środa, 8 maja 2019

Otchłań i nadzieja,Podwójne życie,Nagła miłość,Mordy hordy,Pierwsza alfabetyczna lista wrogów Prawego i Sprawiedliwego Narodowego Narodu Polskieo i Dwie gitar



Otchłań i nadzieja

W najbliższych wyborach PiS i Koalicja Europej­ska nie będą reprezentowały tylko różnych czę­ści elektoratu. W istocie będą reprezentowały diametralnie rożne państwa, będące w konflikcie i skazane na to, by ostatecznie jedno z nich wyeliminowało drugie. Te państwa to neo-PRL i III RP.
   Mamy maj 2019 roku. Niewykluczone, że historia bę­dzie wspominała ten czas jako moment, gdy jeszcze wszyst­ko było możliwe. Polska jest w jakimś niezwykłym stanie równowagi dwóch światów, a Polacy w sumie dość bezstresowo spacerują po wybitnie stromej grani, jakby nie zda­jąc sobie sprawy, że zbyt długo tak się iść nie da. Na końcu wszystkim nam przyjdzie spaść na jedną albo drugą stronę. Po jednej jest otchłań. Po drugiej, trudna, ale jednak szansa na normalność.
   Prawie 30 lat temu III RP, jak nam się mylnie wydawa­ło, co jest świadectwem zgubnego braku pokory, defini­tywnie pokonała PRL. Teraz owa III RP istnieje z owym neo-PRL-em jeśli nie w symbiozie, to w stanie współegzystencji. Neo-PRL ma rząd, III RP ma w dużym stopniu samorząd. Neo-PRL ma Trybunał Konstytucyjny, III RP ma Sąd Najwyższy. Neo-PRL ma prokuraturę, III RP ma sądy. Neo-PRL ma TVP, III RP ma wolne media. Oczywiście neo-PRL jest ulepszoną wersją PRL. Ma demokratyczny mandat, jest rynkowy, narodowy, pokropiony święconą wodą, bo ludowy Kościół tej Polski Ludowej nie kontestu­je, ale ją wspiera.
   Istotne jest jednak coś innego. Wszystko, co ma neo-PRL, jest partyjne, PiS-owskie i Kaczyńskie. Wszystko to, co ma III RP, jest publiczne i obywatelskie. O ile więc Trybunał Konstytucyjny robi to, czego chce PiS, o tyle Sąd Najwyższy robi to, czego chcą jego sędziowie. O ile prokuratura dzia­ła według instrukcji Ziobry i w interesie prawa, o tyle sądy działają w imię i w imieniu prawa. O ile w TVP liczy się tylko interes jej dysponenta, czyli PiS, o tyle w takim TVN spokoj­nie mogą występować, a czasem można odnieść wrażenie, że tak naprawdę prowadzić programy, panowie Sasin, Czar­necki czy Bielan.
   Steven Levitsky i Daniel Ziblatt w książce „Tak umierają demokracje” piszą, że krokiem pierwszym jest przechwy­cenie sędziów (w przypadku Polski TK i sądów), potem zmarginalizowanie politycznych oponentów i mediów, na­stępnie podważenie reguł wyborczych. Otóż PiS nie było w stanie skutecznie dokonać żadnej z tych antydemokra­tycznych sztuk.
   Mamy więc neo-PRL dla PiS i III RP dla wszystkich. Z cze­go wynika wniosek fundamentalny. Jeśli wygra neo-PRL, przejmie wszystko co publiczne. Jeśli wygra III RP, pojawi się przynajmniej szansa na odzyskanie tego, co państwo PiS ukradło państwu polskiemu.
   PiS osiągnęło w upartyjnianiu państwa całkiem znaczące sukcesy. Siły - nazwijmy je dla zapewnienia chwilowej satys­fakcji zwolennikom partii rządzącej - ancien regirne’u zo­stały zepchnięte do głębokiej defensywy, ale z perspektywy ponad 40 miesięcy stan posiadania demokratycznej repub­liki, jaką stanowi III RP, jest całkiem imponujący. Samorząd ocalony, sądy ocalone, wolne media ocalone.
   Wygrana PiS i kolejne cztery lata destrukcyjnych rządów tej ekipy wciąż są możliwe. Ale stan posiadania III RP każe zapytać, projekt Budapesztu albo Stambułu nad Wisłą może Eoaać zrealizowany. Stawiam tezę, że nie. PiS i Ka­czyński nie mają zdolności ani Erdogana, ani Orbana. To ekipa, mówię to jednak ze smutkiem, wyjątkowo mierna.
   Biorąc pod uwagę wybitnie mierny stan PiS-owskich elit, ośmielam się postawić tezę, że alternatywą dla III RP nie jest prawdziwa dyktatura. Jest nią raczej pokraczny autorytaryzm i gnicie. Już widać, że zamiast ambitnego projektu społecznego zostały PiS ordynarne przekupstwa, różne pięćsetplusy; zamiast wizji nowego człowieka mamy doskonale znanego z PRL, pazernego arywistę; zamiast nowej RP - projekt prostackiej grabieży. To przedsionek gnicia.
   Nie mogę się jednak zgodzić ze swoistymi straceńcami, którzy twierdzą, że byłoby lepiej, gdyby wybory wygrało PiS i cały ten wykreowany przez Kaczyńskiego bałagan jemu sa­memu spadłby na głowę. Otóż dla Kaczyńskiego katastrofa Polski nie byłaby problemem tak długo, jak długo sprawo­wałby w niej władzę. Za to dla opozycji wyborcza klęska mo­głaby oznaczać samounicestwienie na długie lata.
   Trudna odbudowa wszystkiego, co Kaczyński zniszczył, jest jednak jaśniejszą perspektywą niż przystanie na pro­ponowany przez niego kontrakt: zarabiajcie, kasujcie te 500+, słuchajcie disco polo i nie wtrącajcie się, czyli - jak to mówi sam prezes - popierajcie i nie przeszkadzajcie. Bo ge­neralnie trudna nadzieja jest zdecydowanie lepsza niż pew­na beznadzieja.
Tomasz Lis

Podwójne życie

Pewien mój przyjaciel, dobrze liczący erndyta, obliczył, że na dodatkową emeryturę w maju zostanie wydane mniej więcej 10 miliardów złotych. Wpadł więc na taki pomysł, który poddaję pod rozwagę, że gdyby wszyscy wynagrodzeni emeryci odda­li swoje emerytury do specjalnego funduszu, to można by było 8 miliardów przeznaczyć na pensje nauczycieli. Po­zostałe 2 miliardy dać w prezencie, W kopercie Jarosławo­wi Kaczyńskiemu, żeby sobie wybudował dwie wieże pod warunkiem, że zajmie się budową i przestanie wyprowa­dzać Polskę z Unii Europejskiej, Wracając do nauczycieli, to uważam, że niczego nie przegrali. Udowodnili, że są bar­dzo ważną i silną grupą społeczną, że nie dali się poniżyć i mimo wszystkich zabiegów stosowanych wobec nich nie tylko nie stracili na sympatii społecznej, ale dodatkowo ją umocnili, co powoduje, że rozsądna część społeczeństwa zawsze będzie z nimi solidarna. Mam szczególne pozdro­wienia dla nauczycieli z Sosnowca, z którego pochodzę, nazwanych przez pana Jakiego Wehrmachtem. Kochani, wiecie dobrze, że mimo waszych wysiłków szkołę może ukończyć głupek, na którego potem już nie macie wpływu, dlatego nie należy się tym incydentem w ogóle przejmować. Gdybym dodał do tego wydarzeni słynny wywiad naszego kłamczuszka premiera i intelektualny żart pani Mazurek, która mieni się wicemarszałkiem Sejmu, to stopień mojego wzburzenia mógłby osiągnąć kulmina­cję. Ponieważ jednak jestem w trakcie lektury świetnej i jednocześnie porażającej, wnikliwej i udokumentowa­nej książki Frederica Mattel a, zajmującej się hipokryzją i władzą w Watykanie, pt. „Sodoma” (którą gorąco pole­cam), posłużę się cytatem i słowami papieża Franciszka, który hipokrytów ze swojego otoczenia nazywa rygorystami. „Są obłudnikami, żyjącymi na pokaz. Skrywają praw­dę przed Bogiem, przed innymi i przed sobą. Na zewnątrz pokazuj ą się jako sprawiedliwi i jako dobrzy. Lubią osten­tacyjnie pokazywać, kiedy się modlą, kiedy poszczą, kiedy dają jałmużnę. Wszystko jest pokazywaniem się, pozorem, a w środku, w sercu nie ma nic. Fałsz wyrządza wiele zła, to jest sposób na życie”. W następnym cytacie Franciszek dodaje, że tacy ludzie zwykle prowadzą podwójne życie. Nie jesteśmy papieżem Franciszkiem, ale w wielu przy­padkach widzimy to samo.
Krzysztof Materna jest satyrykiem, aktorem, reżyserem i producentem telewizyjnym

Nagła miłość

Piętnasta rocznica wstąpienia Polski do Unii Europej­skiej, choć momentami podniosła i radosna, para­doksalnie przebiegała wśród rozważań o polexicie. Dyskusje ożywiło stwierdzenie szefa Komisji Europejskiej Jeana-Claude'a Junckera, że PiS nie doprowadzi do polexitu. Rządząca prawica triumfowała, a politycy opozycji byli wyraźnie zakłopotani i próbowali nawet dyskredytować zarówno słowa przewodniczącego Junckera, jak i jego samego. Role się więc odwróciły, bo dotąd to PiS atakował szefa Komisji, a opozycja go broniła. Całe to zamieszanie wynika z nieporozu­mienia. Juncker w istocie powiedział tyle, że PiS nie złoży wnio­sku o wystąpienie Polski z Unii Europejskiej. Bo po prawdzie, jeśli nie zostanie uruchomiona jakaś nieznana dzisiaj polityczna dynamika, to po co partia Jarosława Kaczyńskiego miałaby to robić? Rządowi Morawieckiego pieniądze unijne są niezbęd­ne, Polacy, co pokazują badania opinii publicznej, nie wyobra­żają sobie wyjścia kraju z europejskiej wspólnoty. Jednocześnie - jak wynika z niedawnego badania dla POLITYKI - 58 proc. Polaków nie boi się, że polityka PiS doprowadzi do wystąpienia Polski z Unii, obawia się tego 31 proc., z czego „zdecydowanie” tylko 12 proc. To nawet grubo poniżej sondażowego poparcija dla Koalicji Europejskiej.

Trzymanie się przez opozycję hasła pisowskiego polexitu odciąga uwagę od rzeczywistych celów obozu rządzącego, który wykorzystuje Unię do polityki wewnętrznej, jak partia Vik- tora Orbana na Węgrzech. Unia jest dla PiS punktem odniesie­nia i inspiracją dla walki ideologicznej z „lewactwem”, „atakami na tradycję”, z „dominującą pozycją Niemiec” i „szarogęsieniem się” Francji. Dalekosiężny plan zaś pole a cym, mówią o tym rządzący politycy z Polski, Węgier czy Włoch, aby w końcu przejąć samą Unię, jeśli nie po najbliższych wyborach do Parla­mentu Europejskiego, to po wstępnych. Kampania polityczna w liberalnej Europie polega zatem nie tyle na utrzymaniu Polski - i innych krajów, gdzie rządzą eurosceptycy - we wspólnocie, ile na batalii o samą Unię. To po pierwsze, a po drugie, jeśli Unia pozostanie w dotychczasowej postaci, chodzi o to, aby Polska nie znalazła się na jej obrzeżach, izolowana, skłócona z part­nerami, odsuwana od decyzyjnego centrum. Z ewentualnym zmniejszeniem funduszy za naruszanie praworządności i z wa­lutą euro w stuletniej perspektywie.

Jakiej Unii Europejskiej chce PiS, to wiadomo po wielu choć­by ostatnich wypowiedziach polityków tej partii: ma to być wspólnota czysto gospodarcza - „węgla i stali”, nadal wypłaca­jąca miliardy euro pomocy, ale niewtrącająca się, kiedy ustroje państw członkowskich oddalają się od zasad liberalnej demo­kracji, naruszana jest niezawisłość sądownictwa, prawa mniej­szości i opozycji, niezależność mediów itp. Co prawda w swoim ostatnim orędziu prezydent Duda ogłosił, że „Unia Europejska to my”, ale może lepiej, aby to osobiście powiedział Krystynie Pawłowicz, która nazwała flagę UE szmatą, czy Beacie Szydło, za której premierostwa unijne flagi usunięto z siedziby rządu. Sam Duda, nawołujący teraz do umieszczenia Unii w polskiej konstytucji, kiedyś nazwał tę organizację „wyimaginowaną wspólnotą”. Wygląda to wszystko na akcję: kochamy Unię aż do 26 maja.
   Demokratyczna opozycja powinna zatem pokazywać, jakiej Europy chce PiS, jak daleko ta wizja odbiega od standardów w pełni demokratycznego państwa, i że każdy mandat w PE więcej dla ugrupowania Kaczyńskiego i im podobnych przybliża realizację tej wizji. Bo wartością nie jest jakakolwiek Unia Euro­pejska, ale taka, do której Polska przystępowała 15 lat temu, po­zostająca w umiarkowanym nurcie, oczekująca od państw człon­kowskich zachowania liberalnych, wolnościowych zasad, praw i procedur. To nie polexit jest zagrożeniem, ale to, że to dawna Unia może niejako „wystąpić” z nowej Unii, jeśli przewagę w jej instytucjach zdobędą w końcu takie partie jak PiS.

Prezes Kaczyński powiedział ostatnio: „po raz pierwszy od długiego czasu sądzę, że (...) jest szansa na zmianę, na to, że PE będzie przynajmniej w istotny sposób inny niż poprzedni, jeśli chodzi o swój skład. (...) jest szansa na to, że osłabnie przy­najmniej ten atak, który trwa od dłuższego czasu na Polskę (...)”. Przekładając to na konkrety: szef PiS ma nadzieję, że nowy europarlament i Komisja Europejska przestaną się zajmować polskim Sądem Najwyższym, Trybunałem Konstytucyjnym, KRS. Najkró­cej rzecz ujmując: alb PiS zmieni Unię na swoje podobieństwo, albo będzie z nią nieustannie, jak dotychczas, walczył i ciągnął w dół cały kraj. Specyficzną filozofię, bardzo charakterystyczną dla PiS, przestawił w wywiadzie dla radiowej Zetki Witold Waszczykowski, kandydat na europosła: najpierw zarzucił Donaldowi Tuskowi, że ten nie pomagał rządowi PiS przez ostat­nie lata, choć szukano z nim kontaktu, a potem były szef MSZ oburzał się, że Tusk ingeruje w sprawy polskie, co w przypadku przewodniczącego Rady Europejskiej jest niedopuszczalne.
Czyli jak z Unią: ma pomagać i nie wtrącać się.

W nieco zmienionej postaci nawiązał do tej frazy sam Donald Tusk w swoim wykładzie na Uniwersytecie War­szawskim, cytujący szefa PiS: nie przeszkadzać i popierać. Ale chyba najgłębsza myśl z jego wystąpienia dotyczyła istoty proeuropejskości, kiedy powiedział, że ostatni euroentuzjazm prezydenta Dudy będzie weryfikowany tym, na ile przestrzega­na będzie przez niego konstytucja. Bo ustawa zasadnicza - jej przestrzeganie - jest kwintesencją państwowego ładu, równo­ści wobec prawa, niezależności instytucji, szacunku dla mniej­szości - a więc naczelnych wartości liberalnej Europy.
   Miniony konstytucyjno-unjny tydzień dobrze pokazał, kto jest kim - i na ile szczerze - w polskiej polityce. Ten czas był bar­dzo potrzebny przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Przywołując znany przed laty przebój, było lepiej widać, lepiej słychać, a poczuć muszą już sami wyborcy.
Mariusz Janicki

Mordy hordy

Lewicowo-feministyczne hordy mają coraz większy wpływ na stan umysłu Ame­rykanów i zachodnich Europejczyków” - alarmuje Paweł Lisicki w „Do Rzeczy”. Lewica skutecznie podbija opinię publiczną Zachodu. Prawdziwy uczony, prof. Ryszard Legutko, miał wygłosić wykład w koledżu amerykańskim, ale lewicowa studenteria nie dopuściła do imprezy i profesora trzeba było przeprowadzić tylnym wejściem do miejsca, w którym mniejsze grono - w konspiracji - wysłuchało pol­skiego filozofa i polityka. „Na uniwersytetach zachodnich rządzi coraz potężniej komuna” - twierdzi Lisicki.
   A u nas, w Polsce? Na okładce tygodnika widzimy wielki napis: CHOROBA WŚCIEKŁYCH PROFESORÓW, a obok oglądamy wściekłe mordy hordy: Paweł Śpiewak, Moni­ka Płatek, Leszek Balcerowicz, Andrzej Rzepliński, Woj­ciech Sadurski, Magdalena Środa, Marcin Matczak i Jan Hartman. Kwiat polskiej profesury, elita umysłowa, jest tu potraktowana „z buta” tylko dlatego, ponieważ pozostaje w opozycji do rządu. Gdyby byli „za” - byliby „autoryteta­mi”. Ale są przeciw. Wybryk „Do Rzeczy” to nic innego jak krzyk rozpaczy i bezsilnej wściekłości. Inteligencja, zwłasz­cza jej elita, nie garnie się do Prawa i Sprawiedliwości. Nie lgnie do władzy. Dlatego trzeba ją usuwać, a na jej miejsce mianować swoich. Na Krakowskim Przedmieściu, w Pałacu Staszica, na wyższych uczelniach, wpływy prawicy rosną, ale elita profesorska, postaci symboliczne dla nauki pol­skiej, trzymają się od niej na bezpieczny dystans. Panowie Duda czy Szczerski, absolwenci UJ, nie osiągnęli pozycji równej Zollom czy Sadurskim. Prawo i Sprawiedliwość re­prezentuje w mediach zaledwie paru profesorów: Andrzej Nowak, ceniony historyk konserwatywny, ostry w poglą­dach politycznych, ale o niekwestionowanym dorobku naukowym, oraz PP Szczerski, Zybertowicz, Pawłowicz, Legutko, Karski czy Krasnodębski, może jeszcze kilku, któ­rych można wymienić na palcach rąk i nóg.
   Druga strona ma ich natomiast tylu, że władza nie może tego przełknąć. Nie chcą zapisać się do nas, to my pokażemy, że są hordą szubrawców. Dokładnie tę samą metodę zastosowano wobec elity artystycznej - Krystyna Janda, Agnieszka Holland, Daniel Olbrychski, Maciej Stuhr - są nieustannie nękani przez media rządowe, za postawę opozycyjną. Nie udało się Prawu i Sprawiedliwości tych ludzi pozyskać ani zadeptać. Bezsilność i wściekłość wła­dzy kieruje się przeciwko elicie intelektualnej, którą należy opluć i zdyskredytować. Sędziowie kradną, nauczyciele le­niuchują, profesura jeździ na kongresy do Nicei za pienią­dze swoich mocodawców. Ileż oni by dali za wiadomość, że Monika Płatek ukradła w sklepie rajstopy!
   Rzepliński? Głosi publicznie, że w Polsce nie ma de­mokracji. Będąc prezesem Trybunału Konstytucyjnego, „poszedł na rympał”. Powiedział, że demokracja w Polsce skończyła się w dniu pierwszego posiedzenia Sejmu VIII kadencji. Nienawidzący obecnej władzy, wygaduje „hor­rendalne i kompromitujące brednie”. Andrzej Zoll? Swoimi wezwaniami do impeachmentu prezydenta Dudy (za rze­komo niezgodne z prawem ułaskawienie Mariusza Kamińskiego) „ośmieszył się”. Radosław Markowski? Ośmielił się powiedzieć, że „te rządy narzuciła nam wieś”, co przecież nie jest żadną herezją. Świadczą o tym choćby wy­niki wyborów w Pruchniku na Pod­karpaciu (znanym z rozprawy z Juda­szem) , gdzie PiS zdobył dziesięciokrotnie więcej głosów niż Platforma. (Na Platformę głosował tylko Judasz).
   Sadurski? „Prawo ma w głębokim poważaniu”. Nie ma dnia, by nie grzmiał w dwóch językach na „polską kołtuń­ską głupotę”. W sukurs przychodzi mu Marcin Matczak, jeden z „dyżurnych ekspertów TVN 24”, który snuje plany o „prawnym Blitzkriegu” po odzyskaniu władzy. Marzy mu się powołanie dyscyplinarnego ciała złożonego z byłych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Czerpie dochody nie tylko ze zleceń międzynarodowych koncernów, ale i kon­trolowanych przez PO samorządów.
   Hartman? Czuje się osaczony na każdym kroku przez brutalny fanatyzm religijny połączony z antysemity­zmem. Do strajkujących nauczycieli apelował: Nie dajcie d... Dopiszcie nowe postulaty jak w latach 80.! Wolność słowa, prawda na lekcjach historii, świeckość szkolnej przestrzeni, wychowanie seksualne i antydyskryminacyjne, wartości konstytucyjne i europejskie w progra­mach nauczania!
   Szczególnie pyskate i agresywne są feministki. Monika Płatek chyba potraciła zmysły, gdyż uważa, że „w związ­kach homoseksualnych przychodzi na świat tyle samo dzieci co w heteroseksualnych, albo i więcej”. Oszalała ta niewiasta jest zdania, że „słuchając polityków, którzy mówią o tym, że dziecko uczone jest masturbacji w wie­ku 0-4 lat, najwyraźniej nie rozumiemy tego, że jako lu­dzie jesteśmy bardzo ciekawymi zwierzętami”. Choroba wściekłych profesorów jest dziedziczna. Fryderyk Zoll, syn Andrzeja, poprowadził w Krakowie paradę „wulgar­nych i prymitywnych antypisowskich karykatur, w części zresztą przywiezionych z Niemiec”.

Kończąc, Rafał Ziemkiewicz uważa, że ci ludzie zacho­wują się w sposób odbierający im prawo do publicz­nego szacunku, a nawet gorzej - do traktowania profe­sury serio.
   Wzorem dobrej profesor jest dla „Do Rzeczy” Krystyna Pawłowicz, która w swoich opiniach (choć trudno to sobie wyobrazić) jest jeszcze bardziej dosadna niż Ziemkiewicz. Rozróżnia ona „pałkarzy, bojówkarzy ideologii lewackiej ” (Hartman, Środa, Płatek, Fuszara), a także anarchistów prawniczych (Gersdorf, Zajadło, Popiołek, Łętowska). Paw­łowicz uważa, że od profesora należy oczekiwać nie tylko tytułu, ale i kultury osobistej (z której ona sama jest znana).
    „W Polsce - mówi Pawłowicz - powinna nastąpić jakaś weryfikacja etyczna i merytoryczna środowiska akade­mickiego, ale myślę, że samo środowisko nie jest wstanie tego dokonać, gdyż dziś większości ma podobne poglą­dy. Na państwowych uczelniach wciąż pracuje mnóstwo pseudonaukowców o komunistycznych rodowodach.
To jest groźna zapowiedź. Dokładnie tak samo PiS ata­kuje środowisko sędziowskie. Teraz zbliża się weryfika­cja hordy.
Daniel Passent

Pierwsza alfabetyczna lista wrogów Prawego i Sprawiedliwego Narodowego Narodu Polskiego

Przeczytaj, wytnij, namierz, donieś

Agnostycy
Janda Krystyna
Rubik Anja
Andrzej Rysuje
Koalicja Europejska
Samorządy
Animalne elementy
Kobiety
Seks
Antyfaszyści
Konstytucja
Sędziowie
Antykoncepcja
Lekarze
Słowacy
Arabskie konie
Lesbijki
Sort gorszy
Ateiści
LGBT
Społeczeństwo obywatelskie
Autor tego felietonu
Litwini
Staniszkis Jadwiga
Banany
„Macierzyństwo” Wyspiańskiego
Stuhr Maciej
Białowieska Puszcza
Macron Emmanuel
„Szał” Podkowińskiego
„Błędne koło” Malczewskiego
Merkel Angela
Szczepionki
Bono
Mniejszości
Światowa Organizacja Zdrowia
Centrum Badań nad Zagładą Żydów
Myślący
Timmermans Frans
Chrześcijanie
Nauczyciele
Tokarczuk Olga
Czesi
„Newsweek”
Tolerancja
Czytelnicy tego felietonu
Niemcy
Trzaskowski Rafał
Demokracja liberalna
Niepełnosprawni
Tusk Donald
Drzewa
Nudyści
Tusk Donald
Dyplomaci
Norwegowie
Tusk Donald
„Dziwny ogród” Mehoffera
Ofiary księży pedofilów
Tusk Donald
Ekolodzy
Opozycja
Tusk Donald
Eros
Owsiak Jerzy
TVN
Euro
Pacyfiści
Ty
Europejskie Centrum Solidarności
Pawlikowski Paweł
Uchodźcy
Feministki
Pazerne matki
Ukraińcy
Festiwal Malta
Pielęgniarki
Unia Europejska
Franciszek papież
Pisarze
Uśmiechnięci
Francuz:
Płacz Marka Kondrata na widok piersi
Wajrak Adam
Frasyniuk Władysław
Renaty Dancewicz w „Pułkowniku
Wałęsa Lech
„Gazeta Wyborcza”
Kwiatkowskim”
Warszawa
Gdańsk
„Polityka”
Weasley Ron
Geje
Potter Harry
Weganie
Gender
Prawa człowieka
Wegetarianie
Giertych Roman
Prawnicy
Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy
Granger Hermiona
Prezerwatywy
Wykształceni
Holland Agnieszka
Rezydenci
Zieloni
Inteligencja
Reżyserzy
Związki pozamałżeńskie
Izrael
Rowerzyści
Żydzi
Marcin Meller

Dwie gitary

Jedna jest w kolorze wiśni, ma nawet nazwę Cherry Wine. Majestatyczna, z licznymi śla­dami przebytych wojen, ale też z ukryty­mi między słojami najpiękniejszymi wspomnieniami. Gram na niej od 1976 roku, lecz jest sporo starsza - uro­dziła się w okolicy 1960 roku. To w świecie instrumen­tów tej klasy znaczy tyle co Ford Mustang z początków produkcji. Bezcenna. Brzmi cudownie.
   Była przeze mnie modyfikowana. Chwilę po zakupie gmerał w niej serwis słynnego amerykańskiego zespołu Styx, dzięki czemu ma w sobie więcej przetworników, ga­łek, prztyczków i dodatkowego sprzętu - teraz to jest na­prawdę poważna broń. Anegdota: wziąłem ją ze sobą, gdy szedłem robić wywiad z Jaruzelskim. Wyjąłem z futerału, podałem mu ją, chwycił w dłonie z trudem, bo był już star­cem, a jest dość ciężka (waży ponad 7 kg), powiedziałem: „Tak wygląda moja broń. Niech pan sobie bzdriangnie”. Bzdriangnął. Zapytał: „To kosztowna rzecz?”. „Jakieś 5-7 karabinków AK 47”. Uniósł głowę i lekko się uśmiech­nął. Nie wiem, czy ironia do niego dotarła.
   Nikt nie wie, kto naprawdę skomponował słynną pieśń wolności „We Shall Overcome” (Zwyciężymy). Na pew­no czarni potomkowie niewolników amerykańskich. Przez lata zmieniała melodię, przybywało i ubywało jej zwrotek, pojawiały się całkiem nowe wersje, aż w koń­cu wszystko do kupy zebrał legendarny bard Pete Seeger i tak powstał hymn niepokonanych. Śpiewali go wszyscy - studenci przeciw wojnie w Wietnamie, strajkujący gór­nicy kopalni węgla i rębacze kamieniołomów, zbieracze tytoniu i bawełny, wyzyskiwani czarnoskórzy robotni­cy fabryk. W latach 60. ubiegłego wieku śpiewali tę pieśń najwięksi artyści folkowi z Joan Baez i Bobem Dylanem, a równolegle z nimi aktywiści Czarnych Panter i biali studenci protestujący na uczelniach San Francisco. Nie znając rangi tej pieśni, i ja śpiewałem ją z kumplami hipi­sami na warszawskiej Starówce w 1967 roku. Gitara, kilka akordów, powtarzany w kółko tekst - i gotowe. Jaka jest jej siła, przekonałem się niedawno, oglądając zbiegowi­sko uczniów pewnej amerykańskiej szkoły w Michigan, którzy pod masztem z flagą przed drzwiami głównymi odśpiewali ją pięknie na głosy po tym, jak grupa białych uczniów pobiła ich czarnoskórego rówieśnika. Po chwili dołączył do nich dyrektor szkoły i śpiewał z nimi.
   Wojnę z pieśniami toczy się od wieków. Dawny ulubieniec Michała Kamińskiego i Tomasza Wołka, generał Augusto Pinochet, polecił odrąbać palce chilijskiemu gitarzyście i poecie Victorowi Jarze - tak znie­nawidził jego rewolucyjne pieśni. Na koniec ciało Jary znaleziono podziurawione kulami. A nie był to party­zant z kałachem w ręku - jedynie grał i śpiewał.
   W studio możliwości Cherry Wine podziwiają wszyscy. To na niej nagrałem najważniejsze songi: od „Co się stało z Magdą K.?”, „Autobiografii”, „Chcemy być sobą”, przez płyty. J Ching” i „Świnie”, aż po „Kubę”. Towarzyszyła mi w tysiącach koncertów. W transporcie jej nie oszczędza­no. Gdy na moich oczach lotniskowi ładowacze wyrzucali ją z luków boeinga na pas lotniska, osunąłem się z bólu na ziemię. W ciężarówkach w drodze na koncerty zwalały się na nią wielkie kolumny głośnikowe, rozwalając drewnia­ny futerał na drzazgi, przez co wygląda on dziś tak, jakby tuż obok wybuchła mina przeciwpancerna. Powinienem go zmienić, tak mi wszyscy radzą, ale to jest jeden wspólny organizm i trochę mi żal. Zwłaszcza namalowanego własnoręcznie dawno temu napisu „Why don’t you fuck off?” (Czemu się nie odpieprzycie?).
   Muzyka grana na gitarach ma w sobie coś z perma­nentnej rewolucji. Sięgają po nią ludzie zadziorni, bo jest sexy, ale też można z nią w dłoniach zmienić świat. Elektryczna gitara rockera musi nosić ślady przeby­tych wojen. Tu stuknięta, tam odłupany lakier, jakieś pęknięcie, rysa. Coś dorysowane flamastrem. To świad­czy, że widziała niejedno. Niektórzy nową gitarę pozba­wiają dziewiczego wyglądu, wrzucając ją bez futerału do samochodowego bagażnika wraz z narzędziami, łań­cuchami, hantlami i kluczami od opon luzem - jeżdżą z nią po wertepach, aż nabierze fasonu.
   Druga moja gitara jest idealna, piękna, czarna z de­likatnym prześwitem przez lakier, że widać strukturę drewna. Elementy metalowe ma złocone. Nazywa się Black Beauty - słusznie. Ma lat 30. Żadnej przeróbki, zero rys, pozostaje taka, jak ją lutnik stworzył. Jest moim wyjściem awaryjnym. Obie leżą w futerałach gotowe do wyjazdu na koncert. Grać będę na Cherry, Black będzie czatować na wypadek, gdy w pierwszej pęknie struna.
Zbigniew Hołdys

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz