wtorek, 14 maja 2019

Pożyteczni radykałowie Kaczyńskiego



Leszek Jażdżewski i Robert Biedroń próbują zaistnieć w polityce, kiedy liberalne centrum walczy o przeżycie. Klęska centrum będzie oznaczać hegemonię coraz brutalniejszej prawicy

Wielu komentatorów - zachwyconej pra­wicy i zaniepoko­jonego liberalnego centrum - zastana­wia się, czy Leszek Jażdżewski wygrał dla PiS wybory do Parlamentu Europejskie­go. Czy może „tylko” zdemolował szanse Donalda Tuska na prezydenturę. Sądzę, że to oceny mocno przesadzone, co naj­wyżej karmią bezgraniczny narcyzm Jażdżewskiego. Jednak jego radykalny support, którym 3 maja przyćmił warszaw­ski wykład Tuska wygłoszony w apogeum kampanii do europarlamentu, pokazuje bardzo poważny dylemat. Czy radykało­wie i entuzjaści naprawdę bronią liberal­nej modernizacji Polski, czy też niechcący wspomagają jej wrogów. Szczególnie kiedy kierują nimi osobiste ambicje.

SPECJALIŚCI OD TEMATÓW ZASTĘPCZYCH
Kiedy ruszyła kampania wybor­cza, okazało się, że Jarosławowi Ka­czyńskiemu zależy na wrzucaniu do niej każdego możliwego tematu poza tymi związanymi z prawdziwą polityką euro­pejską prowadzoną przez polskie pań­stwo w Unii Europejskiej. Jego uniki nie
budzą zdziwienia. Polityka europejska PiS to pasmo totalnych porażek. Strata miliardów euro dla Polski w przyszłym unijnym budżecie, porażki w polityce energetycznej, klimatycznej, wspólne­go rynku usług i pracy, polityki obronnej i w obszarze praworządności. Trudno się zatem dziwić, że dla PR-owców Pra­wa i Sprawiedliwości wniosek był pro­sty: o konkretach mówimy jak najmniej, UE zastępujemy Europą, której Polska jest sercem, a realny budżet Unii, w któ­rym Polska z naszej winy została pozba­wiona kilkudziesięciu miliardów euro, zastępujemy mitycznymi reparacjami wojennymi wobec Niemiec, które mogą być gigantyczne, bo i tak pozostają fikcją.
   Skoro nie można mówić o Unii, trzeba postawić na inne tematy. Takie jak „geje za pomocą ideologii LGBT chcący zniszczyć polską tożsamość”, „lewacy (szczegól­nie ci z PO i KE) chcący zniszczyć pol­ski Kościół”. Tematy zastępcze chwyciły. To, że natychmiast podjęły je opanowa­ne przez PiS media państwowe, utrzymy­wane z budżetowych pieniędzy prywatne media prawicowe oraz złączone złotym łańcuchem kościelne media dyrektora Rydzyka, nie może dziwić. Ale piłkę po­daną przez Kaczyńskiego, Adama Bielana, Jacka Kurskiego zaczęli też kopać niektó­rzy lewicowi i liberalni entuzjaści.
   Kiedy Rafał Trzaskowski podjął bar­dzo ryzykowną i odważną decyzję o pod­pisaniu karty LGBT+ - gwarantującej ochronę mniejszościom seksualnym za­grożonym nie tylko przez prawicowy hejt, ale także przez PiS-owskie ustawo­dawstwo - dostał cios w plecy od własne­go wiceprezydenta Pawła Rabieja, który zapowiedział dążenie do przyznania pa­rom homoseksualnym prawa do adop­cji dzieci. „Dążenie” nie wiadomo przez kogo, bo ani Nowoczesna, ani Koalicja, ani Trzaskowski nie upoważnili Rabie­ja do takich deklaracji. PiS rzuciło się na słowa Rabieja natychmiast i temat LGBT stał się jednym z głównych w kampanii do europarlamentu. O ile bowiem w kwe­stii związków partnerskich czy ochrony homoseksualistów przed hejtem Polacy są przynajmniej podzieleni, to adopcja dzieci przez pary homoseksualne nie ma dziś prawie żadnego poparcia.
   Podobną rolę odegrał Leszek Jażdżew­ski, podstawiając nogę Donaldowi Tu­skowi, Wykład przewodniczącego Rady Europejskiej na Uniwersytecie Warszaw­skim nie był partyjny, ale wspierał libe­ralne centrum, czyli Koalicję Europejską.
W wyważonym tonie Tusk apelował o jak najszerszą współpracę, nie mnożył kon­fliktów. Nigdy nie włączyłby do swojego wystąpienia motywów antyklerykalnych czy antykościelnych, bo wie doskonale, że w obozie broniącym dziś Polski przed politycznym nihilizmem Kaczyńskiego są także katolicy i konserwatyści. Będąc jeszcze premierem i liderem Platformy, umiał grać zarówno liberalnym, jak i kon­serwatywnym skrzydłem swojej partii - po to, by zachować jedność bardzo zróż­nicowanego elektoratu centrum.
   Jażdżewski wszystko to rozpruł od góry do dołu swoją płomienną deklaracją antykatolicką i antykościelną. Miał do jej wygłoszenia absolutne prawo, jednak nie w tym momencie, nie w takim poli­tycznym kontekście. Grając na siebie, zniszczył polityczny wysiłek Donalda Tuska. Pomógł Kaczyńskiemu uderzyć w Koalicję Europejską.
   Wreszcie identyczną rolę jak Rabiej i Jażdżewski stara się w tej kampanii od­grywać Robert Biedroń. Kiedy po wy­stąpieniu Jażdżewskiego rozszalał się PiS-owski hejt, Biedroń publicznie za­atakował... Koalicję Europejską, bo nie jest wystarczająco antyklerykalna, choć on także nie jest, szczególnie kiedy wy­stępuje w mediach państwowych na za­proszenie PiS.
   Kiedy policja Brudzińskiego wyciągnęła z domu o szóstej rano Elżbietę Podleśną za „tęczową Madonnę”, a szef MSW cynicz­nie zadeklarował, że będzie używać religii w politycznej walce, Robert Biedroń wy­stąpił publicznie i zaatakował... Koalicję Europejską. Szef Wiosny nie rozumie, że tematy zastępcze, które tak chętnie przej­muje od Kaczyńskiego, są wrzucane po to, aby zniszczyć liberalne centrum? Klę­ska centrum będzie oznaczać hegemonię coraz brutalniejszej prawicy, bo lewicy w Polsce prawdę dziś nie ma.
   Jeśli Kaczyński zniszczy liberalne centrum, Biedroń przestanie być mu potrzebny. Skończy się grzeczne podej­mowanie szefa Wiosny przez piewców „dobrej zmiany” w mediach państwowych i wróci klasyczna prawicowa nagonka na geja. Biedroń jest narcyzem, a narcyzowi nie przychodzi na myśl, że jest używany przez sprytniejszego od siebie.

W CO PANOWIE GRAJĄ
Dlaczego w kluczowym dla Pol­ski momencie lewicowi i liberalni en­tuzjaści wykonują gesty, które pomagają Kaczyńskiemu i uderzają w szerokie li­beralne centrum? Odpowiedzi na to py­tanie trzeba szukać w ich osobistych politycznych ambicjach i planach. Ro­bert Biedroń atakuje Schetynę, PO i KE bardziej niż Kaczyńskiego i PiS, ponieważ ma nadzieję na przejęcie części elektora­tu Koalicji Europejskiej przez Wiosnę.
   Wcześniej Adrian Zandberg też ata­kował przede wszystkim PO i koali­cje wokół Platformy tworzone, bo miał nadzieję na stworzenie radykalnie le­wicowej partii. A dla takiej partii libe­ralne centrum zawsze jest wrogiem priorytetowym, ważniejszym nawet od prawicowych populistów (ci przynaj­mniej rozdają pieniądze, co dla dzisiej­szej populistycznej lewicy jest plusem).
   W co jednak gra Leszek Jażdżewski, który przedstawia się jako liberał? Py­tany o polityczne plany, odpowiada: „w każdej plotce jest ziarenko prawdy”. Jażdżewski od dawna wyrażał rozcza­rowanie, że w żadnej liberalnej lub cen­trowej partii nie ma dla niego miejsca, na które by zasługiwał - czyli lidera albo przynajmniej jednego z liderów. Coraz bardziej kwaśno traktował PO, w 2015 roku przyłączył się do budowania Nowo­czesnej, jednak Ryszard Petru też go nie docenił. Albo dostrzegł przerost ambicji.
   W 2010 roku na podobny gest zdecy­dował się Janusz Palikot. Wystąpił z Plat­formy Obywatelskiej, zarzucił jej zbytnią ostrożność, zabrał część jej wyborców, zaryzykował stworzenie ruchu bardziej przesuniętego w kierunku lewicy i antyklerykalizmu, Jednak Palikot wybrał do realizowania swoich osobistych ambicji moment, który wydawał się zdecydowa­nie bezpieczniejszy dla Polski.
   Premierem był Donald Tusk, prezy­dentem Bronisław Komorowski (w jego kampanii Palikot brał zresztą udział), a Kaczyńskiego opuszczali nawet jego najbliżsi współpracownicy. Jednocześ­nie przez cały ten czas Palikot nie był wrogiem PO. W paru ważnych kwestiach zaproponował Donaldowi Tuskowi bar­dzo potrzebne wsparcie (np. warunkowo poparł podniesienie wieku emerytalne­go i razem z posłami Platformy lojalnie pracował w sejmowej komisji Przyjazne Państwo). A i tak z perspektywy czasu są­dzi dziś, że nawet zachowując te wszyst­kie środki ostrożności, popełnił błąd. Gdyby nie wszedł na drogę totalnej radykalizacji i pozostał w PO, Platforma by­łaby dziś silniejsza, bo energia Palikota bardzo by się dzisiaj przydała.
   Leszek Jażdżewski i Robert Biedroń wystartowali w momencie, kiedy poli­tyczne centrum walczy o przeżycie. Pró­bują zaistnieć na politycznym trupie Donalda Tuska i Koalicji Europejskiej - czyli tak naprawdę na trupie liberalnej Polski. Trudno powiedzieć, czy to rozu­mieją. Na pewno rozumieją to poważ­ni gracze: Kaczyński, Tusk i Schetyna. Właśnie dlatego Kaczyński wystąpienie Jażdżewskiego przyjął jako dar niebios i już następnego dnia oskarżył całe libe­ralne centrum o chęć zniszczenia pol­skiego Kościoła. Z kolei Tusk i Schetyna byli jednymi z nielicznych na sali, którzy po wystąpieniu Jażdżewskiego nie kla­skali. Oni już dawno wiedzą, jak osobiste ambicje łączyć z wymaganiami realnej polskiej polityki. Leszek Jażdżewski jeszcze tego nie umie. I nawet nie wiado­mo, czy ma ochotę się uczyć.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz