sobota, 4 października 2014

Swing to nie zdrada



Seks grupowy uprawiają w domach lub klubach. To ich sposób na życie i recepta na szczęście. Tylko czasem taka przygoda kończy się gorzkim rozczarowaniem.

AGATA JANKOWSK

Trafiłam do piekła Dantego. Do drugiego kręgu, gdzie spotykają się ci, którzy nie umieją opanować swoich zmysłów – tak swoją ostatnią wizytę w swingers clubie wspomina 37-letnia Anna. I opowiada z ekscytacją: – Pięciu seksualnych partnerów, wytrawnych kochanków w jedną noc. Do tego igraszki z innymi kobietami. Seks oralny, analny, elementy sadomaso. Wokół piękni ludzie z zapałem oddają się żądzy. Szaleńcza orgia. Totalne wyzwolenie. A to wszystko podziwia mój mąż.

SEKS BEZ TABU
Anna i Ivo pierwszy raz do takiego klubu tra­fili dwa lata temu, czyli pięć lat po ślubie. Ale przygodę ze swingiem rozpoczęli wcześniej, od znalezienia w internecie „koleżanki do trójkąta”. - Jako małżeństwo z kilkuletnim już stażem szukaliśmy nowych erotycznych wyzwań, inspiracji. To nie tak, że sobie nie wystarczamy. Po prostu marzył nam się seks z kimś jeszcze. I to marzenie do dziś spełniamy - kwituje. Na początku konfigu­racja była taka: ona, jej mąż i inna kobieta. Potem odwrotnie: mąż, inny mężczyzna i ona. Z czasem zaczęli poznawać pary, a w domowych alkowach uprawiali miłość, wymieniając się partnerami. - Dziś seks nie ma dla nas tabu. Jeździmy na wakacje dla swingersów do nadmorskich kurortów. W Polsce i za granicą odwiedzamy kluby dla takich jak my. Każde z nas miało grubo ponad stu partnerów seksualnych i zamierzamy mieć jeszcze więcej - deklaruje 40-letnilvo. Zasada jest jedna, żelazna: zawsze robią to razem. Mąż i żona. - Tylko wtedy można zapanować nad uczuciem zazdrości. A przede wszystkim nie ma tu mowy o zdradzie. Bo zdrady za plecami nie uznajemy - postulują małżonkowie.
Klubów stworzonych specjalnie dla swin­gersów w Polsce przybywa. W całym kraju jest ich około 15. W Warszawie i okolicach pięć, choć kilka lat temu był tylko jeden. Na ogół to wille na obrzeżach miast. W środku ekskluzywnie - sauna, jacuzzi, łazienki i drink bar. Wszystko w cenie wstępu. Kilka pokoi bez drzwi, a w nich wieloosobowe łoża, huśtawki, klęczniki. Czasem też pejcze, łań­cuchy, kajdany i dyby dla tych, którzy wolą ostre doznania. Wszędzie stoją lubrykanty i prezerwatywy. Kilka razy w tygodniu na imprezach spotyka się tutaj średnio 30 osób, aby czerpać rozkosz z erotycznych zabaw w większym gronie.
Właściciele są zgodni - popyt jest i rośnie, tak jak rośnie w Polsce liczba swingersów. Ale statystyk nikt nie zna. Nie ma ogólno­krajowych badań nad liczbą i jakością związ­ków poligamicznych. Wiadomo jedynie, że definicja i portret swingersa przez lata się zmieniły.
„Swingowanie wywodzi się od angiel­skiego słowa »swing« (huśtać się, kołysać) i oznacza podejmowanie zachowań seksu­alnych w kręgu znajomych lub z całkowicie obcymi ludźmi. Formy tych zachowań mogą być bardzo różne: od kontaktów seksualnych podejmowanych z drugą parą przez seks z wieloma osobami aż do orgii seksualnej” - tłumaczy seksuolog Andrzej Depko w swo­jej książce „Chuć, czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie”
- Do niedawna swingers kojarzył się z wyzwolonym małżeństwem starych hi­pisów po pięćdziesiątce, którzy swoje w życiu już przeszli, dzieci odchowali, a w wieku dojrzałym postanowili rozpocząć nową, ekscytującą seksualną przygodę - tłuma­czy Paweł Hernik, prowadzący swingers klub Usta w warszawskim Wawrze. Ale, jak mówi, to się zmieniło. - Do klubu trafiają coraz młodsi entuzjaści. Przedział wieku to 25-45 lat, ale często przychodzą nawet 20-latki. Wszystkich wyróżnia wysoka kultura osobista, średni lub wyższy status społeczny, otwartość, tolerancja i szerokie horyzonty - opisuje właściciel. Połowa gości to małżeństwa, druga połowa to single lub ci, którzy przychodzą z kochankiem, z którym na co dzień łączy ich czysto seksualna relacja. Tych ostatnich najszybciej przybywa.

REWIA ROZPUSTY
Inga, lat 23, obecnie nie ma poważnego partnera, jedynie przyjaciela od seksu. I to właśnie on wprowadził ją w świat swingu. Do klubów chodzą regularnie, choć od niedaw­na. - Świat realny zostawiam za drzwiami. W klubie panuje atmosfera surrealizmu. W powietrzu wiruje tylko seks. To jak bal u szatana z „Mistrza i Małgorzaty” Erotyczny teatr, rewia rozpusty, a ja gram na tej scenie wszystkimi zmysłami - opisuje dziewczyna. Na takie imprezy lubi iść przebrana. Wysokie szpilki, wyuzdana bielizna, zawsze z ma­ską na twarzy - złotą, wenecką, zdobioną piórami lub czarną lateksową kobiety kota. W klubie chciała spełnić swoją największą fantazję, czyli gangbang - wielu mężczyzn naraz i ona jedna w centrum. Ale już wie, że to, przynajmniej na razie, pozostawi w sferze fantazji, bo nie umie się przełamać do seksu z obcymi. Za to odkryła nowy fetysz. Lubi być obserwowana. - Gdy podczas seksualnego aktu mam publiczność, cała drżę z podniecenia. A amatorów voyeuryzmu, czyli podglądactwa, nie brakuje. Gdzie się obejrzę, widzę mężczyzn, którzy pożerają mnie wzrokiem, masturbują się zapatrzeni w naszą miłość. Wówczas daję z siebie wszystko, gram całym ciałem. Przyjmuję wyuzdane pozy, krzyczę, wzdycham. I odlatuję w krainę rozkoszy, czuję, że jestem boginią seksu - Inga opo­wiada o swoich wrażeniach. I choć przyznaje, że takie imprezy działają jak magnes, jest pewna, że kiedy pozna mężczyznę życia, z którym zwiąże swój los na zawsze, zaniecha erotycznej rozwiązłości. - Jeśli przysięgnę mężowi przed Bogiem lub przed urzędni­kiem, przysięgi dotrzymam.
- Może nie być łatwo - ostrzega psy­cholog i seksuolog Anna Hebenstreit-Maruszewska z SWPS w Sopocie. I tłumaczy, że im wcześniej człowiek uwarunkuje się do pewnego sposobu zaspokajania seksu­alnych potrzeb, tym bardziej może on się stać sposobem preferowanym. To znaczy, że komuś, kto już w młodym wieku poznał smak grupowego seksu, może być trudno w przyszłości osiągnąć satysfakcję seksualną z jednym partnerem w zwykłych, domo­wych, czasem nudnych pieleszach.
Jednak Paweł Hernik broni młodych.
- Dziś 20-letni mają świadomość, wiedzę i dojrzałość taką samą jak 30-latkowie kil­kanaście lat temu. Rośnie pokolenie ludzi wyzwolonych, otwartych i świadomych swo­jej seksualności. To nie znaczy, że nie będą w stanie stworzyć dojrzałego małżeńskiego lub partnerskiego związku. Zrobią to, ale na swoich warunkach - tłumaczy.

ZERWAĆ OKOWY PRUDERII
Kasia i Tomek zaczęli swingować właśnie po to, żeby małżeńskiej przysięgi dotrzy­mać. - Ślubowaliśmy wierność i uczciwość małżeńską, ale w światku pięknych, 30 -let­nich i zamożnych szczurów korporacyjnych, którymi niestety jesteśmy, trudno być uczciwym, jeszcze trudniej wiernym - tłu­maczy Tomek. Dlatego kiedy oboje poczuli, że pokusa zdrady rośnie z każdym wyjazdem integracyjnym i firmową imprezą, po prostu usiedli i szczerze porozmawiali. - Wyzna­łam, że już dwa razy byłam blisko zdrady. Powstrzymała mnie tylko miłość do męża, ale nie jestem pewna, jak długo ten hamulec będzie działał. On wyznał, że też pożąda innych kobiet. Fantazjuje o nich, kochając się ze mną. Dotychczas opierał się skokom w bok, ale tak naprawdę opierać się już nie chce. Ja też już dłużej nie chciałam ukrywać żądzy - opowiada Kasia.
Dlatego postanowili poznać parę podobną do siebie. Zalogowali się na portalach dla swingersów i rozpoczęli casting. - Zdumiała nas atrakcyjność, inteligencja i kultura użytkowników takich portali. Wiadomo, w internecie wszyscy kłamią na swój temat, ale my trafialiśmy w dziesiątkę - cieszy się Tomek i dodaje: - To elitarny, hermetyczny świat, zbudowany przez tych, którzy uwolnili się z okowów pruderii i czerpią z różnorod­ności seksu pełnymi garściami. My do tego świata pasujemy jak ulał.
Już od roku średnio raz w miesiącu spo­tykają się z innymi parami. Jak twierdzą, nie chodzi tylko o seks, chociaż przecież głównie o to, ale też o szczerą sympatię, fajnie spędzony czas. - Razem idziemy na basen, na spacer lub do teatru. Potem kolacja, najczęściej w domu. Kilka drinków i cała noc nieziemskiej rozkoszy - opowiada Tomasz. A co z zazdrością? - pytam. - Jest, ale zdro­wa, budująca. Nazwałbym to pikanterią. Pa­trząc, jak żona kocha się z innym, zazdroszczę mu, że może obcować z tak piękną kobietą. A to przecież moja żona. Wtedy pożądam i kocham ją jeszcze bardziej - tłumaczy.
Do klubów nie chodzą. Za to raz z zaprzy­jaźnioną grupą dziesięciu swingujących par zorganizowali weekendowy wypad do eks­kluzywnego hotelu ze spa. - Pyszne jedzenie, relaks w jacuzzi i niczym niezakłócony seks z pięknymi ludźmi. Luksus w każdym calu. Żyć nie umierać - kwituje małżeństwo.

NIEDOBRZE MIEĆ SĄSIADA
Jednak seksuolog Hebenstreit-Maruszewska przestrzega, że swing bywa zabawą ryzykow­ną. - Podstawą do takiego stylu życia musi być zdrowa motywacja. Układ partnerski, w którym obie strony są otwarte na nowość i w równej mierze, nieprzymuszenie zgadzają się na eksperymenty z własną seksualno­ścią. Pary, które darzą się niezachwianym zaufaniem, są wobec siebie szczere i wspólnie radzą sobie z poczuciem zazdrości, mogą czerpać ze swingu wiele satysfakcji. Ale jeśli motywacja jest niewłaściwa, np. jedno z partnerów wbrew sobie, z lęku przed utratą partnera spełnia jego fantazje lub uprawia swing po to, aby mieć pod kontrolą jego zdrady, prędzej czy później ktoś zostanie skrzywdzony - ostrzega.
Bo w swingu ważne są jasne zasady i ich przestrzeganie. A najważniejsza jest wzajemna dbałość o dobre samopoczucie. Seksuolodzy nie mają wątpliwości: to nie jest rozrywka dla każdego. A kto porwie się na tę przygodę zbyt nagle, może to przypłacić rozpadem związku.
Dobrze o tym wie 34-letnia Dominika, której małżeństwo trwało niespełna rok.
- Założenie było proste: obrączka na palcu nic nie zmienia, jesteśmy młodzi, nowocześni i wyzwoleni. Po ślubie nie rezygnujemy z dobrej zabawy i uciech cielesnych, również przy asyście osób trzecich - wylicza powody, dla których wraz z mężem zdecydowali się na swing. Na początku był raj. - Fantastyczni ludzie, dobra zabawa, tańce, pijaństwo, no i wyuzdany seks przede wszystkim między nami, ale też we troje, czworo lub w sześcio­ro, z dwiema innymi parami - opowiada. Ale po jakimś czasie jej mąż już nie umiał inaczej, - Kiedy byliśmy we dwoje, seksu nie było. Twierdził, że mnie pożąda, ale najbardziej wtedy, kiedy jesteśmy w większej grupie. Z kolei ja chciałam przystopować. Poczuć bliskość między nami, kochać się po bożemu, jak małżeństwo, we dwoje - żali się. Na tym polu dochodziło do spięć. Z jej strony wybuchy zazdrości, z jego strony szantaż i wyrzuty. - Zaczął ukrywać kontakty z innymi. Chodził na swingerskie imprezy sam, zaczął uprawiać ostry seks z użyciem przemocy. Rozwiedliśmy się bez orzeczenia o winie, za powód podając niezgodność cha­rakterów. Bo jak wytłumaczyć przed sądem, że zabawialiśmy się grupowo, tylko mi prze­stało to odpowiadać? - pyta zrezygnowana.
Karol bardzo chciałby winić żonę za rozpad małżeństwa. Ale nie umie. Wie, że winien jest on sam. - Byliśmy małżeństwem od 15 lat. Mamy już nastoletnią córkę. Ukła­dało się różnie, do łóżka wkradła się rutyna, właściwie nuda - wspomina. Dlatego po­stanowił namówić żonę, by zrealizowała jego fantazję. Długo walczył z sobą, ale pragnienie oglądania żony w ramionach in­nego mężczyzny rosło. Na kandydata wybrał wspólnego przyjaciela, sąsiada, który nigdy nie skrywał fascynacji jego żoną. - Chciałem oglądać ją, jak kocha się z innym samcem. Dziko, zwierzęco. W fantazjach czułem du­mę, że mogę dzielić się swoją piękną samicą. To mnie podniecało - opowiada. Długo namawiał żonę i sąsiada. Byli przeciwni. Ale pewnego razu wszyscy troje się upili. - Po­sadziłem ich obok siebie na łóżku. Zacząłem całować żonę po szyi, jego rękę położyłem na jej udach. Zaskoczyło - opowiada. Ale sytuacja wymknęła się spod kontroli.
- Patrzyłem, jak się dotykają, całują i nie wytrzymałem. Nie było podniecająco. Raczej wkurwiająco. Żonę wyzwałem od ladacznic, sąsiada sprałem po mordzie - denerwuje się. Dzień później żona się wyprowadziła, wkrótce wniosła pozew o rozwód. Z poczucia winy, a przede wszystkim wstydu nie prosił, żeby została. - Poza tym do dziś nie mogę jej wybaczyć, że była gotowa przespać się z innym, choć przecież sam o to prosiłem. To chore - wyznaje Karol.
- Nie zawsze realizacja seksualnych fan­tazji jest tak przyjemna jak samo fantazjowa­nie. Dlatego warto poważnie się zastanowić, zanim sferę marzeń wprowadzimy w życie - tłumaczy seksuolog Hebenstreit-Maruszewska. I dodaje, że trudno jest przewidzieć własne emocje i reakcje pojawiające się podczas eksperymentowania. Niektórych po prostu może to przerosnąć.

STARA GWARDIA
Jola i Łukasz, oboje po pięćdziesiątce, z pobłażliwością przyglądają się perypetiom młodych swingersów. Jak mówią, sami są starą gwardią, wyzwolonymi hipisami, któ­rzy zawsze szli pod prąd. Zaczęli swingować 30 lat temu. Mówią, że teraz młodym jest łatwiej, ale tak naprawdę trudniej. - Bo u nas było tradycyjnie: daliśmy anons w lokalnej gazecie, umówiliśmy się pod publicznym szaletem na Piotrkowskiej w Łodzi. Przyszła jedna para, no to z tą jedną parą żeśmy się zaprzyjaźnili - opowiada Łukasz. Przez 15 lat żyli razem, jak jedno małżeństwo, tylko trochę inaczej, bo we czwórkę. Obie pary miały dzieci i je też wychowywali wspólnie. Do dziś zapewne byliby razem, ale tamci wyjechali do Londynu. Związek umarł śmiercią naturalną.
Mieszkaliśmy obok siebie, dzieci cho­dziły do jednej szkoły. Wspólne było wszystko: żony, jedzenie w lodówce, samochód. Nie szukaliśmy nowych wrażeń, bo jak na tamte czasy i tak byliśmy nieprzyzwoicie rozwiąźli - śmieje się Łukasz. I trochę za­zdrości młodym swingersom tych klubów, portali randkowych, wolności. Ale też trochę współczuje, bo - jak mówi - w nadmiarze tej seksualnej wolności człowiek łatwo może się pogubić.

1 komentarz: