niedziela, 31 grudnia 2017

Ktoś musi






Kiedy zaczynali, byli postrzegani jako grupka zwariowanych radykałów. Dziś, na mapie oporu wobec rządów PiS, OBYWATELE RP są jednym z mocniejszych punktów.

Gdy Konrad Korzeniowski po 20 latach wrócił z Kanady, zachwycił się Warszawą - fan­tastyczne, otwarte, europejskie miasto. Szybko jednak przeko­nał się, że stworzył obraz trochę przekolorowany. Ze swoją partnerką Ulą Kitlasz poszedł 1 sierpnia na plac Powstańców Warszawy. Ula przez pamięć o dziadkach bywa tam co roku w rocznicę wybuchu powstania. Na Nowym Świecie natknęli się na marsz narodowców, naładowanych agresją i stadną butą. - Nie potrafię pogo­dzić się z tym, że w moim mieście dzieją się takie rzeczy - mówi Ula. - Targały mną skrajne emocje, byłam rozdygotana i wście­kła. Stałam na krawężniku i płakałam, pa­trząc na nazioli maszerujących przez War­szawę. Rzucona raca oparzyła mnie w szyję.
   Konrad jeszcze z Kanady śledził pol­skie wydarzenia. Wiedział, że w polityce dzieje się nie najlepiej, ale nie był przy­gotowany na takie zderzenie ze ścianą.
- Tego 1 sierpnia coś wybiło i zdzieliło mnie w twarz - mówi. Gdy dowiedzieli się, że dwa tygodnie później Obywatele RP chcą blokować marsz ONR, dołączyli. Wtedy pierwszy raz wynosiła ich policja. Podpisali deklarację nieposłuszeństwa obywatelskiego i od tej pory nie odpuści­li chyba żadnej pikiety, akcji czy demon­stracji. Konrad ma już pierwsze zarzuty - o forsowanie policyjnych barierek. Za­rzuty za blokowanie marszu ONR i Mar­szu Niepodległości 11 listopada pewnie dostaną oboje. - Wcześniej jako wolne elektrony chodziliśmy na marsze KOD, ale poczuliśmy, że festiwal się skończył; że trze­ba robić coś więcej. W Obywatelach RP jest ta sama determinacja. Siła spokoju połą­czona z ułańską fantazją. Wiem, że to, co robimy, czasem wygląda desperacko, dla niektórych może śmiesznie, ale tu chodzi o fundamentalne prawa i zasady. Nie wol­no nie robić nic - deklaruje Ula.
    „Mokro, zimno, pi... jak w Kieleckiem, a grupka jakichś dziwadeł łazi po ulicach z wielkimi biało-czerwonymi. Drą się coś o wolności, równości i demokracji. Jak jednego policja zapakuje bez powodu do suki, inni blokują ją, siadając w kału­żach. W przerwach napieprzają w barierki, które »są tylko w waszych głowach« [jed­no z haseł skandowanych pod Sejmem]. Kolejny czas »kołatania do waszych serc«. W Polsce to norma. Dlatego: zero fru­stracji. Robimy swoje. Ktoś, motyla noga, musi” - napisał Kajetan Wróblewski z za­przyjaźnionego stowarzyszenia Obywatele Solidarnie w Akcji.

   Ile kilokulsonów na głowę?
   Zaczęło się od tego, że Paweł Kasprzak wyleciał z KOD. Był zapisany na ich gru­pie facebookowej, ale denerwowało go, że dominuje tam biadolenie i poczucie bezsilności wobec bezczelnej władzy. Gdy prezydent Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego przed uprawomocnieniem się wyroku, ten zapowiadał, że pozwie każdego, kto nazwie go przestępcą. Kasprzak uznał, że wobec tego należy to zrobić, bo wówczas sprawa Kamińskiego w jakikolwiek sposób zakończy się w sądzie. Władze KOD oświadczyły, że to nie w ich stylu, i mu podziękowały. Dołączyli do niego inni kodowscy rene­gaci, którzy czuli, że dziś - tak jak za PRL - znów trzeba rozrabiać. Nie można so­bie pozwolić na poczucie bezsilności, a dawne opozycyjne metody znów są, jak znalazł.
   Kasprzak zna je wszystkie. Jak sam o so­bie mówi, przez 11 lat był zawodowym, uzależnionym od adrenaliny opozycjoni­stą, żołnierzem Władysława Frasyniuka. Jego mentorem był Adam Lipiński - wów­czas lewak, potem prominentny działacz Porozumienia Centrum, a dziś PiS. Działał w ruchu Wolność i Pokój, spalił książecz­kę wojskową, rozrabiał z Pomarańczo­wą Alternatywą.
   Piotr Niemczyk, dawny opozycjonista i współtwórca Biura Analiz i Informacji UOP, napisał na blogu, że Obywatele RP mają się tak do ruchu KOD, jak ruch Wol­ność i Pokój miał się do Solidarności w la­tach 80. „Działają tam, gdzie inne projekty obywatelskie się nie udają. Przypominają, że sprzeciwiać się antydemokratycznym postawom można zawsze i wszędzie. Na­wet w oku cyklonu”.




   Skoro władza robi, co chce, niech cho­ciaż ponosi za to jak najwyższe polityczne i wizerunkowe koszty - ta stara, peerelow­ska zasada sprawdziła się w przypadku kontrmiesięcznic. Na początku media nie zauważały grupki kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu osób, która 10 każdego miesiąca staje na Krakowskim Przedmie­ściu, opluwana przez lud smoleński. Jed­nak prezes Kaczyński stracił luksus prze­mawiania z drabinki wyłącznie do grona wyznawców. By go odzyskał, znowelizo­wano ustawę o zgromadzeniach. W efek­cie w świat poszły obrazki wygrodzonego barierkami Krakowskiego Przedmieścia, tysięcy policjantów i wynoszonego przez mundurowych Władysława Frasyniuka. Koszty wizerunkowe to straż marszał­kowska wyrywająca polską flagę prze­pasaną kirem trzem kobietom na galerii sejmowej, rozwiniętą w momencie, gdy parlament dobijał sądy. Otoczony meta­lowym płotem i kordonem policji Sejm też nie robi najlepszego wrażenia. Coraz trudniej używać argumentu, że w Polsce jest wolność i demokracja, bo każdy może sobie demonstrować, gdzie chce i jak chce. Sprowokowana władza, stosując przemoc, pokazuje autorytarną twarz.
   Nawet małe, kilkuosobowe pikiety ob­stawiane są tak, że wychodzi po kilku funkcjonariuszy na głowę. Rafał Suszek, adiunkt na Wydziale Fizyki UW, specjali­zujący się w strukturach matematycznych teorii strun, przelicza ich na kilokulsony. W gronie Obywateli RP jest znany z zami­łowania do długich, trudnych wyrazów i wielokrotnie złożonej frazy, którymi wykańcza funkcjonariuszy. Na przykład powołując się na prawomocny wyrok we własnej sprawie, „który falsyfikuje tezę o rzekomym naruszeniu miru miejsca poprzez sforsowanie nieistniejącego wy­grodzenia”. Gdy szedł na przesłuchanie na Wilczą, miał przygotowaną przemo­wę. Wspierający go Obywatele RP czekali na zewnątrz, robiąc zakłady, czy prze­słuchujący go policjant w desperacji wy­skoczy przez okno, czy też może wyrzuci Rafała. Funkcjonariusz był skonfundo­wany, ale do defenestracji nie doszło.

   Jajka to nie bajka
   Rafał nie ma doświadczeń z peerelow­skiej opozycji. Jest na to za młody. Ze sta­nu wojennego pamięta jedynie kolumnę transporterów opancerzonych ciągnącą na Lublin ulicą Dzierżyńskiego w rodzin­nych Puławach. Deklaruj e, że dla niego do­świadczeniem formującym był kijowski Euromajdan. Spędził tam tydzień w 15. sotni. Zanim dołączył do Obywateli RP poczytał uważnie ich publicystykę i uznał, że zdania są dostatecznie długie. - Nawet transpa­renty pisane są małą czcionką. A to waż­ne, bo prawd nieredukowalnych nie da się streścić w memach - mówi. - Ale czasy, gdy na funkcjonariuszy działały narzędzia ery- stycznej perswazji, są już za nami. Jeszcze kilka miesięcy temu zachowywali się jak jednolita masa. Teraz ujawniają się po­stawy skrajne. Jedni wdają się w rozmowy, przytakują, czuje się, że uwiera ich ten cia­sno zapięty mundur. Drudzy są coraz brutalniejsi i agresywni. Dążą do konfrontacji. Lubią patrzeć w oczy, eskalując konflikt na poziomie czysto zwierzęcym. Pokrzyku­ją: no chodź, uderz mnie. Trzeba wychodzić na ulicę ze świadomością, że nie wolno dać się sprowokować.
   Wśród Obywateli RP Rafał uchodzi też za specjalistę od znajdowania się w miejscach, gdzie akurat, według policji, nie powinno go być, np. po drugiej stronie barierek albo na sejmowych skwerkach. Ma już około 30 zarzutów. Dwa czy trzy z Kodeksu karnego, dokładnie nie pamię­ta. Reszta z Kodeksu wykroczeń. Dwie sprawy o naruszenie miru domowego marszałka Kuchcińskiego oraz zażalenie brutalnej interwencji policji udało mu się wygrać. Sędzia z wyraźną fascynacją wy­słuchał jego przemowy. Teraz dojdą jesz­cze zarzuty o rzucanie jajkami w rządowe limuzyny pod Pałacem Prezydenckim. Ten epizod zresztą mocno podzielił Obywate­li RP. Część uznała, że to złamanie świętej zasady niestosowania przemocy. - Inni, w tym ja, bronią tego działania jako świa­domej, kontrolowanej redefinicji postawy granicznej - nieodzownej do zmobilizowa­nia obojętnych współobywateli do wyjścia na ulicę w akcie protestu wobec działań władzy, a zarazem pozwalającej uniknąć niekontrolowanej eskalacji przemocy, bo dokonywanej rękoma osoby znającej doskonale „obszarzabroniony”, do którego należy agresja wobec człowieka oraz uży­cie przedmiotów twardszych i cięższych niż jaja na miękko - deklaruje.

   Wychodzenie z doła
   Liczba zarzutów postawionych prote­stującym przekroczyła już tysiąc. Tak wy­nika z szacunków prof. Michała Dadleza, biologa z Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN, który społecznie prowadzi ObyPomoc - grupę powołaną przez Obywateli RP do której można zwracać się o wsparcie prawne w momencie zatrzymania czy przesłuchiwania przez policję. Działa telefon alarmowy do przypadków na­głych interwencji. Jest lista adwokatów gotowych pomagać pro bono. To waż­ne, żeby w takich sytuacjach człowiek nie czuł się sam. Dlatego na zatrzymanych czy przesłuchiwanych zawsze czeka pod ko­mendą grupa wsparcia. - Ostatnio zaczęli pojawiać się także politycy opozycji: Michał Szczerba, Joanna Scheuring-Wielgus, Ja­cek Protasiewicz. Senator Borys-Damięcka i Bogdan Klich dość regularnie bywają na rozprawach. Zrozumieli, że to wspól­na sprawa - opowiada prof. Dadlez. - My działamy trochę jako skrzynka informacyjno-kontaktowa, bo przy takim poziomie zaangażowania muszą się tworzyć sieci pomocowe. Dla mnie istotne jest także, by tworzyć raporty o represjach stosowa­nych wobec protestujących.




   Najczęściej stawiane zarzuty to zakłóca­nie legalnego zgromadzenia, naruszanie miru domowego marszałka Kuchcińskiego o blokowanie ruchu. Jeden z nich dotyczy blokowania ruchu w małym zaułku koło Sejmu o godzinie trzeciej nad ranem. Po­licja działa gorliwie. Wśród 19 oskarżonych i blokowanie budynku Sejmu 16 grudnia znalazło się dwóch nacjonalistów, którzy przyszli tylko, żeby naubliżać Obywatelom od sodomitów, i dziennikarz, który bez­skutecznie dopytywał funkcjonariuszy, gdzie ma stanąć, żeby nie być uznanym za demonstranta. Są także zarzuty za ba- ner „Zdrada ojczyzny nie ulega przedaw­nieniu”, z którym Obywatele stali pod do­mem prezesa Kaczyńskiego. Konkretnie jest to zarzut o umieszczenie ogłoszenia bez zgody właściciela terenu. Jedną z ta­kich spraw sąd już umorzył, powołując się bezpośrednio na konstytucję.
   ObyPomoc działa także ofensywnie. Agnieszka Dzikowska, wykładowczyni na Wydziale Biologii UW (specjalizacja ge­netyka molekularna), koordynuje sprawy zażaleń do sądów na niezasadne zatrzy­mania i przekroczenie uprawnień przez funkcjonariuszy. Prawidłowo powinno to wyglądać tak, że policjant podaje nazwi­sko, stopień oraz prawną i faktyczną pod­stawę legitymowania. A w razie zatrzyma­nia wręcza na koniec protokół. - A nas, pod pozorem legitymowania, trzymają po parę godzin na komendzie, twierdząc, że nie je­steśmy zatrzymani, ale pójść sobie też nie wolno. Wojtka Kinasiewicza po sierpnio­wej miesięcznicy wozili trzy godziny suką po Warszawie. Żadnych protokołów nie dają. Pikietujących Marsz Niepodległo­ści przy ul. Smolnej nawet nie próbowali legitymować, tylko od razu za kołnierze i do suk. Z pogwałceniem wszelkich pro­cedur - opisuje Agnieszka Dzikowska.
- Większość spraw wygrywamy.
   Zrobił się z tego właściwie drugi etat, bo liczba spraw rośnie lawinowo. W tygo­dniu odbywa się po kilka rozpraw, a stara się być na każdej albo pilnuje, by był ktoś inny i spisał relację. - Muszę coś robić, bobym zwariowała - mówi. W PRL działała w NZS, brała udział w strajku studenckim. Pamięta poczucie bezradności, gdy ogłoszono stan wojenny. Trochę nosiła bibułę, ale miała małe dziecko i nie mogła zaangażować się bardziej. Dziś nie chce, żeby to poczu­cie bezradności wróciło. A klimat robi się podobny. W ludziach wraca peerelowski strach. Deklarują, że chcieliby wesprzeć Obywateli RP finansowo, ale kiedy pada propozycja wpłaty na konto, wycofują się, bo to zostawia ślad. Nie chodzą na demon­stracje, bo policja filmuje. - To frustrujące i od czasu do czasu każdy z nas ma doła, ale jest wsparcie grupy i się z niego wychodzi - mówi Agnieszka.

   Gotowi na cud
   Krystyna Zdziechowska leczy poczucie beznadziei za pomocą drobnych radości. Choćby dzień, gdy na Nowogrodzkiej ko­mitet centralny PiS decydował o odwołaniu premier Szydło. Obywatele RP szli pod sie­dzibę PiS podenerwować prezesa, ale nie dotarli, bo policja urządziła na Wilczej ko­cioł. Zamknęli ulicę z obu stron i trzymali demonstrantów kilka godzin, aż komitet centralny zakończył obrady. - Niby paskud­nie i zimno, ale kierowcy, którzy stali przez nas w korku, wspomagali klaksonami skan­dowane przez nas hasła. Jakaś starsza pani przytomnie otworzyła tylną bramę i grupce kilkunastu osób udało się dostać na Nowo­grodzką. Szemrani mieszkańcy śródmiej­skich zaułków bez zbędnych słów utrud­niali policji przemieszczanie się za nami. A na koniec, jak nas już puścili, właściciel knajpki Koko&Roy zaprosił nas na gorą­cą kawę - opowiada Krystyna. - W takich chwilach czuję, że warto.
   W ruchu Obywatele RP Krystyna zajmuje się budową lokalnych struktur, bo często zgłaszają się do nich ludzie, którzy chcie­liby dołączyć i coś robić. Jej zadaniem jest pilnować, żeby gdzieś nie przepadli. Sama nie może dużo jeździć, bo pracuje jako anestezjolog w trzech szpitalach, ale ogar­nia wszystko organizacyjnie. Przyjmuje zgłoszenia z terenu, nawiązuje kontakty, organizuje spotkania, na które jeżdżą działacze. Grupy Oby­wateli RP powstają już nie tylko w największych miastach, ale też w Sandomierzu, Lublinie, Byd­goszczy, Stargardzie, Białymstoku. Do pomocy zgłaszają się graficy, informa­tycy, pogranicznik, dwóch byłych policjan­tów. Polonistka z miasteczka na Mazurach w ramach wolontariatu robi korekty tek­stów. - Daję radę to ogarnąć - deklaruje Krystyna. - Jako anestezjolog muszę mo­nitorować kilkanaście parametrów naraz. Jestem przyzwyczajona.
   Obywatele RP, obok Adama Strzem­bosza, zostali laureatami nagrody im. prof. Zbigniewa Hołdy. Nazwano ich „żołnierzami konstytucji”, którzy bronią demokracji własnymi ciałami. Są nadal ruchem nieformalnym, z Pawłem Ka­sprzakiem jako naturalnym frontmenem. Zarejestrowali jednak fundację, żeby mo­gły przez nią przechodzić zbiórki i daro­wizny. Dzierżawią lokal od miasta, gdzie odbywają się spotkania i debaty. Udało się nawet uciułać na kawałek biurowego etatu. W najbliższych planach jest stworze­nie obserwatorium wyborczego, którego pomysłodawcą jest Marcin Skubiszewski, bliski krewny pierwszego ministra spraw zagranicznych III RP. Zaczynają się szko­lenia chętnych na obserwatorów. Trzeba się nastawiać na dłuższy marsz.
   Rafał Suszek nie ma wątpliwości - krót­ka perspektywa się skończyła. - Tu już nie chodzi o politykę, ale o wybór cywiliza­cyjny, o niezgodę na pozaprawną zmianę paradygmatu kulturowego. Musimy nad­robić 20 lat zaniedbanej debaty publicznej. Tłumaczyć ludziom, że ta władza właśnie wyprowadza nas z projektu zachodniego. A jego jedyną alternatywą jest wschodni projekt eurazjatycki, czyli Putin i Sowie­ty - tłumaczy Suszek. - Ludzie mogą mieć gdzieś konstytucję, nie walczyli nigdy o wolność, tylko o niepodległość, więc ro­zumne eksponowanie tego argumentu, bez uwalniania demonów prymitywnej polskiej rusofobii, powinno trafiać.
   Kasprzak znów, jak w młodości, przywo­łuje słowa Jacka Kuronia o „wyjściu z sy­tuacji bez wyjścia”, dawne eseje Adama Michnika, „Siłę bezsilnych” Havla - biblie lat 80. Prof. Dadlez też ma deja vu, tyle że wtedy dyktatura się zwijała, a dziś rozwi­ja, ale poczucie beznadziei było podobne.
- Mimo wszystko trzeba budować środo­wiska obywatelskie, rozmawiać z ludźmi, nie tylko w Warszawie. Władza cynicznie gra ponurymi emocjami. My staramy się grać dobrymi, ale to idzie trudniej i po­woli - mówi. I dodaje: wtedy, w późnych latach 80., czekaliśmy na cud. Dziś też czekamy. Ale na cud trzeba być gotowym.
Joanna Podgórska

1 komentarz:

  1. Dzięki, trochę się pokrzepiłem lekturą. Podziwiam i życzę nam zwycięstwa.
    61st

    OdpowiedzUsuń