środa, 4 kwietnia 2018

Rysy na teflonie



Najważniejsze dzisiaj polityczne pytanie brzmi: czy PiS przeżywa chwilowy kryzys, czy zaczyna się już zjazd.

W takiej biedzie partia Kaczyńskiego jeszcze w tej kadencji nie była. Owszem, zdarzały się momenty trudne, przytrafiały się nawet son­daże, w których partię Jarosława Kaczyńskiego wyprzedzała a to Nowoczesna (prehistoria), a to Platforma (po próbie zablokowania wy­boru Donalda Tuska rok temu) - ale na PiS nigdy nie spadło tyle plag naraz. Partia ma się dziś znakomicie tylko w „Wiadomościach”.
   Widowiskowym objawem kryzysu stał się przedświąteczny son­daż Kantar MB dla „Faktów” TVN, w którym PiS w ciągu miesiąca stracił aż 12 pkt proc. (z 40 do 28 proc.), a jego przewaga nad Plat­formą zmalała z 24 do 6 pkt. Przy takich wynikach - do 10 proc. zbliżył się SLD, całkiem skutecznie napędzany przez pisowskie akcje dekomunizacyjne - Kaczyński mógłby tylko pomarzyć o ponownym samodzielnym rządzeniu, nie mówiąc o zdobyciu większości konstytucyjnej. Sondaż dla TVN mógł być oczywiście anomalią, jeśli chodzi o skalę spadku notowań, ale wpisał się w kil­kutygodniowy już trend osłabienia partii rządzącej. Jeszcze przed publikacją badania na wielkanocnym spotkaniu z posłami Ka­czyński przestrzegł swoją partię, że może przegrać - sama ze sobą, ze swoimi słabościami i błędami.
   Sondaż Kantara to dla PiS wyraźne ostrzeżenie przed powrotem do czasów „szklanego sufitu” - notowań w przedziale 30-35 proc. Rządzący przez ostatnie miesiące solidnie na to zapracowali.

Walki koterii
Nie mamy dostępu do badań fokusowych, które wykazałyby, na czym PiS traci najbardziej, ale głównym „podejrzanym” jest oczywiście kwestia nagród. Ten serial ciągnie się za rządzącymi od początku lutego, gdy w odpowiedzi na interpelację Krzysz­tofa Brejzy z PO poznaliśmy dane o kilkudziesięciotysięcznych premiach rocznych, które przyznała swoim ministrom, wicemi­nistrom i sobie Beata Szydło. Atrakcyjna dla portali i tabloidów informacja żyłaby pewnie kilka dni, gdyby nie zdumiewające po­stępowanie rządzących, którzy ze wszystkich sił podtrzymywali zainteresowanie tematem.
   Jarosław Gowin pożalił się, że z ministerialnej pensji z trudem dożywał do pierwszego, efektowny piruet wykręcił też poseł PiS Andrzej Kosztowniak, który za pomocą interpelacji wykazał, że za rządów PO-PSL porównywalnych bonusów dla polityków nie było. A jak Mateusz Morawiecki zapowiedział likwidację systemu nagród, to w Sejmie wystąpiła Beata Szydło i ogłosiła, że politykom pieniądze „się należały”. Kaczyński ujawnił zaś, że to on zachęcił byłą premier do wystąpienia i to słowami „pokaż pazurki”. Pokaza­nie pazurków skończyło się dla PiS fatalnie, bo w sondażu Kantara dla „Faktów” trzy czwarte badanych skrytykowało zarówno przy­znanie nagród, jak i ich obronę przez Szydło. - Szydło przeholowa­ła. Powinna była ograniczyć się do deklaracji, że za nagrody bierze odpowiedzialność, a ministrowie ciężko i rzetelnie pracowali. Słowa „pieniądze się należały” to prezent dla opozycji, aż się proszą do uży­cia w spocie wyborczym Platformy - uważa polityk z obozu władzy.
   Są i inne powody odpływu wyborców. Marzec to pierwszy mie­siąc zakazu zakupów w niedzielę (na razie obowiązuje w dwie nie­dziele w miesiącu), a był to w Polsce popularny sposób spędza­nia czasu. Pomysł Solidarności, która forsowała ustawę, może nie wyjść PiS na zdrowie - sondaże są w tej kwestii niejednoznaczne.
   Marzec to także miesiąc protestów przeciw zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego. Na ulice wyszło kilkadziesiąt tysięcy przeciwni­ków obywatelskiego projektu zakazującego aborcji z powodu wad genetycznych płodu. PiS sprawę zawiesił (jak to ma w zwyczaju), czym zraził z kolei inicjatorów ustawy.
   Pod koniec marca PiS wykonał gest pod adresem Brukseli - zgło­sił kilka drobnych poprawek do ustaw trybunalsko-sądowniczych: opublikowane zostaną zaległe wyroki Trybunału Konstytucyjnego i zmienią się reguły emerytalne dla sędziów, zgodnie z rekomen­dacją Komisji Europejskiej. Otwiera to drogę, czy raczej ścieżyn­kę, do kompromisu, ale na razie go nie ma, a żelazny elektorat ma prawo do dezorientacji - jak to, PiS ugina się przed obcymi instytucjami? O takich obawach wspomniał w portalu wPolityce.pl sam Kaczyński.
   Pasmem klęsk PiS są losy nowelizacji ustawy o IPN, która mia­ła bronić Polaków przed „polskimi obozami śmierci”, a zamiast tego stała się zaczynem konfliktu dyplomatycznego z Izraelem i USA. Przy okazji swoje wpadki zaliczył Morawiecki, który w Mo­nachium, po angielsku, mówił w kontekście Holokaustu o „nie­mieckich, polskich i żydowskich sprawcach”.
   Przez ostatnie dwa miesiące politycy PiS gremialnie zachowy­wali się, jakby stracili słuch społeczny. Rysuje się tu pewna hipo­teza wyjaśniająca: po wymianie Szydło na Morawieckiego prezes usunął się na drugi plan, by dać pole premierowi, co zachęciło partyjne koterie do harców. Warto zauważyć, że z bieżącym za­rządzaniem PiS pożegnał się Joachim Brudziński, nowy minister spraw wewnętrznych.
   Obóz władzy wygląda w rezultacie trochę jak pospolite ruszenie z XVII w., gdy po zwycięskim boju szlachta rozłaziła się po karcz­mach, a czasem i siekła się nawzajem. Takich pojedynków w PiS nie brakuje.
   Szydło, występując w obronie nagród, w oczywisty sposób po­stawiła się Morawieckiemu, chcąc zapunktować w partyjnych do­łach i przypomnieć, że za jej rządów nie dawała sobie opozycji wejść na głowę. - Dobrze wyczuła nastroje. Ludzie w PiS trwali wiernie przy prezesie za rządów PO bez apanaży, a w tym czasie Morawiecki zarabiał miliony w banku i doradzał Tuskowi - za­uważa polityk PiS. Słowa Szydło pochwalił portal wPolityce.pl, sympatyzujący - podobnie jak należący do tej samej medialnej rodziny tygodnik „Sieci” - z Szydło i Zbigniewem Ziobrą. W „Sieci” ukazała się zaś ostatnio mocno krytyczna wobec Morawieckiego notka: „Po nieudanych pierwszych stu dniach premier próbuje zacząć od nowa. Wszystko fajnie, ale czy stare pomysły mogą dziś pomóc? Generałowie odtwarzający starą wojnę zawsze przegry­wają. Premier historyk powinien o tym wiedzieć”.
   W PiS głośnym echem odbiła się też publikacja „Kultury Li­beralnej”, w której przyjaciel Morawieckiego Wojciech Myślecki przewiduje, że w tym roku dojdzie do starcia „reformatorów” (Mo­rawiecki) z aparatem partyjnym. - Można to czytać nawet jako sygnał, że premier rozważa stworzenie czegoś własnego - uważa jeden z wiceministrów. Coraz gorsze notowania wewnątrz PiS ma Gowin, który w obawie przed utrąceniem sztandarowej usta­wy o reformie szkolnictwa wyższego musiał uciec się do wspar­cia prezesa.
   Karuzela kadrowa w spółkach Skarbu Państwa kręci się coraz szybciej. Jakby nagle wszyscy poczuli, że mogą więcej i powinni zadbać o coś dla siebie. W „Naszym Dzienniku” Jan Szyszko ostro skrytykował politykę kadrową swojego następcy w Ministerswie Środowiska. - Prezes pozwolił, by łąka zakwitła tysiącem kwiatów. Potem je zetnie - obrazuje to nasz rozmówca z rządu.
   Tuż przed świętami swoje do kłopotów PiS dorzucił Andrzej Duda, wetując ustawę degradycyjną - zarzucił jej niesprawie­dliwość, wady prawne, a większości sejmowej - ignorowanie prezydenckich uwag. To otworzy nowy front między wyborca­mi PiS a Dudą. Niezalezna.pl - portal bliski Antoniemu Macie­rewiczowi - zaalarmowała: „Komunistyczni zbrodniarze nie będą zdegradowani!”.
   Na poziomie szeregowych posłów trwa zaś spektakularny bunt przeciw ustawom „zwierzęcym”, które forsuje lub forsował sam prezes - uchwalonej już zmianie Prawa łowieckiego i ustawie do­tyczącej branży futrzarskiej. Doszło nawet do tego, że prezes jako jedyny z PiS zagłosował razem z Platformą i Nowoczesną za po­prawką zakazującą strzelania ołowianą amunicją. I nie była to po­myłka prezesa przy wciskaniu guzika. - Widziałem, że Jarosław Kaczyński nie sugerował się ściągawką do głosowania, którą mieli przed sobą posłowie PiS. Zagłosował też za poprawką PO doty­czącą obowiązkowych badań lekarskich i psychologicznych dla wszystkich myśliwych - mówi Paweł Suski (PO), przewodniczący parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt.
   Po świętach Sejm ma się zająć ustawą o ochronie zwierząt, za­wierającą m.in. zakaz hodowli zwierząt futerkowych oraz ograni­czenie uboju rytualnego, którą firmuje Krzysztof Czabański z PiS. Projekt - z podpisem Kaczyńskiego - wpłynął do Sejmu w listo­padzie minionego roku i do dziś nie doczekał się nadania druku sejmowego. Przeciw jest wpływowe i bogate lobby futrzarskie.

Podmyte fundamenty
Wspomniane kłopoty PiS nie są jakimś wypadkiem przy pracy, kryzysem komunikacyjnym, ubytkiem, który da się łatwo i szyb­ko załatać. PiS pozostało oczywiście najsilniejszą partią w Pol­sce i gdyby wybory odbyły się teraz, to zapewne by je wygrało, ale naruszone zostały same fundamenty potęgi Kaczyńskiego.
   Jednym z nich jest przekonanie o wy­jątkowości tego ugrupowania, które mia­ło być inne, z wyższej moralnie półki niż poprzednicy. Odporne na pokusy i blichtr władzy, zmieniające Polskę dla dobra suwerena, a nie osobistych korzyści. Premier Szydło przyznająca nagrodę Beacie Szydło (bodaj pierwszy taki przypadek w histo­rii III RP) zachwiała tym wizerunkiem. PiS w oczach części swoich wyborców stał się kolejną ekipą przy państwowym korycie, a kolejne gale i samonagradzanie się przez rządzących dopełniają obrazu piarowej ka­tastrofy. Tłumaczą też po części sondażowe wzrosty Kukiz’15 i kolejnej partii Janusza Korwin-Mikkego Wolność, które dla antyestablishmentowego elektoratu wyborców stały się przynajmniej chwilowo atrakcyj­nym wyborem.
   Podmyty jest i drugi fundament poparcia dla PiS – przekonanie o wyjątkowej na tle innych sprawczości tej partii. Ustawa o IPN miała być demonstracją siły w obronie godności Polaków, a stała się pokazem dyplomatycznej nieudolności; rządzący, w tym ojco­wie tego legislacyjnego potworka z Ministerstwa Sprawiedliwości, krytykują nowelizację za sprzeczność z konstytucją i z ulgą po­witają wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który wyrzuci przynajmniej część przepisów do kosza. PiS z mozołem rozwiąże w ten sposób problemy, które sam stworzył. Podobnie można spojrzeć na ustępstwa rządu wobec Brukseli; obóz władzy nagle przyznaje, że odrobinę przesadził z oraniem sądownictwa.
   Po trzecie, PiS - czy szerzej „zjednoczona prawica” - widocz­nie traci wizerunek monolitu. Powtarzane do znudzenia hasło o biało-czerwonej drużynie blednie w obliczu coraz gorętszych sporów przyjaciół.
   I po czwarte wreszcie, ubytki w sondażach naruszają mit nie­tykalności czy teflonowości PiS. Przez ostatnie dwa lata z hakiem partii Kaczyńskiego nic specjalnie nie szkodziło - wojna z Trybu­nałem Konstytucyjnym, konflikt z Brukselą, demonstracje ulicz­ne itp. Ale, jak to się mówi, nie ma partii odpornych na ciosy, są tylko źle trafiane. Teraz kilka uderzeń ominęło nonszalancko opuszczoną gardę.

Na kłopoty konwencja
PiS po Wielkanocy szykuje kontrofensywę. Prezes ma już dość rozprężenia. - Jest też mocno poirytowany plotkami o tym, że pod­upada na zdrowiu, że brakuje mu sił, aby utrzymać dyscyplinę. Był ostatnio mniej aktywny, bo dopadła go wiosenna alergia, jak co roku, kiedy wszystko pyli - twierdzi nasz rozmówca. W sobotę 14 kwietnia w Warszawie odbędzie się konwencja partyjna. Jak się dowiadujemy - wystąpi na niej prezes, premier i wicepremier Szydło. - Pokażemy, że jesteśmy jedną drużyną, że chodzi nam i to samo - by wszyscy Polacy odczuli dobrą zmianę - mówi szef struktur PiS Krzysztof Sobolewski. Zaraz po konwencji Prawo i Sprawiedliwość na czele z prezesem rusza w objazd po kraju. Podobny tour odbyli w 2013 r. - od kwietnia do czerwca - 70 po­wiatów, z hasłem „Polska jest jedna”. Prawdopodobnie to właśnie hasło będzie motywem przewodnim kwietniowej konwencji.
   - Przez ostatnie miesiące szliśmy w Sejmie jak burza, ale posło­wie narzekali, że zamiast pracować w terenie, muszą przesiadywać na komisjach. Byli sfrustrowani, bo w okręgach wyborczych zaczę­ła wyrastać im konkurencja, a ta ich frustracja obniżała poziom lojalności wobec decyzji kierownictwa - zauważa ważny polityk PiS. Dodaje, że to się teraz ma zmienić, Sejm zwalnia, a posłowie mają się wykazać w terenie.
   Prezes ma jasne oczekiwania. Będą rozliczani ze zorgani­zowanych spotkań, z aktywności w mediach lokalnych i społecznościowych. Na Nowogrodzkiej mają świadomość, że podczas tych otwartych spotkań będą padać niewygodne pytania choćby o misiewiczów w spółkach Skarbu Państwa. Strategia jest taka: fachowcy z PO brali duże pieniądze, aby prywatyzować to, co państwowe, a ludzie nominowani do spółek przez PiS, potrafią zatroszczyć się o narodowy majątek, bo największe spółki za ich rządów zaczęły wreszcie przyno­sić dochody.
   Równolegle z objazdem kraju PiS chce przyspieszyć rozliczenia z rządami PO-PSL. Jeszcze przed świętami CBA zatrzymała by­łego wiceministra finansów Jacka K. (za afe­rę hazardową), a politycy PiS zapowiedzieli szybkie powołanie komisji śledczej ds. wycieku podatku VAT.

Coraz mniej paliwa
Trudno dziś przesądzać, czy konwencja, późniejszy tour po Pol­sce i uderzenia w byłych rządzących przyniosą odbudowę po­parcia dla PiS, ale nie wydaje się to takie pewne. Sondaż Kantara dla „Faktów” (ten z 12-punktowym spadkiem) rządzący przyjęli z niejaką paniką. Rzeczniczka PiS nie pozwalała pytać o niego na konferencji prasowej, a wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki insynuował, że sondaż był „podprowadzony” - pytania mia­ły zostać zadane w takiej kolejności, by zaszkodzić notowaniom PiS. To oczywista bzdura, wystarczyło sprawdzić w Kantarze, ale władza musiała wysłać uspokajający komunikat. Zjazd sondażowy jest bowiem nie tylko objawem kryzysu, lecz i jego katalizatorem. PiS - wraz z Porozumieniem Gowina i Solidarną Polską Ziobry - jest bardzo podatny na informacje o spadających notowaniach; tych polityków o różnych poglądach i wybujałych ambicjach trzy­mają razem wysokie poparcie i uznanie przywództwa Kaczyńskie­go. Gdy jednego z tych czynników zabraknie, na budowli pojawią się pęknięcia. A na teflonie pokrywającym dotąd PiS pojawiają się grube rysy.
   Jeśli badania w kwietniu i maju dalej będą dla PiS niekorzystne, to atmosfera wśród rządzących się pogorszy. Utajone konflikty wyjdą na powierzchnię, zaczną się pytania, czy aby wymiana premiera była słuszna i nie przydałaby się kolejna. Ferment grozi także na poziomie lokalnym. Niższe sondaże to mniej manda­tów w wyborach samorządowych, co oznacza ostrą walkę posłów o kształt list wyborczych w sejmikach, powiatach i gminach - każ­dy chce upchnąć jak najwięcej swoich ludzi.
   A układ wyborów Kaczyńskiemu nie sprzyja. W jesiennej kam­panii samorządowej uwaga mediów będzie skupiona na wielkich miastach, w których PiS ma minimalne szanse na prezydentury. Z kolei w sejmikach - które będą próbą generalną przed wyborami do Sejmu - niesłychanie ciężko będzie o wynik choćby zbliżony do poparcia w sondażach; swoje zabiorą komitety lokalne, moc­niejsi niż na poziomie krajowym pozostają ludowcy. A jeśli jesienią PiS przegra wszystkie metropolie i nie weźmie władzy w większo­ści sejmików, to do kolejnej kampanii - europejskiej - przystąpi poobijany, mając naprzeciw siebie odzyskującą wigor opozycję.
   Zarazem nie bardzo widać, co miałoby napędzać partię Kaczyń­skiego w drugiej połowie kadencji. Karta personalna - dymisja pre­mier i wyrzucenie najbardziej niepopularnych ministrów - została już zużyta. Kolejne zmiany, a musiałyby one prawdopodobnie się­gnąć fotela premiera, to już ruch bardzo ryzykowny, bo świadczący o przyznaniu się do porażki. A i programowo jest pewien zastój: 500+ swoje już zrobiło, a Mieszkania+ jeszcze nie ma. PiS jest tro­chę jak samochód, który jedzie szybko i wciąż prowadzi w wyścigu, ale wskaźnik paliwa zaczyna nieubłaganie zbliżać się do rezerwy.
Anna Dąbrowska, Wojciech Szacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz