środa, 8 maja 2019

Wróbelek pływa jak rekin



Jego wystąpienia to połączenie piarowskich trików, fraz peerelowskich dygnitarzy i banałów podobnych do tych, którymi ochoczo dzielą się rozmaici trenerzy personalni, mentorzy i influencerzy. Mateusz Morawiecki wniósł do polskiej polityki prawdziwe retoryczne perły.

Schemat terenowych wystąpień premiera zwykle jest podobny Jakaś lokalna ciekawostka, nawiązanie do historii i próba wykazania osobistych związków z regionem. Potem garść frazesów, trochę pytań retorycznych, parę cytatów z klasyków, kilka wstawek mo­tywacyjnych i bombastyczna metafora. No i najważniejsze: przywołanie rozmowy z panią Haliną, z panią Zofią, z panem Danielem, Henrykiem, z górnikiem, sadownikiem, gejmerem... Tak oto swój wizerunek buduje Mateusz Morawiecki: już nie technokrata, który ma oczarować zagranicę, a na krajowym po­dwórku wabić centrowy elektorat, ale swojak: pisowiec z krwi i kości, nieskalany związkami z liberałami, elitami, zachodni­mi instytucjami finansowymi i przede wszystkim z III RP. A że w świecie PiS wolą prezesa i białe może być czarne, to i były doradca Donalda Tuska, milioner i niegdysiejszy szef polskiej filii zagranicznego banku z dnia na dzień może stać się czło­wiekiem z ludu.
   - Ludzie najęci do pracy nad wizerunkiem premiera dosta­li za. zadanie przełamanie sztywności Morawieckiego, ponieważ to jego największy problem. I pojechali taką książkową strategią, przerobili z nim pierwsze rozdziały z podręcznika do politycznego PR - zauważa dr Mirosław Oczkoś, specjalista ds. wizerunku. Co zaś mówi taki elementarz?

Nawiąż do tematu lub okoliczności. I pre­mier z patosem nawiązuje. Jak na niedawnej konwencji w Białymstoku, gdzie perorował: „Jesteśmy na podlaskiej ziemi, która znana jest z gościnności. Ziemia otwartych okiennic (...). Z tej ziemi, właściwie z tego miasta wywodzi się też wspaniały białostocczanin Ryszard Kaczorowski (...). I on mawiał, że najpełniej oddycha na białostockich plantach, ja też mogę powiedzieć, że właśnie wspaniale czuję się na podlaskiej ziemi, na mazurskiej ziemi, na warmińskiej ziemi, to ziemie, które są mi niezmiernie bliskie, bliskie mo­jemu sercu, tutaj wspaniale się oddycha”. Albo kilka tygodni wcześniej na konwencji w Kadzidle: „Tak kronikarz zresztą pisał: Kurpi ród, dzielny lud. I dodawał, że to lud pracowity, uczciwy i dobry. I dlatego trudno się dziwić, że PiS tak do­brze się czuje tutaj na Kurpiach, na Kurpsiach, jak u siebie w domu, jak u siebie”. Czy też na „urodzinach 500+”: „Tutaj jesteśmy w Puławach. W Puławach jest Świątynia Sybilli, a tam taki napis: Przeszłość-Przyszłość. No trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce niż właśnie Puławy na podsumowanie naszego programu”. Lub w ostatnią sobotę w Pułtusku: „Mamy piękną pogodę. Ale, jak to z pogodą, czasami może się ona szybko ze­psuć. Dzisiaj na razie mamy słońce, trochę chmur i tak samo trochę jest w naszej historii, w naszych dziejach i w naszej te­raźniejszości. Pokazaliśmy, jak pogodę można wykorzystywać dla dobra całego narodu, dla dobra całego społeczeństwa. Ale jesteśmy dopiero w jednej trzeciej, no może jednej drugiej na­szej drogi, którą sobie wytyczyliśmy”.
   Napuszone, ocierające się o grafomanię metafory są u Morawieckiego częste. Zanim został premierem, latem 2017 r. w Przysusze mówił, że Polska „to ma być matka, która ma do­brze służyć wszystkim, a my wszyscy powinniśmy jej służyć”. Teraz zaś mamy „Polskę, która jest bijącym sercem Europy” (to nawiązanie do wyborczego hasła PiS), i UE, która „troszecz­kę przypomina las”. A „las ma różne drzewa. One są, i cały las, właśnie dlatego piękne, że są trochę różne. Siła UE jest wła­śnie w różnorodności, ale zarazem w jedności. Ten ogrodnik czy leśnik (...) musi traktować drzewa tak samo, bo jak jed­no będzie lepiej traktował, przycinał, a inne gorzej, to wtedy te drugie uschną” (konwencja w Poznaniu). Mamy też: „okno na świat”, którym w zależności od okoliczności jest albo Cen­tralny Port Komunikacyjny (konferencja w Łodzi), albo - jak na konwencji w Gdańsku - Bałtyk („To okno na świat będzie wyremontowane, będzie jeszcze szerzej otwarte, będzie jesz­cze bardziej nowoczesne”). I „kulę u nogi” polskiego rozwoju gospodarczego, którą podczas spotkania w Poznaniu są unijne nierówności, a w Warszawie - problemy demograficzne. Bywa i osobliwie: „Czy można też wymagać, żeby wróbelek pływał tak samo sprawnie jak rekin? No nie bardzo, wiadomo. A tak twórcy III RP zakładali. Że małe, drobne przedsiębiorstwa rolne, rolno-spożywcze, producenci rolni będą tak sprawni jak wielkie korporacje, zresztą w szczególności z zagranicy” (Kadzidło).

Zawrzyj osobiste odniesienia lub podzięko­wania. Po okolicznościowym wstępie premier chętnie dzieli się własnymi doświadcze­niami. Jak podczas kwietniowej konwencji w Poznaniu: „Mieszkałem tutaj, no myślę, że jakby się zebrało ze sobą wszystkie miesią­ce, tygodnie, to grubo ponad kilkanaście mie­sięcy” . W Łodzi - gdzie w kontekście „spuścizny porozbiorowej ” wspominał podróże z Wrocławia do Warszawy via Opole lub Poznań; czy w Białymstoku - gdzie opowiadał, że bardzo lubi komedię „Gamoń” z Louisem de Funesem, której fabuła ja­koś mu się skojarzyła z barierami napotykanymi przez polskich przedsiębiorców w UE. Albo jeszcze bardziej osobistymi, jak w Wąwolnicy, jeszcze w poprzedniej, samorządowej kampanii: „Tydzień temu byłem poczęstowany polskim, tradycyjnym bardzo twarogiem, aż mi się ze smaku zakręciło w głowie”.
Cytuj. Premier lubi Piotra Skargę - przywo­ływał go na spotkaniu z seniorami w Jasieńcu i na Kurpiach: „Jak pięknie to formułował nasz kaznodzieja narodowy (...), wszyscy płyniemy na jednej łodzi i jej imię jest ojczyzna. A więc, drodzy państwo, cios w polską wieś to cios w Pol­skę”. Jest w tym wszystkim jednak wciąż spora sztywność.
   Podobnie, kiedy Morawiecki stawia pytania retoryczne. Jak: „Kto z nas nie kocha rozwoju dróg albo kolei? Wszyscy je kochamy” (konferencja na temat 500+). Takich pytań - często brzmiących dość protekcjonalnie - postawił wiele, np. w Świebodzinie, w połowie września ub.r. Przebiło się jedno: „Pa­miętacie, jak nasi poprzednicy mówili, że budujmy nie politykę, tylko drogi i mosty? Prawda, pamiętacie coś takiego? Nie było ani dróg, ani mostów”. I stwierdzenie, że poprzednia władza przez osiem lat wydała na drogi lokalne mniej niż PiS przez kilkanaście miesięcy swoich rządów. Premier, decyzją sądu, musiał to spro­stować. Tak jaki słowa z krakowskiej konwencji samorządowej, na której powiedział, że władze Krakowa „nie zrobiły nic lub pra­wie nic” w walce ze smogiem. Ale faktami Morawiecki nieszcze­gólnie się przejmuje, zwłaszcza jeśli te nie pasują do opowieści o błędach i zaniechaniach poprzedników. Kilka tygodni temu na dworcu w Płońsku opowiadał np., że aby z podwarszawskie­go Błonia dojechać busem na 8.00 rano do stolicy, trzeba wstać o 5.00. Oczywiście, można wstać i o 3.00, tyle że pociągi oraz au­tobusy jadące do Warszawy kursują co kilkanaście minut.
   Wpadek jest więcej, zwłaszcza kiedy premier próbuje wplatać jakieś zaskakujące twierdzenia. Jak to: „Porównywanie OFE do PPK to trochę tak, jakby porównywać Pawła Borysa do Bo­rysa Szyca. Paweł jest wyższy, dużo, no nie wiem, czy dużo, tak mi się wydaje. A z Borysem Szycem zresztą miałem okazję poznać się na planie filmowym »Bitwa Warszawska: 1920«”. Aktor szybko zareagował na to dziwaczne zestawienie i zaapelował do premie­ra: „Proszę mnie nie mieszać do polityki w swoich błyskotliwych wystąpieniach. Zwłaszcza w tak trywialny sposób. Wystarczy już nam recytacja fraszek”. Szyc wypomniał Morawieckiemu zmiksowanie Kochanowskiego z Mickiewiczem podczas jednej z konferencji w 2017 r. A szło to tak: „Służba zdrowia, wielki ob­szar, o którym można bardzo długo mówić, prawda, we fraszce Kochanowskiego »Szlachetne zdrowie«, prawda, »ile cię trzeba cenić«, czy tak »jako smakujesz, aż się zepsujesz«, prawda, czyli wtedy dopiero wiemy, kiedy brakuje nam tego zdrowia, jak ono jest absolutnie kluczowe”.
   Choć i Polskę, i świat Morawiecki najmocniej zadziwił zestawie­niem pisowskiej reformy systemu sądownictwa z powojennym rozliczaniem kolaborującego z Hitlerem francuskiego reżimu. „Dla mnie ta sytuacja jest porównywalna do sytuacji we Francji post-Vichy. Wtedy to premier Michel Debre i Charles De Gaulle w 1958 r. całkowicie przebudowali system” - mówił na Uniwer­sytecie Nowojorskim. Nawet jemu samemu trudno to będzie przebić. Może dlatego w ubiegłym tygodniu na ła­mach magazynu „Polska” zaczął w końcu zaprzeczać, że te haniebne słowa odnosiły się do współczesnych polskich sędziów.

Podręczniki do politycznego PR podpowiadają jesz­cze, aby: opowiedzieć coś zabawnego; posta­wić wyzwanie; wyrazić osobiste intencje; a także dodać obrazowy przykład. Również te punkty Morawiecki pilnie przerabia. Dowcipy są z reguły dość czerstwe, za to wyzwania ambitne: „Kto z nas tu obecnych, z naszych rodaków, wierzy że za 10 lat możemy być częścią G20? Ja wierzę, ja wiem, że to jest możliwe” - mówił pod koniec marca w Gdańsku.
Na tym przykładzie widać zmianę stylu oratorskiego Morawieckiego. Jeszcze jako wicepremier na kongresie w Przysusze perorował: „Jakie następne zadania przed nami? Czy mamy gonić Zachód w wielkości majątku? (...) A może to nie są te właściwe zawody? Bo tam możemy gonić 100 lat. A może to nie są te naj­ważniejsze zawody. Może ważniejsze jest to, żebyśmy budowali nasz świat, Polskę, też w wymiarze nie tylko materialnym, ale też tym duchowym. Żebyśmy stawali się coraz lepsi jako ludzie, żeby nam się chciało chcieć, żebyśmy byli bardziej solidarni, żebyśmy byli lepsi”.
   Dziś już nie przemawia z takim kaznodziejskim zacięciem, przypominającym nierzadko wystąpienia Jarosława Gowina. Jeśli szuka gdzieś inspiracji, to prędzej w modnych coacherskich szko­leniach, na których można usłyszeć, że „wszyscy patrzą w różne gwiazdy”, ale po kilkunastu wspólnych sesjach „będą spoglą­dać w tę jedną”. Motywacyjna gadka upstrzona porównaniami a la Paulo Coelho w premierowskim wydaniu wygląda np. tak jak w Pułtusku: „Żagiel z niebieskiej flagi i tych żółtych pięknych gwiazdek jest bardzo ważnym żaglem dla naszego okrętu, któ­ry płynie po wzburzonych morzach, przy tej cały czas jeszcze niezłej pogodzie, pogodzie historycznej, dziejowej. Ale sam ża­giel europejski, bardzo ważny dla nas, nie wystarczy. Ważna jest sprawna patriotyczna załoga. Ważny jest lider, kapitan, takiego mamy - prezesa Jarosława Kaczyńskiego”. Pozostałości korpomowy wciąż dają o sobie znać - premier dziękuje za „energe­tyczną obecność”, kandydaci PiS są „energicznymi liderami”, partia ma „energetyczny program”, a ekipa PiS to „dream team”.

   Morawiecki, zgodnie z elementarzem PR, szczególną wagę - jak już wspominałam - przywiązuje do przywoływania rozmów z tzw. zwykłym człowiekiem - samotną matką, jakimś kolegą, emerytką (słynna „pani Halina”, którą dzięki „jarkowemu” stać na pielgrzymkę do Medjugorie). Ale bywa, że i dziecko ministra nadaje się do snucia opowieści o niesprawiedliwościach, z którymi walczy PiS - jak ostatnio, kiedy Morawiecki wspominał o „maślanych ciasteczkach”, które Joachim Brudziński musi przywozić synowi aż z Brukseli. - Odwoływanie się do zwykłych ludzi to dobry sposób na złapanie kontaktu z elektoratem PiS, lepszy niż przywoływanie przykładów historycznych czy literackich, które nie wszyscy mogą zrozumieć - mówi dr Sergiusz Trze­ciak, ekspert od PR i komunikacji strategicznej.
- To użycie pewnej reguły wywierania, wpływu. Wkłada się w usta osoby, z którą ludzie mogą się utożsamiać, to, co samemu się my­śli - np. ustami zwykłego człowieka krytykuje się opozycję. W ten sposób premier pokazuje, że rozmawia z normalnymi ludźmi. Morawiecki walczy z wizerunkiem osoby, która reprezentowała świat biznesu, i taki zabieg może się zwykłym ludziom bardziej podobać niż chwalenie się kontaktami z przedstawicielami elit. To próba budowania wizerunku „swojskiego” polityka..
   Ale - jak słychać w szeregach PiS - ta „swojskość” premiera wciąż jest zbyt sztuczna. Dlatego w eurokampanię mocno za­angażowano Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło. Występują w trójpaku. Prezes utwardza żelazny elektorat, Szydło daje po­czucie swojskości, a Morawiecki stara się angażować tych, którzy chcą Europy, ale zgodnej z własnymi wyobrażeniami. Zarzucono pomysł marszu po wyborcze centrum; gra idzie o jak największą mobilizację własnego, stałego elektoratu. - Najwyraźniej mają podobne badania jak my, widzą, że wszystko jest podzielone i tyl­ko emocje mają znaczenie. Tu nie chodzi o to, kto kogo przekona, ale o to, kto pójdzie do wyborów - tłumaczy jeden z członków władz PO. Jego zdaniem po dotychczasowych wypowiedziach liderów PiS widać, że nie ma już żadnych granic: są w stanie po­wiedzieć wszystko, byle wywołać emocje, pobudzić swój elek­torat i zdemobilizować wyborców Koalicji. Prawda nie ma zna­czenia, tylko frekwencja.-Zmobilizowanie twardego elektoratu w kontekście wyborów do PE jest ważniejsze niż próba szukania na siłę nowych wyborców, bo trudno jest osiągnąć dwa w jednym - mówi dr Trzeciak.
   - Premier stosuje technikę na akwizytora; kiedyś tak się sprze­dawało Biblię lub kowadła. U Morawieckiego to wymieszanie kłamstwa, półprawdy i prawdy w jednym sosie. Jeżeli taką pap­kę dostaje się codziennie, to w pewnym momencie zaczyna się ją po prostu przełykać - tłumaczy dr Oczkoś. Morawiecki mówi językiem „Wiadomości” TVP - uprawia propagandę sukcesu i jednocześnie utrwala dychotomiczny podział: my vs oni. Bez­trosko formułuje zarzuty pod adresem adwersarzy, przerysowuje, koloryzuje, przekłamuje. Premierowi zdaje się nie przeszkadzać nawet jego własna przeszłość, doświadczenie zawodowe, przy­należność do elity finansowej (z tak mierżących go teraz cza­sów III RP pamięta co najwyżej, że „sam negocjował wejście Pol­ski do UE”). „Jak myślę sobie o III RP, to często przychodzą mi do głowy różne, brzydkie nawet, epitety. Ale jedno jest pewne, że: krzywda nad losem prostego człowieka i śmiech nad tą krzywdą to była właśnie cecha charakterystyczna. (...) Mieliśmy zaser­wowany kapitalizm konsumpcyjny zainstalowany tutaj przez zewnętrzne zagraniczne instytucje finansowe rękami naszych, no właśnie, elit. To właśnie ten typ doprowadził do takich rozdźwięków, do takich nierówności” - mówił w Przysusze, jakby zapominając, że szefował BZ WBK, a w słynnej restauracji Sowa i Przyjaciele sukces reklamy swojego banku z udziałem sobowtó­ra Chucka Norrisa komentował: „Ludzie są tacy głupi, że to dzia­ła. Niesamowite!”.

Szablonowe przemówienia, wyuczone gesty: dyrygowanie i charakterystyczne taktowanie (dwie ręce w płaszczyźnie góra-dół), znane chwyty (podwijanie rękawów, zdejmowanie marynarki, okularów) - czy to może działać na ludzi? Widać tak, skoro premier ma wciąż wy­sokie zaufanie społeczne (55 proc. w kwietniowym badaniu CBOS). - Kampanie polityczne mają masowy charakter. I to jest słowo klucz, ponieważ dużo łatwiej wzbudzić i pokierować emocjami tłu­mu. To zupełnie inny wymiar oddziaływania. Tłum nie myśli samodzielnie, nie analizuje. Przyswaja. Bę­dąc w tłumie, myślimy jak tłum. Niewielu ludziom udaje się zachować dystans - tłumaczy Bartosz Czupryk, specjalista ds. marketingu politycznego.
- Wystarczy poruszyć wyobraźnię słuchaczy, dotknąć ich proble­mów i doświadczeń, wywołać emocje: wzmocnić, przejąć i ukie­runkować- dodaje.
   - W „Rejsie” jest taka scena, kiedy inżynier Mamoń mówi: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem. Po prostu. Poprzez reminiscencję. No jakże może podobać mi się piosenka, którą pierwszy raz słyszę?” - przypomina Wiesław Gałązka, doradca polityczny. - Trzeba więc postępować zgodnie z zasa­dą: najpierw powiem wam, co powiem, potem będę mówił to, co miałem powiedzieć, a na końcu opowiem wam, o czym wam mówiłem. I Morawiecki to robi, a ludzie, w tym komentatorzy, się cieszą, bo czują się mądrzejsi, kiedy kolejny raz słyszą to samo. Utwierdzają się, że wszystko rozumieją i podobnie myślą.
   Choć mimo wszystko chciałoby się wierzyć, że za decyzjami wyborczymi stoi coś więcej niż emocje podobne do tych, które przesądzają o kupnie Biblii, kowadła lub wzięciu kredytu re­klamowanego przez Chucka Norrisa.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz