poniedziałek, 13 lutego 2017

Dlaczego wojsko kocha Macierewicza



Minister obrony widziany z Warszawy wygląda źle. Pozbywa się generałów i broni Misiewicza, ale dla szeregowców z prowincji to prawdziwy dobrodziej. Szczodrą ręką daje podwyżki, szafuje awansami, komplementuje żołnierski patriotyzm.

Michał Krzymowski

Ważny polityk PiS: - W odległych, zie­lonych garnizonach, mówią o nim: „święty Antoni”.
   - Chyba dla żartu?
   - Chyba nie do końca.
Młodszy oficer z dalekiego gar­nizonu: - Nie mówmy o polityce, ale o tym, co minister robi dla wojska: więcej pieniędzy, więcej nadziei na awans.
   Żołnierz związany z siłami specjalnymi: - Macierewicz przyje­chał do Afganistanu. Było spotkanie z ministrem. I nagle on pyta: „Niczego nie brakuje?”. „W czym możemy pomóc?”. Ktoś wstaje i mówi. Potem inni. A Macierewicz: „Załatwione!”.
   Polityk PiS: - Żołnierz lubi, gdy mu mówić, że Polska o nim pamięta. Macierewicz to wie.
Na spotkaniach z wojskiem jest uroczy, empatyczny, ujmuje nienagannymi manierami.
Poseł PiS: - Dzięki powołaniu obrony te­rytorialnej prowincja pokocha PiS. Ludzie będą patrzeć, jak ich dzieci defilują przez miasteczko, i wzdychać: „Popatrz, nasz sy­nek był na zasiłku, a teraz jest kimś. Ma pięk­ny mundur. Maszeruje, broni ojczyzny!”.
   Czesław Mroczek, były wiceminister obro­ny narodowej, poseł PO: - Macierewicz ma ucho nastawione na ludzkie emocje jak że­glarz na wiatr. Inna sprawa, że to, co robi, jest bardzo szkodliwe dla armii.

Minister Macierewicz najpierw po­myślało żołnierskiej kieszeni. Woj­skowi i pracownicy cywilni armii dostali po 300-400 zł miesięcznie więcej.
- Rosną koszty stałe, więc odpowied­nio zmniejsza się fundusz na moderniza­cję czy zakupy sprzętu - komentuje poseł Mroczek. - No, ale to przynosi popularność.
Nikt nie będzie utyskiwał, że dostał większe wynagrodzenie.
   Kilkaset złotych, szczególnie w niewielkim miasteczku, to niezgorszy zastrzyk gotówki.
Zwłaszcza dla cywilnych pracowników wojska, których przez lata pomijano przy podwyżkach.
   Innym popularnym ruchem było zniesienie 12-letniego limi­tu służby dla szeregowych. Limit ustanowiono, żeby nie hodo­wać w armii „dziadków”. Żołnierz dostawał wybór: szkolisz się na podoficera albo do widzenia. Ale szeregowi - w sumie jest ich 40 tysięcy - chcieli mieć prawo do służby bez ograniczeń. Dlatego decyzja szefa MON bardzo ich ucieszyła.
   - Bojowy wóz piechoty, z załogą składającą się z szerego­wych w wieku 45 lat, którzy mają zadyszkę po 100 metrach bie­gu z karabinem, to rzeczywiście pomyłka. Chociaż my, dowódcy, też walczyliśmy o zniesienie tych limitów - przyznaje generał Waldemar Skrzypczak, były dowódca wojsk lądowych, który po
skrytykowaniu MON musiał zrezygnować z pracy w Wojskowym Instytucie Technicznym Uzbrojenia.
   - Jak to? Przecież sam pan mówi, że 45-letni grubas z karabi­nem to porażka?
   - Ale można dla tych ludzi stworzyć alternatywę. Rocznie pła­cimy zewnętrznym firmom 250-270 mln za ochronę jednostek wojskowych. Niech jednostki ochraniają zaawansowani wiekiem szeregowi. Podsuwałem ten pomysł poprzedniemu ministro­wi, ale nie było decyzji. Macierewicz podejmuje decyzje bardzo szybko, za co w wojsku zbiera laury.

Antoni Macierewicz zaraz po przyj­ściu do MON zniósł także limity awansów dla podoficerów i ofice­rów. Zachwiało to ustaloną w wojsku hie­rarchią - do tej pory awans był możliwy dopiero po odpowiednim czasie służby.
   Generał Skrzypczak: - Dowódcy muszą mieć charyzmę, powinni się cieszyć uzna­niem w oczach żołnierzy. Jeśli ktoś awansuje z dnia na dzień, jeśli przeskakuje przez kilka szczebli kariery, to w wojsku staje się kaleką.
   - Politycznie to było genialne posunię­cie. Często rozmawiam z żołnierzami z pro­wincji. Dzięki „dobrej zmianie” każdy z nich poczuł, że ma buławę w plecaku - tłumaczy polityk PiS.
   Jest jeszcze oczko w głowie ministra, czy­li Wojska Obrony Terytorialnej. Docelo­wo mają liczyć aż 53 tysiące ochotników. Każdy z nich za dwa dni ćwiczeń w mie­siącu i pozostawanie w stanie gotowości ma otrzymywać 500 zł miesięcznie. Trzy pierwsze brygady powstaną we wschod­niej Polsce - w Lublinie, Białymstoku i Rzeszowie. A więc w rejonach niebogatych i życzliwych PiS.
   Generał Skrzypczak mówi, że sam jest zwolennikiem obrony terytorialnej, prze­strzega jednak, że nie może to być wojsko drugiej kategorii, swoista przechowalnia dla bezrobotnych: - Obrona terytorialna nie może być żadną party­zantką, tylko normalnym wojskiem wyposażonym w broń prze­ciwpancerną i przeciwlotniczą, do tego dobrze przeszkolonym. A szkolenie przez kilkanaście dni w roku ledwie wystarczy, by nauczyć maszerowania po asfalcie.
   Pytanie, czy Antoniemu Macierewiczowi zależy na tym, by obrona terytorialna była dobrze wyszkolona, czy żeby po prostu była.
   Poseł PO Czesław Mroczek: - Wydaje mi się, że Macierewicz tworzy taką formację parafialno-defiladową. I na tym mu naj­bardziej zależy. Chwali się modernizacją armii, ale jego plan to w istocie nasz plan, tylko odchudzony o jakieś 30 procent.
Uważa pan, że Macierewiczowi nie zależy na modernizacji?
   - Uważam, że to nie jest jego priorytet. Na defiladzie w powia­towym mieście nie pokaże precyzyjnego systemu antyrakietowego. Już lepszy jest transporter Rosomak albo czołg Twardy. Duży robi hałas i spodoba się ludziom, a o to chodzi ministrowi. On nie ulepsza armii, ale buduje swoją pozycję.

Armia wypracowała metody radzenia sobie z cywilną kon­trolą. Niby zawsze nad wojskowymi był minister cywil, ale generałowie potrafili go zgrabnie neutralizować.
   Poseł z komisji obrony narodowej: - Nazywamy to obluszczaniem. Dowódcy trzaskali przed nim obcasami, zapewniali, że jest świetny. Minister był zachwycony, uważał, że rządzi, reformuje, a tymczasem tak naprawdę realizował program generałów.
   Tymczasem Antoni Macierewicz starym dowódcom nie ufa. Lubi powtarzać, że podobają mu się wojskowi z PESEL-em zaczynającym się od cyfry 7 albo nawet 8.
   Polityk PiS: - Macierewicz w MON to było wejście smoka. Po­kazał, kto tu rządzi. „Pan? Do widzenia”. „Pan zostaje”. „A pan na korytarz i czeka!”. Dla generałów szok!
   Jeden z wysokich rangą dowódców: - Dochodziło do scen gorszących. Jednego z generałów zwal­niano przez telefon. Dzwoni do niego urzędnik z departamentu kadr, z którym znają się od lat, i czyta mu pismo o dymisji. „Sta­ry, o co ci chodzi?”. „Panie generale, muszę panu odczytać oficjal­ną decyzję”. „No, k.„, przestań mnie wkręcać!”. Generał cisnął słuchawką, bo myślał, że to żart. Jego kolega zadzwonił znów późnym wieczorem: „Przepraszam cię, stali nade mną Kowna­cki [Bartosz, wiceszef MON] i Misiewicz [Bartłomiej, dyrektor gabinetu ministra] i kazali czytać.
   Czesław Mroczek: - Były przypadki zwalniania za pomocą esemesów. Upokarzające.
Generał Waldemar Skrzypczak krytykuje politykę kadrową Macierewicza: - Dowódcy znają swoich podwładnych, wiedzą, na co kogo stać. Tymczasem kadrami rządzą cywile z teczkami, historycy. To poważnie godzi w zdolność bojową armii!
Na czele cywilów z teczkami stoi dyrektor departamentu kadr Radosław Peterman.
   Polityk PiS: - Peterman wcześniej był w biurze lustracyjnym IPN i pracował jako ekspert komisji weryfikacyjnej WSI. To wiele tłumaczy. Znam generała, który poparł „dobrą zmianę”, ale jego kariera wyhamowuje. W jego teczce podobno nie wszystko było w porządku.

Minister lubi otaczać się ludźmi, którym ufa.
   Polityk PiS: - Dobrym przykładem jest Wiesław Kukuła. Jeszcze w listopadzie pułkownik, dziś nie tyl­ko generał, ale też dowódca Wojsk Obrony Terytorialnej. Zgadza się w pełni z pomysłami ministra, wierzy w nie, a więc awansuje i dostaje szansę.
   Dla tych, którzy się sprzeciwiają, nie ma pobłażania.
   Czesław Mroczek: - W Akademii Obrony Narodowej nie mo­gli zgodnie z prawem wprowadzić „swoich”, więc ją zlikwidowa­li i powołali na jej miejsce Akademię Sztuki Wojennej, a potem dokonali czystek.
   Na wojskowych dołach rozgrywki kadrowe ministra nie robią takiego wrażenia jak w generalskich gabinetach w Warszawie.
   - To coś odległego, co obserwujemy jedynie w telewizji. Jakieś wojny gigantów - wzrusza ramionami podoficer spoza Warsza­wy. Elektronik, cywilny pracownik wojska w małym garnizo­nie: - Szeregowców cieszyło zniesienie limitu służby. A czystka wśród generałów budziła coś w rodzaju satysfakcji, że minister przewietrzył warszawkę.

Poseł PiS: - Zaproszono mnie do znajomej jednostki wojskowej. Dowódca, z którym się koleguję, mówi niby żartem: „Tylko nie przyjeżdżaj z Misiewiczem, bo my go tu już przywitamy od­powiednio”. Dziwi mnie, że Macierewicz toleruje tego chłopaka.
   - A dlaczego go toleruje?
   - Bo atak na Misiewicza Macierewicz trak­tuje jak atak na siebie. W ten sposób pokazuje, że swoich ludzi będzie bronił do końca.
   Generał Skrzypczak: - Misiewicz to samo­zwaniec! On nie ma kindersztuby, nie zna swojego miejsca w szyku. To tylko szkodzi wi­zerunkowi PiS w armii. A przecież tradycje tej partii były zupełnie inne: świętej pamięci Lech Kaczyński, Aleksander Szczygło cieszy­li się wielkim szacunkiem w wojsku. Sami też szanowali żołnierzy.
   Z powodu Misiewicza dziennikarze od miesięcy nie dają ministrowi spokoju. Co kil­ka tygodni bombardują go pytaniami. Jak to możliwe, że największa spółka zbrojenio­wa specjalnie dla tego 27-latka zmieniła swój statut? Za jakie zasługi Misiewicz dostał od ministra Złoty Medal? Dlaczego doradca sze­fa MON podróżuje po kraju w asyście ochro­niarza Żandarmerii Wojskowej? I jakim prawem dowódcy składają mu meldunki?
   W tej ostatniej sprawie Antoni Macierewicz kilka dni temu stwierdził, że taka sytuacja miała miejsce jeden jedyny raz (prawdopodobnie chodziło mu o głośny film z wizyty Misiewi­cza w Sarnowej Górze, gdzie żołnierze przywitali go okrzykiem „Czołem, panie ministrze!”). A MON na jego polecenie zwróciło się do prokuratury i służb o wykrycie inicjatorów dezinformacji wymierzonej w młodego doradcę.
   Tyle że Macierewicz mija się z prawdą: Sarnowa Góra to nie- jedyne miejsce, w którym oficerowie oddawali Misiewiczowi honory. „Newsweek” dotarł do zdjęcia z jego ubiegłorocznej wi­zyty w 9. Brygadzie Kawalerii Pancernej w Braniewie. Widać na niej, jak jeden z oficerów w obecności swojego dowódcy pręży się przed byłym aptekarzem i składa mu meldunek.

Macierewicz nie musi się przejmować krytyką mediów. Jest wiceprezesem PiS i ma mocną pozycję. A pracę w resorcie przeplata partyjnymi wyjazdami w teren, gdzie ludzie go fetują.
   Dzień po styczniowym uroczystym powitaniu amerykań­skich żołnierzy w Żaganiu jest już w swoim okręgu wyborczym w Piotrkowie Trybunalskim na opłatku z sympatykami PiS i członkami klubu „Gazety Polskiej”. Spotkanie odbywa się w dolnej sali piotrkowskiego kościoła, towarzyszą mu msza święta odprawiana przez pięciu księży oraz koncert kolęd w wykonaniu reprezentacyjnego zespołu artystycznego Woj­ska Polskiego. Śpiewacy mają na sobie sarmackie kontusze, a członkowie orkiestry - galowe mundury.
   Minister słucha ich występu w towarzystwie Bartłomieja Misiewicza i kierowcy adiutanta kpt. Kazimierza Bartosika (za kilka dni minister będzie mu publicznie dziękować za wspa­niałą jazdę, dzięki której wyszedł bez szwanku z kraksy pod Toru­niem). Kościół pęka w szwach. Zaraz za gośćmi z Warszawy cisną się lokalni posłowie PiS i tłum sympatyków.
   Dwa dni po mszy „Gazeta Trybunalska” na­pisze, że gdy wojsko śpiewało kolędy, parafia­nie płakali ze wzruszenia. Uzna też, że koncert był kulturalnym wydarzeniem dekady. Naj­większe wrażenie zrobi jednak dobrodziej ziemi piotrkowskiej:
    „Ludzie lgną do swojego posła, bo dla każde­go znajdzie chwilę, aby zamienić zdanie, wysłu­chać, pocieszyć... Doskonale pamięta twarze, nazwiska, funkcje osób, z którymi rozmawia. (...) Wśród publiczności próżno było szukać przedstawicieli piotrkowskich władz samorzą­dowych, bo nie zostali zaproszeni, a szkoda, bo wtedy byłaby szansa, żeby przekonali się, czym jest impreza na wysokim poziomie”.
   Tydzień później Macierewicz ponownie zja­wia się w województwie. Tym razem w Łodzi, na spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego z lokal­nymi strukturami PiS. Tradycyjnie wchodzi w ostatniej chwili i tradycyjnie - jako jedyny przedstawiciel kra­jowych władz partii poza prezesem - zostaje powitany brawami.
   Mijają trzy tygodnie i znów rusza w teren - na partyjne zebranie w podbełchatowskim Zelowie.

Macierewicz zazdrośnie strzeże dostępu do armii, o wszystkim chce decydować w pojedynkę. Niespecjal­nie liczy się nawet z opinią głowy państwa. - Między Andrzejem Dudą a Macierewiczem nie ma chemii. Gdy Anto­ni czegoś chce, to po prostu śle do pałacu swoją propozycję na piśmie i oczekuje, że Duda ją zaakceptuje - opowiada jeden z generałów.
   Do tej pory między prezydentem a szefem MON doszło do jed­nego publicznego spięcia. Przed ubiegłorocznym Świętem Nie­podległości Macierewicz wysłał do pałacu nieskonsultowaną wcześniej listę kandydatów na generałów. Zrobił to na tyle póź­no, że prezydencka administracja nie była w stanie na czas jej przeanalizować, przez co trzeba było przełożyć ceremonię wrę­czenia nominacji. Uroczystość odbyła się z kilkunastodniowym opóźnieniem.
   Drobne despekty i utarczki zdarzały się kilkakrotnie.
   W czerwcu 2016 roku prezydent zwołuje Radę Bezpieczeń­stwa Narodowego. To dopiero drugie posiedzenie za kaden­cji Andrzeja Dudy, ale za miesiąc odbędzie się szczyt NATO, na którym ma zapaść decyzja o przyjeździe do Polski amery­kańskich żołnierzy. W gmachu BBN zjawiają się najważniejsze osoby w państwie - premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, sze­fowie MSZ, MSWiA, ministrowie prezydenccy oraz liderzy par­tii parlamentarnych. Na posiedzenie przyjeżdża nawet Jarosław Kaczyński, choć zwykle niechętnie uczestniczy w takich spotka­niach. Brakuje tylko Macierewicza. A przecież to on ma najwię­cej do powiedzenia w sprawie wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu.
   - Musieliśmy zacząć bez niego. Gdy przyjechał, byliśmy już w trakcie dyskusji. Spóźnił się ponad pół godziny - opowiada jeden z członków RBN.
   - Jakoś się wytłumaczył?
   - Powiedział, że zatrzymała go ważna międzynarodowa rozmowa telefoniczna.
   - Pan w to nie uwierzył?
   - Nie w tym rzecz. Każdy, kto pełnił funkcję państwową, wie, że terminy takich rozmów ustala się wcześniej. Sekretariaty spraw­dzają kalendarz, ściągają tłumaczy. Poza tym do głowy państwa po prostu nie wypada się spóźnić. Nawet jeżeli Macierewicz miał rozmowę z sekretarzem generalnym NATO, to u prezydenta powinien być na czas.
   Pół roku później sytuacja się powtarza. Tym razem minister spóźnia się na polsko-amerykańskie ćwiczenia wojskowe w Ża­ganiu, gdzie czekają na niego prezydent Duda i ambasador USA Paul W. Jones. „Fakt” na swojej stronie internetowej opubliku­je później nagranie, na którym widać, jak szofer Macierewicza na sygnale gna na złamanie karku: slalomem mija auta sto­jące w korku i jedzie buspasem. Wszystko na nic. Reporterzy czekający w Żaganiu podadzą, że minister dociera na poligon z godzinnym poślizgiem.
   Mimo to Andrzej Duda wydaje się niezrażony zachowaniem ministra obrony. Podczas spotkania opłatkowego z parlamen­tarzystami PiS wychwalał jego zasługi w doprowadzeniu do rozmieszczenia wojsk USA w Polsce.
   - Antoni wysłuchał tych komplementów, pokłonił się zaraz po zakończeniu przemówienia zadowolony opuścił pałac - opowiada jeden z posłów.

* * *

Podwyżki, zniesione limity awansowe. Antoni Macierewicz kupił sobie wojsko. Wśród żołnierzy w garnizonach ma wiel­kie poparcie. Wykorzystał słabość i niezdecydowanie poprzed­ników. Tamci nie dawali, a Macierewicz dał. Taka jest różnica podsumowuje generał Skrzypczak.
ŹRÓDŁO

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz