środa, 31 sierpnia 2016

Czy ja mam ojca czarnucha



Ci, którzy mówią, że w Polsce nie ma rasizmu, pewnie są biali. Ciemnoskóre dzieci od piaskownicy słyszą: „Wypier... czarnuchu”

Aleksandra Gumowska

Zaczęło się od SMS-ów: „Wy­kończę się psychicznie. Zabierz mnie stąd” - opo­wiada Katarzyna, 45-letnia pracownica korporacji z Warszawy. - Dzwonię, syn nie chce mówić, o co chodzi. Pytam, czy to zno­wu na tle rasistowskim. Tak. Nic wię­cej nie powie, bo zaraz zadzwoniłabym do trenera i zrobiła rozpierduchę. Nie chce, żeby go uznali za donosiciela. Piotrek ma 12 lat, jest na obozie spor­towym, trzy razy dziennie trening po 1,5 godziny-jak się zmęczy, nie ma cza­su rozmyślać. Oprócz kolegów z klubu sportowego, a dobrze się czuje w dru­żynie, są jeszcze dzieci spoza Warsza­wy. W tamtym roku po raz pierwszy pojechał na obóz, bardzo się cieszył. Starsi od razu go ustawili: „Biali mają pierwszeństwo do mycia, ty się kąpiesz ostatni”.
   Szczerze powiem, że wychodząc 15 lat temu za mąż za Nigeryjczyka, nie sądziłam, że takie rzeczy będą nas spo­tykać. Mąż, już były, uciekł z tego kra­ju, bo żyć się nie dało. A to fajny, otwarty człowiek.
   Na początku podstawówki Piotrek przychodził z płaczem do domu, dla­czego dzieci go nazywają Murzynem, bambusem, małpą, bananem, Cyganem, czarnym gównem. Ciągle robiłam zady­mę w szkole, dyrektorka nie wiedziała już, jak przepraszać.
W tym roku oprócz Murzyna za­czął jeszcze być uchodźcą. Straszenie uchodźcami zrobiło swoje. Napraw­dę trudno mi to zrozumieć, bo mam prawicowe poglądy, chodzę do kościo­ła. Ostatnio wracaliśmy z Bemowa, a to przecież Warszawa, słyszę: „Murzynek Bambo w Afryce mieszka. Niech spier... do Afryki!”. Myślałam, że ich pozabi­jam, że tętnice przegryzę, sama pani słyszy, że głos mi drży
   Skoro Piotrek przyjął już tyle na kla­tę, to wydaje się, że jest mu łatwiej, ale to nieprawda. W tym roku bez psycho­loga już się nie obejdzie. Po takich in­cydentach potrafi się okaleczać, skórę sobie zdzierać. Albo mówi, że jak będzie wielkim kafarem, a będzie miał ze dwa metry po afrykańskim dziadku, to ko­
muś przyfasoli. Chociaż jest spokojnym dzieckiem i świetnie się uczy, obawiam się, że żyjąc w takim kraju, może w koń­cu wybuchnąć. Boję się o niego, tak jak kiedyś o jego ojca. Na szczęście na razie niechętnie wychodzi z domu.

CZARNEGO DO OŁTARZA
Prokuratura Krajowa: w 2015 r. wzrosła liczba postępowań doty­czących przestępstw na tle raso­wym - do 1548. W 2014 r. było ich 1365, w 2013 r. - 835, a w 2006 r. - 60.
   Matki ciemnoskórych dzieci mówią:
   - Znajomi po mszy słyszeli: „Ale tego czarnego to już do ołtarza nie powinni dopuścić”.
   - Córka, Mulatka, była czterokrotnie przesadzana w klasie, bo rodzice nie ży­czyli sobie, żeby ich dziecko siedziało z czarnuchem.
   - Jedna matka kazała zabrać moją 1,5-roczną córkę z bawialni. Z osiem osób siedziało, nikt nie zareagował.
   - Na spacerze z nastoletnim synem zostałam zwyzywana od kurew pusz­czających się z ciapatymi.
   - Sąsiad krzyczał do syna, który miał wtedy dziesięć lat: „Murzynom śmierć!”.
   Nad morzem i w górach, na wscho­dzie i na zachodzie kraju ich dzieci sły­szą: „Wypier..., uchodźco!”.

NIE PODCHODŹCIE DO TYCH DZIECI
Natalia z 12-letniego związku z Hindusem ma dwoje dzieci. - Oś­mioletni Marcin jest w szkole dla dzieci autystycznych, sześciolet­nia Ola idzie do zerówki. W przed­szkolu panie zorganizowały spotkanie, opowiadaliśmy, jaki to kraj Indie, jaka religia, pokazywałam stroje. Tu, w War­szawie, jest łatwiej. Czasem nawet całą linię metra udaje się przejechać bez żadnych przytyków - śmieje się Nata­lia. - Ostatnio wyjeżdżaliśmy nad mo­rze. Jak mąż wniósł walizki do metra, do drugiej linii, bo jechaliśmy na Pra­gę, cały wagon się wyludnił. No śmie­ję się, bo to już jest śmieszne. Jeszcze parę lat temu rzadko spotykało się tu rasizm. A teraz każdy ciemny to muzułmanin, Arab i zaraz wysadzi metro.
   - A jak było nad morzem? - pytam.
   Natalia znów się śmieje. - O ile w me­trze takie sytuacje zdarzają się raz na jakiś czas, to tam wystarczyło, że mąż znalazł się w tłumie ludzi i już było sły­chać: „Ja nie chcę domku koło tego czarnucha”. „Nie podchodźcie do tych dzieci, bo czarne”. Ludzie zachowywa­li się, jakby chcieli, żeby było widać, że mówią to na osobności, ale mówili na tyle głośno, że i my, i dzieci słyszeliśmy. Córka pierwszy raz zapytała: „Czy ja mam ojca czarnucha?”
   Córka Magdy z niedużego miasteczka na Górnym Śląsku określenie „O, czar­nuch!” usłyszała, jak miała trzy lata. Od innej trzylatki, która nazwała tak jej tatę, Gwinejczyka. - Kiedy Mania mia­ła pięć lat, odebrałam ją z przedszkola płaczącą. Jedna dziewczynka obchodzi­ła urodziny i wszystkim 25 dzieciom dała zaproszenia. Wszystkim, z wyjąt­kiem Mani. Mania zapytała ją, dlacze­go. „Rodzice mi powiedzieli, że masz tatę Murzyna i nie możemy cię zapro­sić”. Do tej pory nie wiedziała, że ma tatę Murzyna. Mąż codziennie był wy­zywany, teraz na szczęście dojeżdża do pracy samochodem. Ja słyszałam, że jestem dziwką i dałam się Murzyno­wi, odzywki przy dziecku są tonowane: „Murzynie, czarnuchu, patrzcie, mał­pa”. Ale przed Świętem Zmarłych dwaj mężczyźni rzucili w nas butelką, przele­ciała tuż obok Mani. Uciekli.

WYZWISKA TO JESZCZE NIC
- Dwa miesiące przed końcem roku zadzwoniła do mnie nauczycielka, że Patrycja chce popełnić samobójstwo - opowiada Kinga, mama 11-łatki. - Przyszła do domu, nic po niej nie było widać. Jest bardzo to­warzyska i wesoła, każdego potrafi roz­śmieszyć. Powiedziałam, że dzwoniła pani od polskiego i że jestem zmartwio­na. Pękła. Mówiła, że ma dosyć tej szko­ły, że wyzywają ją od czarnuchów, że jak ona chce coś powiedzieć, to gaszą ją: „Precz z czarnuchami”. A Patrycja jest biała. Teraz mam męża Hindusa, ale Pa­trycja jest z poprzedniego małżeństwa z Polakiem. W sumie mam troje dzie­ci, jedno z obecnym mężem. Ale wy­zwiska to jeszcze nic. Koleżanki z klasy narysowały komiks, w którym Patrycja przychodzi do domu, ojczym leje ją ba­tem, a potem gwałci na stole. Dziesię­cioletnie dziewczynki! To się nie bierze znikąd!
   Mąż bardzo to przeżył, chciał iść do szkoły. Patrycja powiedziała, że sama sobie da radę. Są ze sobą bardzo emo­cjonalnie związani. Patrycja na po­czątku wstydziła się, że ma ojczyma Hindusa, potem była dumna - wszy­scy braliśmy udział w szkolnych Dniach Rodziny, a teraz to już nie wiem, co my­śli. Mąż zastanawia się, czy nie wyje­chać, bo dzieci cierpią z jego powodu. Nasze relacje też. Powiedzieliśmy Pa­trycji, że może te dziewczyny przeży­wają jakiś dramat i próbują zwrócić na siebie uwagę. Mąż do tej pory pra­cował w krajach arabskich i nigdy się z czymś takim nie spotkał. Jestem zdzi­wiona, że jeszcze niebyło w szkole żad­nej lekcji dotyczącej różnorodności, kolorów skóry, równości ludzi. Córka na tle klasy zaczyna być źle oceniana, wchodzi w relacje typu agresja-agresja. Ale nie chce zmieniać szkoły, bo ma tam swoich znajomych. I wie, że może na mnie liczyć.

WCZEŚNIEJ BYŁY INCYDENTY, TERAZ TO PLAGA
Jan pierwszy raz w tym roku zaczął się obawiać o swoją ośmioletnią wnuczkę: - dziecko jest narodowo­ści niemieckiej, ojciec jest Nigeryjczykiem, mieszkają z naszą córką w Londynie, ale Helcia świetnie mówi po polsku, pisze po polsku. Jestem emerytowanym nauczycielem, żona pracuje w przedszkolu. Mieszkamy we wschodniej Wielkopolsce, to właściwie Kongresówka. Jeszcze w zeszłym roku puszczaliśmy Helcię z sąsiadami czy innymi członkami rodziny, w tym już nie odstępowaliśmy jej na krok. Hel­cia widziała nasz niepokój, tego nie da się ukryć. Ludzie się oglądają, szepczą, mogą rzucić: „uchodźca” - to jest niepo­jęte. Helcia jest chrzczona w Polsce, ale już nie wspominamy o chrzczeniu tu jej młodszej siostry. Nie chcemy ryzyko­wać, kto wie, co moglibyśmy usłyszeć z ambony. Nie wiem, czy córka będzie na tyle odważna, żeby w przyszłym roku przysłać nam wnuczkę na wakacje.
   Renata studzi emocje: - Mój syn prze­chodził przez to pod koniec lat 90. Jak w czasie akcji „Lato w mieście” dzieci, których nie znał, przezywały go „Talib”, to nadał sobie nick „Talibaner”. Prze­chodził nad tym do porządku dzien­nego, starał się być fajnym kumplem, opowiadać o kraju ojca. Wydaje mi się, że ludzie za bardzo obrażają się, szuka­ją dziury w całym. To jest brak kultury - podstawowej wiedzy o innej kulturze i obyczajach, to nie ma nic wspólne­go z rasizmem. Zresztą przez ten brak kultury wolałam żyć 30 lat w Liba­nie, w „kulturze pasterskiej”, jak ktoś to złośliwie określił, niż wychowywać dzieci tutaj i wysłuchiwać, że jestem arabską k...
   Anna Singh ze Stowarzyszenia Ro­dzin Wielokulturowych: - Codziennie dostaję wiadomości o rasistowskim ata­ku, również wobec dzieci. Wcześniej to były incydenty, teraz to plaga. W Polsce mieszka co najmniej kilkadziesiąt ty­sięcy rodzin mieszanych - tak szacuje­my, bo tylko w 2011 r. zawarto w Polsce 11 tys. małżeństw mieszanych z oso­bami spoza UE. Po marszach antyimigranckich, często w miejscach, gdzie mieszka po kilku imigrantów, nasilały się ataki.

UCIECZKA DO NORMALNOŚCI
Katarzyna: - Wygląda na to, że syn wyjedzie do ojca do Anglii. mój były mąż założył tam nową rodzi­nę. Coroczny wyjazd do niego jest dla syna jak sanatorium. Mówi, że nienawi­dzi Polski i Polaków, pyta, co on im ta­kiego zrobił. Nie obchodzi go Polska, przestał interesować się jej historią, chociaż wcześniej się nią pasjonował. Oczywiście tak mówi, kiedy coś się wy­darzy, bo ma tu też wspaniałych przyja­ciół i dlatego serce ma rozdarte. Ja też nie chcę wyjeżdżać, bo mam 45 lat, do­brą pracę, a tam musiałabym zaczynać od nowa.
   Wyjazd planuje też mąż Natalii: - Już nie jest w stanie wytrzymać w Polsce. Trzy miesiące temu wrócił z Niemiec i chce tam znowu jechać.
   Kinga także myśli o wyjeździe do Nie­miec, ale nie wie jeszcze, jak przeorga­nizować życie.
   Magda przyzwyczaja się powoli do myśli, że wyjadą do Kanady, mąż ma tam siostrę.
   Katarzyna: - Psycholog przyzna­ła, że nigdy nie miała do czynienia z takim przypadkiem i rzuca tekst: „Będziecie uciekać? A tam to nie bę­dziesz dyskryminowany?”. Dla mnie to nie ucieczka. To szansa na normal­ne życie. A tym, którzy mówią, że nigdy się w Polsce z rasizmem nie spotkali, mogę powiedzieć, że to pewnie dlatego, że są biali.
Dane niektórych osób zostały zmienione

1 komentarz: