wtorek, 12 grudnia 2017

Stłuczka Szydło pod specjalnym nadzorem



W śledztwie w sprawie kolizji z udziałem auta pani premier przesłuchano dziesiątki świadków, część po kilka razy, w obecności psychologa, badając, czy są poczytalni. Postępowanie, z którym nie radzi sobie trzech prokuratorów, przedłużono po raz kolejny.

Wojciech Cieśla

Funkcjonariusze BOR zgod­nie trzymają się jednej wersji: jechali przepisowo, na sygnale. Kierowca seicento musiał ich widzieć, to on spowodował wypadek limuzyny, którą pędziła z lotniska do domu Beata Szydło.
   Przez przypadek oprócz kierowcy seicento na własne oczy kraksę widzą czte­ry osoby. Żadna nie słyszy sygnałów.
   Kwestia, czy limuzyna jechała na sygnale, czy nie, jest kluczowa - to ona rozstrzyga, kto jest sprawcą: młody mężczyzna z seicento czy oficerowie, którzy powinni chronić panią premier.
   Jak ustalił „Newsweek”, prokuratura nie potrafi zamknąć postępowania w sprawie wypadku. Wyjątkowo starannie bada za to, czy przypadkowi świadkowie są poczytalni. Część z nich była przesłuchiwana już po dwa razy, większość poddano testom psychologicznym, Jednego ze świadków wysłano na bada­nia do szpitala w Krakowie - Pani psycholog bardzo się interesowała, czy nie zdarza mi się utrata świadomości - opo­wiada mężczyzna.
   To niejedyna dziwna rzecz, która wy­darzy się w tym śledztwie.

TA PREMIER SIĘ ROZWALIŁA
Ulica Powstańców Śląskich zachę­ca, żeby przyspieszyć. Długa prosta od centrum handlowego w stronę dworca w Oświęcimiu: po jednej stronie zbryzgany błotem chodnik, po drugiej kolejowe tory. Ciemno. Po zmroku nie ma tu żywej duszy.
   10 lutego wieczorem ulicą mknie ko­lumna trzech rządowych samochodów. Pancerne audi z Beatą Szydło jedzie w środku. Pierwszy samochód BOR mija rondo, za nim jadą dwa kolejne. Do­jeżdżają do wysepki na środku jezdni, po wysepce następują dwie ciągłe linie (przejechanie ich to wykroczenie) i małe skrzyżowanie z ul. Orzeszkowej. Samochody jadą dalej, pierwszy z nich wyprze­dza z lewej seicento, które zbliża się do krawędzi jezdni. Drugi nie zdąży - seicen­to zaczyna skręcać, kierowcy BOR braku­je miejsca, zahacza o auto i pancerne audi A8L 6,3 Security wali w drzewo. Samo­chód jest do kasacji.
Od zjazdu z ronda do uderzenia w drze­wo mijają sekundy.
   Trzydzieści metrów od wypadku, pod piętrowym zniszczonym domem z tab­liczką NFZ, stoi troje ludzi - Waldemar, Barbara, Ewa. To niepijący od dawna al­koholicy, właśnie skończyli zajęcia tera­pii grupowej, rozchodzą się do domów. Na ich oczach limuzyna wbija się w drzewo.
   Czwartym świadkiem jest Marek: - Po terapii poszliśmy na kawę na par­terze. Spieszyłem się, za dwadzieścia siódma ruszyłem na autobus. Byłem na chodniku, kilka metrów od tego drzewa. Najpierw przejechał szybko jeden samo­chód. Bez sygnału. Chwilę potem usły­szałem huk. To ta premier się rozwaliła. Właściwie mogła rozwalić się na mnie.
O tym, że, to była premier, usłyszałem z „Wiadomości”.
   Na korze drzewa na Powstańców Ślą­skich do dzisiaj widać szramę po uderze­niu. Mieszkańcy nazywają je świętą lipką i BOR-owiec, i Beata Szydło, których po wypadku zabrało pogotowie, szybko doszli do siebie,

NIGDY NIE WŁĄCZALI SYGNAŁU
Świadek Marek: - Podszedłem, żeby sprawdzić, co się dzieje, udzielić pomo­cy. Wyskoczyło trzech, machnęli odznaka­mi, „nie podchodzić!”. Jak nie podchodzić, to nie, poszedłem na dworzec.
   Świadek Waldemar: - Nie mieli włą­czonych sygnałów. Nigdy nie mieli. Do niedawna mieszkałem w Rajsku, po są­siedzku z rodzinną miejscowością pani premier, wiele razy widziałem, jak pędzili z nią wte i wewte. Ani syreny, ani świateł. Jak przyjeżdżała do sklepu w dwa samo­chody, to też po cichu. No więc, jak to się zdarzyło, mówię do kolegi: „Beatka się stukła”. Nazjeżdżało się zaraz samocho­dów, ale od nas nikt nic nie chciał. Poje­chaliśmy do domów.
   Wypadek urzędującej premier elek­tryzuje Polskę. Śledztwo w tej Sprawie zostaje objęte specjalnym nadzorem, in­teresują się nim Prokuratura Krajowa i ABW. Ale przez wiele tygodni nikt nie odnajduje świadków zdarzenia - policja nie kwapi się, żeby odwiedzić ośrodek te­rapii, który stoi 30 metrów od miejsca wy­padku. Robi to dopiero telewizja TVN.
   Waldemar: - Dopiero jak mnie pokaza­li w TVN, gdzieś w marcu, policja przynio­sła wezwanie na przesłuchanie. Oprócz prokuratorki na przesłuchaniu siedziała psycholog. Opowiedziałem, co widziałem, trwało to jakieś pół godziny. Po jakimś czasie znowu wezwanie, znowu psycho­log i prokuratorka. Tym razem maglowała mnie dwie godziny. Kazała robić testy na refleks, jak na prawo jazdy. Aż zadzwoni­łem do niej potem sprawdzić, jak wypad­łem. „Prawidłowo” - odpowiedziała.
   Marek: - Jestem rencistą, nie śmierdzę groszem. Mieszkam daleko od Oświęci­mia. Pojechałem na pierwsze przesłucha­nie - odwołali. Pojechałem na drugie, z psychologiem. Prokurator bardzo się dopytywała, czy jestem pewien, że nie je­chali na sygnale. Za trzecim razem kazali mi jechać do szpitala do Krakowa, na ba­dania psychologiczne. Poczułem się jak obywatel drugiej kategorii. Nie zwrócili za bilety, maglowali, czy na pewno jestem normalny, pytali o poczytalność i utraty świadomości. Na głowie mam ślad po tre­panacji, po krwiaku. Bardzo ich to intere­sowało. Poczułem się upokorzony.
   Nie wiadomo, jaki klucz do badań psy­chologicznych przyjęła prokuratura - nie wszyscy świadkowie z terapii zostali prze­słuchani w obecności psychologa.

MĄŻ, ŻONA I DOWODY
W nocy 10 lutego, gdy śmigłowiec z Beatą Szydło odlatuje do szpitala, na miejscu gromadzi się tłum: policjanci z drogówki, funkcjonariusze BOR z Warszawy, oficerowie ABW, prokuratorzy. Rządzący mają złą passę: wszyscy mają w pamięci wypadek limuzyny z Andrze­jem Dudą na autostradzie A4, zaledwie dwa tygodnie wcześniej w swojej limuzy­nie rozbił się Antoni Macierewicz.
   Teoretycznie na miejscu wypad­ku szefowej rządu powinien być proku­rator okręgowy Rafał Babiński, ale jest na wczasach w Zakopanem. Choć dzia­ła tu już prokurator rejonowa z Oświęci­mia, z Krakowa przyjeżdża zastępczyni Babińskiego, prokurator Maria Zębala. Z mężem, Jakubem, biegłym z Instytu­tu Ekspertyz Sądowych (IES), ekspertem w dziedzinie badania wypadków samo­chodowych. Opowiada jeden z krakow­skich prawników: - Mąż prokuratorki jako ekspert w sprawie wypadku, który bada żona? To niedopuszczalne. Pani Zę­bala powinna się natychmiast wyłączyć z tej sprawy albo pogonić męża do domu. Nic takiego się nie stało.
   Prokuratura przekonuje dziś, że śled­cza Zębala była tylko obecna przy oglę­dzinach, „ale nie wykonywała żadnej czynności”. A jej mąż? „Ograniczył się jedynie do czynności technicznej pod­łączenia licencjonowanego urządzenia do odczytywania danych z rejestratorów wypadkowych z wykorzystaniem syste­mu Bosch CDR”.
   To bardzo ważna informacja: każdy sa­mochód wyprodukowany w Niemczech wyposażony jest w EDR (Event Data Re­corder), rejestrator danych wypadku. Dane z rejestratorów można ściągnąć za pomocą urządzenia firmy Bosch o nazwie CDR. Ale to badanie może się odbyć w od­powiednich warunkach, bez pośpiechu, nie w nocy, na zabłoconej ulicy.

ŚLEDZTWO KRĄŻY PO POLSCE
Policja na miejscu wypadku zatrzy­muje 21-letniego Sebastiana K., kierow­cę seicento, Opowiada znajomy K.: - Jak wyglądało zatrzymanie? Chaos. Najpierw musiał siedzieć w seicento. Potem wy­ciągnęli go z samochodu, chcieli zabrać na komendę. Ale zapomnieli czegoś i wrócili. Kazali mu poczekać na krawężniku, więc czekał. W końcu dojechali, trwało to bar­dzo długo. Gdyby chciał uciec, mógł to zrobić osiem razy.
   Sebastian K. jest trzeźwy, mimo to po­licja (sąd uzna, że niesłusznie) zatrzy­muje go na komendzie. Prokuratura stawia zarzut spowodowania wypadku. Dziś K. w sprawie wypadku jest jedynym podejrzanym.
   Prokurator okręgowy dostaje telefon z Prokuratury Krajowej, po którym koń­czy wczasy i wraca do Krakowa. 14 lutego prokuratura organizuje konferencję, na której dezawuuje świadków - tych, którzy opowiadają dziennikarzom, że nie słysze­li sygnałów kolumny BOR.
   Wkrótce zaczynają się przecieki ze śledztwa. - Prokurator mówi o czymś na przesłuchaniu, adwokat z chłopa­kiem wychodzą, a to, o czym mówił im prokurator, jest już na jednym z porta­li - opowiada jedna z osób zbliżonych do śledztwa.
   Dwoje posłów opozycji - Agnieszka Pomaska i Cezary Tomczyk (oboje z PO) - złoży do prokuratury zawiadomienie, zarzucając śledczym bezzasadne zatrzy­manie kierowcy i uniemożliwienie mu korzystania z adwokata podczas prze­słuchania.
Prokuratura w Krakowie przekazuje ten wątek do prokuratury w Kielcach. Ta - do prokuratury w Tarnobrzegu. Ta pod koniec sierpnia umorzy śledztwo „w spra­wie niedopełnienia obowiązków i prze­kroczenia uprawnień przez policjantów i prokuratorów”. Adwokat Sebastiana K. skarży tę decyzję - wtedy sprawa, zata­czając pętlę niemal 500 kilometrów po Polsce, ląduje w Jaworznie.
   Chcieliśmy poznać uzasadnienie umo­rzenia. Prokuratura z Tarnobrzega się na to nie Zgodziła.
   Rozmówca „Newsweeka” z Krakowa: - Sprawa dotyczyła także ujawniania in­formacji ze śledztwa. Co się stało z tym wątkiem? Nie wiadomo.
   Pytam prokuraturę. Bez odpowiedzi.

MILCZENIE I DOWODY NIEJAWNE
Śledztwo w sprawie wypadku prowa­dzi aż troje: prokuratorów - Agata Chmielarczyk-Skiba, Konrad Szewczyk i Katarzyna Dziubek. Tak duże zespoły zajmują się jedynie najpoważniejszymi przestępstwami - kryminalnymi, zor­ganizowaną przestępczością. Prokura­torzy wiedzą, że sprawą interesuje się prawa ręka Zbigniewa Ziobry, Bogdan Święczkowski.
   Już w lutym przesłuchują Beatę Szydło - ale w kancelarii tajnej, nie dopuszczając do przesłuchania pani premier adwokata Sebastiana K. Powód tajności? Przesłu­chanie dotyczy „procedur bezpieczeń­stwa transportu najważniejszych osób w państwie, które ta procedury dotyczą informacji niejawnych”.
Spytaliśmy prokuraturę, kto i na ja­kiej podstawie prawnej zwolnił premier Beatę Szydło z tajemnicy w sprawie in­formacji niejawnej? Na jakiej podstawie prawnej przez trzy godziny opowiada­ła o procedurach bezpieczeństwa? Bez odpowiedzi.
   Opowiada dziennikarz z Krakowa: - Żeby zbadać, jak zachowuje się pan­cerne audi za kilka milionów, prokuratu­ra pożyczyła identyczny wóz od BOR. No i w trakcie eksperymentu ktoś uszkodził samochód.
   Pytamy prokuraturę o incydent. Bez odpowiedzi.
   Spytałem też MSWiA, BOR i proku­raturę o to, gdzie i kiedy wydobyto re­jestratory limuzyny BOR? Ile ich było? Gdzie dziś znajduje się audi, którym je­chała premier Szydło? W jaki sposób jest zabezpieczone - w końcu jest dowodem w sprawie?
   Bez odpowiedzi.
   Jeszcze zimą z prokuratury wycie­kły informacje, że biegli badają czar­ne skrzynki limuzyny. Chodzi m.in. o rejestratory EDR - te same, które badał po nocy mąż pani prokurator (sądząc po liczbie zleconych ekspertyz - prawdopo­dobnie nieskutecznie).
   Heinz Burg z firmy IbB Accident Re­construction, która w Niemczech szkoli wszystkich polskich ekspertów od EDR, na pytanie o dane z EDR lekko wzdycha: - EDR gromadzą dane sprzed wypadku, ale tylko w USA. To informacje o prędko­ści, pozycji pedału gazu, obrotach silnika na kilka sekund przed wypadkiem. Ofi­cjalnie w Europie po wyciągnięciu klu­czyka ze stacyjki dane się nie zachowują. W Polsce potrafi je odzyskiwać zaledwie kilkoro ludzi.

CHŁOPAKI DOPIERO SIĘ UCZĄ
Jeden z polskich ekspertów: - Zada­nie, żeby zgrać dane z 70-80 modułów, a tyle jest w audi A8 i każdy ma swoją pa­mięć, jest niemal niewykonalne. Naj­częściej eksperci nie wiedzą nawet, co wymontować z samochodu. Jeśli na­wet odzyskają zapis z EDR, to jest on bez obrazu, w takim odczycie nie ma innych danych poza prędkością i ewentualnie krzywą ruchów kierownicą. A tego, czy jechali na sygnale, nie będzie widać.
Jan Unarski, ekspert Instytutu Eksper­tyz Sądowych: - CDR/EDR jest jednym z systemów poboru danych z jazdy po­jazdu, tyle że rozpowszechnionym głów­nie w USA. Daje duże możliwości przy ocenie fałszowania liczników, zatajania poprzednich kolizji itd., nieco mniejsze - w przypadku wypadków drogowych. Tu lepszy jest UDS AT.
   Według informacji „Newsweeka” limu­zyna BOR miała system UDS AT, rodzaj nowocześniejszej czarnej skrzynki. Ale i na nim nie zachowują się informacje, czy limuzyna jechała na sygnale, czy nie.
   Pytam prokuraturę o odczyty z UDS AT. Bez odpowiedzi. Jeden z polskich eks­pertów: - UDS AT to kompletna egzoty­ka. Jedna z krakowskich instytucji ma od niedawna sprzęt do odczytu UDS AT. Ale to tylko sprzęt. Chłopaki dopiero się uczą.
   Do dziś w sprawie audi wbitego w drze­wo prokuratorzy przesłuchali około stu świadków. Wydali dziesiątki tysięcy zło­tych na ekspertyzy, eksperymenty pro­cesowe, delegacje i analizy. Miesiąc temu po raz kolejny przedłużyli śledztwo - ma się skończyć 10 lutego 2018 r., dokładnie w rocznicę wypadku premier Szydło.
   Waldemar, świadek z terapii: - Dobrze mi poszło na testach u pani psycholog. Skoro tak, to może sobie wreszcie zrobię prawko.
   Marek: - Myślę czasem o tych przesłu­chaniach. Nie piję od półtora roku. Czy przez to jestem gorszym świadkiem? In­nej kategorii?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz