czwartek, 2 lutego 2017

Operacja „opozycja w ruinie"



Zawrotną karierę po kryzysie parlamentarnym robi taki przekaz: genialny Kaczyński ogrywa swoich przeciwników jak dzieci, opozycja jest beznadziejna, nie ma lidera i właśnie się skończyła.


Teraz, kiedy opozycja właśnie wróciła karnie do swoich poselskich ław po długiej przerwie „na uspokojenie”, rozpoczął się proces ostatecz­nego jej pognębienia, straszenia karami, zmiana­mi regulaminu. Ma to pokazać nienaruszoną hege­monię obozu władzy i jej bezwzględną supremację nad histerycznymi przeciwnikami, którzy zostali przez prezesa uspokojeni. Temu służy odpowiednia narracja o pokonaniu i skompromitowaniu Petru, Schetyny i Kijowskiego.
   Teza o „zaoraniu opozycji”, ewidentnie wyprodukowana w centrali PiS, jest powtarzana nie tylko przez polityków władzy i związanych z nią dziennikarzy ale także przez wielu zagorzałych przeciwników partii rządzącej.
   Spin doktorom Kaczyńskiego udało się wtłoczyć swoją narrację do powszechnego obiegu na tyle zręcznie, że ci, którzy ją powta­rzają, nie zdają sobie sprawy z autorstwa przekazu. Rozgłaszają to po stronie „antypisu”, umacniając przekonanie, że „opozycja przegrała”, jej liderzy są żałośni, nie ma na kogo głosować itp.
O nic więcej marketingowym strategom PiS nie chodzi. Powtarza­ją tę samą akcję, która pod nazwą Polska w ruinie przyniosła PiS wielkie sukcesy w 2015 r. Teraz trwa jej nowa odsłona: opozycja w ruinie. Mechanizm propagandowy jest identyczny, podobnie wysoka jest skuteczność.

Realnie zaś biorąc, jest tak: oto Jarosław Kaczyński „genial­nie ogrywa opozycję", mając bezwzględną większość w Sej­mie i w Senacie (czyli samodzielne quorum), do dyspozycji obu marszałków i prezydenta, którzy bez szemrania wykonują jego in­strukcje, podporządkowany Trybunał Konstytucyjny, także media publiczne, resorty siłowe, służby specjalne i wymiar sprawiedliwo­ści pod pełną kontrolą. A tam, gdzie się można teoretycznie od­wołać od decyzji PiS, też siedzi PiS. W takiej sytuacji to nieogranie opozycji byłoby dowodem na skrajną nieudolność prezesa. Stwier­dzenie, że ktoś wygrał, a ktoś przegrał, zakłada w domyśle, że od­była się walka, podczas której obie strony dysponowały zbliżonym arsenałem środków, obowiązywały reguły, może nawet fair play, a zwyciężył mądrzejszy, sprytniejszy czy bardziej przewidujący.
   Jednak w rozgrywce sejmowej, podczas całego minionego roku i teraz, Kaczyński dysponował i dysponuje wszystkim, a opozycja niczym. W takiej sytuacji zarzucanie opozycji, że daje się „ogry­wać”, że się kompromituje, jest tzw. prawie prawdą. Na takiej sa­mej zasadzie powiela się równie absurdalny pogląd, że prof. An­drzej Rzepliński przegrał z PiS w walce o Trybunał Konstytucyjny Nikt nie jest w stanie powiedzieć, w jaki sposób mógł wygrać. To była nie tyle walka, co opór.
   Kaczyński, gdyby zechciał, mógł ustąpić podczas rozgrywki 16 grudnia i potem w styczniu (i w każdym innym przypadku), choćby dla kaprysu, ale to też nie byłoby zwycięstwem drugiej strony a jedynie koncesją władcy Być może jest wstanie nastra­szyć Kaczyńskiego 100 tys. demonstrantów pod Sejmem przez tydzień - to z kolei raczej mu nie grozi. Kaczyński zawsze może bez trudu osiągnąć to, co chce, bez awantury i naciągania prawa, ale najwyraźniej woli wykorzystać każdą okazję do sprawdzenia lojalności i zdyscyplinowania swoich ludzi. Brak ustępliwości ze strony Kaczyńskiego ma jeszcze jeden skutek - traktuje się to jak oczywistość. Do tego stopnia, że wielu komentatorów wręcz zarzucało opozycji, iż ta nie idzie na kompromisy, bo „wia­domo było, że PiS nie ustąpi". Tak sobie Kaczyński przez lata wy­chował publiczność.
   Opozycji (a także np. sędziom TK) wcześniej i teraz pozostaje obrona zasad, dawanie świadectwa wolnościowym wartościom, nieustanne sprzeciwianie się łamaniu prawa. Ale, jak się okazuje, tylko werbalne. Bo już pierwszy nie tylko werbalny protest, czy­li „okupowanie” sali plenarnej w Sejmie, jak pokazały sondaże opinii, miał mniej zwolenników, niż wynosi łączne poparcie dla PO i Nowoczesnej. Zatem nie dało się wygrać formalnie, a nie­formalne formy sprzeciwu się nie podobają.

Jednocześnie opozycja jest jakoby nieudolna i „nic nie robi". Ale jeśli spytać o szczegóły, co ktoś by doradził opozycji, jak ma działać, padają banały Gabinet cieni - mało kogo to tak naprawdę obchodzi. Opozycyjne partie mają programy, ale nie­mal nikt się nimi nie interesuje. Działają komitety obywatelskie, które powołała w swoim czasie Platforma, ale tłumów tam nie ma. Być może zatem opozycja nie jest bardziej „beznadziejna” niż duża część jej sympatyków. Wciąż trwa wiara, że jacyś „oni” poradzą sobie z PiS „dla nas”, a my im potem udzielimy poparcia.
   Po kryzysie parlamentarnym trwa analizowanie, gdzie przeciw­nicy PiS popełnili błąd, może powinni byli z Sejmu wyjść wcze­śniej, od razu, może później, a może nie wychodzić. W którym momencie można było Kaczyńskiego przechytrzyć i przycisnąć? Nie można było, w żadnym momencie. Wyśmiewanie opozycji za to, że przerwała protest, że „nic nie uzyskała”, że jest „frajerska”, to syndrom nawrotu zjawiska, które nazywamy naiwnym pojmowaniem polityki, dla początkujących. Polega ono na po­strzeganiu zdarzeń osobno, bez ich logicznej łączności. Przejawia się to także w prostym obrażaniu się, oburzaniu, infantylnym oddzielaniu się od „brudnej ” klasy politycznej - które to reakcje w pełni kontroluje PiS i zaciera ręce. PiS się polityki nie brzydzi, nie hamletyzuje, nie stosuje kategorii etycznych i estetycznych. A po drugiej stronie okazuje się, że prywatny wyjazd Ryszarda Petru do Portugalii powoduje lawinowy spadek notowań Nowo­czesnej, faktury Kijowskiego chwieją całym KOD.
   Oczywiście nie jest bez znaczenia, jacy ludzie stoją na czele opozycji, ale przecież o jej sile decydują nie tyle wyłaniani w par­tyjnych procedurach liderzy, ile obywatele, wyborcy, którzy dają energię, poparcie, głosy i to nie tylko w sam dzień wyborów. Praw­dziwe czy wymyślone przewiny Petru, Schetyny czy Kijowskie­go są niczym wobec toczącego się w kraju konfliktu o nie tylko politycznym, ale cywilizacyjnym wymiarze. Nowoczesną może przejąć ktoś inny, KOD w wyniku zbliżających się wyborów też zapewne będzie miał nowego szefa. Jeśli się znajdzie ktoś lepszy niż Schetyna, weźmie Platformę. W szerszym planie persona­lia są drugorzędne, liczą się same formacje, a przede wszystkim świadomość elektoratów - czy dostrzegają swoje realne interesy, ideowe pryncypia i potrafią je połączyć z siłami politycznymi.

Dzisiejsza logika polityki zaawansowanej, z punktu wi­dzenia przeciwników partii rządzącej, jest następująca:
1 „Antypis” ma w tej chwili w parlamencie dwie reprezentujące go partie: PO i Nowoczesną. Kukiz’15 i PSL nie są opozycją w zwyczajowym tego słowa znaczeniu.
2 Nie ma żadnych przesłanek ku temu, że powstaną do czasu wyborów w 2018 i 2019 r. inne partie opozycyjne, liczące się w ogólnopolskiej skali; nie ma na to ani czasu, ani pieniędzy, ani też zapewne zapotrzebowania - gdyby było, partia taka przynajmniej próbowałaby powstać.
3 Opozycja lewicowa nie rośnie, a ponadto jej antypisowość nie jest ewidentna, bo widać, przynajmniej w jej części, zauro­czenie „dobrą zmianą”. Poza tym, niemodna i schyłkowa partia Włodzimierza Czarzastego ma wciąż dwa razy wyższe notowania niż modne ugrupowanie Adriana Zandberga; to tyle, jeśli chodzi o „nową lewicę”.
4 „Antypis” - jak można zakładać, choćby z definicji - chce się pozbyć PiS i jest to dla tej formacji twardy warunek wstępny wszystkich innych zmian.
5 PiS można pokonać tylko w wyborach, jeśli odrzuca się za­mach stanu.
6 Wniosek: w wyborach biorą udział partie polityczne (i ich li­derzy), te, które są, a nie te, których nie ma. I takie, jakie są, a nie takie, jakie chciałoby się, żeby były.
Teraz konsekwencje tego rozumowania. Niepopieranie żadnej partii opozycyjnej i czekanie na nową siłę, która w cudowny spo­sób pokona Kaczyńskiego, powoduje, że PiS wciąż mówi o swojej „miażdżącej przewadze”, a inni się z tym zgadzają. Obrażanie się na Petru, mówienie, że Schetyna nie ma charyzmy itp., daje PiS nieustanną premię, która umacnia wpływy tej partii, napę­dza mechanizm konformizmu, ulegania rządzącym, skłonności do zapisywania się do obozu władzy.
   To zjawisko już teraz dotyczy tysięcy urzędników, prokurato­rów, sędziów, nauczycieli, przedsiębiorców, funkcjonariuszy róż­nych służb. Niepopieranie antypisowej parlamentarnej opozycji przez przeciwników PiS jest chyba najbardziej irracjonalnym za­chowaniem w dzisiejszych realiach politycznych kraju. Gdyby tak zachowywała się prawica za rządów PO, Kaczyński nigdy nie wróciłby do władzy.

Traktując rzecz chłodno, jedyną skuteczną strategią prze­ciwników PiS jest deklarowanie wsparcia dla istniejącej opozycji, zwłaszcza że nie wymaga to żadnego wysiłku i osobi­stej aktywności, nie trzeba demonstrować na mrozie, ryzykować utraty pracy. Wystarczy anonimowe, wewnętrzne zdeklarowanie się, które w swojej masie przełoży się na wyniki sondaży. Zwolen­nicy PiS stoją murem za swoją partią - ze wszystkimi jej cechami, z Macierewiczem i jego zamachem, z Misiewiczem, upychaniem swoich ludzi w spółkach, z prezydentem Dudą i jego „niezłomnością”, z premier Szydło bez realnej władzy.
   Elektorat PiS jest cierpliwy, ale też w jakiś sposób mądry - w tym sensie, że wie, czego chce, widzi gradację spraw i nie zraża się byle czym. Przez osiem lat Platformy wyborcy Kaczyńskiego mieli wiele okazji, aby się zniechęcić, zirytować, nabrać wątpliwości. PiS jako opozycja przędło już bardzo cienko, panowała stagnacja, posłowie Kaczyńskiego też nieustannie „przegrywali”, wychodzi­li z sali obrad na schody nieustannie dochodziło do „kompro­mitacji” i aktów bezradności. Ale wyborcy PiS to przetrzymali, wciąż popierali PiS, bo zdawali sobie sprawę, że ugrupowanie Kaczyńskiego jest ich formacją, że innej nie mają i nie będą mieli.
   Po drugiej stronie na razie nie ma tej determinacji. Dzisiej­sza opozycja to nie są rzecz jasna żadni polityczni mistrzowie, popełniają błędy, bywają zagubieni, nieporadni, niepoważni (choć nie bardziej niż wielu polityków PiS). Tej wyśnionej i wy­marzonej, rozbudzonej intelektualnie, bezbłędnej marketin­gowo, błyskotliwej opozycji nie ma. Z wielu powodów, również dlatego, że liberalne środowiska dawno już zajęły się wszystkim poza polityką, a teraz narzekają, że nie ma ich kto reprezento­wać. Jarosław Kaczyński stwierdził kiedyś, że nie ma dla niego znaczenia, czyje ręce podnoszą się za jego projektami, ważne, że się podnoszą - i w końcu wygrał. Być może przeciwnicy PiS, myśląc racjonalnie, powinni sobie powiedzieć, że nie jest tak istotne, jakie partie pokonają Kaczyńskie­go. Ważne, że pokonają.
   PiS zapewne jeszcze długo będzie mia­ło w sondażach te swoje trzydzieści kilka procent (prof. Ryszard Bugaj lansuje tezę, że to jest pułap, którego władza nie prze­kroczy), dlatego dla atmosfery politycznej w kraju ważne jest, ile będzie miała łącz­nie opozycja. Błędem jest lekceważenie poziomu poparcia partii politycznych w trakcie kadencji, bo to właśnie wtedy buduje się siła, atmosfera i odczucia wy­borców pozwalające wygrać wybory. Złe dla władzy sondaże odbierają jej oddech i w końcu duszą. Dlatego każdy przeciw­nik PiS, który zapytany przez ankietera ja­kiejś pracowni badawczej o partyjne pre­ferencje, powie „nie wiem”, bo np. Petru wyjechał na sylwestra, a opozycja „nic nie robi”, dokłada swoją cegiełkę do umacnia­nia władzy PiS.

Zwłaszcza że teraz PiS, po „zwycię­skim" dla siebie kryzysie sejmo­wym, przechodzi w fazę imperialną. Po „pokonaniu opozycji” jest jeszcze bar­dziej pewny siebie, a „antypis” poszedł w mentalną rozsypkę, zgodnie z plana­mi władzy. Zdaje się, jakby opozycja na­prawdę po części uwierzyła, że przegrała, i sama siebie przez to znielubiła. Ulega­nie temu bezsensownemu z punktu wi­dzenia „antypisu” wrażeniu jest dla niego niebezpieczne z jeszcze jednego powodu - dokłada się do długotrwałej strategii siły rządzącej. W tzw. mediach publicznych trwa od wielu miesięcy intensywny proces zohydzania opozycji i jej elektoratu. TVP i państwowe radio są często wyśmiewane i lekceważone na zasadzie, że w te brednie nikt przecież nie uwierzy. To błąd, bo kilka milionów odbiorców regularnie dowiaduje się, że opozycja to mali, marni ludzie, oderwani od koryta, spiskujący z zagra­nicznymi ośrodkami (marszałek Marek Kuchciński w niedawnym wywiadzie: „byli wykorzystywani przez różne siły międzynarodowe, żeby wprowadzić de­stabilizację w Polsce”), z ciemnymi intere­sami, ubecy lub ich potomkowie, nieszanujący polskiej tradycji, religii, obyczajów. To ci, którzy gardzą patriotyzmem, ludem, działają na szkodę kraju, nie chcą się włą­czyć do narodowej wspólnoty i zwalczają władzę, która chce dobrze, daje pieniądze, dba o rodziny i bezpieczeństwo.
   Środowiska liberalne dawno uzna­ły, że taka retoryka jest zbyt prostacka, za bardzo trącąca PRL, aby dało się jej znowu użyć, ale to kolejny błąd. Już przez ponad rok ten przekaz dominuje w kon­trolowanych przez władzę mediach, a jeszcze zostają trzy lata takiej codziennej propagandy. Wielu ludzi w Polsce podlega tylko takiej wizji, pralni umysłów i w mia­rę czasu będzie coraz mniej skłonne pod­dać się innym argumentom. Następuje znane z historii wielu autorytaryzmów odczłowieczanie tych, których władza uznaje za wrogów, po to aby później nie było oporu przed ich represjonowaniem. Politycy PiS, zwłaszcza szef MSW, dają już do zrozumienia, że nawet zwykli uczestni­cy protestów przeciwko władzy mogą być ukarani. Przekaz mediów publicznych su­geruje, że opozycja to nie tylko polityczni przeciwnicy, ale po prostu odszczepieńcy, źli, niegodni ludzie, może chorzy, a już na pewno z nienawiści. To jakaś marginal­na mniejszość, która nie potrafi się nawet porządnie zorganizować. Propaganda idzie dwutorowo: z jednej strony przeciw­nicy władzy to nieudacznicy, „ciamajdan”, ludzie o skromnych możliwościach umy­słowych, „specjalnej troski”, a z drugiej przebiegli zdrajcy, którzy chcą sprzedać Polskę. Odbiorca wybierze sobie to, co mu bardziej pasuje.
   Można odnieść wrażenie, że „antypis” nie do końca rozumie bezwzględność walki, jaka się toczy, i jej konsekwencje. Dlatego sądzi, że nadal można mieć luk­sus, aby wybrzydzać na nieudaczną opo­zycję, czekać na nowego wodza, który zmiecie tego kuriozalnego Kaczyńskiego ze sceny. Niedawno Grzegorz Schetyna stwierdził w wywiadzie dla POLITYKI, że w tej grze chodzi o przejęcie kluczowych 8-10 proc. elektoratu, który skuszony w 2015 r. programem 500 plus dał zwy­cięstwo PiS. Ale to jest nadwyżka, którą dorzuca się do twardego jak skała elek­toratu, który PiS przeciągnął przez dwie kadencje Platformy. A obecna opozycja ma kłopot właśnie z uformowaniem tych żelaznych wyborców, którzy już się chwieją pod wpływem wyjazdu Petru i faktur Kijowskiego.
   Dopóki wyborcy „antypisu” nie osią­gną determinacji elektoratu PiS z czasów, kiedy Kaczyński pozostawał w opozycji, albo wyborców Platformy z lat 2005-07, to obecna władza będzie robiła, co chce. Granicą antypisowskiego przełomu bę­dzie wynik sondaży: powiedzmy Pis - 35 proc., Platforma plus Nowoczesna - 50 proc. Dopiero wtedy zarówno lu­dzie władzy, jak i jej poputczycy pomyślą o tym, że po PiS też będzie jakieś życie, trzeba będzie świecić twarzą, znaleźć pracę i być może za coś osobiście odpo­wiedzieć. I że tym razem nie będzie po­błażania. Ale jeśli tak się nie stanie, trze­ba będzie przyznać, że 35 proc., jakie ma PiS, to - wbrew matematyce - miażdżąca większość. A reszta nie ma nic do gadania.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz