sobota, 7 stycznia 2017

Giganci wolności 2016,Wódz ma wizję



Tygodnik „WWazelinie” wierny swej misji na­wilżania jak najpiękniej Prezesowi Tysiąclecia przyznał swą nagrodę Człowiek Wolności Prezesowi Tysiąclecia. Jak podkreśla redakcja: „Głów­nym przesłaniem naszej nagrody jest wyróżnianie osób, które swoją pracą, działaniami, postawą, twórczoś­cią lub działalnością publiczną przysługują się obronie wolności - zarówno wolności słowa, jak i wolności oby­watelskich”. W towarzyszącym ogłoszeniu zwycięzcy okolicznościowym wywiadzie na łamach „WWazelinie” do wspomnianych powyżej zasług sam laureat dodaje stłumienie puczu kanapkowego, podczas którego finan­sowana przez Niemców opozycja próbowała się zamach­nąć tartinkami na dobrą zmianę.
   Nie sposób nie zgodzić się z redakcją. Cały rok 2016 był jednym wielkim dowodem, że Jarosław Kaczyń­ski nie spocznie, dopóki nie upora się z polską wolnoś­cią. Jak rezolutnie to ujął w wywiadzie dla Reutera, a co my możemy rozwinąć pełniej ku pożytkowi mniej roz­garniętych czytelników, będzie tak walczył o swoją wol­ność, że choćby gospodarkę i państwo szlag miał trafić, to on wolności nie odpuści, aż z bękarta zwanego Trzecią Rzeczpospolitą nie zostanie kamień na kamieniu. Zna­czy wolność Jarosława zostanie.
   Do uzasadnienia redakcji dodałbym legendarną skłon­ność laureata do kompromisu, jego wkład w łagodzenie napięć społecznych i zasypywanie linii podziałów, wzno­szenie się ponad osobiste urazy oraz niechęć do mało­stkowej pamiętliwości i mieszającej kompleks wyższości i niższości polityki na obrażonego bachora.
   Zdaję sobie też sprawę z tego, że Człowiek Wolności może być tylko jeden, ale aż dusza łka, gdy pomyślę, ilu pięknych żołnierzy Prezesa o tę wolność w 2016 r. wal­czyło i nagrody żadnej nie dostali. A co więcej, oni kie­dyś zapewne za tę walkę o wolność z racji piastowanych stanowisk jakąś sympatyczną odpowiedzialność poniosą w przeciwieństwie do skromnego posła Jarosława K. Do­ceńmy ich więc już dzisiaj stosownymi wyróżnieniami!
   Jarosław Gowin, wicepremier - za żelazną konse­kwencję w byciu u władzy, bez względu na to, jaka to władza. I za aksamitnie kołyszący świątobliwy ton uza­sadnień, dlaczego akurat ta władza, której ministruje Wyróżniony, jest najfajniejsza.
   Marzena Paczuska, szefowa „Wiadomości” TVP - za popularyzowanie historii. Dzięki kierowanemu przez nią programowi starsi widzowie mogą sobie przypo­mnieć, a młodsi dowiedzieć się, jak wyglądała najbar­dziej wulgarna propaganda stanu wojennego.
   Jan Szyszko, minister ochrony środowiska - za odwa­gę powiedzenia tego, co wie każdy człowiek, którego po­kąsały mrówki, a krety zryły mu działkę, że tzw. Przyroda i natura to lewackie zło, zło, zło.
   Witold Waszczykowski, minister spraw zagranicznych - za to, na co każdy człowiek kiedyś miał ochotę, a więc won z manierami i powiedzenie wszystkim dokoła, że mamy was w dupie, a tak w ogóle to jesteście beznadziej­ni, bo fajni i mądrzy jesteśmy tylko my.
   Małżeństwo Elbanowskich - za tutorial, jak dorośli potrafią sprawić dzieciakom bajzel, którego nie dałyby radę zrobić nawet najbardziej rozwydrzone przedszko­laki, a następnie zawinąć się, wyprzeć odpowiedzialno­ści i przejść na utrzymanie dobrej zmiany.
   Anna Zalewska, minister edukacji - za udowodnienie, że Zorba był amatorem.
   Prokurator Piotrowicz, ikona dobrej zmiany - za uświadomienie, że nasranie komuś na wycieraczkę, za­pukanie i poproszenie o papier toaletowy nie jest jednak szczytem bezczelności.
   Andrzej Duda, prezydent - za to, że chciałby podkre­ślić z całą mocą, że podkreśla z całą mocą.
   Marek Magierowski, rzecznik prezydenta - za to, jak pięknie sugeruje brytyjskim ćwierć uśmiechem, że nie wierzy w żadne wypowiadane przez siebie słowo.
   Beata Mazurek, rzeczniczka klubu PiS - za udowod­nienie, że każdy może współrządzić Polską.
   Mariusz Błaszczak, minister spraw wewnętrznych - za charyzmę, błyskotliwość i poczucie humoru.
   Antoni Macierewicz, marszałek polny swojej armii lu­dzi i demonów - za największe prywatne wojsko w Eu­ropie i sprowadzenie pod strzechy dyskusji o psychiatrii oraz o granicach wpływów pewnego naszego sąsiada.
   Marcin Wolski, dyrektor śmieszek dobrej zmiany w TVP - za odkurzenie terminów „siara” i „paździerz”.
   Piotr Gliński, minister kultury - za to, że jego osoba jest tak przepełniona poczuciem ważności jego osoby.
   Jacek Kurski, prezes TVP - za to, że ma megabekę, co ciemny lud kupił.
Marcin Meller

Wódz ma wizję

Chora wizja Jarosława Kaczyńskiego oczywiście w końcu przegra. Pytanie, jaką cenę zapłacą Pola­cy za próbę jej realizacji.
   Świat PiS i propaganda tej partii oparte są na wszechogar­niającym kłamstwie. W swej bezceremonialności jest ono przerażające. Choć czasem jeszcze bardziej przerażające jest, gdy prezes PiS daje upust szczerości. Jarosław Kaczyń­ski powiedział właśnie, że jest skłonny przystać na mniejszy i jeden procent wzrost PKB, jeśli byłaby to cena realizacji „jego wizji”.
   Pal diabli ten jeden procent, choć nonszalancja, z jaką pan prezes traktuje ponad 20 miliardów złotych, brzmi złowrogo. Nie o cenę realizacji wizji tu jednak idzie, lecz o mentalność jej autora.
   Charakterystyczne, że Kaczyński nie mówi o „naszej wizji” czy o „wizji naszej partii”. Mówi o swojej wizji. „Moja wizja” brzmi jak echo „mojej walki” innego dość znanego przywód­cy, który też obalił republikę, by skończyły się rządy prawa, a zaczęła epoka jego własnych rządów, w których słowo wo­dza - Führerprinzip - znaczyło więcej niż jakiekolwiek pisa­ne prawo.
   Dziś o losach Polski też nie decyduje ani Sejm, ani prezy­dent, ani premier, lecz słowo wodza. Dojmująco plastyczna była ilustracja prawdziwych zależności w łonie władzy w po­staci słynnej „konferencji” liderów dobrej zmiany. W środku wódz, obok jego wystraszeni czynownicy, tylko teoretycz­nie numer dwa, trzy i cztery w państwie. „Przede wszystkim chciałam podkreślić to, co powiedział pan premier Kaczyński” - zaczęła swój suplement do wystąpienia wodza pani Szydło, jakby nie wystarczał hołd manifestowany w nieszczęsnej cho­reografii tego wiekopomnego eventu.
   Skoro słowo wodza jest prawem, a jego wizja drogowska­zem, należy się zastanowić, co jest tej wizji istotą. Otóż isto­tą owej wizji jest to, że nie jest to żadna wizja Polski, ale wizja wodza w Polsce. Polska jest jego doświadczalnym poletkiem i dominium. W tej wizji wódz dyktuje, a rolą innych jest jego wizję wspierać i propagować. Wsłuchiwać się w słowa wodza - trafnie odczytywać jego myśli. Mówić to, co chce słyszeć, pokazywać to, co uważa on za warte pokazywania, pisać to, co zasługuje na drukowanie. W żadnym stopniu myśli, słów i działań wodza nie kwestionować, jeśli nie chce się być wy­rzuconym poza margines narodowej wspólnoty, gdzie jest miejsce dla warchołów, wichrzycieli i renegatów.
   Jedyny tolerowany przez wodza model relacji z innymi to jego dyktat i ich zależność. Jeśli czapkują mu i schlebia­ją w uniesieniu, a jednocześnie w stanie przerażenia pań­stwo Duda, Szydło, Kuchciński, Karczewski i cała reszta, jeśli nie podskoczy mu, wyrażając choćby cień wątpliwości, żaden polityk PiS, to tym bardziej dotyczy to całej reszty - w szczególności zwykłych obywateli. Rządzi wódz, de­cyduje wódz, umożliwia kariery albo strąca ludzi w niebyt wódz. Reszta ma przy wodzu trwać, licząc na pańską łaskę. Ta wizja wszechwładnego obernaczelnika nie ma absolut­nie nic wspólnego z żadną demokracją, z żadnymi rządami prawa, z żadnym parlamentaryzmem, z żadnym trójpodzia­łem władzy, z żadną równowagą sił, debatą, ścieraniem się racji i argumentów.
   Kaczyński łaskawie stwierdził, że cena za realizację jego wizji w postaci procenta PKB jest do zapłacenia. Gdybyśmy rzeczywiście mogli mieć gwarancję, że koszt owego obłędu ograniczy się do jednego procenta, dałoby się jakoś tę cho­rą wizję tolerować. Problem w tym, że już teraz ta cena jest niebotycznie wyższa. Zniszczenie demokracji, podważa­nie pozycji Polski, demolowanie jej reputacji, degradowa­nie kluczowych instytucji i ludzi, promowanie absolutnych miernot - za wszystko to już dziś rachunek jest potężny, do zapłacenia przez wszystkich Polaków. Sponsoring serwowa­nego przez Kaczyńskiego obłędu dopiero jednak się zaczął, a skala strat może być naprawdę przerażająca.
   Ponad ćwierć wieku realizowana była, lepiej lub gorzej, z błędami i zaniechaniami, wizja Polski dostatniej, otwartej, tolerancyjnej, europejskiej. Ta wizja została przez Kaczyńskiego wyrzucona do pisuaru. Miała bowiem, poza wszystkimi innymi, jedną wadę genetyczną. Nie przewidywała mianowi­cie, że panem i władcą wszystkiego i wszystkich, prawodawcą, prawdodawcą, szansodawcą, jedynowładcą będzie Kaczyński. Krótko mówiąc, nie była wizją Polski Kaczyńskiego.
   Mitygująca się, zresztą słusznie, opozycja odżegnuje się od spadku PKB, gdyby miał być on ceną za wzrost jej popular­ności. Kaczyński dopuszcza spadek PKB, jeśli byłby on ceną za utrzymanie popularności przez PiS. Bo fanty dla PiS-owskiego elektoratu muszą Polskę i naszą gospodarkę kosztować naprawdę słono. Czynią jednak ów elektorat emocjonalnie uzależnionym od wodza.
   Przez lata wypominałem Donaldowi Tuskowi krótko­wzroczność jego przekonania, że „kto ma wizję, powinien iść do lekarza”. Niestety, w odniesieniu do wizji Kaczyńskiego muszę Tuskowi przyznać rację.
Tomasz Lis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz