czwartek, 23 lutego 2017

Po prostu prywatna wojna chorążego Bardonia



Mam spuszczać głowę przed ptysiem? Misiewicz nie jest godzien generałom nawet oficerek szmatką Przelecieć

Jacek Harłukowicz

Rozmowa z Michałem Bardoniem, chorążym w stanie spoczynku

Pański „ptyś”, jak nazwał pan rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza, robi furorę w internecie.
– „Ptyś” – ładnie, prawda? Nie chciałem już bluzgać i potraktowałem go pieszczotliwie. Jakiś czas temu wyznaczyłem sobie taką prywatną „cienką czerwoną linię”, której postanowiłem nie przekraczać. Bo w wojsku nie operuje się językiem literatury.

Kim pan właściwie jest?
– Żołnierzem. Chorąży Michał Bardoń, rocznik 1969. W służbie zawodowej od 4 września 1990 roku, misje w Iraku i Afganistanie. Od marca ubiegłego roku na emeryturze.

Niby jest pan emerytem, ale cały czas jakby na wojnie.
– Zamieniłem karabin na słowo.

Pańska internetowa popularność zaczęła się jeszcze wcześniej, w grudniu 2015 roku. Gdy po wygranych przez PiS wyborach poseł Stanisław Pięta ostrzegał, że każdy funkcjonariusz publiczny, który zaangażuje się w WOŚP, może od razu składać raport o zwolnienie ze służby, odpisał mu pan: „Jestem żołnierzem zawodowym i biorę udział w WOŚP. I z całym
szacunkiem: niech mnie Pan w tyłek pocałuje”.
– E tam, zakomunikowałem mu po prostu swoje zdanie. Pan poseł, choć to oczywiście człowiek renesansu i zna się na wszystkim, ale wojsko widział może tylko na obrazkach, i to takich niewyraźnych. I on mi będzie mówił, co ja mogę, a czego nie? No bez jaj. Gdy to napisałem, nie podjął nawet dyskusji, tylko od razu mnie zablokował. Potem odblokował, ale zaraz
znowu założył kłódkę.

Misiewicza przycelował pan sobie na długo przed „ptysiem”. Co zwróciło pana uwagę akurat na niego?
– Jego złoty medal za zasługi dla obronności kraju, których sam nie potrafił wymienić. Krew mi się wzburzyła, bo ja na swój brązowy ponad 200 razy nadstawiałem karku w Iraku.

Gdy Misiewicz zabrał się do lustrowania przeszłości generała Skrzypczaka, ewidentnie puściły panu nerwy: „W dupie mam, czy mnie, szmato, pozwiesz do sądu. Kim ty w ogóle jesteś, cioto, że zabierasz się za ocenę generała?”. Ostro.
– Wkurwiłem się. Bo pan generał Skrzypczak to dla mnie prawdziwy dowódca, wzór do naśladowania i przykład prawdziwego żołnierza. Nie pozwolę go obrażać. Nikomu.


Zna go pan osobiście? Służyliście razem?
– Tak, byliśmy razem w Iraku, w ramach czwartej zmiany, od stycznia do sierpnia 2005 roku. Byłem wtedy dowódcą wozu łączności ZWD-3, a generał Skrzypczak był dowódcą całej zmiany. To człowiek, który na każdym kroku, każdą swoją decyzją dawał przykład, że jest dowódcą. Dbał o swoich ludzi. Dla nas, ale tylko we własnym gronie, był „panem Waldkiem”, ewentualnie
„Waldusiem” – mam nadzieję, że jak to przeczyta, to się nie obrazi. Przechodząc przez obóz, zawsze się zatrzymał, zagadał, zainteresował, co słychać. Potrafił podejść na pilnowane przejście i zwykłym żołnierzom zimne picie przynieść. Jaki inny generał tak zrobi?!
Albo gdy mieliśmy przywitanie po powrocie z Iraku na żagańskim rynku – stoi trybuna, oficjele, politycy i generałowie. Przemawia przedstawiciel ministra obrony narodowej i ogłasza, że za zasługi w Iraku generał będzie odznaczony medalem. I co robi generał? Dziękuje grzecznie i zwracając się do nas, mówi, że to nie jego medal, tylko nasz. Takie rzeczy pamięta się do
końca życia.
Dla wszystkich wojskowych, których znam, generał Skrzypczak był i jest wzorem oficera stojącego na straży honoru polskiej armii, który potrafił od podwładnych wyegzekwować pewne rzeczy samą siłą autorytetu. Jak on coś mówił, to zawsze oznaczało, że tak właśnie jest. Żadnych dyskusji, nawet za plecami. Co powiedział generał, to święte.

Misje zbliżają żołnierzy? Skracają dystans między dowódcą i podwładnymi?
– Może nie zabrzmi to najlepiej, ale takie misje przygotowują żołnierzy, zarówno psychicznie, jak i fizycznie, do tego, co może wydarzyć się w naszym kraju. Na wojnę po prostu. Tam każdy żołnierz sprawdza, ile jest wart. Bo codziennie śmierć jest za rogiem. W warunkach bojowych poznaje prawdziwe znaczenie słów „przyjaźń”, „lojalność”. Trudno to tłumaczyć cywilowi, na myśl przychodzą mi słowa sierżanta Hoota z „Helikoptera w ogniu” Ridleya Scotta: „Kiedy zapytają: dlaczego to robisz, nic nie odpowiem. Oni nie zrozumieją, że tu chodzi o kolegę”.
Jechaliśmy kiedyś na patrol. Dostaję sygnał, że nasi koledzy z innego plutonu wpadli w zasadzkę gdzieś pod Diwaniją. Szybka decyzja: zmniejszamy odległość między wozami, gasimy światła, noktowizory na głowę i jedziemy pomagać. Jak dojechaliśmy, chłopcy pohałasowali trochę działkiem '70rzeciwlotniczym, zatrzymaliśmy kilku ludzi, zebraliśmy z drogi trochę broni i spokój. A tu nagle jak nie zaczęły świstać kule. Jeb, jeb nad głową, obok, wszędzie. Potem jeszcze rykoszet, dokładnie między mnie i kierowcę rosomaka. Człowiekowi robi się w takiej sytuacji bardzo zimno, choć temperatura przekracza 40 stopni. Tam wiesz, że odpowiadasz nie tylko za własne bezpieczeństwo. Możesz liczyć na innych, a oni muszą być pewni, że w sytuacji skrajnej nie narobisz w gacie. To jest niemożliwe bez odpowiedniej atmosfery, a za nią odpowiada przełożony. Moim był gen. Skrzypczak. Ale mam do niego szacunek również dlatego, że pomógł mi w bardzo dla mnie ważnej, osobistej sprawie.

Jakiej?
– Mój tata też był zawodowym wojskowym. W czasie wojny należał do Armii Krajowej, walczył w okolicach Ostrowii Mazowieckiej. Po wojnie się nie ujawnił, tylko wstąpił do wojska. Dosłużył się stopnia pułkownika. Kiedy kilka lat temu odszedł z tego świata, w wieku 88 lat, chciałem zorganizować mu pogrzeb wojskowy. Taki z kompanią honorową. Był sezon urlopowy i odbijałem się od drzwi, nikt nie chciał mi pomóc, nawet w mojej jednostce. Pożaliłem się jednemu koledze, z którym byłem w Afganistanie. I kiedy z rodziną rozmawialiśmy już, że będzie tylko werbel, że nie wiem, czy będzie sztandar, że skromnie i tak dalej, dzwoni komórka. Pamiętam to, jakby to było dzisiaj. „Halo? – słyszę generała, już wtedy w rezerwie był. – Camel (taką miałem ksywę na misji), w czym jest problem?”. No to opowiadam. A on na to: „Spokojnie, Michał, zadziałam”. Po godzinie dzwoni jeszcze raz: „Nie jest łatwo, ale próbuję”. Do samego końca nie było wiadomo, czy się uda, czy będzie asysta, jak duża. A jak przyjechaliśmy do domu pogrzebowego, zobaczyłem: orkiestra, kilka pocztów sztandarowych,
pełna kompania honorowa. Był hymn, przemówienie. Po wszystkim podszedłem do kompanii honorowej podziękować, a młody porucznik, miał może tyle lat, co ja w wojsku byłem, oddał mi honor szablą, choć nie miałem na sobie munduru, i powiedział: „Odszedł jeden z nas, panie
chorąży, ku chwale Ojczyzny”. Nie jestem beksą, ale miałem łzy w oczach.

No a generałowi Skrzypczakowi Misiewicz wypomniał, że pierwszą przysięgę składał na wierność Związkowi Radzieckiemu i służył w „jaruzelskiej armii”.
– I wtedy właśnie trafił mnie szlag. Przekroczyłem tę swoją linię i zrobiłem to z premedytacją. Było mi wszystko jedno. Ocknąłem się, jak już wciskałem enter.

Ale „ciota”?
– Może rzeczywiście trochę mnie poniosło. Dlatego potem był już tylko „ptysiem”. A ciota? Bo wygląda jak ktoś, kto nie potrafi samodzielnie myśleć. Tu nie było żadnych sugestii co do jego seksualności. Pan Misiewicz jest dla mnie przykładem człowieka wyniesionego na piedestał, który doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że niewiele znaczy. Próbuje więc kreować swoją wielką rolę, pokazywać wszystkim, że cokolwiek może. A w rzeczywistości może co najwyżej przerecytować plan odprawy, a generałom, których próbuje oceniać, nie jest godzien nawet oficerek szmatką przelecieć.

Wojskowym chciał pan być od małego?
– Wielkiego wyboru nie miałem, bo tata był wojskowym, choć nie przypominam sobie, żeby jakoś mnie cisnął w tę stronę. Ale wojskowymi było także pięciu moich starszych braci, więc medale za zasługi dla obronności kraju: brązowy, srebrny i złoty, dostawała też nasza mama.
Najstarszy, Władek, poszedł do szkoły radiotechnicznej do Jeleniej Góry, Janusz do Warszawy, na Akademię Techniczną. Andrzej do szkoły wojsk pancernych do Poznania, Grzegorz do chorążówki samochodowej w Pile, Romek na Wojskową Akademię Medyczną do Łodzi, no a ja do Legnicy, do szkoły chorążych.

Któryś jeszcze służy?
– To już wiekowi panowie. Między mną i najstarszym Władkiem jest 18 lat różnicy. Jak ja się rodziłem, to brat właśnie wkładał wojskowy mundur.

Dom trochę jak koszary. Tata lubił pomusztrować?
– Nic z tych rzeczy. Ale posłuch był jakoś tak sam z siebie.

Bracia czytają pańskie komentarze w internecie?
– Córka czyta. Pytała nawet ostatnio: „Tata, zamkną cię do więzienia?”, bo w jakiejś wymianie zdań podałem swoje imię, nazwisko i imię ojca, żeby, jak chcą, to przychodzili. Ja wcześnie wstaję, więc jak będą o szóstej, to już na nogach jestem, herbatą poczęstuję. Przynajmniej drzwi nie będą musieli wyważać. Także panowie: proszę pukać, nie będę spał.

Służby przychodziły już po internautów za mniej dosadne komentarze niż
„szmata” czy „ciota”.
– Jak ja bym chciał mieć bezpieczne życie, to bym kobietom pończochy reperował. 25 lat w wojsku byłem, w Iraku i Afganistanie z kałacha do mnie walili, to teraz mam spuszczać głowę i wzrok przed takim ptysiem z apteki? Całe życie mówiłem, co myślę, i nie zamierzam przestawać tylko dlatego, że rządzi taka, a nie inna władza. Zresztą co ja takiego robię? Piszę o rzeczach, o
których każdy żołnierz powinien pamiętać.

Co się dzieje z naszym wojskiem? Z armii odchodzą kolejni dowódcy: gen. Mirosław Różański, gen. Mieczysław Gocuł, gen. Marek Tomaszycki i gen. Adam Duda.
– No właśnie nie za bardzo wiadomo, co się dzieje, i wygląda na to, że nikogo z rządzących to nie zajmuje. Taki szeroki odpływ fachowców z polskiej armii już dawno powinien dać im do myślenia. I styl, w jakim się to odbywa. Widział pan pożegnanie gen. Różańskiego? Jak mówił, że następcy poleca lekturę konstytucji? On pokazał, w jakim miejscu jest polska armia i jakie ma obowiązki. Miałem honor z nim służyć w Żaganiu i w Międzyrzeczu. Wielka klasa, odwaga i honor.

A Bartłomiej Misiewicz komentował: „w żadnym wypadku nie nastąpi zachwianie kierowania i dowodzenia siłami zbrojnymi. Na bieżąco są wyznaczeni zastępcy merytorycznie przygotowani i posiadający odpowiednie doświadczenie”.
– Przecież wszyscy dookoła widzą, że awanse w wojsku idą dzisiaj w tempie turbo. Dziś na stanowiskach widać ludzi znikąd. Awans nie zależy od zasług żołnierza, tylko od kaprysu jego przełożonych, często cywilów. W uzasadnieniach zaznacza się, że to „ze względu na potrzeby sił zbrojnych”. No rzeczywiście, jak generałowie odchodzą, to jest potrzeba. Tylko czy ci następcy są choćby w małym stopniu równie doświadczeni i kompetentni jak ci, którzy odchodzą? No ja mam wątpliwości. Ktoś może być świetnym dowódcą kompanii, ale już beznadziejnym dowódcą batalionu.

Wojskowi nie szanują dziś swoich cywilnych zwierzchników? Generał Skrzypczak mówił, że za prezydentury Lecha Kaczyńskiego i gdy MON szefował Aleksander Szczygło, też zdarzały się tarcia. Ale wojskowi ich szanowali.
– Lech Kaczyński i minister Szczygło słuchali żołnierzy. I choć zdarzały się napięcia, to szacunek był. Bo rozmawiali z nami. A dziś? Prezydenta, który jest formalnie zwierzchnikiem sił zbrojnych, nie ma w ogóle. A na czele resortu stoi człowiek, który wszystko, co było przed nim, gorącym żelazem chce wypalać. I buduje sobie własne wojsko, złożone z chłopców biegających w niedzielę po lesie z karabinami na kulki. Niedługo tylko ono mu zostanie.

Obrona terytorialna to niedobry pomysł?
– Sam w sobie wcale nie taki zły. Pytanie, jak to będzie robione i kto będzie tym kierował. Na razie pan minister ogłosił, że OT już jest. To ja się pytam: jak, skąd, gdzie? Przecież przygotowanie batalionu do działań to jest 36 miesięcy pracy. A ci co? Kilkanaście godzin szkolenia i gotowi? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że z rosyjskim specnazem miałby konkurować ktoś, kto szkolił się w wolne soboty i niedziele. No, chyba że zakładamy, że specnaz
też nas będzie atakował tylko w weekendy.

A może politycy tak armią kręcą, bo widzą, że wojskowi się na to godzą? Co pan sobie pomyślał, gdy zobaczył pułkownika salutującego Misiewiczowi?
– Sam salut to zwykłe oddanie szacunku, takie wojskowe „dzień dobry”. To, z czym mieliśmy jednak do czynienia, to było regularne złożenie meldunku przez pułkownika osobie, której meldunku absolutnie się nie składa. W sytuacji pułkownik – pan Misiewicz to ten pierwszy jest ważniejszy. Jak już zdecydował, że mu zasalutuje, to potem powinien rozmawiać z nim jak z
cywilem: podać dłoń, nazywam się tak i tak, w czym mogę panu politykowi pomóc. Co chciałby pan zobaczyć?

Z czego bierze się ta usłużność wojskowych?
– Nie wiem, może ze strachu? A do tego dochodzi jeszcze głupota. Bo jak już tak się przed Misiewiczem spłaszczył, to po co to fotografować i wrzucać do internetu? Ja przyjrzałem się tej fotce dokładnie. Tam w odbiciu szyby samochodu widać, że kilkanaście postaci się temu przygląda.

Pułkownik się skompromitował?
– No niestety tak.

Głosuje pan? Na kogo ostatnio?
– Udział w głosowaniu uważam za swój obowiązek, ale na kogo – to już moja prywatna sprawa.

To inaczej: dlaczego nie głosował pan na PiS?
– A skąd pan wie, że nie głosowałem?

Bo czytam pańskiego Twittera. Nie brzmi pan tam jak wyborca tej partii.
– No dobrze, na PiS nie głosowałem, bo nauczono mnie wyczuwać hipokryzję. Oglądałem przedwyborcze debaty, czytałem programy i za każdym razem łapałem się na tym, że tak naprawdę nie wiem, co oni do mnie mówią.

Zdjął pan mundur w ubiegłym roku, bo?
– Nie odszedłem, bo się na wojsko obraziłem. Uznałem po prostu, że mój czas nadszedł. Trzeba się wreszcie zająć życiem, więcej czasu poświęcić dorastającej córce.

Polityka miała wpływ na tę decyzję?
– Bynajmniej. Ale zacząłem już zauważać pierwsze oznaki jej wpływu na wojsko. Zaczynało się robić dużo na pokaz. I coraz większa niepewność.

To co pan teraz robi?
– Wyprowadzam psy na długie spacery. Staram się jak najwięcej rozmawiać z ludźmi przy każdej okazji. Nie szukam na razie nowego zajęcia, choć pewnie trzeba będzie o czymś pomyśleć. Na razie jednak odpoczywam. Po raz pierwszy od 25 lat.

W połowie stycznia był w Żaganiu minister Antoni Macierewicz, który witał amerykańskich żołnierzy. I został wygwizdany przez lokalny KOD. Był pan tam?
– Byłem.

Gwizdał pan?
– Nieeee. Przyszedłem zobaczyć, bo to w końcu sojusznicy przylecieli, dla takiego miejsca jak Żagań wydarzenie. Ale byłem z psem – ośmiomiesięcznym nowofundlandem, to takie 50 kilogramów czystej miłości. Każdy chciał go głaskać, więc musiałem psa pilnować. Gwizdy
słyszałem, ale nie spodobało mi się to. Bo żeby jechać ileś kilometrów po to tylko, żeby zrobić grandę, to też mi się nie podoba.

Z KOD-em też panu nie po drodze?
– Z nikim mi do końca nie po drodze. Ja nie jestem w stu procentach antypisowski albo za PO czy którąkolwiek partią. Ja piszę o tym, co mnie wkurwia. Jak mnie Platforma wkurzy, to jej nie szpilę wbiję, ale gwóźdź. Chcę być uczciwy przede wszystkim wobec siebie i swoich zasad. Nauczono mnie zawsze mówić prawdę i nie owijać w bawełnę. Szanować ludzi. I bronić tych, na których mi zależy.

Za klerem też pan nie przepada. Księdzu Kneblewskiemu, który zamieścił grafikę śmierci z przypiętym serduszkiem WOŚP i napisami na kosie „eutanazja” i „aborcja”, odpowiedział pan: „Piszę to z pełną odpowiedzialnością: zgnijesz w piekle, pierdolony katabasie”.
– Bo zgnije. Nie atakuję wszystkich księży, bo są różni. Ale pamiętam, że jak moja córka rozchorowała się, mając trzy tygodnie, to leżała na łóżku z czerwonym serduszkiem. I maskotki też były od Orkiestry. Gdy mama i tata leżeli w szpitalu, też oddziały poobklejane były serduszkami. Mama dostała dzięki Owsiakowi specjalne łóżko, dzięki któremu można ją było posadzić, oporządzić. Kto nie widzi, ile Orkiestra zrobiła dla polskiej służby zdrowia, niech sobie wyobrazi, co byłoby, gdyby cały kupiony przez nią sprzęt nagle w jednej chwili wyparował ze szpitali.

To po co panu te twitterowe kłótnie, panie chorąży? Misiewicz w końcu pana zdegraduje.
– Może nerwus i raptus jestem, ale uczciwy. I pamiętam, co przysięgałem: „służyć wiernie Ojczyźnie i Narodowi Polskiemu. Honoru wojskowego bronić i stać na straży Konstytucji”. Tyle.

CV
Michał Bardoń - lat 47, emerytowany chorąży Wojska Polskiego, łącznościowiec. Służył w 17. Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej i 15. Batalionie Ułanów Poznańskich. Żołnierz z 25-letnim stażem, uczestnik misji w Iraku i dwukrotnie w Afganistanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz