowo, ma­terialnie, prawnie) i bez absolutnej de­terminacji jest bezcelowe. PiS pokazał, w jaki sposób wygrywa, ale zarazem od­słonił metody, jakimi można z nim wygrać.
Mariusz Janicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz