piątek, 8 lipca 2016

Las dla księdza



Nad jeziorem, w gęstych olchach, lęgły się ptaki. Wiosną przyszła dobra zmiana: zamiast ptasich jaj przywiozła gruz. Teraz ksiądz biznesmen chce zbudować tam domki. Sprawa oparła się o prezydenta Dudę

Wojciech Cieśla

O Puszczy Boreckiej na Mazurach mówią, że to mała Puszcza Białowieska. Gęsta, dzi­ka, wybujała. Mówią też, że to serce Mazur - ponad 230 hektarów lasu takiego, któ­ry przez wieki zachował się bez wyraźnej ingerencji człowieka.
W nadleśnictwie Borek samych jezior jest około setki. Kto chce oddychać czystym, nieskażonym cywi­lizacją powietrzem, przyjeżdża tu na kemping, na łódki, na kwa­terę. Jezioro Wilkus nie jest największe, ale jest malownicze. Cichy zakątek. Ładne brzegi.
   W styczniu nad jeziorem pojawił się ksiądz. Bez rozgłosu, w osobie swojego energicznego pełnomocnika. Pojawił się zimą, a dziś, u progu lata, pojawieniem zajmują się kilkunastu urzędni­ków i trzy instytucje od ochrony przyrody.
   Plus policja.
Powód jest taki, że - według wszelkich znaków na niebie i na ziemi - ksiądz wraz z kolegą, czyniąc sobie ziemię poddaną, zrobił krzywdę przyrodzie.

DZIWNA DZIAŁKA
O nadleśnictwie borki w Kruklankach i Pozezdrzu mówią „pałac”. Gdy za rządów PO Lasom Państwowym groziło, że część zysków będą przekazywać do budżetu, ktoś sprytny wymyślił, żeby całą gotówkę po prostu powydawać. Zagrać na nosie mą­dralom z Warszawy. Dzięki temu nadleśnictwo Borki przeniosło się z piętrowego biurowca o skośnym dachu do prawdziwego pa­łacu a la dworek polski. Pałac czy dworek za prawie cztery mi­liony stanął nieco ironicznie, w szczerym polu, daleko od lasu. Wokół nie ma drzew. Na piasku przed pałacem o przetrwanie walczą kępki spłowiałej trawy.
   Do niedawna nadleśnictwem rządził P., do­świadczony leśnik. Okolica plotkuje, że był w partii albo zmieniał partie, albo że na fali do­brej zmiany wstąpił do PiS. Kiedy go o to pytam, P. tylko się śmieje: - Jedyny związek, do któ­rego należę i płacę składki, to Polski Związek Łowiecki.
   W styczniu 2016 r. P. kieruje nadleśnictwem. Prawo w lasach jest takie, że za wszystko, co dzieje się na jego terenie, odpowiada osobi­ście nadleśniczy Więc to P. 7 stycznia podpi­suje umowę: wydzierżawia 35 arów lasu nad brzegiem jeziora Wilkus. Umowę dzierżawną w imieniu księdza Witolda Józefa Gajdy, pro­boszcza parafii z Wołomina, podpisuje jego kolega i pełnomocnik Ernest Dzierżanowski.
Razem z jednym z leśników z sąsiedniego Giżycka oglądam mapę okolic jeziora. Dział­ka, którą wydzierżawił ksiądz, jest dziwna: wą­ska, długa, zarośnięta. Tuż przy brzegu. - To łęg - tłumaczy mój rozmówca. - Las, który rośnie tuż przy wodzie. Plotka o tym, że nadleśnictwo Borki wydzierżawiło jakieś tereny księdzu, szybko się rozniosła. Zachodziliśmy w gło­wę, dlaczego starał się o ten kawałek? Przecież mógł wziąć każdy inny, niezarośnięty, jakieś pole namiotowe albo coś innego.
   Nadleśniczy P. potwierdza: - Ile w tym czasie mieliśmy umów dzierżawy? Z 500. Dużo. Ten kawałek ziemi nie był jakoś atrakcyjny czy wyjątkowy.

PO CO CHRONIĆ ŁĘGI?
Mówi leśnik z pobliskiego Giżycka: - Łęg to taki las, który na­nosi i osadza żyzny muł. Rodzaj naturalnej oczyszczalni ście­ków, takie miejsca lubią ptaki. Łęgi giną z powodu regulacji rzek, melioracji. Są bardzo cenne przyrodniczo, bo trudno dostęp­ne, więc tworzą mnóstwo nisz ekologicznych dla różnych or­ganizmów. Chroniąc hektar takiego lasu, chroni się największą liczbę gatunków zwierzęcych i spore ich populacje.
   Wiosną po Kruklankach, Kutach i Pozezdrzu idzie plotka, że ksiądz tnie chroniony las.
   Faktycznie łęg nad Wilkusem należy do krajobrazu chronio­nego. To siedlisko naturowe. Leży w granicach obszaru Natura 2000. Z takim lasem - nawet jeśli się go wydzierżawi - nie moż­na nic zrobić, żeby nie łamać prawa. - Według mnie nie powinien być w ogóle dzierżawiony - uważa jeden z leśników, z którymi rozmawiam.
   Mimo to nad Wilkusem słychać piły.
   Wkrótce do lasu wtacza się ciężarówka. Mówi jeden z miesz­kańców Kruklanek: - Wielki kamaz z gruzem. Pojechałem za nim, zjechał nad Wilkus. Wysypał gruz na działkę księdza i odjechał.
   Wiosną robotnicy porządkują teren, stawia­ją ogrodzenie. Ciężarówki zwożą więcej gru­zu, żeby utwardzić podmokłe podłoże. Potem nawożą ziemię i zasypują teren przylegający do jeziora.
   Leśnik z Giżycka: - Dziwiło nas, że nadleśni­czy wydzierżawił działkę bezterminowo. Do tej pory nie było takiego zwyczaju.
   Nadleśniczy P.: - Taka dzierżawa jest wygod­niejsza. Stronom w razie czego łatwiej zerwać umowę. Ksiądz miał szczytny cel: prowadzić dzieło Boże poprzez budowę kilku domków i wypoczynku dla dzieci, podopiecznych Caritasu.

OCHRONA MÓWI: STOP!
Kamazy z gruzem powodują, że miejscowi za­siadają do korespondencji. Piszą do kilku in­stytucji. Nad Wilkus zjeżdżają inspektorzy z Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska (RDOŚ) z Olsztyna. - Weszli tam i zdębieli - opowiada jeden z moich rozmówców. - Zastali same straty. Zniszczoną ściółkę, zasypane sied­lisko naturowe, jedna trzecia drzew wycięta. Kazali wstrzymać prace.
   RDOŚ donosi policji z Węgorzewa, że ksiądz narusza linię brzegową w rejonie jeziora Wilkus. To złamanie prawa wodnego - niszczenie lub uszkadzanie brzegów jezior jest karalne. W maju policja wszczyna postępowanie w tej sprawie.
   Leśnicy zapewniają, że drzewa wycięli sami zgodnie z planem. Dzięki temu zdobyli 16    metrów drewna.
   Ale wokół ziemi księdza robi się smród. Ksiądz stara się o po­zwolenie na postawienie nad jeziorem domkówi nie dostaje zgo­dy. Chce zbudować pomost - też nie dostaje zgody. Nad Wilkus zjeżdża kontrola za kontrolą.
   Pod koniec maja sprawę samowolki księdza badają RDOŚ, sze­fostwo Lasów z Warszawy, regionalne szefostwo Lasów z Bia­łegostoku i policja z Węgorzewa. Włącza się też Wojewódzki Inspektorat Ochrony Środowiska - ten ostatni na prośbę Kan­celarii Prezydenta RP, do której dotarł list z opisem tego, co dzieje się nad Wilkusem.

CZY PAN JEST KATOLIKIEM?!
księdzu Witoldzie Józefie Gajdzie wiadomo mało. Magister teologii pastoralnej, kanonik, przez ostatnie dziewięć lat proboszczował w parafii Matki Boskiej Dobrej Rady w pod­warszawskim Miedzeszynie. Od sierpnia 2015 roku jest probosz­czem w Wołominie. Mimo kilku prób nie udaje mi się nawiązać z nim kontaktu. Telefon w parafialnej kancelarii milczy.
   Pytamy kurię warszawską o księdza i jego działalność - rzecznik kurii nie odpowiada.
   Dlaczego leśnicy widząc, co się dzieje nad jeziorem, nie rea­gowali? Jeden z nich umawia się ze mną na leśnym parkingu, daleko od nadleśnictwa. Nie chce występować w tekście pod na­zwiskiem. - W Lasach jest teraz czujnie. Zwłaszcza z księżmi - tłumaczy. - Ta dzierżawa to był ukłon w stro­nę nowej władzy. Za PiS w Lasach jest kape­lanów bez liku. Nikt nie chce zadzierać ani z księdzem, ani z jego protektorami.
   O tym, jak to jest zadzierać z księżmi, prze­konał się w ubiegłym roku lokalny przyrod­nik Andrzej Sulej. W kwietniu zorganizował spotkanie w Kruklankach z ludźmi z firm, któ­re pracują w lasach. Chciał im wytłumaczyć, dlaczego walczy o naturalne skrawki Puszczy Boreckiej, pokazać, że nie jest ich wrogiem.
   - Z założenia miało to być spotkanie z pra­cownikami zakładów usług leśnych, robot­nikami leśnymi i miejscowymi służbami.
Poinformowałem o spotkaniu na Facebooku, powiesiłem kilka kartek na tablicach ogłoszeń ­ wspomina.
   Nieoczekiwanie na spotkanie wkroczyli leś­nicy z okolicznych nadleśnictw oraz przed­stawiciele organizacji Santa, zaprzyjaźnionej z ministrem środowiska Janem Szyszką. Wraz z nimi - ksiądz Tomasz Duszkiewicz, nazywa­ny księdzem trotylem.
   Opowiada uczestnik spotkania: - Duszkie­wicz stanął pośrodku sali, zaczął krzyczeć: brońcie nadleśniczego P.! Brońcie swojego nadleśniczego! Pytał Suleja: „Czy pan jest katolikiem?!”. Ten bąknął, że mają rozma­wiać o przyrodzie, a nie o tym, czy chodzi do kościoła. A Duszkie­wicz znów: „Czy pan jest katolikiem?!”.
   Na spotkaniu Duszkiewicz trzyma w ręku ulotki o tym, że „naród wybrany chce zabrać lasy polskie za symboliczną złotówkę”.
   Sulej zawiadamia prokuraturę o mowie nienawiści i antyse­mityzmie. Prokuratura nie dopatrzy się w tym przestępstwa - umorzy sprawę.
   Dziś Duszkiewicz jest głównym kapelanem Lasów Państwo­wych. Występuje na konferencjach prasowych razem z mini­strem Janem Szyszką.
   Leśnik na parkingu: - Ludzie widzą, kto doszedł do wła­dzy i stanowisk. Tu nikt księdzu nie podskoczy. Na pewno nie oficjalnie.

WSPÓLNIK KSIĘDZA MILKNIE
Nieoficjalnie leśnicy przyznają, że w sprawie jeziora mają pat. Ksiądz Gajda ich unika, dopiero niedawno wrócił z zagra­nicznej podróży. Według leśników główną postacią w sprawie łęgu jest pełnomocnik księdza.
   Ernest Dzierżanowski dobiega pięćdziesiątki, ma pod Warsza­wą własne przedsiębiorstwo. Rok temu wraz z księdzem założył biznes. Swoją spółkę nazwali Vivanova, ma się zajmować m.in. obróbką ściętego drewna.
   Dzwonię do Dzierżanowskiego. Najpierw jest oschły, mówi, że z rozmowy nici, potem proponuje odległy termin spotkania. Przez telefon rozmawiać nie będzie. Dziwi się, że „Newsweek” zajmuje się jego działalnością. Na esemesa z prośbą o adres e-mailowy nie odpowiada.
   Jadę nad Wielkus. W miejscu po łęgu świe­żo posiana trawa, nowy płotek. Choć nadleśni­ctwo kazało wstrzymać prace, po terenie kręcą się robotnicy, wyrównują działkę.
   Sto metrów od działki zwraca uwagę pokaź­na posiadłość. Pytam mieszkańców, czyj to dom: - Ten? Pana Dzierżanowskiego. Tego, co jest pełnomocnikiem kurii czy może Caritasu.
Sprawę działki dla księdza bada Zespół ds. Kontrolingu Terenowego w Dyrekcji General­nej Lasów Państwowych „w celu wyjaśnienia wszystkich okoliczności sprawy, zarówno fak­tycznych działań dzierżawcy i nadleśnictwa, jak i wszelkich dokumentów”. Własną kontro­lę przeprowadziła Regionalna Dyrekcja Lasów w Białymstoku. W obu instytucjach powsta­ją końcowe raporty. Z listu od Krzysztofa Trębskiego z biura prasowego Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych: „Jak wynika ze wstępnych ustaleń, dzierżawca działki otrzymał w lutym br. pisemną zgodę ówczesnego nadleśniczego Nadleśnictwa Borki na zagospodarowanie te­renu, ale nie obejmowała ona prac takich jak karczowanie pni, nawożenie żwiru czy ziemi”.
   Pod koniec czerwca policja w Węgorzewie umorzyła dochodze­nie w sprawie działki. Uznała, że wywalanie gruzu do łęgu to wy­kroczenie. Bo w końcu łęg to tylko trzydzieści kilka arów, czym to jest wobec 912 chronionych hektarów?
   Z pisma od szefostwa Lasów: „Przedstawiciele RDLP w Białym­stoku lub obecny p.o. nadleśniczy Nadleśnictwa Borki nie spotka­li się dotąd z panem Ernestem Dzierżanowskim. Obecnie trwają próby uzgodnienia spotkania kontrolerów z DGLP z przedstawi­cielem Parafii p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej w Wołominie (dopiero niedawno wrócił do kraju z podróży).
   Mandaty nie zostały dotąd wystawione w związku z tą sprawą”.
   Nadleśniczy P. już nie jest nadleśniczym. Stracił stanowisko kilka tygodni temu. Dymisja nie ma nic wspólnego z tym, że ktoś w Lasach zaczął robić księdzu pod górkę.

1 komentarz:

  1. Tak wiec ks.Gajda nudzi sie u nas w parafi poniewaz poprzednik wspanialy proboszcz ks Sienkiewicz zostawił porzadek w parafi.Wszystko wybudowane , dlugow nie ma tylko szalec a ludzi w kosciele coraz mniej co mozna bylo zauwazyc 2 pazdziernika gdy z wizytacja byl przelozony biskup..Pozdrawiam NASZEGO ks.Sienkiewicza.

    OdpowiedzUsuń