poniedziałek, 4 grudnia 2017

Brutuski



Ryszard Petru stracił Nowoczesną przez sojusz Katarzyny Lubnauer z Kamilą Gasiuk-Pihowicz. Teraz w partii wszyscy się zastanawiają, kiedy Kamila wbije nóż w plecy Katarzynie


To jest opowieść o kipiących ambicjach, ry­walizacji, zemście i wielkim osobistym za­wodzie. Główne role odegrają kobiety, które do tej pory w polskiej polityce były obsadza­ne raczej w rolach drugoplanowych.
   Katarzyna Lubnauer jeszcze dzień przed ogłoszeniem, że będzie kandydować na szefową partii przeciwko Ryszardowi Petru, jakby nigdy nic zjadła z nim śniadanie w bistro na wprost Sejmu. Zamówili jaj­ka sadzone i sprzeczali się o wspólne listy zjednoczonej opo­zycji. Gdy w piątek zadzwoniła, że startuje, Petru był w szoku. Przekonywał, żeby tego nie robiła, bo trudno im będzie później współpracować. Ale Lubnauer nie chciała słuchać.
   - Ja Kaśce w stu procentach ufałem. Rozmawialiśmy codzien­nie po kilka razy. Obgadywaliśmy wszystko wspólnie - mówi mi były już lider Nowoczesnej. Czuje się zdradzony.
   Lubnauer była prawą ręką Petru. Żartowali, że tak świetnie się dogadują, bo oboje są dziećmi ścisłowców. Rodzice Petru są doktorami fizyki, matka Lubnauer - profesorem mikrobiolo­gii, ojciec był chemikiem. Dlatego - jak mówili - oni na politykę patrzą chłodnym analitycznym okiem. To Petru, który dwa lata temu od zera zbudował Nowoczesną, namówił Lubnauer, żeby wstąpiła do jego partii.
   Wcześniej była w Unii Wolności i Partii Demokratycznej. Bez powodzenia startowała do sejmiku łódzkiego z list PO.
   Prywatnie się zaprzyjaźnili. Lubnauer, obok Joanny Scheuring-Wielgus, była częstym gościem w mieszkaniu Petru i jego nowej partnerki - partyjnej koleżanki Joanny Schmidt. Pili białe wino i do późnego wieczora rozprawiali o życiu i polityce. Po feralnym wyjeździe Petru do Lizbony z Joanną Schmidt zimą 2016 rok Lubnauer mocno ich wspierała. Publicznie zapewniała, zresz­tą niezgodnie z prawdą, że wypad zakochanych nie był prywat­ny, lecz służbowy. Chciała w ten sposób ratować Petru, choć on uważał, że nie powinni kłamać.

I
Jeszcze trzy tygodnie temu Lubnauer odwiedziła Pe­tru i Schmidt w ich mieszkaniu. Chwaliła się nowym czerwo­nym płaszczem, a oni ją oklaskiwali, bo tak dobrze wyglądała. Od jakiegoś czasu zaczęła bardzo dbać o siebie, przywiązywała większą wagę do stroju. Już wtedy nosiła się z zamiarem kan­dydowania przeciwko Petru, bo - jak przyznaje w rozmowie z „Newsweekiem” - na początku listopada coś w niej pękło.
   To było w dniu konferencji, którą Petru zorganizował wspól­nie z liderami PO, SLD, PSL, Inicjatywy Polska i KOD. Obrazek był dość smętny, bo wbrew planom Petru nie udało się podpi­sać porozumienia o współpracy zjednoczonej opozycji, a mimo to politycy przekonywali, że „jest potencjał”.
   - Siedziałam w pokoju w klubie i oglądałam tę konferencję z narastającym wkurzeniem.
Po co ludziom wciskać ciemnotę? Polityka to musi być coś poważnego. Ryszard pomógł mi w decyzji swoim brakiem wyczucia społecz­nego - mówi mi Lubnauer. Z ogłoszeniem de­cyzji o kandydowaniu czekała do ostatniej chwili, żeby wykorzystać efekt zaskoczenia.
   - Jak to jest być ojcobójczynią? - pytam.
   - Czasami większą zbrodnią jest zaniecha­nie - odpowiada Lubnauer, dodając, że właś­nie czyta o tym esej filozoficzny „Brutus, czyli przekleństwo cnoty” autorstwa prof. Henryka Elzenberga. Siedzimy w gabi­necie szefa klubu Nowoczesnej w Sejmie, który dzieliła z Petru. Na biurku obok stoi kubek z napisem „Ryszard” wypełniony długopisami. Petru dostał go od współpracowników „na dobry początek” tuż po rozpoczęciu kadencji Sejmu.
   Na pytanie, czy czuje się zdrajczynią, odpowiada, że start prze­ciwko Petru emocjonalnie był dla niej trudny, ale „w polityce sojusze są zmienne”.
   - To nie było nic osobistego. Ja Ryszarda bardzo lubię. Jest osobą, z którą najlepiej mi się kłóci - mówi. Przekonuje, że mu­siała ratować Nowoczesną, której poparcie spadło w ciągu roku z ponad 20 do 7 proc. Gdy jeździła po kraju, ludzie ją pytali, kie­dy wreszcie zmienią przywództwo.

   Lubnauer przygotowywała się do przejęcia partii od maja. Wtedy na posiedzeniach kierownictwa zaczęła powtarzać, że lider powinien mieć realnego kontrkandydata w wyborach. Bo Nowoczesna musi pokazać, że jest partią demokratyczną, w przeciwieństwie do PiS. Latem zaproponowała nawet Petru, że będzie kandydować, żeby zablokować start popularnej po­słanki Kamili Gasiuk-Pihowicz, a na końcu przekaże mu swoje głosy. Jednak Petru odebrał tę propozycję jako afront, nawet się lekko obraził. Mówił, że to będzie niezrozumiałe dla działaczy, poza tym stworzy wrażenie, że Nowoczesna się dzieli. Pomyślał: a co będzie, jeśli Kaśka się nie wycofa?
   To było tuż po jego rezygnacji ze stanowiska szefa klubu No­woczesnej i oddaniu go Lubnauer. Media co chwila wytykały mu kolejne wpadki i przejęzyczenia. Dlatego zdecydował, że musi usunąć się w cień, chociaż teraz tego żałuje. Uważa, że to był pierwszy krok do odebrania mu partii.
   Lubnauer jako szefowa klubu bez przerwy była w mediach.
- Co chwila sprawdzała w Google Trends, ile osób ją oglądało, a ile Petru czy Gasiuk-Pihowicz - mówi stronnik Petru. Lubnau­er żyje tylko polityką. Chociaż mieszka w Łodzi, całe tygodnie spędza w Warszawie. Jej mąż Maciej pracuje we Wrocławiu, do domu wraca tylko na weekendy, a 20-letnia córka nie wymaga już opieki.
   - Kaśka zaczęła odlatywać. Studiowała sondaże zaufania do polityków, w których zajmowała coraz wyż­sze miejsca, i uwierzyła, że może zastąpić Petru - opowiada inny rozmówca.

III
Przed północą, tuż przed zamknięciem listy kandydatów, do wyborów zgłasza się Gasiuk-Pihowicz. Oprócz niej kandydują tak­że jej stronnik Paweł Pudłowski i poseł Piotr Misiło. Cała trójka przekaże w końcu swoje głosy Lubnauer. Ale to Gasiuk-Pihowicz jest najpoważniejszą konkurentką. Lubnauer wie, że jeśli nie połączą sił, to przegra. Dzwo­ni do Gasiuk-Pihowicz i zaprasza ją na śnia­danie do restauracji Buffo na tyłach Sejmu. W partii nie jest tajemnicą, że kobiety się nie lubią. To Gasiuk-Pihowicz chcia­ła być numerem dwa. Miała pretensje, że Lubnauer próbuje ją marginalizować.
   Gasiuk-Pihowicz mimo silnego przeziębienia przychodzi do Buffo. Piją herbatę, a Lubnauer podaje jej chusteczki. Spotkanie trwa prawie siedem godzin.
   - Kaśka przekonała Kamilę, że nie gra już w tandemie z Ry­szardem i że to on blokował rozwój jej kariery w partii. Teraz ona otworzy przed nią nowe możliwości - opowiada osoba zna­jąca szczegóły rozmowy. W zamian za poparcie Lubnauer obie­cuje Gasiuk-Pihowicz stanowisko szefowej klubu Nowoczesnej.
   Umawiają się, że będą wspólnie obdzwaniać delegatów i pro­sić o głosy. Do wyborów zostały cztery dni. Petru o układzie nie ma pojęcia. Do końca prowadzi negocjacje z Lubnauer i Gasiuk-Pihowicz, obiecując im stanowiska wiceprzewodniczących partii.

IV
Kamila Gasiuk-Pihowicz od wielu miesięcy była w partii postrzegana jako realna opozycja wobec Petru. Trafiła do Nowo­czesnej przez męża Michała, który zna się z Petru jeszcze z cza­sów Unii Wolności. Pihowicz był jego asystentem. Gdy Petru budował Nowoczesną, poprosił go o pomoc. Całymi tygodniami jeździli razem po kraju.
   Petru chciał, żeby Pihowicz kandydował do Sejmu, ale ten przyprowadził żonę i powiedział, że ona bardziej się nadaje. Jed­nak po wyborach relacje między Petru a Pihowiczami się popsu­ły. Petru odwołał Michała Pihowicza ze stanowiska partyjnego skarbnika, bo źle rozliczył kampanię i Nowoczesna straciła sub­wencję budżetową. Stronnicy Petru uważają, że popełnił błąd, nie wyrzucając wtedy Pihowicza z partii, bo razem z żoną teraz się na nim zemścili.
   - Kamila zaszantażowała Ryszarda, że jeśli wyrzuci jej męża, to ona też odejdzie z partii. Ryszard miał miękkie serce i teraz za to zapłacił - opowiada jeden z rozmówców.
   W partii mówiono nawet, że Gasiuk-Pihowicz chciała dopro­wadzić do połączenia Nowoczesnej z PO, a w zamian Platforma miała spłacić długi Nowoczesnej. Partia ma pięć milionów zło­tych długu. Trzy miliony to niespłacony kredyt, który obciąża bezpośrednio także męża Gasiuk-Pihowicz (zgodnie z przepisa­mi skarbnik odpowiada własnym majątkiem).
   - Kamila wpadła kiedyś do Ryśka z płaczem, mówiąc, że ko­mornik może im wejść na konta. Zarząd podjął wtedy uchwa­łę, że przejmuje te zobowiązania, ale jak nie będzie pieniędzy na spłatę kredytu, to i tak będą próbowali ściągnąć to z Pihowicza - relacjonuje bliski współpracownik Petru.
   Gasiuk-Pihowicz motyw zemsty odrzuca. - Gdy wchodziliśmy z mężem do polityki, ustaliliśmy, że działamy oddzielnie, jego sprawy nie miały znaczenia. Wystartowałam, bo Nowoczesna potrzebuje nowego otwarcia - powtarza za Lubnauer.
Gasiuk-Pihowicz dobrze przygotowała się do wyborów. Od kil­ku miesięcy jeździła po kraju i zabiegała o poparcie. Z mazowie­ckich struktur, którym szefuje, wycięła wszystkich przeciwników.
   - Gdy na regionalnym zjeździe wybieraliśmy delegatów na konwencję, która miała wybrać szefa partii, dyktowała nazwi­ska, na które mamy głosować. To byli sami jej zwolennicy. Mie­liśmy być Nowoczesną, a to były zachowania jak z PiS. Jak teraz widzę, gdy broni w Sejmie demokracji, to wyłączam telewi­zor. To karierowiczka - ocenia jeden z mazowieckich działaczy odsuniętych na boczny tor.
   Petru nie ma pojęcia, że Lubnauer to samo robi w swoim re­gionie. - Dopiero po wyborach zorientowaliśmy się, że Gasiuk-Pihowicz zrobiła rzeźnię na Mazowszu, a Lubnauer w Łódzkiem - przyznaje współpracownik byłego lidera.

V
Konwencja Nowoczesnej. Petru czuje wrogość sali. Ludzie nie podają mu ręki. Pytają o wyjazd do Lizbony, zmarnowany potencjał partii. Lubnauer do końca nie jest pewna wygranej. Ostatecznie pokonuje Petru 9 głosami (149 do 140).
   On czuje się, jakby dostał granatem w głowę. Szybko wycho­dzi z konwencji. Nie czeka nawet na przemówienie Lubnauer. Tuż po wyjściu odbiera pierwszy telefon. Dzwoni lider PO Grze­gorz Schetyna. Mówi, żeby się trzymał, bo nie takie rzeczy się w życiu zdarzają. Wie, co mówi, bo i jego kiedyś Tusk wyciął z władz partii.
   Wielu działaczy uważa, że główną przyczyną przegranej Pe­tru było porozumienie z PO dotyczące poparcia kandydatu­ry Rafała Trzaskowskiego na prezydenta Warszawy. To, co się spodobało komentatorom, delegaci odebrali jako złożenie hoł­du Platformie i oddanie za darmo stolicy. W emocje sali bardziej trafiła Lubnauer, mówiąc na konwencji, że trze­ba wrócić do rozmów i wynegocjować od Platfor­my więcej.
   Gwoździem do trumny Petru okazał się wy­wiad, którego udzieliła „Super Expressowi” jego partnerka. Joanna Schmidt powiedziała, że Lubnauer nie nadaje się na szefową partii.
I oskarżyła ją, że kłamie, jak w przypadku wy­jazdu do Lizbony. Zniesmaczeni działacze mó­wili w kuluarach, że publiczne pranie brudów szkodzi Nowoczesnej.

VI
Joanna Schmidt ma poczucie, że na wejściu w politykę straciła najwięcej. Przed Nowoczes­ną była menedżerką w Poznaniu, dobrze zara­biała. Po aferze z wyjazdem do Lizbony musiała zrezygnować ze stanowiska wiceszefowej klubu.
   Gdy kilka dni temu „Super Express” napisał, że Petru polecił Schmidt na wiceprzewodniczą­cą Partii Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (międzynarodówki, do której należy Nowoczes­na), wpadła w szał. Mówiła znajomym, że ma dość tego, iż jest postrzegana wyłącznie jako partnerka Petru, jakby nie miała własnego dorobku.
   - Nowoczesna okazała się bardzo nienowoczesną partią. Po wyjeździe do Lizbony moje koleżanki, zamiast stanąć po mo­jej stronie, chciały, żebym usunęła się w cień. Kasia była jedną z nich - mówi mi Schmidt.
   Po rozwodzie z mężem kursuje między rodzinnym Poznaniem a Warszawą. Tam została trójka jej dzieci w wieku 13, 10 i 7 lat. Opiekę nad nimi dzieli z byłym mężem. W piątki zwykle latają z Petru do Poznania, a w tygodniu są razem w Warszawie.

VII
Partia po wyborach podzieliła się na pół. Wiele osób oba­wia się, że prawdziwe kłopoty dopiero się zaczynają. Mało kto wierzy w trwałą współpracę Lubnauer z Gasiuk-Pihowicz.
   - Jeśli Kaśka zdecyduje się na sojusz z Kamilą, to ona szyb­ko wbije jej nóż w plecy. Bo Kamila gra tylko na siebie – mówi posłanka bliska Lubnauer. Przypomina, że gdy tuż po wygranej Lubnauer weszła z Petru na scenę, Gasiuk-Pihowicz od razu do nich dołączyła, żeby pokazać, że to także jej sukces.
   Gasiuk-Pihowicz nie jest lubiana w klubie Nowoczesnej. Po­słowie narzekają, że trudno z nią współpracować, na wszystkich krzyczy, a gdy jej zdanie nie jest na wierzchu, to się obraża.
   - Na posiedzeniach klubu nikogo nie słucha. Siedzi w słu­chawkach na uszach i uczy się na pamięć wystąpień, które przy­gotowują jej doradcy, a na koniec mówi: ja się nie zgadzam - opowiada jedna z posłanek.
   W Nowoczesnej Gasiuk-Pihowicz nazywają Zybertowiczem w spódnicy, bo wszędzie wietrzy spiski. Paweł Rabiej opowia­da, że gdy miał ją zastąpić na stanowisku rzecznika partii, za­dzwoniła do niego z awanturą, że kopie pod nią dołki. Później nastawiła przeciwko niemu klub.
   Gdy pytam Gasiuk-Pihowicz o tę sytuację mówi, że nie podobał jej się moment ogłosze­nia decyzji o wymianie rzecznika, bo była zajęta obroną praworządności w Sejmie.
Lubnauer pytana, czy nie obawia się, że Gasiuk-Pihowicz ją zdetronizuje, odpowiada, iż w polityce - tak jak w życiu - zawsze ogląda się za siebie.

VIII
Lubnauer nie tryska radością. Raczej ma po­czucie, że łatwo nie będzie. Mówi, że trzeba Petru jakoś zagospodarować. Początkowo chciała, żeby stanął na czele rady politycznej, która ma doradzać zarządowi i przygotowywać strategię. Jednak zaczęła się wahać, bo w skład rady mają wejść szefowie regionów, z którymi Petru będzie mógł knuć za jej plecami.
   Część współpracowników doradza byłemu li­derowi, by usunął się w cień i poczekał kilka miesięcy, aż partii skończą się pieniądze i „puczystki” rzucą się sobie do gardeł. Wtedy on wróci na białym koniu jako zbawca. Lubnauer obiecała delegatom, że do końca roku Nowoczesna urośnie w sondażach do 15 proc. Ale mało kto w to wierzy.
   Petru nie chce czekać. Powtarza, że Nowoczesna to jego dzie­cko i musi ją odzyskać. Nie wyklucza, że wystartuje na sze­fa klubu albo wystawi własnego kandydata. Bierze pod uwagę wszystkie scenariusze - łącznie z wyprowadzeniem z partii kilkunastu posłów i założeniem drugiej Nowoczesnej.

I
Jest środek lata. Z okazji dwulecia Nowoczesnej Petru zaprasza do gabinetu kilku współpracowników. Rozsiada się na kanapie i zadowolony mówi do Pawła Rabieja: „Mieliśmy dobrą pozycję zawodową, dobre pieniądze, wygodne życie, a zaryzyko­waliśmy wszystko, żeby zrobić partię. Ale nie żałuję tej decyzji, bo było warto”.
   Ciekawe, co by dzisiaj powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz