poniedziałek, 20 maja 2019

Tajemnice premiera



Tuż przed premierą książki o Mateuszu Morawieckim jeden z dystrybutorów, prowadzący interesy z państwowymi spółkami, się wycofał. Czy premier obawia się „Delfina”?

Radosław Omachel

Piątek 10 maja. Tabloid „Super Express” kłuje w oczy czer­wonym tytułem „Morawiecki adoptował dwoje dzieci”. Z tekstu wynika, że ten sen­sacyjny fakt ujawnili w książce „Delfin” Piotr i Jakub N. Gajdzińscy. Upublicz­nienie tak delikatnej informacji oburzy­ło dziesiątki dziennikarzy o solidarności z Morawieckim i jego rodziną zapewniali poruszeni politycy z obydwu stron sceny. Gromy posypały się na „SE”, ale przede wszystkim na autorów „Delfina”.
   Dzień później bliźniacza okładka z familią premiera. I tytuł: „Morawieccy mają wielkie serca, stworzyli dzieciom dom pełen miłości”. I dalej: „Milio­ny osób są pod wrażeniem i chylą czoła przed Mateuszem Morawieckim”. Mi­nister w Kancelarii Premiera Michał Dworczyk wyjaśnia, że dzieci premie­ra wiedziały wcześniej, że są adoptowa­ne. Informacja pojawiała się już zresztą w mediach, tyle że mało kto ją zauważył.
   - A więc ustawka. Gra na emocjach współczucia i oburzenia. Ściek - sko­mentował Jan Pawlicki, były dzienni­karz TV Republika, który za rządów PiS został szefem TVP1.

OJCIEC MATEUSZ
Na jednym ogniu Morawiecki upiekł dwie pieczenie: ocieplił wizerunek i rzucił mocny cień na książkę „Del­fin”. - Nie mam wątpliwości, że ustawka z tabloidem była próbą zdyskredytowa­nia nas i książki - mówi Piotr Gajdziński.
   Przypomina, że nie pierwszy raz Mo­rawiecki alergicznie reaguje na publika­cje o sobie. W czerwcu 2007 roku, kilka tygodni po objęciu przez niego funk­cji prezesa Banku Zachodniego WBK, miesięcznik „Forbes” zamieścił artykuł o błyskotliwej karierze młodego mene­dżera. Kiedy wydanie trafiło do kiosków, wściekły Morawiecki zadzwonił wieczo­rem do Gajdzińskiego, w owym czasie rzecznika BZ WBK Nie spodobał mu się opis jego ojca Kornela, który w latach 80. tworzył Solidarność Walczącą. Zasuge­rował Gajdzińskiemu wykupienie z kio­sków całego nakładu „Forbesa”.

DWIE BIOGRAFIE
Po publikacji w „SE” Gajdziński, obecnie piarowiec i pisarz, ode­brał kilkaset niemal identycznych wiadomości od oburzonych czytel­ników. Zaś w ubiegłą środę, kiedy ru­szała dystrybucja biografii premiera, jeden z dystrybutorów, uzależnio­ny biznesowo od kontraktów ze spół­kami skarbu państwa, wycofał się z jej sprzedaży
   Równolegle ukazują się dwie książki o Morawieckim. „Mateusz Morawiecki i jego tajemnice” Tomasza Piątka trak­tuje o możliwych powiązaniach bizne­sowych premiera, a także o prywatnych inwestycjach małżeństwa Morawieckich w nieruchomości. Gajdzińscy snują opo­wieść o bankowej karierze obecnego pre­miera. Rozdmuchana przez „SE” sprawa adopcji to w książce jedno zdanie w krót­kim akapicie. Jej trzon stanowią historie przypomniane przez byłych współpra­cowników Morawieckiego.
   Wśród osób znających go bliżej panu­je przekonanie, że funkcja premiera nie jest ukoronowaniem kariery. Już około 2009 roku miał wspominać półgębkiem, że widzi się w roli prezydenta.

AWANS
W banku BZ WBK odpowiadał za administrację, informatykę i za­pewnienie czystości w biurach. Nie wymieniano go w gronie faworytów do objęcia schedy po wieloletnim szefie Ja­cku Kseniu. Morawiecki, który świet­nie zna angielski, protektora znalazł w Irlandczyku Liamie Horganie, wice­prezesie z ramienia irlandzkiej grupy AIB, głównego akcjonariusza. Był jego tłumaczeni i powiernikiem, w ramach obowiązków dbał też o wynajętą willę Horgana we Wrocławiu. Trafiły do niej wyselekcjonowane, stare meble, które żona Horgana bardzo ceniła (kiedy wy­jeżdżali do Irlandii, BZ WBK sprzedał im sporą część wyposażenia, jak twierdzą Gajdzińscy - za bezcen). W konkursie na prezesa Horgan miał duży wpływ na de­cyzję rady nadzorczej. - Prowadzący jej obrady tak się gimnastykował, żeby uza­sadnić wybór Morawieckiego, że trzy razy zmieniał koszule - mówi były czło­nek zarządu.
   Morawiecki uchodził w banku za kompetentnego i pracowitego techno­kratę. Ale wkrótce po objęciu schedy po Kseniu zaczął zdradzać zamiłowanie do kwestii historycznych. Nigdy nie cenił rocznicy wyborów 4 czerwca, za to był mocno przywiązany do mitu powstania warszawskiego. Rok w rok od 1 sierp­nia do 2 października nie pije alkoholu. Na jego służbowym audi zawisła tabli­ca rejestracyjna W2 AK44 - oczywiste nawiązanie do II wojny światowej i po­wstania. W 2007 roku ogłosił, że w go­dzinę W wszystkie placówki BZ WBK zostaną zamknięte. Dopiero interwen­cja ludzi od sprzedaży zmusiła go do zmiany decyzji.
   Jak twierdzą cytowani w „Delfinie” byli pracownicy, prezes z poglądami się nie obnosił. Choć zdarzało się, że kon­serwatywny światopogląd brał górę. Kiedy na jednej z korporacyjnych wigilii miała zaśpiewać Kayah, Morawiecki naj­pierw kręcił nosem, a potem zażądał li­sty utworów wraz ze słowami. Wyrzucił z repertuaru kilka piosenek, które jego zdaniem miały nihilistyczny wydźwięk. W innych próbował zastępować poje­dyncze słowa.
   Zmienił się także profil fundacji BZ WBK, która za czasów Ksenia miała cha­rakter czysto filantropijny. Morawie­cki obsadził ją swoimi ludźmi, którzy dofinansowywali inicjatywy związa­ne z edukacją patriotyczną i żołnierza­mi wyklętymi. Byli współpracownicy Morawieckiego twierdzą, że momen­tami ostentacyjnie wspierał „Rzeczpo­spolitą”, obsadzoną wtedy przez tzw. dziennikarzy niepokornych. Propono­wał też zamieszczanie reklam w Radiu Maryja, ale nie udało się, bo to nadawca społeczny.

LIBERAŁ
Latem 2007 roku, jak piszą autorzy „Delfina”, w lobby poznańskiego Sheratona Morawiecki spotkał się na ko­lacji z Piotrem Gajdzińskim. Tematem miała być napisana przez rzecznika BZ WBK książka o nieukaranych zbrod­niach systemu komunistycznego. Morawieckiemu wyraźnie przypadła do gustu. W pewnym momencie, jak relacjonuje Gajdziński, do lobby weszła grupa Azja­tów. – Jak ja ich nienawidzę. Wszystkich ich bym wymordował - miał wypalić prezes BZ WBK. Co nie zmienia faktu, że kilka lat później na jednym ze spotkań roboczych w banku Mateusz Morawie­cki proponował systemowe sprowadza­nie robotników z biednych kraj ów Afryki wraz z rodzinami.
   Jako prezes banku udzielił kilku wy­wiadów, w których wiało wyraźnie li­beralnymi poglądami. W 2009 roku w „Rzeczpospolitej” mówił: „Polityka, którą prowadzi premier i polski rząd, jest dobrą polityką gospodarczą i fiskal­ną. Obietnica stabilności i nieuginania się przed krzykliwymi żądaniami płyną­cymi z różnych stron to dobra polityka.” Dwa lata później Morawiecki apelował o przyspieszenie prywatyzacji, choćby zmniejszenie udziału państwa w KGHM, który od lat stanowi bazę setek atrakcyj­nych etatów dla polityków. Po latach Morawiecki okazał się całkiem spraw­nym graczem w podziale politycznych łupów, także w KGHM.
   Dziś walczy z przypisywanym mu ste­reotypem zimnego bankstera. Ale, nie licząc fundacji, bankiem kierował jak każdy inny prezes - patrząc na wyniki. Jeszcze zanim został prezesem, jeden z podmiotów powiązanych z irlandz­kim akcjonariuszem zaproponował za­kup pewnego produktu inwestycyjnego.
- To był skomplikowany instrument wymyślony i sprzedawany przez bank Goldman Sachs - mówi były członek zarządu BZ WBK. - W dużym skrócie: umożliwiał zaniżanie wyniku finanso­wego. Rok finansowy bank rozpoczynał ze stratą, ale potem z nawiązką odbijał to sobie na podatkach - tłumaczy nasz rozmówca. Zarabiał na tym Goldman Sachs i pośrednik. Miał zarobić także BZ WBK, tyle że kosztem fiskusa. Ów­czesny prezes Jacek Kseń namówił pol­skich członków zarządu do odrzucenia tej propozycji, co nie spodobało się Ir­landczykom. - Nie mam nic przeciw­ko optymalizacji podatkowej, ale ten instrument na dłuższą metę mógł się okazać ryzykowny i niebezpieczny dla banku - mówi były członek zarządu BZ WBK. Polacy w zarządzie zagłosowali przeciw. Z jednym wyjątkiem - Mate­usz Morawiecki był za.
   Jako premier Morawiecki twierdził, że BZ WBK był jednym z niewielu ban­ków, które nie sprzedawały toksycznych kredytów frankowych. To prawda - nie sprzedawał, póki prezesem był Kseń. Do 2007 roku kredyty walutowe w BZ WBK były dostępne jedynie dla klientów za­rabiających w walutach obcych. Jak pi­szą autorzy „Delfina”, pół banku klęło na tę strategię, bo handlowcom z BZ WBK potężne premie przechodziły koło nosa. Rządzący wtedy jeszcze PiS apelował do KNF, by nie ograniczała dostępno­ści takich kredytów. - Gramy na połowie boiska - miał mówić Morawiecki na ze­braniach zarządu. Słał e-maile do cen­trali AIB w Dublinie o zgodę na zmianę strategii.
   Z raportów BZ WBK wynika, że w 2007 roku (Morawiecki rządził wtedy bankiem siedem miesięcy) portfel kre­dytów walutowych wynosił nieco ponad 500 mln zł. Rok później - już 2,6 mld zł. W 2018 roku jedna z byłych klientek BZ WBK na antenie TVP oskarżyła Mora­wieckiego o moralną odpowiedzialność za finansową tragedię jej rodziny.
   Z „Delfina” wyłania się obraz pra­cowitego menedżera, który zasypywał podwładnych e-mailami w godzinach odbiegających od biurowych standar­dów - Potrafił w kilka dni zapamiętać 80 proc. liczb z opasłego raportu kwartalne­go - mówi jeden z rozmówców w książce. Ale miał problemy w kontaktach z ludź­mi. Na firmowych imprezach nie brylo­wał, z umiarem korzystał z alkoholu. Nie miał też pamięci do nazwisk.
   Według autorów „Delfina” na kluczo­we stanowiska upychał ludzi, do któ­rych miał zaufanie, często dzieci byłych działaczy Solidarności Walczącej albo członków harcerstwa (zatrudnił m.in. dwóch harcerzy, którzy w 2010 roku ustawili krzyż na Krakowskim Przed­mieściu). Piotr Gajdziński wspomina domową imprezę u Jacka Ksenia, byłe­go już wtedy prezesa, z którym Mora­wiecki się nie znosił. Morawiecki miał potem wypytywać, kto z obecnych pra­cowników BZ WBK stawił się u byłego szefa.

DOBRZY ZNAJOMI
Zawarta jeszcze w połowie lat 90. znajomość z prominentnym wte­dy politykiem Krzysztofem Kilia­nem pomogła Morawieckiemu zaistnieć w kilku radach nadzorczych i zdobyć pierwsze stanowisko w BZ WBK. Kiedy Kilian, dobry znajomy Donalda Tuska, za rządów PO zasiadł w fotelu prezesa państwowej firmy PGE, stara znajomość zaczęła procentować.
   Kilian poznał Morawieckiego z Ja­nem Krzysztofem Bieleckim, byłym pre­mierem i byłym szefem banku Pekao, wyraźnie rozczarowanym zagranicz­nymi inwestorami w tym sektorze. Mo­rawiecki dostał zaproszenie do Rady Gospodarczej przy Tusku, którą kiero­wał Bielecki i ponoć regularnie się z Bie­leckim spotykał. To wtedy narodziła się idea repolonizacji sektora bankowego.
   Morawiecki zręcznie lawirował w roz­grywkach ówczesnego obozu władzy. Dobrze znał się np. z Mirosławem Drze­wieckim. Kiedy w trakcie afery hazar­dowej - jak piszą autorzy „Delfina” - Drzewieckiemu zmarła matka, prezes BZ WBK polecił zamówić nekrolog. Kie­dy nagle okazało się, że wskutek afery Drzewiecki wyleciał z rządu, Morawie­cki kazał nekrolog zdjąć.

NA PODSŁUCHU
W 2016 roku „Newsweek” ujawnił część nagranej w kwietniu 2013 roku w restauracji Sowa i Przyjaciele roz­mowy z Kilianem oraz Zbigniewem Jagiełłą, prezesem PKO BP i kolegą Mo­rawieckiego ze studiów. W 2018 r. Onet opublikował całe nagranie, na którym Morawiecki komplementuje Tuska, Angelę Merkel i wypowiada słynne słowa o tym, jak po II wojnie światowej „ludzie zapierdalali za miskę ryżu i gospodar­ka się odbudowywała”. W innym miej­scu rzuca pomysł finansowego wsparcia dla Aleksandra Grada, byłego ministra skarbu z pierwszego rządu Tuska. Mo­rawiecki ma u niego dług wdzięczności, w luźnej rozmowie rozmyśla, że móg­łby mu zaoferować kilkadziesiąt tysięcy za lipne usługi analityczne (co oznacza­łoby zgodę na przyjęcie lewej faktury, za co dziś jako premier bezlitośnie ści­ga). Jeden ze skazanych w aferze pod­słuchowej kelnerów twierdził, że nagrań z Morawieckim jest więcej. „Kiedy po wyborach 2015 roku ogłoszono, że Mo­rawiecki wejdzie do rządu PiS, członko­wie byłej Rady Gospodarczej przy Tusku uznali tę wieść za fake newsa” - piszą au­torzy „Delfina”.
   Po trzech latach w obozie władzy Mo­rawiecki zdołał przejąć kontrolę nad częścią ministerstw i spółek skarbu pań­stwa, ale własnej pozycji politycznej nadal nie zbudował. W rządzie może li­czyć na poparcie Jarosława Gowina, Pio­tra Glińskiego i kilku mniej znaczących ministrów. Ze środowiskiem Zbignie­wa Ziobry i byłej premier Beaty Szyd­ło nadal więcej go dzieli, niż łączy, a dla zakonu PC pozostaje obcym ciałem. Jak konstatują autorzy biografii, tak jak wcześniej w banku, dziś jego los tak­że zależy od woli protektora. Kiedyś był nim Liam Horgan, teraz - Jarosław Ka­czyński. Publikacja kulis pracy w banku z pewnością pozycji Morawieckiego nie wzmocni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz