środa, 10 sierpnia 2016

Sławek Wiśniewski nie padł



Od katastrofy smoleńskiej uśmiercano go już kilka razy. Po raz pierwszy zobaczy to wkrótce na ekranie. Premierę „Smoleńska" zapowiedziano na 9 września.

Sławomir Wiśniewski zwany Lol­kiem, montażysta Telewizji Pol­skiej, 10 kwietnia 2010 r. ustawił w oknie pokoju nr 201 hotelu Nowyj niedaleko smoleńskie­go lotniska Sewiernyj prywatną kamerę. Chciał nagrać lądowanie prezydenckiego samolotu we mgle. Ciekawiło go, jak uda się to małemu tupolewowi, skoro dwa dni wcześniej duży Ił 76 ledwie sobie poradził. W sąsiednich pokojach spali koledzy z in­nych ekip telewizyjnych i prasowych. Od­poczywali po wczorajszych zakrapianych urodzinach kierownika produkcji.
   Około godziny ósmej Lolek musiał wy­łączyć sprzęt, bo za jego oknem robotni­cy zaczęli remonty. Usłyszał nienaturalny huk, aż ziemia lekko zadrżała, zobaczył 30-metrowy słup ognia, oniemiał, ner­wowo zaczął szukać baterii, karty pamięci do aparatu. Pobiec w stronę lotniska czy nie pobiec? Na rosyjskim wojskowym tere­nie nie można swobodnie się przemiesz­czać. Pobiegł, po około 5-6 minutach był już na miejscu. Nadal nie wiedział, co się stało, oprócz tego, że to katastro­fa jakiegoś polskiego samolotu. Krzyknął nieparlamentarnie: „Japierd..., to nasz!”, i nagrywał. Jeszcze nie wiedział, że to tupolew prezydencki.

   Śmierć medialna
   Kiedy Lolek filmował wrak samolotu, został zatrzymany przez rosyjskich funk­cjonariuszy. - Tłumaczyłem, że mieszkam w hotelu, mam akredytację, jestem z pol­skiej telewizji, to moja robota, ale słabo działało - dzisiaj dziwi się, że nie chcieli go wykorzystać do dokumentacji miejsca, ale rozumie względy bezpieczeństwa. Ro­syjscy funkcjonariusze zabrali mu kase­tę (oddał inne nagranie), zatrzymali go na godzinę w samochodzie przy bramie lotniska. Potem pilnującemu go wojsko­wemu pokazał, że nic nie nagrał także na pozostałych kasetach (tymczasem sprytnie przewinął taśmę).
   - Najbardziej obawiałem się, że stamtąd nie wrócę. Nikt nie wiedział, gdzie jestem. 80 proc. członków innych ekip pojecha­ło do Katynia, a tylko część ludzi została w hotelu. Miałem ze sobą dwa telefony, ale w jednym skończyły mi się środki na koncie - opowiada. Gdy dostał esemesa z wiado­mością o prezydenckim samolocie, odpi­sał, że jest w Smoleńsku, zatrzymany. Przyjaciółka podniosła alarm w telewizji. Dzwoniono do niego do hotelu, ale go nie zastano. Część ludzi pomyślała, że Rosja­nie Lolka aresztowali na dobre. - W tym czasie zdążyła przyjechać ekipa TVP- opo­wiada Sławomir Wiśniewski. - Zapytałem mojego kolegę operatora Radka Sępa, czy chcą materiały stamtąd. Na gorąco za­proponowałem, bez żadnych praw autor­skich, żadnego wynagrodzenia. A mogłem dla Russia Today sprzedać na wyłączność za 30 tys. dolarów, miałem taką propozy­cję. Tylko czy po tym ktokolwiek chciałby ze mną jeszcze rozmawiać? Jego filmik, opublikowany w telewizji, poszedł w świat transmisją satelitarną. Na YouTubie zgro­madził miliony wyświetleń. - Jedni robią dzieci, inni piszą książki, a jeszcze inni podpalili Rzym. W ten sposób utrwalają się w pamięci świata. Ja byłem pierwszy w Smoleńsku - mówi Wiśniewski.
   W kilka tygodni po katastrofie zaczęto utożsamiać Sławka Wiśniewskiego z innym pracownikiem telewizji, operatorem TVN Krzysztofem Knyżem, który od lat praco­wał w Rosji, w tym na Dubrowce podczas dramatycznego ataku w teatrze. Prawicowe media i błogi podawały, że to Knyż pierw­szy sfilmował podchodzenie do lądowa­nia polskiego samolotu prezydenckiego na lotnisku w Smoleńsku, zanim rosyjskie siły specjalne zmusiły go do jego opuszcze­nia. Podawano, że materiały telewizyjne z pierwszych chwil katastrofy zniknęły.
   W czasie katastrofy smoleńskiej Krzysz­tof Knyż leżał już jednak w moskiewskim szpitalu, chory na sepsę, która była powi­kłaniem po zapaleniu płuc. A to - efektem zaziębienia w trakcie relacjonowania wy­darzeń na Ukrainie. Knyż nie mógł więc nagrywać materiałów w Smoleńsku, praw­dopodobnie nie był nawet świadomy tego, co się stało. Po kilku tygodniach spędzo­nych w moskiewskim szpitalu przewiezio­no go do Warszawy, do szpitala na Bana­cha, gdzie zmarł.
   O tym, że operator, który był w Smo­leńsku, został uśmiercony, zasugerował internetowy serwis Bibuła: „Czy materiał, który sfilmował, był prawdziwą przyczy­ną śmierci Knyża? Na to pytanie media nie szukały odpowiedzi. TVN, dla któ­rego zmarły operator pracował, podał jedynie krótką informację o jego śmier­ci”. Tak nazwisko zmarłego operatora wskoczyło na „listę dziwnych zgonów smoleńskich”, kolportowaną w internecie. Rozpoczyna ją śmierć jeszcze sprzed katastrofy, z 23 grudnia 2009 r. „Po usta­leniu wizyt w Smoleńsku przez Tuska.
- Putina ginie Grzegorz M., dyrektor gene­ralny Kancelarii Premiera Tuska” - pisze jeden z prawicowych portali. „Z oficjalnej informacji wynika, że powiesił się na kablu od odkurzacza. M. podlegał Tomaszowi Arabskiemu. Zginął w dniu, kiedy do Polski po remoncie z szeregiem usterek powrócił Tu-154M. Ten sam, który kilka miesięcy później rozbił się pod Smoleńskiem”.

   Śmierć filmowa
   Tymczasem informacja o „zabitym operatorze” idzie w świat; w kilka lat po katastrofie wyświetlała się już na dzie­siątkach portali, a prawicowi publicyści przywoływali jego śmierć jako oczywi­stość. W trzy lata po katastrofie, 10 sierp­nia 2013 r., wspomniana zostaje podczas homilii w archikatedrze warszawskiej. O. Aleksander Jacyniak, jezuita związany z Telewizją Trwam, mówiąc o „obfitości zgonów”, wymienia m.in. operatora tele­wizji TVN, dodając, że: „zachodnia prasa pisała, że został zamordowany w moskiew­skim mieszkaniu. Informacji tej nigdy nie zdementowano”.
   W 2012 r. rozpoczęły się przygotowania produkcyjne do filmu. Zajęła się nimi Fun­dacja Smoleńsk 2010. Scenariusz napisali dziennikarze Marcin Wolski (znany bar­dziej jako satyryk), Tomasz Łysiak (też ak­tor i rysownik), producent telewizyjny i fil­mowy Maciej Pawlicki (również publicysta i polityk, bez powodzenia startował z list PiS w ostatnich wyborach do Sejmu) oraz Antoni Krauze. Ten ostatni, reklamowany przez producenta jako „autor m.in. wstrzą­sającej w swojej oszczędności i skromno­ści relacji z masakry robotników w grudniu 1970 roku, pt.»Czarny czwartek, Janek Wi­śniewski padł«”, miał film wyreżyserować.
   Zdjęcia ruszyły w 3. rocznicę katastrofy, 10 kwietnia 2013 r. w Warszawie przed Pa­łacem Prezydenckim. Kolejne terminy pre­mier przesuwały się, bo ciągle brakowało środków na realizację filmu (od sponsorów i ze składek społecznych, bo oficjalnych dofinansowań produkcja nie otrzymała), pojawiały się kłopoty techniczne z efek­tami specjalnymi, montażem i muzyką. Mówiło się o niezadowoleniu czynnika de­cyzyjnego, czyli Pierwszego Widza, drew­nianej grze aktorskiej Beaty Fido (grającej dziennikarkę Ninę robiącą swoje prywatne śledztwo smoleńskie, niezależnie od insty­tucji państwowych), a także o konflikcie pomiędzy reżyserem a producentem.
   10 marca 2016 r. Kinoświat, dystrybutor filmu, pokazał zwiastun. Jedna z postaci mówi głównej bohaterce, że „operator polskiej telewizji, który jako pierwszy na­grał materiał na miejscu katastrofy, zmarł w Moskwie, a materiał nigdy nie został po­kazany”. Wtedy do    Sławka Wiśniewskiego zaczęły płynąć - utrzymane w tonie żarto­bliwym - kondolencje. Na serwisach społecznościowych znajomi dociekali, czy nie jest aby rosyjskim sobowtórem, pracowni­kiem tajnych służb.
Sławek Wiśniewski raz na zawsze po­stanowił ustalić z produkcją filmu „Smo­leńsk”, co zamierzają zrobić z jego trupem. W tym celu udał się do Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych na Chełm­skiej. Usłyszał, że przecież nie chodzi o nie­go, a film ma teraz poważniejsze problemy.
- Jak to? Jeśli jest powiedziane: operator polskiej telewizji państwowej, który jako pierwszy był na miejscu katastrofy, umarł czy zginął śmiercią tragiczną w Moskwie, musi chodzić o mnie. Jedynym operatorem telewizji polskiej, który był na miejscu ka­tastrofy, jestem ja. Uśmiercać mnie bez mo­jej wiedzy, to tak trochę głupio - tłumaczył kierownikowi produkcji. I przypomniał, że nielegalnie, bo bez jego zgody, planu­ją wykorzystać w filmie materiał nagrany przez niego tuż po katastrofie.

   Zmartwychwstanie w napisach
   Rozmawiali, negocjowali, lecz nic nie wskazywało, że dojdą do porozumie­nia. Ostatecznie Wiśniewski zgodził się na informację podaną dużymi, czytel­nymi literami na końcu lub na początku filmu, że „z uwagi na dobro osób do tej pory żyjących, a będących świadkami lub uczestnikami tych zdarzeń pewne fakty zostały dopasowane do potrzeb fabuły”. Bo co jeszcze mógł zrobić, skoro produ­cenci nie widzieli problemu? Za prawa autorskie do kilkuminutowego filmu do­kumentalnego ze Smoleńska zapropono­wali mu na umowie 4 tys. zł, na co przy­stał. - Gdybym się nie upomniał, puściliby film z nielegalnie zdobytymi materiałami - mówi.
   Na swojej stronie producenci informu­ją, że „Smoleńsk” to film „dla tych widzów, dla których opowieść o tym, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., jest waż­na dla kształtu polskiej tożsamości, losów indywidualnych i przyszłości wspólnoty narodowej”. Przekonują: „Kultura polska bez tego filmu byłaby kulturą kaleką, uciekającą od podstawowych powinności”. W zwiastunie pojawiają się wątki „seryj­nego samobójcy”, „międzynarodowego spisku” i „obcych służb”. Eksponowany jest wątek zaangażowania polskiego pre­zydenta Lecha Kaczyńskiego w konflikt w Gruzji (a co za tym idzie narażenie się Putinowi), o ustaleniach komisji Millera mówi się w filmie: „brednie”. - Kiedyś nie wolno było pytać, kto zabił w Katyniu, a dzisiaj boimy się pytać, co tak napraw­dę wydarzyło się w Smoleńsku - podkreśla bohaterka grana przez Annę Samusionek.
   Indywidualny los Sławka Wiśniewskie­go nie okazuje się istotny Maciej Pawlicki, producent filmu, obstaje wręcz: - To jest kontrowersyjne, który operator był pierw­szy na miejscu w Smoleńsku i chyba to był Wiśniewski, ale z kolei mówi się też o ope­ratorze TVN, który prawdopodobnie zginął w Indiach czy w innym miejscu. W naszym filmie jest postać operatora niewymieniona z imienia i nazwiska, stanowi margines tej historii. „Smoleńsk” to film fabularny oparty na wydarzeniach autentycznych, ale niektóre postaci są zsyntetyzowane. Nie jest to wierne odtworzenie losów każdego z nich.
   Tymczasem wszystko wskazuje, że film uda się skończyć. Reżyser podał nową datę premiery: 9 września. Sławomir Wi­śniewski ostrożnie przygotowuje się więc na „konieczne dopasowania do potrzeb fabuły”. W poprawionym zwiastunie, który trafił do internetu 2 sierpnia, znów ginie operator - w tajemniczych okolicz­nościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz