środa, 18 stycznia 2017

Puczyk prezesa



Schetyna wzmocniony, Petru przetrącony, Kaczyński przestraszony. Lub odwrotnie. Trwa spór o interpretację zakończonego właśnie protestu sejmowego. Co się zmieniło w polskiej polityce? I dokąd to prowadzi?

Pisowscy pretorianie przekonują, że opozycja próbowała dokonać zamachu stanu, ale dzielny prezes Kaczyński stanął naprzeciw i uratował Polskę przed ludźmi, którzy chcieli zatrzymać „dobrą zmianę”. Temu też służyć miał wyemitowany w ostatnią niedzielę w rzą­dowej TVP1 „Pucz”, propagandowy, zmanipulowany i wyjąt­kowo prymitywny - nawet jak na obecne standardy telewizji publicznej - dokument autorstwa Ewy Świecińskiej, drugiej reżyserki „Smoleńska”. Widzowie mogli zobaczyć zaszczutych, Bogu ducha winnych posłów PiS, a z drugiej strony - agre­sywnych polityków opozycji oraz kodowców: głównie histe­rycznych lewaków i byłych esbeków martwiących się o swoje emerytury. Autorka tego dzieła, zmontowanego przede wszyst­kim z filmików krążących po mediach społecznościowych, nie pokusiła się, aby wytłumaczyć, z jakiego powodu poseł PO Michał Szczerba wszedł 16 grudnia na sejmową mównicę z kartką „#WolneMedia” (za co został wykluczony), ani też nie wspomniała o bezprecedensowym sposobie głosowania usta­wy budżetowej w sali kolumnowej.
   Znamienną scenę autorka zostawiła na koniec. To konferen­cja Jarosława Kaczyńskiego, na której zapowiada on wycią­gnięcie konsekwencji wobec protestujących posłów opozycji. Narzucenie narracji, że oto mieliśmy do czynienia z nieuda­nym zamachem stanu, inspirowanym może nawet w Rosji, ma być podglebiem pod zmianę regulaminu sejmowego oraz pod system dotkliwych kar dla parlamentarnych buntowników. A wszystko po to, aby w przyszłości uniemożliwić Platformie i Nowoczesnej podobne zrywy. Bo opozycja - ale i wspierający ją demonstranci - dała się we znaki prezesowi PiS. Człowiek, który - jak słychać - ma silne poczucie fizycznego zagrożenia (już w latach 90. chodził po sejmowych korytarzach z „malut­kim pistolecikiem”), przestraszył się tłumów, które 16 grudnia ściągnęły pod Sejm, oraz ludzi, którzy dwa dni później próbo­wali uniemożliwić mu wjazd na Wawel. I choć uliczne prote­sty już się zakończyły, a opozycja przestała blokować sejmową mównicę, wendeta prezesa PiS dopiero się rozpoczyna.
   W obozie władzy pojawiają się pomysły, aby na protestujących posłów nałożyć wysokie kary finansowe, odebrać im immunitety, a nawet na 10 lat pozamykać w więzieniu (Mariusz Błaszczak). A to i tak mniej radykalne rozwiązania od tych, które propono­wali niektórzy prawicowi publicyści uważający, że buntownikom należał się po prostu „lekki wpierd...” (Cezary Gmyz, TVP). Jak w republice bananowej. -Proszę bardzo, niech nas karzą- mówi przewodniczący PO. Wtórują mu inni, bo nic tak nie buduje opo­zycji, jak przemoc ze strony władzy.

   Zawieszony
   Grzegorz Schetyna podkreśla, że protest jest „zawieszony, a nie skończony” i że jeśli PiS znów będzie próbowało łamać zasady parlamentarnej demokracji, on i jego posłowie dalej będą de­monstrować. Swoich ludzi zapewnia zaś, że kosztami protestów nie muszą się przejmować - w razie czego PO utworzy specjalny fundusz solidarnościowy. Kary finansowe to zresztą nie tylko po­mysł polityków PiS. Wyszedł z nim również Paweł Kukiz - człowiek, który swoim wyborcom obiecywał „obalanie systemu”, dziś jest cichym sojusznikiem partii rządzącej. Ostatni miesiąc pokazał zresztą, jaki jest potencjał liderów politycznych, jak wobec PiS sytuują się poszczególne ugrupowania, a także ile waży w polity­ce doświadczenie.
   - Paweł siedział z nami na Konwencie Seniorów i zupełnie nie kumał, o co chodzi. Nie rozumiał, kto i o co tu gra. Tylko rzu­cał się bez sensu: wy sobie jaja robicie, jedni i drudzy! Bo on nie rozumie procedur i regulaminu - opowiada jeden z uczestni­ków spotkania, na którym dyskutowano o tym, jak przełamać sejmowy impas (dzień przed tym, kiedy PO zdecydowała się zaprzestać blokady sali plenarnej). Tę bezradność czuć było na parlamentarnych korytarzach. Propozycje przekładania obrad o kolejne tygodnie mieszały się z ofertami siłowego wy­prowadzania posłów (Kukiz proponował, żeby to jego wice­marszałek Stanisław Tyszka poprowadził obrady i przywołał Straż Marszałkowską) oraz z nielogicznymi pomysłami w stylu: uznajemy, że 33. posiedzenie Sejmu się odbyło, ale jednocze­śnie przyjmujemy uchwałę, że ze względu na nieprawidłowości powtórzone zostanie głosowanie budżetu (PSL).
   - To rozwiązanie polityczne, bo tego sporu nie można rozwią­zać prawnie - tłumaczył Jakub Stefaniak, rzecznik PSL. Ludowcy, którzy z protestu w Sejmie wycofali się raptem po kilku dniach, bardzo zaangażowali się w pertraktacje na linii władza-opozycja. - PSL ma ludzi w samorządach i boi się, że PiS będzie ich wyrzucało z posad. Stoją na wycieraczce u Kaczyńskiego. Ludowcy negocjowali np. zostawienie Wojewódzkich Funduszy Ochrony Środowiska u marszałków, bo PiS chciało to scentralizować-opo­wiada jeden z ważnych polityków PO, tłumacząc woltę byłego koalicjanta. Władysław Kosiniak-Kamysz, nie chcąc, aby partia mu się rozleciała, musi zabezpieczyć interesy peeselowskich działaczy i samorządowców. Dlatego polityka PSL jest bardziej zrozumiała, kiedy spojrzeć na nią z perspektywy lokalnej.
   Natomiast zachowanie Ryszarda Petru z ostatnich tygodni wy­daje się zupełnie nieczytelne. Siadanie do rozmów z Kaczyńskim, wycofywanie się, ataki na PO, apele o współpracę... Politycy zWiejskiej, także partyjni koledzy, tłumaczą to przede wszystkim wpadką z ujawnieniem jego portugalskiej eskapady z posłanką Schmidt i gorączkową próbą przykrycia skandalu. Wytykają mu lekkomyśl­ność i amatorszczyznę. Jak słyszymy, sprawa może by się nie wy­dała, gdyby nie to, że przewodniczącemu lot się dłużył i w końcu usiedli z posłanką koło siebie. Petru nie przewidział konsekwen­cji: nie tylko fali prześmiewczych memów, ale i obniżenia morale w klubie. Sytuacja w Nowoczesnej jest napięta. Część posłów ma za złe Petru, że ośmieszył ich protest, że gra wyłącznie na siebie i „rzuca się od ściany do ściany”. Niektórzy domagają się nawet, aby Joanna Schmidt ustąpiła z funkcji wiceprzewodniczącej N.
   Nowoczesną sonduje Jarosław Gowin, który chciałby wytransferować z partii Petru kilku posłów do swojej Polski Ra­zem - de facto do obozu władzy. Również politycy Platformy twierdzą, że rozmawiają nieformalnie z kilkoma osobami. Utrata powagi może Ryszardowi Petru poważnie zaszkodzić. Już zresztą pojawił się sondaż, w którym PO wyprzedziła No­woczesną o ponad 6 punktów proc. (IBRiS).
   - Grześkowi powinni płacić szkodliwe za konieczność współ­pracy z Ryśkiem, to pierwszy łamistrajk! - zżymał się tuż przed Wigilią jeden z członków władz PO, twierdząc, że Petru próbuje nakłonić Platformę do zawieszenia protestu na czas świąt i No­wego Roku. Dziś dodaje: -Pewnie miał już wykupione te wakacje. Ale dworowanie z wpadki Petru kończy się, kiedy pojawiają się pytania o to, co dalej: jak ma wyglądać współpraca PO z N? Czy zjednoczona opozycja to już tylko czysto wirtualny byt? - Mu­simy współpracować, bo ten fundament wynikający z naszego protestu jest zbyt dużym kapitałem, żeby go zmarnować-apeluje Krzysztof Mieszkowski z N. Jednak ostatnie dwa tygodnie i spór o ustawę budżetową pokazały, że o wspólną strategię będzie niezwykle trudno.

   Nadgorliwy
   To była polityczna gra na kilku poziomach: trzeba było roz­wiązać kryzys, zakończyć protest i jeszcze wyjść z tego z twa­rzą. Władza i opozycja tkwiły w klinczu. Marszałek Kuchciński mógł oczywiście nakazać Straży Marszałkowskiej wyprowa­dzenie protestujących siłą, ale to obróciłoby się przeciwko PiS.
   - Brudziński rzucił kiedyś do mnie: wasze marzenie, żebyśmy was wyprowadzili i żebyście męczennikami zostali! - opowiada Sławomir Neumann, szef klubu PO.
   Platformie zależało, aby ponownie głosować budżet, jednak PiS nie chciało się na to zgodzić, bo byłoby to równoznaczne z przyznaniem, że ustawę uchwalono nielegalnie. Lider N pro­ponował, aby PiS zgłosiło w Senacie poprawki do budżetu - wów­czas jednak ustawa trafiłaby ponownie do Sejmu, a salę blokowali przecież posłowie. To zaogniłoby tylko sytuację. I byłoby formą legalizacji wątpliwie przyjętej ustawy. Petru szybko więc zarzucił ten pomysł. Obóz władzy mógł poprawiać budżet w Senacie - ale to naraziłoby PiS na konieczność organizowania potem posie­dzenia Sejmu poza okupowaną salą plenarną - lub przepchnąć ustawę przez Senat bez żadnych uwag. Zdecydował się na drugi wariant. Senatorowie Platformy - poza jednym, Przemysławem Termińskim, który od jakiegoś czasu nosi się z zamiarem opuszczenia klubu PO - zbojkotowali głosowanie. Tym sposobem budżet trafił prosto na biurko prezydenta.
   Politycy PO i PSL zaapelowali do Andrzeja Dudy aby nie podpisywał ustawy i skiero­wał ją do Trybunału. Z kolei Ryszard Petru zapowiedział, że sam ją zaskarży. Nadgor­liwość Petru i próba odróżnienia się od PO spowodowały, że znów zaliczył wpadkę.
Bo jeśli to prezydent skierowałby ustawę do TK, wówczas Trybunał musiałby orzekać w pełnym składzie. Natomiast jeśli robi to grupa posłów, prezes TK wyznacza pięcioosobowy skład orzekający Tym sposobem lider N nieopatrznie mógłby pomóc PiS zamknąć dyskusję o legalności budżetu i legalności obecnego Trybunału. Niewykluczone, że nad­gorliwością wykazał się również minister Ziobro, kierując do TK uchwałę Sejmu z 2010 r. o wyborze trzech sędziów - być może w obawie, że prezydent pod presją opinii publicznej skieruje usta­wę budżetową do Trybunału. Ten jednak szybciutko ją podpisał.

   Niezrozumiały
    „Klepnięty budżet” oraz wpuszczenie dziennikarzy do Sejmu (nie tylko tych ze stałymi przepustkami) spowodowały, że dalszy protest tracił sens. Tym bardziej że ludzie przestawali rozumieć motywacje opozycji. Z sondażu dla „Dziennika Gazety Prawnej” opublikowanego 11 stycznia wynikało, że 49 proc. Polaków ne­gatywnie oceniało blokadę sali sejmowej, a działania opozycji popierało ledwie 22 proc. badanych. Choć jednocześnie prawie 38 proc. pytanych uważało, że budżet nie został uchwalony pra­widłowo i powinien być ponownie głosowany. Do tego dochodziło naturalne „zmęczenie materiału”, czyli posłów i posłanek, którzy przez blisko miesiąc dyżurowali w Sejmie. - Taka jest dynamika protestów. Najpierw jest euforia, a potem adrenalina opada. Dlate­go zawsze trzeba myśleć też o tym, jak ma wyglądać koniec strajku. Rozważaliśmy różne scenariusze - opowiada jeden z członków zarządu PO.-Mówiliśmy naszym ludziom, że trzeba wytrwać. Naj­pierw do świąt, potem do sylwestra, następnie do rozpoczęcia po­siedzenia Sejmu. Był zapał, ale potem pojawiało się  zmęczenie. No i wyborcy coraz częściej pytali: ale po co jeszcze tam siedzicie? Ten spadek emocji było widać 4 stycznia na klubie, kiedy już tylko śpie­wy Joasi Muchy były komentowane. Ale wiedzieliśmy, że musimy to przetrzymać do 11 stycznia, kiedy startował Sejm - wspomina.
   Dlatego 12 stycznia Grzegorz Schetyna ogłosił zawieszenie pro­testu. Decyzja PO, tak jak wcześniejsze wycofanie się z protestu Nowoczesnej, spotkała się z krytyką. W komentarzach przeważały opinie o „kapitulacji”. Tę narrację narzucili pisowscy akolici, ale liberalno-lewicowa strona szybko ją podchwyciła. Nie było w końcu jeńców ani wojennych łupów, a „siedem okazało się większe od pięciu”. Jednak na dalszym trwaniu w proteście opozycja nic by nie zyskała, mogła już tylko stracić. Tym bardziej że marszałek Kuchciński zaraz po zejściu posłów PO z mównicy ogłosił dwuty­godniową przerwę w obradach. (A mógł jeszcze dłuższą, bo dziś, po „uchwaleniu” budżetu, PiS-owi Sejm nie bardzo jest potrzebny).
   Grzegorz Napieralski, senator niezrzeszony, który startował z li­sty PO, uważa, że tłumacząc zakończenie okupacji sali plenarnej, przewodniczący Platformy powinien powołać się na słowa Do­nalda Tuska, który przestrzegał, że „z dwuznacznie uchwalonym budżetem” Polska może mieć kłopot z pozyskiwaniem pieniędzy z Unii. Tyle że taka narracja podważałaby samodzielność Schetyny i byłaby sygnałem, że bez Tuska opozycja sobie nie radzi.

   Radykalny
   Schetyna wychodzi jednak po tym kryzysie wzmocniony, ze zintegrowanym klubem i „nowym mitem założycielskim Platformy” - jak protest określają członkowie jego partii. Wielu przypomniało sobie młodość: działalność w antypeerelowskiej opozycji, strajki, po­czucie, że walczy się o sprawę. Także Sche­tyna nie kryje, że takie protesty to jego żywioł. Był przecież przewodniczącym NZS i członkiem radykalnie antykomu­nistycznej Solidarności Walczącej. Para­doks, że po 30 latach sam ma teraz pro­blem z młodymi radykałami.
   Nie jest jednak tak, jak to sufluje Adam Bielan, że w PO szykuje się przewrót, który ma obalić Schetynę. Grupa krewkich działaczy, którzy chcieliby mocniej i innymi środkami atakować PiS, którzy nie do końca wygodnie czują się w partyjnym i klubowym gorsecie i jedno­cześnie sami chcieliby już coś więcej w polityce znaczyć, liczy ledwie kilka osób. Kiedy mowa o buncie młodych, chodzi głów­nie o: Sławomira Nitrasa, Agnieszkę Pomaską, Joannę Muchę, Pawła Olszewskiego, Cezarego Tomczyka i Rafała Trzaskow­skiego. Średnia wieku: 38 lat. Grupa w ostatnich tygodniach była mocno aktywna w mediach społecznościowych, gdzie prowadziła wideorelacje z tego, co działo się w Sejmie.
    „Młodzi” uprawiają politykę w nowym - żeby nie powiedzieć w „nowoczesnym” - stylu: medialną, autopromocyjną, warszawskocentryczną. Nie mają jednak zaplecza. - Ustaliliśmy, że na koniec protestu wszyscy wchodzimy na mównicę, a potem razem idziemy na klub. Oni jednak umówili się między sobą, że poczekają i wyjdą z sali obrad ostatni, specjalnie, żeby nakrę­ciły to kamery. Że niby się nie zgadzają, nie chcą kończyć prote­stu. Ale kiedy była okazja, żeby zabrać głos w tej sprawie, nic nie mówili. To płytkie - twierdzi jeden z polityków PO.
   - Nie ma mowy o żadnym przewrocie - zarzeka się Sławo­mir Nitras. - Mały ferment w Platformie jest, ale to naturalne, bo te ostatnie tygodnie były burzliwe, wiele się działo i nagle się skończyło - tłumaczy ostrożnie. Władze PO przestrzegły nie­pokornych posłów, że tych, którzy będą krytykować protest i torpedować ich ostatnie działania, mogą wyrzucić z klubu.

   Bojaźliwy
   Platforma rusza w tym tygodniu w teren, tłumaczyć, co się stało. Najpierw Małopolska. Platformersi będą też wspólnie z ZNP zbierać podpisy pod referendum w sprawie reformy edu­kacji. Powołano komitet referendalny; w regionach, miastach i powiatach będą działać pełnomocnicy. Akcja ma przy okazji pozwolić Schetynie ocenić, w jakiej kondycji jest jego partia rok po wewnętrznych wyborach - policzyć ludzi, zobaczyć, jak pracują, ile są w stanie zebrać podpisów.
   - To się dopiero zaczęło. I jeśli ktoś myślał, że jedną rewolucyjną akcją coś wygramy, to myślał jak ja. Ale się mylił. Czekają nas trzy lata katorżniczego marszu - mówi Kinga Gajewska, najmłodsza posłanka PO. I rzeczywiście, przy samodzielnej większości PiS i zapleczu w postaci kukizowców - racjonalnie patrząc - wa­riant z przyspieszonymi wyborami jest raczej mało realny. Ale polityka to także emocje. Te było widać nie tylko 16 grudnia, ale i w minionym tygodniu, kiedy w okolicach Sejmu znów pojawiły się zastępy policji i metalowe bramki zagradzające Wiejską, a po korytarzach parlamentu zaczęli przechadzać się borowcy i policjanci.
   Opozycji udało się przestraszyć rządzących i zmusić Jarosła­wa Kaczyńskiego, żeby politykę zaczął rozgrywać z przedniego fotela, bo zarówno premier Szydło, jak i marszałek Kuchciński nikną w oczach. Jest nadzieja, że wyborcy, którzy jednocześnie największym zaufaniem darzą Dudę i Szydło i są najbardziej nieufni wobec Macierewicza i Kaczyńskiego, zobaczą w końcu, że to ta sama władza.
Malwina Dziedzic

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz